Okazało się, że po zawieszeniu bloga wena postanowiła do nas wrócić, dlatego też dzisiaj pojawia się nowy odcinek. Mamy nadzieję, że się nie zawiedziecie :)
Enjoy ! <3
I've been drinking, I've been drinking
I get filthy when that liquor get into me
I've been thinking, I've been thinking
Why can't I keep my fingers off it, baby?
I want you, na na
Why can't I keep my fingers off you, baby?
I want you, na na
I get filthy when that liquor get into me
I've been thinking, I've been thinking
Why can't I keep my fingers off it, baby?
I want you, na na
Why can't I keep my fingers off you, baby?
I want you, na na
Beyonce- Drunk In Love (Beyonce, 2013)
Nie tracąc czasu, ściągam z niego marynarkę, która bezszelestnie ląduje na podłodze, a następnie zaczynam rozpinać guziki jego błękitnej koszuli, która skrywa niezwykle umięśniony tors. Stawiają one jednak opór i zniecierpliwiona, szarpię materiał, który ustępuje pod moim naporem. Guziki rozsypują się wokół naszych stóp, jak konfetti jednakże żadne z nas nie zwraca na to uwagi. Jesteśmy tak zajęci sobą, że nie zauważylibyśmy końca świata, o inwazji obcych nawet nie wspominając. Błękity materiał po chwili dołącza do marynarki, a moje dłonie zaczynają upragnioną podróż po jego doskonale wyrzeźbionym ciele. Przypominając mi, że nie tylko ja mam potrzeby, chwyta mnie za nogę, którą oplatam wokół jego bioder. Jego dłoń gładzi wnętrze mojego uda, po czym zaczyna kierować się ku mojemu rozgrzanemu do czerwoności wnętrzu, które teraz płonie. Kiedy jego ciepłe palce dotykają mojej kobiecości, jęczę z rozkoszy i odchylam lekko głowę, dając mu doskonały dostęp do mojej wyeksponowanej szyi, którą zaczyna obsypywać łapczywymi pocałunkami. Moje serce przyśpiesza, a na twarz i dekolt buchają rumieńce. Pożądanie pulsuje w moich żyłach, motywując do działania. Odsuwam go od siebie i łapczywie wpijam się w jego rozchylone usta. Nasze pocałunki stają się coraz bardziej namiętne, coraz bardziej zachłanne. Moje dłonie odnajdują drogę do jego obrzmiałego członka i masują go lekko, po czym wysuwam przodu biodra. Z naszych ust wydobywa się przeciągły jęk. Mac podnosi mnie do góry i odrywając się od moich ust, skupia się na piersiach, co jednak uniemożliwia mu mój skromny dekolt.
Nie zraża go to jednak.
Chwyta za materiał i jednym płynnym ruchem ściąga go w dół. Zadowolony uwalnia jedną z piersi i rzuca się na nią, jak wygłodniały pies. Starając się nie myśleć o konsekwencjach, przyciągam go bliżej i zaczynam miarowo poruszać się w górę i w dół. Nasze ciała złączają się w niebezpiecznym tańcu pożądania i nie wiadomo kiedy, moje stopy ponownie dotykają ziemi, a on chwyta rąbek mojej sukienki i zadziera ją do góry na tyle, by mieć swobodny dostęp do mojej kobiecości i zaczyna kierować nas w stronę stojącego nieopodal łóżka. Kiedy moje uda dotykają pościeli w mojej głowie zaczyna wyć alarm, a wraz z nim zapalają się miliony czerwonych świateł. Przerywam pocałunek, odpychając go lekko.
- Cholera!- mówię i nim zdąży powiedzieć choćby słowo, chwytam torebkę i wybiegam z pokoju, zostawiając go z głupią miną i zatrzaskując za sobą drzwi. Dobiegam do windy i naciskając raz po raz guzik ją przywołujący, modlę się, aby nie wybiegł za mną. Wreszcie drzwi otwierają się i z nieopisaną ulgą wchodzę do środka i opieram czoło o chłodną ścianę.
- Kurwa, co to było?! Nie wolno ci tego robić! On jest żonaty! Straciłaś rozum czy jak?! – wyrzucam sobie, a moja dłoń z nieprzeciętną siłą ląduje na moim wciąż rozpalonym czole.
Co ja sobie do cholery myślałam?
Romansujący prawnicy nie żyją długo i szczęśliwie!
Wzdycham i poprawiam sukienkę.
Kiedy winda zatrzymuje się na parterze, wyskakuję z niej jak oparzona i czym prędzej kieruję się do wyjścia. Moje kroki odbijają się echem po opustoszałej już ulicy. Zaczynam biec i nie zwracając uwagi na nic i nikogo przez chwilę po prostu biegnę.
Pragnę uwolnić się od wspomnienia smaku jego ust.
Zapomnieć o jego odurzającym zapachu.
Okazuje się to jednak awykonalne i po kilku minutach, zdyszana zatrzymuję się przy jakimś starym ogrodzeniu. Opieram o niego głowę i wtedy dzieje się coś totalnie nieprzewidywalnego : rozlega się grzmot i pierwsze krople deszczu spadają na pogrążoną w szarości ulicę. Wzdychając przywołuję pierwszą taksówkę i podaję swój adres.
Kiedy wreszcie wczołguję się pod moją pachnącą lawendą pościel i zamykam oczy w nozdrzach wciąż czuję jego zapach.
* * *
Staram się przywieść moje myśli na odpowiedni tor. Z całych sił próbuję to zrobić, aczkolwiek męska część odpiera skutecznie opór. Stojąc na środku chodnika i bezradnie moknąc, zastanawia mnie tylko jedno: JAK MOGŁO DO TEGO DOJŚĆ?
Rozumiem moje rozchwianie, ale przecież nie mam nastu lat, by pozwalać na takie wyczyny, które wydarzyły się kilka godzin temu.
Tak, stoję w jednym miejscu i nie mam pojęcia, co mam ze sobą zrobić.
Jestem przesiąknięty do suchej nitki i łudzę się, że monolog, który właśnie przeprowadzam ze sobą, coś zmieni, i może pomoże mi rozsiać wątpliwości na temat.. na temat czego?
Moje małżeństwo praktycznie nie istnieje. Prócz na papierze.
Mój najlepszy przyjaciel przespał się z obiektem moich westchnień, kobietą moich marzeń, z którą uprawiałbym seks, gdyby nie jej ostatni dzwonek w głowie.
I czy mam wrócić do Megan, czy jednak pojechać do Stelli i spróbować swoich sił w tłumaczeniu się, że to była chwila słabości, wynikająca z tej całej przykrywki.
Kogo, ja właściwie oszukuję?
Kręcę tylko głową i dłonią przecieram mokrą twarz.
Jak mogę kochać kogoś, kogo nie mogę mieć?
Patrzę na ciemne niebo, w którym jednak nie znajduję odpowiedzi.
