sobota, 23 maja 2015

„The Pain In The Hangover” (1x02)



You and I blurred lines
We come together every time
Two wrongs, no rights
We lose ourselves at night
Soundtrack: Jessie Ware – Wildest Moments (Devotion, 2012)

Gonitwa o lepsze jutro. Uciekamy, by zagoić rany. Nie odpowiadamy na pytania, bo nie chcemy drążyć. Tkwimy w złym związku, bo czekamy na lepsze dni. Czy w ogóle wiemy coś o życiu? Dlaczego los każe nas, nawet jeśli się staramy? Czy Bóg lubi patrzeć na nasze cierpienie i niedolę?

Jestem zmęczony. Jestem przytłoczony wieloma myślami. Za dużo pytań, zbyt mało odpowiedzi.
Przewracam się na drugi bok. Spoglądam na cyfrowy zegarek na stoliku nocnym. Pozostało mi jeszcze dziesięć minut spania. I co z tego? Myślę. Przewracam się na plecy. Wydycham głęboko powietrze, patrząc się w biały sufit; jest on idealny, bez żadnej skazy. Jak to możliwe?
Obok siebie czuję obecność Megan. Ciepło obu osób w łóżku – kojące i takie niezwykłe. Niby się kochamy, niby powinniśmy być zakochani. A, co jeśli zgubiłem to uczucie? Może jestem już tylko przyzwyczajony do tej stosownej monotonności?
Zamykam na chwilę powieki, by dać na chwile upust wyobrażeniom. Obiema dłońmi przecieram swoją twarz. Czuję, że jest spięta. Nawet sen nie potrafi mnie już zrelaksować. Cóż za ironia…
Kiedy chce się podnieść z łóżka dzwoni budzik i w tej samej chwili Megan przekręca się w moją stronę.
- Hej – mówi, lekko zaspanym głosem. – Mam wrażenie, że nie śpisz już od dobrych paru minut – stwierdziła przeciągając się.
- Za dobrze mnie znasz – odpowiedziałem, odwracając się do niej, składając pocałunek na policzku. – Dzień Dobry.
- Dzień Dobry – odpowiedziała kładąc swoją dłoń na mój policzek.
Próbuję robić dobrą minę do złej gry i widocznie dobrze mi idzie, bo Meg niczego nie zauważa. Na pewno dostrzega cienie pod moimi oczami, ale nie drąży tematu. Jak zwykle. Odkąd została kardiochirurgiem nic nie jest tak, jak dawniej. Mijamy się. Kiedy ja wychodzę wcześniej, ona wraca późno i tak dalej. Małżeństwo to kompromis, ale u nas przestał nim być już dawno temu. Zgubiliśmy siebie, goniąc za sławą i pieniędzmi.
A przecież nie tak miało być.
Przecież trudno miało być tylko na początku, a później mieliśmy dać sobie odpocząć i po prostu być razem. Mieliśmy stworzyć dom dla małej istotki, której oboje tak bardzo pragnęliśmy. Przynajmniej ja.
Z biegiem czasu Megan coraz częściej wykręcała się dyżurami, bólem głowy, ogólnie złym samopoczuciem. Dziecko musiało poczekać, ale ja nie chciałem czekać, nie chcę czekać. Między nami już od dawna się nie układa, ale chyba oboje mamy to gdzieś. A przynajmniej ignorujemy to, dzielnie wcielając się w rolę kochającej żony i męża. Wracając do domu zastanawiam się czasami, o czym mam z nią rozmawiać, jakie tematy poruszyć. Kiedyś nie miałem tego problemu, bo nawet milczenie z nią było lepsze niż samotność.
Wtedy bardzo ją kochałem i jestem dumny mogąc powiedzieć, że ożeniłem się z miłości. Niestety nie wiem czy ta miłość nie obumiera.
Czy już nie umarła.
Dlatego też odwzajemniam jej uśmiech i całuję wnętrze jej dłoni, po czym wstaję z łóżka i kieruję się do łazienki. Słyszę kroki i w progu pojawia się postać mojej żony, która przygląda mi się uważnie.
 - Późno wczoraj wróciłeś – mówi i obejmuje mnie w pasie.
Kiedyś miałbym w brzuchu motyle, teraz chcę jak najszybciej uwolnić się z jej uścisku.
 - Musiałem dłużej zostać w kancelarii. Dzisiaj reprezentuję panią Jones, która chce się rozwieźć ze swoim niewiernym mężem, a on z kolei ma dobrego adwokata, który dotarł do jej szemranych , rzekomo, interesów. Musiałem więc to zbadać, wyjaśnić tą całą sytuację z moją klientką i przygotować mowę. Zanim się obejrzałem było już po północy.
 - Mogłeś zadzwonić. Martwiłam się – jej głowa spoczywa teraz w zagłębieniu szyi i jej głos jest nieco przytłumiony, ale doskonale słyszę wyrzut w jej głosie i staram się nie przewracać oczami.  To bardzo irytujące, gdy poucza cię osoba, która w dniu urodzin swojego męża zapomina o przyjęciu, które sama notabene zorganizowała i wraca do domu o 5 rano.
 - Wiem, wiem. Przepraszam, ale byłem tak pochłonięty pracą, że zupełnie zapomniałem, żeby cię uprzedzić.
Wzdycha i czuję jej oddech na swojej szyi.
 - Zrobię śniadanie – rozluźnia uścisk i po chwili słyszę dźwięk filiżanek stawianych na blacie.
Po raz pierwszy patrzę w lustro i wzdycham ciężko.
Mężczyzna, którego widzę, jest cholernie nieszczęśliwy.

* * *
Czy to był dźwięk budzika, czy walnie w coś metalowego? Z grymasem na twarzy przekręcam się w prawą stronę by go wyłączyć.
Jak mnie wszystko boli! Och moja głowa.. Myślę, gdy siadam po turecku na łóżku. Kac morderca, nie ma serca. Suchość w ustach strasznie mnie drażni, a pulsowanie w skroniach doprawia mnie o szał. To był bardzo zły pomysł, dać namówić się Waltersowi na głupią pijacką grę, która jak widać nie skoczyła się zbyt dobrze. Mam za słabą głowę, by bawić się w takie rzeczy.
Ze zrezygnowaniem dosłownie staczam się z łóżka. Swoje kroki kieruję prosto do kuchni. Wzrokiem szukam pustej szklanki na blacie, którą zostawiłam wczoraj w nocy. Dopadam ją szybko w dłoń i odkręcam wodę z kranu. Nalewam ją do połowy i jednym łykiem wypijam wszystko. To za mało!  Napełniam ją ponownie, a drugą ręką szukam w szafce coś od bólu głowy. Jest!  Wyłupuję białą tabletkę i wrzucam do ust, szybko ją popijając.
Odstawiam naczynie do zlewu i idę do łazienki. W duchu mam nadzieję, że letni prysznic ukoi moje zbolałe mięśnie i umysł od zbyt dużej ilości alkoholu.
Odkręcam wodę i ciepło powoli rozchodzi się po moim zmęczonym ciele.
Schylając się po żel, niechcący dotykam sutka, który jak na komendę twardnieje i w myślach przeklinam swoje wyczucie czasu. Nie dość, że jestem skacowana, obolała i niewyspana to jeszcze do tego podniecona. Jakby tego było mało za dwie godziny rozpoczyna się rozprawa, w której będę musiała stanąć oko w oko z tym… chciałabym powiedzieć, że z tym głupim, obrzydliwym prawnikiem, ale nie mogę. Bo mężczyzna, o którym myślę ma wygląd samego Apolla. Mam tylko nadzieję, że nie posiada jego mocy i nie zniszczy mnie dzisiaj w sądzie. Wzdycham i powoli nacieram się lawendowym żelem.
Delikatnie rozprowadzam go po swojej skórze i zamykam oczy.