Odpowiedzi na to czy ją kocham. Czy kocham Stellę. Bo jak inaczej wytłumaczyć to wszystko? To przyśpieszone bicie serca, kiedy tylko znajdę się blisko niej... Potrzebę, by choćby opuszkiem palców dotknąć jej oliwkowej skóry.... Potrzebę bliskości. Kiedy tylko ją zobaczyłem, wiedziałem, że będzie z nią kłopot. W jej oczach dostrzegłem dzikość, która ujęła mnie od pierwszej chwili, kiedy w nie spojrzałem te dwa miesiące temu na sali sądowej. Były zielone i widziałem w nich coś więcej niż tylko źrenice. Przez chwilę wydało mi się, że dostrzegłem w nich całe swoje życie, którego nigdy nie przeżyłem.
Zanim ją spotkałem byłem człowiekiem szczęśliwym - martwym, ale szczęśliwym.
Teraz nie wiem, kim jestem, ale na pewno nie kimś, kto zdradza swoją żonę. Dlatego ostatni raz patrzę na hotel i z westchnieniem wsiadam do samochodu.
Kiedy odpalam silnik jej płaszcz nadal leży na siedzeniu pasażera.
Musiała go zostawić zanim weszliśmy do pokoju.
Przez chwilę po prostu wpatruję się w niego, jak urzeczony, a potem niepewnie dotykam materiału. Jest miękki i delikatny.
- Tak jak ona - myślę i unoszę go do swoich ust.
Wiem, że znajduje się na nim jej zapach.
Pragnę ją poczuć.
Ten ostatni raz zanim zapomnę, chcę ją mieć przy sobie.
Wtulam więc głowę w miękki materiał płaszcza, a delikatny zapach jej perfum zaczyna wypełniać moje nozdrza.
Zamykam oczy i przez tą jedną chwilę pozwalam sobie marzyć.
Marzyć o kobiecie, która nigdy nie będzie moja.
Z trudem składam starannie płaszcz i odkładam go na tylne siedzenie. Jutro będę musiał jej go zwrócić.
Jutro będę musiał stawi czoła moim wyrzutom sumienia.
Jutro będę musiał o niej zapomnieć.
Jutro...
Ale jeszcze jest dzisiaj, więc kiedy wreszcie wyjeżdżam na zatłoczone nowojorskie ulice, w moich myślach nadal gości Greczynka o dzikich oczach.
***
- Huh! – zmieniam pozycję na fotelu i z rozbawieniem patrzę na Michelle.
- Minęło już dwa miesiące – kręci głową i przewraca oczyma, a w tle oboje słyszymy ciętą wymianę zdań Taylor’a i Stelli.
- Jej nie znasz? – chichoczę, wsadzając sobie ołówek za ucho.
- Zakład o dziesięć dolarów, że za chwilę się pozabijają? – pyta mnie szefowa z przymrużonymi powiekami i z chytrym uśmiechem. Bez zbędnego myślenia, odpowiadam natychmiast:
- Stoi!
Jednak ku naszemu zaskoczeniu zapada cisza w małym głośniczku. Zdziwiony spoglądam na Michelle.
- Co do chooolery? – delikatnie pukam w plastik, próbując przywołać sygnał z podsłuchu.
- Poczekaj! – Michelle chwyta mnie za dłoń i odsuwa ją na blat biurka, jednocześnie pokazując, abym był cicho. – Słyszysz?
Moje oczy robią się coraz większe.
- Czy to? – zaczynam niepewnie, lekko czerwony.
- Jęk?
Kiwam głową.
- Czy oni.. ekhm, no wiesz? – mam wrażenie, że gałki oczne wypadną mi z oczodołów.
Michelle wydaje się być równie zdziwiona i przez chwile patrzymy tylko na siebie, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą słyszały nasze uszy.
- Ahh - z odbiornika wydobywa się kolejny jęk, który sprawia, że oboje podskakujemy lekko do góry.
- Cholera - mówi Spencer, siadając na przeciwko mnie i podpierając brodę na ręce - tego się nie spodziewałam - jej wzrok ląduje na małym głośniczku, z którego nadal dochodzą niewyraźne pomruki.
- Serio? -patrzę na nią, jak na kosmitkę.
- Serio, co? - pyta szefowa, unosząc jedną brew do góry. Jest to jedna z tych sztuczek, których nigdy nie udało mi się opanować.
- Nie spodziewałaś się tego, że w końcu nie wytrzymają tego potężnego UST i się na siebie rzucą? - Michelle rzuca mi tylko kolejne zdziwione spojrzenie - kobieto, gdzieś ty się uchowała? - wołam, wymachując rękami w powietrzu - w Motanie?
- Hej! - oburza się Spencer i ledwo udaje mi się uniknąć ciosu w ramię - nie moja wina, że pomiędzy twoim pokoleniem a moim , istnieje przepaść wielkości Wielkiego Kanionu.
Wzdycham głośno i chwytając ją za rękę, mówię:
- Kobieto, mieszkasz w mieście grzechu. Mieście, gdzie seks to chleb powszedni...
- Tak jak i wszy łonowe...
- Michelle !
- No co?
Kręcę głową i uśmiecham się szeroko.
- Nic, zupełnie nic. Naprawdę nie wiesz, co to jest UST?
- Domyślam się, że to coś związanego z niewyżyciem seksualnym.
- No! Co za ulga - mówię, teatralnym gestem ocierając niewidzialny pot z czoła - czyli jednak nie jesteś chodzącą pruderią.
- Kochany, pruderia to ostatnie, co można mi przypisać. Wierz mi.
Moje oczy robią się okrągłe, jak spodki.
Przez chwilę wyobraźnia podsuwa mi obrazy wyzwolonej szefowej i aż krzywię się z obrzydzeniem.
- Uważaj, bo ci tak zostanie - śmieje się Spencer - naprawdę myślisz, że kobiety mają tam gnoma? - pyta, a ja tylko unoszę brwi w geście zdziwienia.
- Jak... - zaczynam, ale Michelle wchodzi mi w słowo.
- Oh, proszę cię, Jake. Może i jesteś gejem, ale jesteś też facetem.
Wzruszam tylko ramionami i zaczynam bawić się ołówkiem, kiedy nagle z głośnika dochodzi najpierw soczyste przekleństwo Stelli, a potem trzask zamykanych z hukiem drzwi. Wyłączam podsłuch i patrzę na Spencer, która tylko wzdycha ciężko i wychodząc, mówi:
- Miesiąc miodowy chyba właśnie dobiegł końca.
****
Zasnęłam na kilka godzin. Gdy obudziłam się uświadomiłam sobie, że muszę komuś się wygadać. Inaczej, ta cała sytuacja zeżre mnie żywcem. Zakładam, że Donald, zabije mnie, przy pierwszej lepszej okazji. Dosięgam po komórkę i wystukuję numer Emily, który znam na pamięć.
- Halo? – zaspany głos mojej przyjaciółki zadźwięczał mi w uchu. – Kto tak głupi budzi mnie o czwartej nad ranem?
Wzdycham z grymasem na twarzy.
- Ja?
- Jaki ja?
- Twoja przyjaciółka, która uwielbia sobie narobić kłopotów – mówię na jednym wydechu.
- Wowowow! – ożywiony głos Morgan doprowadza mnie do mdłości. – Czekaj! – mówi. – Jakie kłopoty? Coś ci się stało? Gdzie jesteś? – gorzej niż karabin maszynowy.
- Jestem w domu. Spałam z dwie godziny, siedzę w piżamie pod kołdrą i nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Potrzebuję komuś się wygadać.. – oznajmiam żałośnie. – Don nie będzie miał nic przeciwko, jeśli poproszę ciebie, abyś przyjechała do mnie, bo czuję, że zaraz zwariuję!
- Powiedz mi tylko, jaki typ problemu cię trapi? – słyszę, jak wyciąga się z łóżka po ciuchu. – Muszę się przygotować – mówi. – Sama rozumiesz. Aaa nie przeszkadza ci piżama?
- Nie, nie w końcu postaram cię szybko wypuścić od siebie – odpowiadam.
- Więc jaki to problem?
Jakby to powiedzieć.. rzuciłam się na swojego kolegę z pracy, który pociąga mnie od pierwszego spotkania w sądzie. Kilka godzin temu uprawiałbym z nim seks, ale w ostatniej sekundzie obudziło się we mnie trzeźwe myślenie. Czy tak może być?
- Facet – dobre streszczenie tego, co chciałam powiedzieć.
Po drugiej stronie słyszę szelest i zduszone "o kurna", kiedy Emily zakładając buty, najwyraźniej traci równowagę i zalicza bliskie spotkanie ze ścianą.
- Wszystko w porządku ? - pytam, próbując zdusić chichot.
- Tak, jasne. Tylko nie wiedziałam, że w moim mieszkaniu jest tyle ścian - mówi moja przyjaciółka, a ja nie mogąc dłużej wytrzymać, parskam śmiechem.
- Bardzo zabawne - burczy, a ja niemal widzę, jak przewraca oczami po drugiej stronie słuchawki - będę za jakieś 15 minut. - i połączenie się urywa, a ja z jękiem trzaskam się w czoło, zapominając o iPhonie, który nadal spoczywa w mojej prawej dłoni.
- Ała! - krzyczę i zaczynam pocierać zaczerwienione miejsce - Bonasera, ty cholerna masochistko - mamroczę pod nosem, jednocześnie sprawdzając stan wyświetlacza. Na szczęście nie odniósł żadnych trwałych urazów i oddycham z ulgą. Przynajmniej jego nic nie rusza. Odkładam telefon na szafkę nocną i mój wzrok pada na bieliznę, którą miałam dzisiaj na sobie. Czarna koronka... Mój umysł zaczyna wędrować w niebezpieczne rejony, w których nie kto inny, jak Mac Taylor, ściąga je ze mnie, a ich miejsce zajmują jego usta.
Potrząsam szybko głową, chcąc pozbyć się nękających mnie obrazów, ale bezskutecznie. Z bezdźwięcznym jękiem opadam na łóżko i zakopuje się w pościeli.
- Tak, kołdra na pewno cię ochroni - krytykuję się w myślach, ale nie mam czasu na ciętą ripostę (Boże, zaczynam kłócić się sama ze sobą! Chyba naprawdę sfiksowałam ! ) , bo rozlega się dzwonek do drzwi, który symbolizuje przybycie Emily.
Wyczołguję się z łóżka i otwieram drzwi.
Nie czekając na Em, wracam do swojego legowiska i zagrzebuję się w pościeli.
- Oookejjj - słyszę głos Morgan, a potem szczęk zamka i jej ciche kroki.
Przez chwilę krząta się po mieszkaniu, a potem siada obok mnie i szturcha mnie lekko.
- Gadaj - mówi.
Wzdycham ciężko.
- Zrobiłam coś bardzo głupiego - mamroczę, a mój głos jest lekko zduszony przez otaczającą mnie kołdrę.
- Z facetem? - docieka Em, a ja tylko kiwam głową.
- Oh, przestań się wygłupiać ! Nie jesteś beduinem! - złości się moja przyjaciółka i ściąga ze mnie nakrycie, którego jednak nie chcę oddać bez walki. - Stella! -wrzeszczy Emily - co tym masz pięć lat?!
- Nie! - krzyczę - ale czuję się wtedy bezpiecznie.
- Oh na litość Boską - woła Em i wyrywa mi kołdrę z siłą, która zwala ją z łóżka.
- Mówiłam, że to mój bodyguard? Mówiłam. To teraz masz za swoje - rechoczę.
- Zamknij się - rzuca Em i odrzucając pościel w kąt, siada po turecku na materacu i klepiąc mnie w kolano, mówi:
- No? Powiesz mi wreszcie, co kazało ci mnie wyciągnąć z błogiego snu o 4 rano?
- Facet.
- Facet, facet - wyrzuca ręce do góry - to już ustaliłyśmy. A mi chodzi o konkrety, siostro, konkrety.
- Konkrety są takie, że... - urywam i patrzę na nią przez chwilę, jakby próbując przewidzieć jej reakcję - że prawieprzespałamsięzMacemTaylorem.
Moja przyjaciółka przygląda mi się badawczo.
- Możesz powtórzyć?
Wypuszczam z gwizdem powietrze i zaczynam niespokojnie przemierzać pokój.
Lewo, prawo, bok, lewo, prawo, bok.
- Czy mogłabyś usiąść? Zemdliło mnie od tego twojego chodzenia - przerywa ciszę Emily.
- Prawie się z nim przespałam, Em. Z żonatym mężczyzną, rozumiesz? - siadam obok niej i chowam twarz w dłoniach - co mnie podkusiło?
- Jego zgrabny tyłeczek?
- Emily!
- Przepraszam. Stella, jesteś już dorosła i chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak działa pożądanie, prawda? Wiem, wiem, że nie chciałaś nikogo skrzywdzić. Wiem, że myślisz o jego żonie, o tym, że byłaś jeden krok od tego, żeby zostać tą drugą. Dlatego zapomnij o tym. Wyrzuć z pamięci ten dzień.
- Taaa, jasne. Gdyby to było takie proste...
- Nie jest. I nie będzie, ale musisz wybierać. Albo to powstrzymasz albo przygotuj się na bycie tą drugą, która rozbija szczęśliwe, idealne małżeństwo.
Wzdycham.
- Masz rację - mówię - ale w nim jest coś takiego... co sprawia, że nie mogę przestać o nim myśleć. Jego zapach, jego głos, a teraz jeszcze dotyk i smak.
- Zakazane najbardziej kusi.
- No właśnie, ale spróbuję o tym zapomnieć. Tak właśnie zrobię. Będę udawać, że nic się nie stało.
- Brawo.