Chciałabym tutaj zostać na wieki.
Jest ciepło i tylko tyle mi potrzeba, żeby ponownie zapaść w głęboki sen, zapomnieć o otaczającym mnie świecie i procesie. Moje ręce leniwie przemierzają całą długość mojego ciała i wdychając odurzający zapach lawendy, opieram głowę o chłodne płytki i pozwalam sobie na chwilę zapomnienia. Nie zdarza mi się to często, ale po takim ciężkim tygodniu muszę się jakoś odstresować. Każdy ma jakieś swoje małe i większe grzeszki. Nie jestem dziewicą orleańską, w ogóle nie jestem dziewicą.
Jestem kobietą.
Kobietą, która też ma swoje potrzeby i pragnienia, a tak się składa, że obiekt moich westchnień (potajemnych, oczywiście), jest niezwykle wkurzający i nieosiągalny. Moja dłoń znajduję się już w okolicy uda, kiedy nagle dochodzi mnie dźwięk dzwoniącego telefonu.
Ze złością chwytam za słuchawkę prysznica i szybko spłukuję pianę, a następnie opatulam się ręcznikiem i pędzę do sypialni. Kiedy naciskam zieloną słuchawkę, po drugiej stronie słyszę Emily.
 - Co nas podkusiło? – jęczy, a moje usta mimo wszystko rozciągają się w uśmiechu.
 - To samo pomyślałam zaraz po przebudzeniu. Czy ty czasem nie jesteś już spóźniona? – mówię, patrząc na zegarek leżący na nocnym stoliku.
 - O cholera. Odezwę się później – rozłącza się, a ja podchodzę do szafy i zaczynam przeglądać swoje ubrania. Nie wiem, dlaczego, ale dzisiaj chcę wyglądać perfekcyjnie. W głębi duszy wiem, że kieruje mną chęć zobaczenia pożądania w oczach pewnego przystojnego bruneta.
Wieszak za wieszakiem, aż w końcu zauważam bordową sukienkę do kolan. Podnoszę ją do góry i uśmiecham się.
- Będzie pasować – mówię do siebie, kładąc ją delikatnie na materac łóżka. Z powrotem wracam do szafy i kucam przy niej, aby znaleźć odpowiednie buty. Z drugiego pudełka z napisem „Armani” wyjmuję parę czarnych wysokich szpilek, które idealnie wpasują się do górnej części garderoby. Zamykam drzwi od mebla i odwracam się w stronę komódki z bielizną. Otwierając szufladę rzuca mi się w oczy ładna czarna koronka. Jeśli mam czuć się wygraną, muszę być ubrana jak zwyciężczyni. Chwytam w dłonie bieliznę i układam ją koło sukienki. Obracam się znów do komody, lecz teraz przebieram w szkatułce na biżuterię. Od razu wybieram z niej złotą bransoletkę i czarne wiszące kolczyki. Perfekcyjnie!
Staję koło łóżka i ściągam z siebie lekko wilgotny śnieżnobiały ręcznik. Odkładam go na bok i wkładam na siebie bieliznę. Gdy już mam ją na sobie stawiam kilka kroków w przód, by sięgnąć po perfumy. Spryskuję się nimi w strategicznych miejscach. W końcu siadam na krześle przy lusterku, aby nałożyć delikatny makijaż. Zajmuję mi to z jakieś piętnaście minut. Kiedy wstaję z siedzenia ponownie dźwięk telefonu daje o sobie znać. Podchodzę do niego i naciskam klawisz.
- Cześć – mówi Jake lekko zmarnowanym głosem. – Gotowa, aby skopać ładny tyłeczek Pana Taylor’a? – mam wrażenie, gdy wypowiada te słowa, szczerzy się sam do siebie.
- Prawie – odpowiadam, rozpinając sukienkę. – Jeszcze kilka małych detali i będę wychodzić z domu.