Kładziemy się na łóżku tak, że nasze głowy znajdują się obok siebie.
- Stella?
- No?
- Trzeba było go przelecieć.
- Em!
- No co? Przynajmniej nie zadręczałabyś się pytaniami, jak to by z nim było.
- Masz rację.
Patrzymy na siebie i uśmiechamy się szeroko.
- Jesteśmy nienormalne - stwierdzam, śmiejąc się cicho.
- Takie życie kochana. Ale opowiedz mi, jak to się stało! - woła Emily, podnosząc się i podskakując lekko do góry z podniecenia.
- No musieliśmy udawać małżeństwo .. - zaczynam swoją opowieść, która zajmuje mi mniej niż półgodziny. Kiedy kończę, słońce już dawno góruje nad miastem, a moja kochana przyjaciółka chrapie w najlepsze, przykryta prześcieradłem, które we śnie ściągnęła z mojego materaca. Uśmiecham się szeroko i sięgając po kołdrę, sama niedługo zapadam w spokojny sen.
* * *
- Huh, patrzcie, kto tu jest! – ledwo, co wychodzę z windy, i na nieszczęście trafiam na urokliwego, dociekliwego, zarozumiałego Jake. Przewracam oczami i szybkim ruchem sprawdzam, czy nie ma już Jego. Czyli mojej pięty Achillesowej.
- Co?! – rzucam mu spojrzenie, próbując ominąć go, jednak staje mi na drodze.
- Co, to za czerwona spódnica? Och, i ta koszula! – lustruję mnie od stóp po same czoło. – Kochana, promieniejesz! – krzyczy radośnie. – Znów kogoś przeleciałaś? – podnosi brwi do góry, a w jego oczach pojawia się dziwny przejaw pewności.
- Czy mógłbyś mi dać spokój? – pytam, lekko podnosząc ton. – Za kilka godzin rozprawa, daj mi wypić kawę i spokojnie się przygotować – ucinam i kładę swoją lewą dłoń na jego bark, stanowczo drożąc sobie przejście. Jednakże nie pozbywam się namolnego towarzysza.
- Ej, ej, czemu królowa jest nie w sosie? Pamiętaj, co ci mówiłem, że nerwy nie są dobre, powodują zmarszczki, a w twoim wieku bym uważał..
Z całych sił próbuję się nie odwrócić, lecz nie cechuję mnie silna wola.
- Walters! Mógłbyś się zamknąć?!
- Jasne. Wyżywaj się na swoim przyjacielu, bo nie miałaś odwagi pójść z kimś do łóżka – warknął zakładając ręce na piersi. – Trzeba było wyłączyć podsłuch – zmrużył powieki i odwrócił się na pięcie poddenerwowany.
Cholera!
Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam!
Mam ochotę ponownie strzelić się w czoło, ale powstrzymuję się resztkami sił.
Wydaję więc tylko z siebie dźwięk, który brzmieniem przypomina niedźwiadka z zatwardzeniem i przymykam oczy. Jakby nie wystarczyło, że uwiodłam i prawie przespałam się z żonatym mężczyzną, który tak przy okazji jest moim współpracownikiem to jeszcze teraz Jake - największy plotkarz w całej kancelarii, wie o wszystkim i to ze szczegółami, ponieważ nie przyszło mi do głowy, żeby wyłączyć ten głupi podsłuch, o którym zapomniałam!
A tak naprawdę to wtedy nie byłam w stanie skupić się na niczym.
Jego dłonie, ale przede wszystkim usta sprawiły, że utraciłam zdolność racjonalnego myślenia, a jakiekolwiek wątpliwości posłałam do wszystkich diabłów.
No i teraz mam za swoje.
- Robisz za posąg czy po prostu straciłaś kontakt ze światem? - do moich uszu dociera tak znajomy mi głos i niepewnie odwracam się w jego kierunku. Tak, jak się spodziewałam , Michelle stoi w progu swojego biura i opierając się o framugę, przygląda mi się badawczo. I wtedy uświadamiam sobie, że ona też tam była.
Że ona wie.
Jęczę cicho, a ona tylko uśmiecha się szeroko.
- Powiedz mi, że cię tam nie było - mówię, zakrywając ręką oczy i patrząc na nią przez rozłożone palce.
Spencer śmieje się tylko cicho i podchodząc do mnie kładzie mi ręce na ramionach.
- Chciałabym, ale nie mogę. Wierz mi, że sama pragnę wyrzucić to jak najszybciej z pamięci. Wiesz, trauma. - mruga do mnie porozumiewawczo, a ja krzywię się nieznacznie. Oni nie czadzą mi żyć. Sam Jake jest całkiem niegroźny, trzeba tylko wiedzieć, jak go unieszkodliwić. Ale kiedy dobierze się z Michelle.... Ludzie, ratuj się kto może.
Patrzę na nią smętnie.
- Dajcie mi spokój, co?
- A czy ktoś ci go zakłóca? - uprzejmie dziwi się szefowa.
Przewracam oczami.
Zaraz się zacznie.
Trzy, dwa, jeden...
- Ja tylko chcę, żebyście sprawy sypialne załatwiali poza pracą - mówi szeptem.
I bingo!
Mamy zwycięzcę!
Wyprowadzona z równowagi, ciągnę ją w kierunku jej biura i zamykam drzwi.
- Posłuchaj, Michelle - zaczynam - to , czego byłaś świadkiem, a raczej byliście, nie miało prawa się zdarzyć. - tłumaczę, wyciągając przed siebie dłonie - nie ukrywam, że jestem równie mocno zaskoczona, jak wy. Ale między mną, a Macem nic nie ma i nie będzie. To była zwykła chwila słabości. Popełniliśmy błąd. Koniec historii.
I nie oglądając się za siebie, wychodzę i kieruję się do swojego gabinetu. Kiedy drzwi się za mną zamykają, słyszę jak Spencer mruczy do siebie:
- To chyba raczej jej początek.
Wzruszam ramionami i potrząsam głową.
A potem ukrywam się w stercie notatek, które muszę przeczytać przed rozprawą. Kiedy nadchodzi czas, wstaję i nagle potykam się o coś długiego i czarnego... coś... co jest moim płaszczem. Wytrzeszczam oczy i próbuję sobie przypomnieć, jakim cudem się tutaj znalazł i nagle przypominam sobie, że przez to wszystko zapomniałam go zabrać z samochodu. JEGO samochodu.
Był tutaj - myślę i schylam się, aby podnieść ładnie skrojony kawałek materiału.
Kiedy go dotykam wydaje mi się, że czuję na sobie jego dotyk.
* * *
Nie przespałem całej nocy. Megan była na dyżurze, więc mogłem spokojnie przemyśleć parę spraw, które wydarzyły się niedawno, kilkanaście godzin temu, a może nawet kilka? Jestem na siebie zły, że dopuściłem do tego wydarzenia, jestem zły, że pozwoliłem sobie oddać ten pocałunek. Ale, jak mogłem tego nie zrobić? Ona jest przecież idealna pod każdym względem. Jej seksapil zabija każdego faceta, który przejdzie obok niej. Założę się, że potem o niej śnią. Bo ja to niestety robię - ostatnio zbyt często. Winny.
Patrzę na jej pusty gabinet i zastanawiam się, czy w ogóle się z nią zobaczę. Nie ukrywam, że chciałbym porozmawiać na neutralnym stopniu, przy kawie, gdzieś w spokojnym miejscu. Sumienie mnie zadręczy, gdy tego nie zrobię. A z drugiej strony, gdyby nie jej ucieczka, spędziłbym z nią najlepszą noc w swoim życiu. Potrząsam głową, by odpędzić z głowy dźwięki pojedynczych jęków, które wydobywały się z jej pełnych ust. Nie! Kurwa! Nie!
Rzucam długopisem o biurko sfrustrowany. Czuję, jak moje mięśnie z każdym ruchem napinają się, a w żyłach buzuje czysta adrenalina. Gdyby tylko pojawiła się na moim horyzoncie, wziąłbym ją w toalecie. Zamykam na chwilę powieki. Ale tego nie zrobię, bo jestem tchórzem. Okrążam swój gabinet kilka razy w międzyczasie ciskając marynarką o skórzane siedzenie. Tak długo nie wytrzymam.
Nie zraża go to jednak.
Chwyta za materiał i jednym płynnym ruchem ściąga go w dół. Zadowolony uwalnia jedną z piersi i rzuca się na nią, jak wygłodniały pies. Starając się nie myśleć o konsekwencjach, przyciągam go bliżej i zaczynam miarowo poruszać się w górę i w dół. Nasze ciała złączają się w niebezpiecznym tańcu pożądania i nie wiadomo kiedy, moje stopy ponownie dotykają ziemi, a on chwyta rąbek mojej sukienki i zadziera ją do góry na tyle, by mieć swobodny dostęp do mojej kobiecości i zaczyna kierować nas w stronę stojącego nieopodal łóżka. Kiedy moje uda dotykają pościeli w mojej głowie zaczyna wyć alarm, a wraz z nim zapalają się miliony czerwonych świateł. Przerywam pocałunek, odpychając go lekko.
- Cholera!- mówię i nim zdąży powiedzieć choćby słowo, chwytam torebkę i wybiegam z pokoju, zostawiając go z głupią miną i zatrzaskując za sobą drzwi. Dobiegam do windy i naciskając raz po raz guzik ją przywołujący, modlę się, aby nie wybiegł za mną. Wreszcie drzwi otwierają się i z nieopisaną ulgą wchodzę do środka i opieram czoło o chłodną ścianę.
- Kurwa, co to było?! Nie wolno ci tego robić! On jest żonaty! Straciłaś rozum czy jak?! – wyrzucam sobie, a moja dłoń z nieprzeciętną siłą ląduje na moim wciąż rozpalonym czole.
Co ja sobie do cholery myślałam?
Romansujący prawnicy nie żyją długo i szczęśliwie!
Wzdycham i poprawiam sukienkę.
Kiedy winda zatrzymuje się na parterze, wyskakuję z niej jak oparzona i czym prędzej kieruję się do wyjścia. Moje kroki odbijają się echem po opustoszałej już ulicy. Zaczynam biec i nie zwracając uwagi na nic i nikogo przez chwilę po prostu biegnę.
Pragnę uwolnić się od wspomnienia smaku jego ust.
Zapomnieć o jego odurzającym zapachu.
Okazuje się to jednak awykonalne i po kilku minutach, zdyszana zatrzymuję się przy jakimś starym ogrodzeniu. Opieram o niego głowę i wtedy dzieje się coś totalnie nieprzewidywalnego : rozlega się grzmot i pierwsze krople deszczu spadają na pogrążoną w szarości ulicę. Wzdychając przywołuję pierwszą taksówkę i podaję swój adres.
Kiedy wreszcie wczołguję się pod moją pachnącą lawendą pościel i zamykam oczy w nozdrzach wciąż czuję jego zapach.
* * *
Staram się przywieść moje myśli na odpowiedni tor. Z całych sił próbuję to zrobić, aczkolwiek męska część odpiera skutecznie opór. Stojąc na środku chodnika i bezradnie moknąc, zastanawia mnie tylko jedno: JAK MOGŁO DO TEGO DOJŚĆ?
Rozumiem moje rozchwianie, ale przecież nie mam nastu lat, by pozwalać na takie wyczyny, które wydarzyły się kilka godzin temu.
Tak, stoję w jednym miejscu i nie mam pojęcia, co mam ze sobą zrobić.
Jestem przesiąknięty do suchej nitki i łudzę się, że monolog, który właśnie przeprowadzam ze sobą, coś zmieni, i może pomoże mi rozsiać wątpliwości na temat.. na temat czego?
Moje małżeństwo praktycznie nie istnieje. Prócz na papierze.
Mój najlepszy przyjaciel przespał się z obiektem moich westchnień, kobietą moich marzeń, z którą uprawiałbym seks, gdyby nie jej ostatni dzwonek w głowie.
I czy mam wrócić do Megan, czy jednak pojechać do Stelli i spróbować swoich sił w tłumaczeniu się, że to była chwila słabości, wynikająca z tej całej przykrywki.
Kogo, ja właściwie oszukuję?
Kręcę tylko głową i dłonią przecieram mokrą twarz.
Jak mogę kochać kogoś, kogo nie mogę mieć?
Patrzę na ciemne niebo, w którym jednak nie znajduję odpowiedzi.
Odpowiedzi na to czy ją kocham. Czy kocham Stellę. Bo jak inaczej wytłumaczyć to wszystko? To przyśpieszone bicie serca, kiedy tylko znajdę się blisko niej... Potrzebę, by choćby opuszkiem palców dotknąć jej oliwkowej skóry.... Potrzebę bliskości. Kiedy tylko ją zobaczyłem, wiedziałem, że będzie z nią kłopot. W jej oczach dostrzegłem dzikość, która ujęła mnie od pierwszej chwili, kiedy w nie spojrzałem te dwa miesiące temu na sali sądowej. Były zielone i widziałem w nich coś więcej niż tylko źrenice. Przez chwilę wydało mi się, że dostrzegłem w nich całe swoje życie, którego nigdy nie przeżyłem.
Zanim ją spotkałem byłem człowiekiem szczęśliwym - martwym, ale szczęśliwym.
Teraz nie wiem, kim jestem, ale na pewno nie kimś, kto zdradza swoją żonę. Dlatego ostatni raz patrzę na hotel i z westchnieniem wsiadam do samochodu.
Kiedy odpalam silnik jej płaszcz nadal leży na siedzeniu pasażera.
Musiała go zostawić zanim weszliśmy do pokoju.
Przez chwilę po prostu wpatruję się w niego, jak urzeczony, a potem niepewnie dotykam materiału. Jest miękki i delikatny.