- Uh, kobiety. Ja mam wrażenie, że w mojej głowie ktoś kuje nawierzchnię albo coś w tym rodzaju, bo czuję się, jakby ktoś mi tam wiercił młotem pneumatycznym. Dlaczego mnie nie powstrzymałyście? – mówi z lekkim wyrzutem.
 - A czy moje protesty kiedykolwiek coś zdziałały? – odpowiadam, jednocześnie próbując wciągnąć na siebie bordowe cudo.
 - Nie.
 - Więc widzisz. Moje protesty byłyby bezsensowne, dlatego też nawet nie chciało mi się strzępić języka.
 - Dzisiaj go sobie postrzępisz – mruczy.
 - Że co?
 - Yy nic, do zobaczenia w sądzie – ten drań rozłącza się tak szybko, że nie mam szansy odpowiedzieć ripostą na jego oczywistą insynuację.
Rzucam telefon na łóżko i zasuwam sukienkę.
Następnie wkładam buty i czarny płacz.
Ostatnie kontrolne spojrzenie w lustro i już mknę zakorkowanymi nieco ulicami do sądu.
Na czerwonym świetle obok mnie zatrzymuje się czarne Audi i z bijącym sercem odwracam głowę, ale w środku dostrzegam starszą panią, która zawzięcie coś tłumaczy swojemu labradorowi, zajmującemu przednie siedzenie. Uśmiecham się sama do siebie i myślę:
 - Ja i moje paranoje.
Światło się zmienia i ruszam, jednocześnie myśląc o tym, co by było gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach.
Gdyby on był inny i ja była inna.
Kiedy wreszcie wjeżdżam na parking do rozpoczęcia rozprawy zostało niecałe półgodziny. Przy drzwiach dostrzegam Jake, który czeka na mnie z kawą w ręku i okularach przeciwsłonecznych na nosie.
 - Witaj, królowo w ten niezwykle słoneczny poranek. Jak tam zdrówko? – wita mnie z udawanym ożywieniem, a w głowie zaczyna mi dziwnie dzwonić. Wyrywam mu kawę i cedzę przez zęby:
 - Przestań gadać! Masz niesamowicie irytujący głos!
Mimo moich usilnych prób, Walters wciąż nie może się zamknąć, co doprowadza mnie do furii.
 - Tak? A pani w przedszkolu mówiła, że mam głos słowika.
 - Widocznie kłamała. Nie chciała, żebyś się załamał i wylądował na ulicy.
Młody gapi się na mnie przez chwilę, a potem woła:
 - Moje całe życie było kłamstwem!! Co ja teraz zrobię, gdzie się podzieję! O ja biedna sierota!
 - Chodź sieroto, jeżeli zaraz nie zjawimy się na sali, będziesz bezrobotną sierotą. – mówię. Młody szczerzy się i bez żadnego protestu podąża za mną. Przy wejściu wpadamy na Taylora, który wita się ze mną skinieniem głowy. Odwzajemniam gest, ale nie zatrzymuję się na pogawędkę.
Walters ten to co innego.
 - Witaj, Jake – słyszę głos Taylora.
 - Siemka.
 - Co ci się stało? Jakoś źle wyglądasz.
 - Chyba potrącił mnie tir albo coś. Nie pamiętam, ale musiało być ciężkie, bo teraz pęka mi głowa.
Mac śmieje się i przechyla zabawnie głowę.
 - Tequila? – pyta i widzę, jak na policzki Waltersa wpływa rumieniec.
Czyli jednak da się go zawstydzić!
A to ci dopiero!
 - Yup – odpowiada młody.
Rozmawiają jeszcze przez chwilę, po czym Jake zajmuje miejsce pana McDonnella, który jeszcze się nie pojawił. Z niepokojem patrzę na zegarek, który pokazuje 8:45. Tylko piętnaście minut do rozpoczęcia, a jego jeszcze nie ma. Mam tylko nadzieję, że przybędzie na czas, jeżeli w ogóle się pojawi.
 - Jesteś głupia – szepcze do mojego ucha Walters.