- Tak jak ona - myślę i unoszę go do swoich ust.
Wiem, że znajduje się na nim jej zapach.
Pragnę ją poczuć.
Ten ostatni raz zanim zapomnę, chcę ją mieć przy sobie.
Wtulam więc głowę w miękki materiał płaszcza, a delikatny zapach jej perfum zaczyna wypełniać moje nozdrza.
Zamykam oczy i przez tą jedną chwilę pozwalam sobie marzyć.
Marzyć o kobiecie, która nigdy nie będzie moja.
Z trudem składam starannie płaszcz i odkładam go na tylne siedzenie. Jutro będę musiał jej go zwrócić.
Jutro będę musiał stawi czoła moim wyrzutom sumienia.
Jutro będę musiał o niej zapomnieć.
Jutro...
Ale jeszcze jest dzisiaj, więc kiedy wreszcie wyjeżdżam na zatłoczone nowojorskie ulice, w moich myślach nadal gości Greczynka o dzikich oczach.
***
- Huh! – zmieniam pozycję na fotelu i z rozbawieniem patrzę na Michelle.
- Minęło już dwa miesiące – kręci głową i przewraca oczyma, a w tle oboje słyszymy ciętą wymianę zdań Taylor’a i Stelli.
- Jej nie znasz? – chichoczę, wsadzając sobie ołówek za ucho.
- Zakład o dziesięć dolarów, że za chwilę się pozabijają? – pyta mnie szefowa z przymrużonymi powiekami i z chytrym uśmiechem. Bez zbędnego myślenia, odpowiadam natychmiast:
- Stoi!
Jednak ku naszemu zaskoczeniu zapada cisza w małym głośniczku. Zdziwiony spoglądam na Michelle.
- Co do chooolery? – delikatnie pukam w plastik, próbując przywołać sygnał z podsłuchu.
- Poczekaj! – Michelle chwyta mnie za dłoń i odsuwa ją na blat biurka, jednocześnie pokazując, abym był cicho. – Słyszysz?
Moje oczy robią się coraz większe.
- Czy to? – zaczynam niepewnie, lekko czerwony.
- Jęk?
Kiwam głową.
- Czy oni.. ekhm, no wiesz? – mam wrażenie, że gałki oczne wypadną mi z oczodołów.
Michelle wydaje się być równie zdziwiona i przez chwile patrzymy tylko na siebie, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą słyszały nasze uszy.
- Ahh - z odbiornika wydobywa się kolejny jęk, który sprawia, że oboje podskakujemy lekko do góry.
- Cholera - mówi Spencer, siadając na przeciwko mnie i podpierając brodę na ręce - tego się nie spodziewałam - jej wzrok ląduje na małym głośniczku, z którego nadal dochodzą niewyraźne pomruki.
- Serio? -patrzę na nią, jak na kosmitkę.
- Serio, co? - pyta szefowa, unosząc jedną brew do góry. Jest to jedna z tych sztuczek, których nigdy nie udało mi się opanować.
- Nie spodziewałaś się tego, że w końcu nie wytrzymają tego potężnego UST i się na siebie rzucą? - Michelle rzuca mi tylko kolejne zdziwione spojrzenie - kobieto, gdzieś ty się uchowała? - wołam, wymachując rękami w powietrzu - w Motanie?
- Hej! - oburza się Spencer i ledwo udaje mi się uniknąć ciosu w ramię - nie moja wina, że pomiędzy twoim pokoleniem a moim , istnieje przepaść wielkości Wielkiego Kanionu.
Wzdycham głośno i chwytając ją za rękę, mówię:
- Kobieto, mieszkasz w mieście grzechu. Mieście, gdzie seks to chleb powszedni...
- Tak jak i wszy łonowe...
- Michelle !
- No co?
Kręcę głową i uśmiecham się szeroko.
- Nic, zupełnie nic. Naprawdę nie wiesz, co to jest UST?
- Domyślam się, że to coś związanego z niewyżyciem seksualnym.
- No! Co za ulga - mówię, teatralnym gestem ocierając niewidzialny pot z czoła - czyli jednak nie jesteś chodzącą pruderią.
- Kochany, pruderia to ostatnie, co można mi przypisać. Wierz mi.
Moje oczy robią się okrągłe, jak spodki.
Przez chwilę wyobraźnia podsuwa mi obrazy wyzwolonej szefowej i aż krzywię się z obrzydzeniem.
- Uważaj, bo ci tak zostanie - śmieje się Spencer - naprawdę myślisz, że kobiety mają tam gnoma? - pyta, a ja tylko unoszę brwi w geście zdziwienia.
- Jak... - zaczynam, ale Michelle wchodzi mi w słowo.
- Oh, proszę cię, Jake. Może i jesteś gejem, ale jesteś też facetem.
Wzruszam tylko ramionami i zaczynam bawić się ołówkiem, kiedy nagle z głośnika dochodzi najpierw soczyste przekleństwo Stelli, a potem trzask zamykanych z hukiem drzwi. Wyłączam podsłuch i patrzę na Spencer, która tylko wzdycha ciężko i wychodząc, mówi:
- Miesiąc miodowy chyba właśnie dobiegł końca.
****
Zasnęłam na kilka godzin. Gdy obudziłam się uświadomiłam sobie, że muszę komuś się wygadać. Inaczej, ta cała sytuacja zeżre mnie żywcem. Zakładam, że Donald, zabije mnie, przy pierwszej lepszej okazji. Dosięgam po komórkę i wystukuję numer Emily, który znam na pamięć.
- Halo? – zaspany głos mojej przyjaciółki zadźwięczał mi w uchu. – Kto tak głupi budzi mnie o czwartej nad ranem?
Wzdycham z grymasem na twarzy.
- Ja?
- Jaki ja?
- Twoja przyjaciółka, która uwielbia sobie narobić kłopotów – mówię na jednym wydechu.
- Wowowow! – ożywiony głos Morgan doprowadza mnie do mdłości. – Czekaj! – mówi. – Jakie kłopoty? Coś ci się stało? Gdzie jesteś? – gorzej niż karabin maszynowy.
- Jestem w domu. Spałam z dwie godziny, siedzę w piżamie pod kołdrą i nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Potrzebuję komuś się wygadać.. – oznajmiam żałośnie. – Don nie będzie miał nic przeciwko, jeśli poproszę ciebie, abyś przyjechała do mnie, bo czuję, że zaraz zwariuję!
- Powiedz mi tylko, jaki typ problemu cię trapi? – słyszę, jak wyciąga się z łóżka po ciuchu. – Muszę się przygotować – mówi. – Sama rozumiesz. Aaa nie przeszkadza ci piżama?
- Nie, nie w końcu postaram cię szybko wypuścić od siebie – odpowiadam.
- Więc jaki to problem?