Dzisiaj wyjątkowo nie mam ochoty na jego głupie docinki. Skupiam się więc na porządkowaniu swoich skromnych notatek i niedbale rzucam:
 - Niby dlaczego – chociaż tak naprawdę wcale nie obchodzi mnie to, co ma on do powiedzenia,
 - Taylor to niezła partia, a ty nie chcesz go nawet przelecieć!
 - Zamknij się albo ci przywalę.
 - Obiecujesz?
Ignoruję go i wiodę oczami po pustej sali. Po chwili słyszę głośne wpadnięcie do środka. Odwracam się, a w progu Sali widzę mojego klienta. Uff.
Przyglądam mu się z daleka. Wygląda okropnie. Jakby dopiero wstał z łóżka. Gdy wita się ze mną dostrzegam sporą malinkę na jego szyi. Czy wszyscy dookoła mnie muszą uprawiać seks? I dlaczego zawsze jestem z tego wyłączona? Przewracam oczami i spoglądam na Niego. Jest dziwnie spokojny. Rzekłabym nawet, że za bardzo. Trochę mnie to poruszyło, ale jako profesjonalistka trzymam fason. Spoglądam na zegar wiszący nad drzwiami biura Sędziego. Za kilka minut rozpocznie się rozprawa, którą mam nadzieję, że wygram.

* * *
Kątem oka widzę, jak się denerwuję, choć próbuję to dobrze ukryć. Przekłada w palcach srebrny długopis, delikatnie stukając o blat biurka. W tym momencie zastanawiam się, czy jej nerwy mają coś wspólnego ze mną, czy tylko martwi się o przegraną?
Spoglądam ostatni raz na rozpiskę przede mną. Powinno pójść gładko. Odrywając wzrok od linijek moich notatek mimowolnie spoglądam na Nią.
- Stella – wołam szybko. Ona zerka na mnie pytająco. – Powodzenia – dodaję, słysząc głos strażnika, informującego, że zaczyna się rozprawa.
Patrzy na mnie, a na jej twarzy maluje się zdziwienie. Chyba myśli, że sobie z niej żartuję, ale nie mam czasu na głębszą analizę, bo pojawia sędzia. W za dużej todze i wielkich okularach wygląda, jak emerytowany Harry Potter.
Nagłe parsknięcie udaje mi się zamaskować udawanym atakiem kaszlu. Nie uchodzi to jednak uwadze Jake, który dyskretnie kreśli błyskawicę na swoim czole. Z ulgą uświadamiam sobie, że nie tylko mnie śmieszy sylwetka sędziego Roggera.
Sam zainteresowany nie ma pojęcia o niczym i z lekkim tąpnięciem zasiada za stołem sędziowskim i daje nam znak, żebyśmy usiedli.
 - Rozumiem, że strony osiągnęły porozumienie? – mówi, patrząc na nas spod swoich okularów, a ja resztkami sił powstrzymuję się od kolejnego parsknięcia. – Panie Taylor? Czy jest pan gotowy do wniesienia wniosku?
Wstając, zapinam marynarkę.
 - Oczywiście, Wysoki sądzie. Uważamy, że nasza klientka, pani Camilla Jones, została parokrotnie zdradzona przez swojego małżonka podczas trwania małżeństwa. Moja klientka sama ciężko pracowała na swoją fortunę, do której nieograniczony dostęp miał pan McDonnell. Podczas pięcioletniego trwania związku, nie podjął on jednak żadnej pracy. Dlatego też oczywiste jest, że to właśnie moja klientka powinna zatrzymać cały majątek.
 - Jeżeli można, Wysoki sądzie – wtrąca się Bonasera i już wiem, że ona wie to, co ja tak bardzo chciałem zatuszować.
 - Pańska klientka nie jest niewiniątkiem, mecenasie.
 - Czy może pani mówić jaśniej, pani mecenas ? – sędzia Roggers nie kryje rozdrażnienia. On też miał nadzieję na szybki koniec. Biedna Hedwiga pewnie umiera z tęsknoty za nim.