Jakby to powiedzieć.. rzuciłam się na swojego kolegę z pracy, który pociąga mnie od pierwszego spotkania w sądzie. Kilka godzin temu uprawiałbym z nim seks, ale w ostatniej sekundzie obudziło się we mnie trzeźwe myślenie. Czy tak może być?
- Facet – dobre streszczenie tego, co chciałam powiedzieć.
Po drugiej stronie słyszę szelest i zduszone "o kurna", kiedy Emily zakładając buty, najwyraźniej traci równowagę i zalicza bliskie spotkanie ze ścianą.
- Wszystko w porządku ? - pytam, próbując zdusić chichot.
- Tak, jasne. Tylko nie wiedziałam, że w moim mieszkaniu jest tyle ścian - mówi moja przyjaciółka, a ja nie mogąc dłużej wytrzymać, parskam śmiechem.
- Bardzo zabawne - burczy, a ja niemal widzę, jak przewraca oczami po drugiej stronie słuchawki - będę za jakieś 15 minut. - i połączenie się urywa, a ja z jękiem trzaskam się w czoło, zapominając o iPhonie, który nadal spoczywa w mojej prawej dłoni.
- Ała! - krzyczę i zaczynam pocierać zaczerwienione miejsce - Bonasera, ty cholerna masochistko - mamroczę pod nosem, jednocześnie sprawdzając stan wyświetlacza. Na szczęście nie odniósł żadnych trwałych urazów i oddycham z ulgą. Przynajmniej jego nic nie rusza. Odkładam telefon na szafkę nocną i mój wzrok pada na bieliznę, którą miałam dzisiaj na sobie. Czarna koronka... Mój umysł zaczyna wędrować w niebezpieczne rejony, w których nie kto inny, jak Mac Taylor, ściąga je ze mnie, a ich miejsce zajmują jego usta.
Potrząsam szybko głową, chcąc pozbyć się nękających mnie obrazów, ale bezskutecznie. Z bezdźwięcznym jękiem opadam na łóżko i zakopuje się w pościeli.
- Tak, kołdra na pewno cię ochroni - krytykuję się w myślach, ale nie mam czasu na ciętą ripostę (Boże, zaczynam kłócić się sama ze sobą! Chyba naprawdę sfiksowałam ! ) , bo rozlega się dzwonek do drzwi, który symbolizuje przybycie Emily.
Wyczołguję się z łóżka i otwieram drzwi.
Nie czekając na Em, wracam do swojego legowiska i zagrzebuję się w pościeli.
- Oookejjj - słyszę głos Morgan, a potem szczęk zamka i jej ciche kroki.
Przez chwilę krząta się po mieszkaniu, a potem siada obok mnie i szturcha mnie lekko.
- Gadaj - mówi.
Wzdycham ciężko.
- Zrobiłam coś bardzo głupiego - mamroczę, a mój głos jest lekko zduszony przez otaczającą mnie kołdrę.
- Z facetem? - docieka Em, a ja tylko kiwam głową.
- Oh, przestań się wygłupiać ! Nie jesteś beduinem! - złości się moja przyjaciółka i ściąga ze mnie nakrycie, którego jednak nie chcę oddać bez walki. - Stella! -wrzeszczy Emily - co tym masz pięć lat?!
- Nie! - krzyczę - ale czuję się wtedy bezpiecznie.
- Oh na litość Boską - woła Em i wyrywa mi kołdrę z siłą, która zwala ją z łóżka.
- Mówiłam, że to mój bodyguard? Mówiłam. To teraz masz za swoje - rechoczę.
- Zamknij się - rzuca Em i odrzucając pościel w kąt, siada po turecku na materacu i klepiąc mnie w kolano, mówi:
- No? Powiesz mi wreszcie, co kazało ci mnie wyciągnąć z błogiego snu o 4 rano?
- Facet.
- Facet, facet - wyrzuca ręce do góry - to już ustaliłyśmy. A mi chodzi o konkrety, siostro, konkrety.
- Konkrety są takie, że... - urywam i patrzę na nią przez chwilę, jakby próbując przewidzieć jej reakcję - że prawieprzespałamsięzMacemTaylorem.
Moja przyjaciółka przygląda mi się badawczo.
- Możesz powtórzyć?
Wypuszczam z gwizdem powietrze i zaczynam niespokojnie przemierzać pokój.
Lewo, prawo, bok, lewo, prawo, bok.
- Czy mogłabyś usiąść? Zemdliło mnie od tego twojego chodzenia - przerywa ciszę Emily.
- Prawie się z nim przespałam, Em. Z żonatym mężczyzną, rozumiesz? - siadam obok niej i chowam twarz w dłoniach - co mnie podkusiło?
- Jego zgrabny tyłeczek?
- Emily!
- Przepraszam. Stella, jesteś już dorosła i chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak działa pożądanie, prawda? Wiem, wiem, że nie chciałaś nikogo skrzywdzić. Wiem, że myślisz o jego żonie, o tym, że byłaś jeden krok od tego, żeby zostać tą drugą. Dlatego zapomnij o tym. Wyrzuć z pamięci ten dzień.
- Taaa, jasne. Gdyby to było takie proste...
- Nie jest. I nie będzie, ale musisz wybierać. Albo to powstrzymasz albo przygotuj się na bycie tą drugą, która rozbija szczęśliwe, idealne małżeństwo.
Wzdycham.
- Masz rację - mówię - ale w nim jest coś takiego... co sprawia, że nie mogę przestać o nim myśleć. Jego zapach, jego głos, a teraz jeszcze dotyk i smak.
- Zakazane najbardziej kusi.
- No właśnie, ale spróbuję o tym zapomnieć. Tak właśnie zrobię. Będę udawać, że nic się nie stało.
- Brawo.
Kładziemy się na łóżku tak, że nasze głowy znajdują się obok siebie.
- Stella?
- No?
- Trzeba było go przelecieć.
- Em!
- No co? Przynajmniej nie zadręczałabyś się pytaniami, jak to by z nim było.
- Masz rację.
Patrzymy na siebie i uśmiechamy się szeroko.
- Jesteśmy nienormalne - stwierdzam, śmiejąc się cicho.
- Takie życie kochana. Ale opowiedz mi, jak to się stało! - woła Emily, podnosząc się i podskakując lekko do góry z podniecenia.
- No musieliśmy udawać małżeństwo .. - zaczynam swoją opowieść, która zajmuje mi mniej niż półgodziny. Kiedy kończę, słońce już dawno góruje nad miastem, a moja kochana przyjaciółka chrapie w najlepsze, przykryta prześcieradłem, które we śnie ściągnęła z mojego materaca. Uśmiecham się szeroko i sięgając po kołdrę, sama niedługo zapadam w spokojny sen.
* * *
- Huh, patrzcie, kto tu jest! – ledwo, co wychodzę z windy, i na nieszczęście trafiam na urokliwego, dociekliwego, zarozumiałego Jake. Przewracam oczami i szybkim ruchem sprawdzam, czy nie ma już Jego. Czyli mojej pięty Achillesowej.
- Co?! – rzucam mu spojrzenie, próbując ominąć go, jednak staje mi na drodze.
- Co, to za czerwona spódnica? Och, i ta koszula! – lustruję mnie od stóp po same czoło. – Kochana, promieniejesz! – krzyczy radośnie. – Znów kogoś przeleciałaś? – podnosi brwi do góry, a w jego oczach pojawia się dziwny przejaw pewności.
- Czy mógłbyś mi dać spokój? – pytam, lekko podnosząc ton. – Za kilka godzin rozprawa, daj mi wypić kawę i spokojnie się przygotować – ucinam i kładę swoją lewą dłoń na jego bark, stanowczo drożąc sobie przejście. Jednakże nie pozbywam się namolnego towarzysza.
- Ej, ej, czemu królowa jest nie w sosie? Pamiętaj, co ci mówiłem, że nerwy nie są dobre, powodują zmarszczki, a w twoim wieku bym uważał..
Z całych sił próbuję się nie odwrócić, lecz nie cechuję mnie silna wola.
- Walters! Mógłbyś się zamknąć?!
- Jasne. Wyżywaj się na swoim przyjacielu, bo nie miałaś odwagi pójść z kimś do łóżka – warknął zakładając ręce na piersi. – Trzeba było wyłączyć podsłuch – zmrużył powieki i odwrócił się na pięcie poddenerwowany.
Cholera!
Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam!
Mam ochotę ponownie strzelić się w czoło, ale powstrzymuję się resztkami sił.
Wydaję więc tylko z siebie dźwięk, który brzmieniem przypomina niedźwiadka z zatwardzeniem i przymykam oczy. Jakby nie wystarczyło, że uwiodłam i prawie przespałam się z żonatym mężczyzną, który tak przy okazji jest moim współpracownikiem to jeszcze teraz Jake - największy plotkarz w całej kancelarii, wie o wszystkim i to ze szczegółami, ponieważ nie przyszło mi do głowy, żeby wyłączyć ten głupi podsłuch, o którym zapomniałam!
A tak naprawdę to wtedy nie byłam w stanie skupić się na niczym.
Jego dłonie, ale przede wszystkim usta sprawiły, że utraciłam zdolność racjonalnego myślenia, a jakiekolwiek wątpliwości posłałam do wszystkich diabłów.
No i teraz mam za swoje.
- Robisz za posąg czy po prostu straciłaś kontakt ze światem? - do moich uszu dociera tak znajomy mi głos i niepewnie odwracam się w jego kierunku. Tak, jak się spodziewałam , Michelle stoi w progu swojego biura i opierając się o framugę, przygląda mi się badawczo. I wtedy uświadamiam sobie, że ona też tam była.
Że ona wie.
Jęczę cicho, a ona tylko uśmiecha się szeroko.
- Powiedz mi, że cię tam nie było - mówię, zakrywając ręką oczy i patrząc na nią przez rozłożone palce.
Spencer śmieje się tylko cicho i podchodząc do mnie kładzie mi ręce na ramionach.
- Chciałabym, ale nie mogę. Wierz mi, że sama pragnę wyrzucić to jak najszybciej z pamięci. Wiesz, trauma. - mruga do mnie porozumiewawczo, a ja krzywię się nieznacznie. Oni nie czadzą mi żyć. Sam Jake jest całkiem niegroźny, trzeba tylko wiedzieć, jak go unieszkodliwić. Ale kiedy dobierze się z Michelle.... Ludzie, ratuj się kto może.
Patrzę na nią smętnie.
- Dajcie mi spokój, co?
- A czy ktoś ci go zakłóca? - uprzejmie dziwi się szefowa.
Przewracam oczami.
Zaraz się zacznie.
Trzy, dwa, jeden...
- Ja tylko chcę, żebyście sprawy sypialne załatwiali poza pracą - mówi szeptem.
I bingo!
Mamy zwycięzcę!
Wyprowadzona z równowagi, ciągnę ją w kierunku jej biura i zamykam drzwi.
- Posłuchaj, Michelle - zaczynam - to , czego byłaś świadkiem, a raczej byliście, nie miało prawa się zdarzyć. - tłumaczę, wyciągając przed siebie dłonie - nie ukrywam, że jestem równie mocno zaskoczona, jak wy. Ale między mną, a Macem nic nie ma i nie będzie. To była zwykła chwila słabości. Popełniliśmy błąd. Koniec historii.
I nie oglądając się za siebie, wychodzę i kieruję się do swojego gabinetu. Kiedy drzwi się za mną zamykają, słyszę jak Spencer mruczy do siebie:
- To chyba raczej jej początek.
Wzruszam ramionami i potrząsam głową.
A potem ukrywam się w stercie notatek, które muszę przeczytać przed rozprawą. Kiedy nadchodzi czas, wstaję i nagle potykam się o coś długiego i czarnego... coś... co jest moim płaszczem. Wytrzeszczam oczy i próbuję sobie przypomnieć, jakim cudem się tutaj znalazł i nagle przypominam sobie, że przez to wszystko zapomniałam go zabrać z samochodu. JEGO samochodu.
Był tutaj - myślę i schylam się, aby podnieść ładnie skrojony kawałek materiału.
Kiedy go dotykam wydaje mi się, że czuję na sobie jego dotyk.
* * *
Nie przespałem całej nocy. Megan była na dyżurze, więc mogłem spokojnie przemyśleć parę spraw, które wydarzyły się niedawno, kilkanaście godzin temu, a może nawet kilka? Jestem na siebie zły, że dopuściłem do tego wydarzenia, jestem zły, że pozwoliłem sobie oddać ten pocałunek. Ale, jak mogłem tego nie zrobić? Ona jest przecież idealna pod każdym względem. Jej seksapil zabija każdego faceta, który przejdzie obok niej. Założę się, że potem o niej śnią. Bo ja to niestety robię - ostatnio zbyt często. Winny.
Patrzę na jej pusty gabinet i zastanawiam się, czy w ogóle się z nią zobaczę. Nie ukrywam, że chciałbym porozmawiać na neutralnym stopniu, przy kawie, gdzieś w spokojnym miejscu. Sumienie mnie zadręczy, gdy tego nie zrobię. A z drugiej strony, gdyby nie jej ucieczka, spędziłbym z nią najlepszą noc w swoim życiu. Potrząsam głową, by odpędzić z głowy dźwięki pojedynczych jęków, które wydobywały się z jej pełnych ust. Nie! Kurwa! Nie!
Rzucam długopisem o biurko sfrustrowany. Czuję, jak moje mięśnie z każdym ruchem napinają się, a w żyłach buzuje czysta adrenalina. Gdyby tylko pojawiła się na moim horyzoncie, wziąłbym ją w toalecie. Zamykam na chwilę powieki. Ale tego nie zrobię, bo jestem tchórzem. Okrążam swój gabinet kilka razy w międzyczasie ciskając marynarką o skórzane siedzenie. Tak długo nie wytrzymam.