 - Pani Jones została zatrzymana przez policję za posiadanie narkotyków. Była podejrzana o przemyt narkotyków do Meksyku.
 - Sprzeciw, Wysoki sądzie. Mojej klientce nigdy nie postawiono zarzutów, a on sama z narkotykami nie miała nic wspólnego. Znalezione środki odurzające nie należały do niej.
 - A to ciekawe, bo znaleziono je w samochodzie, który należał do pani Jones.
 - Czy pani mecenas ma na myśli czerwone Porshe model 911 Carrera Cabriolet? – pytam, a oddech wygranej muska mi włosy.
 - Tak – odpowiada już nieco mnie pewnie Stella, a ja w duchu tańczę z radości.
Wygraną mam już w kieszeni.
 - Samochód tej marki został zakupiony przez panią Camillę Jones dla swojego męża pana Charlesa McDonnella, jako prezent urodzinowy. Właścicielką pojazdu formalnie jest pani Jones, ale jeżeli przyjrzymy się dokumentom z salonu Porshe – podaję sędziemu owe papiery- zrozumiemy, że użytkownikiem auta był nie kto inny, jak pan McDonnell, co odnotowano w dokumentach. Zatem oczywiste jest to, że narkotyki należały nie do mojej klientki, ale do jej męża, który dzień po aresztowaniu mojej klientki z rozpaczy naćpał się tak bardzo, że wylądował na izbie przyjęć szpitala New York General – pokazuję sędziemu kartę ze szpitala – Pragnę dodać, że moja klientka po aresztowaniu została przebadana przez lekarzy i w jej organizmie nie wykryto żadnych narkotyków ani nakłuć.
 - Dziękuję, panie Taylor. Czy pani Bonasera ma coś do dodania?
Stella wstaje, a po jej minie widzę, że jest wściekła.
Chyba jednak mnie nie polubi.
 - Nie, Wysoki sądzie.
- Dziękuję. Przykro mi, ale w tej sytuacji muszę przychylić się do wniosku, pana Taylora. Pani Jones nigdy wcześniej nie była notowana przez policję, a z ich akt wynika, że jej firma została dokładnie skontrolowana i nie znaleziono śladu narkotyków. Na przyszłość, panie McDonnell, proszę znaleźć sobie żonę, która będzie mało odporna na pański czar. Może wtedy wreszcie dostanie pan całą fortunę. Zamykam rozprawę – uderzenie młotka sygnalizuje moją wygraną i jakieś ciepłe uczucie wlewa mi się w serce. Wiem, że teraz Stella będzie mnie nienawidzić jeszcze bardziej, ale mimo wszystko wygrana sprawa to całkiem niezły początek kolejnego rozdziału w moim życiu. Zaczynam pakować swoje rzeczy, kiedy czuję na ręce czyjś dotyk. Odwracam się i widzę moją klientkę, która ze łzami w oczach dziękuje mi za wszystko. Ściskam jej dłoń i życzę powodzenia. Zakładam płaszcz i rzucam okiem na McDonnella, który z grymasem na twarzy dosyć głośno rozprawia o czymś z Bonaserą. Po tonie głosu słyszę, iż nie jest to przyjemna rozmowa.
 - Nie po to wam płacę, żebyście przegrywali – cedzi przez zęby.
 - Przykro mi, ale adwokat pańskiej żony miał silne argumenty. Nic nie mogę poradzić na to, że pańska żona to naprawdę dobra kobieta, a pan to pazerny gnój – mówi Stella. W oczach tamtego błyska coś niebezpiecznego i w paru susach jestem już przy nich.
 - Jakiś problem? – pytam, a tamten tylko zaciska pięści i bez słowa kieruje się do wyjścia.
 - Nie potrzebuję obrońcy.
 - Nie ma za co. Do zobaczenia w firmie.
Odwracam się na pięcie i kieruję się do brązowych drzwi.
Po raz pierwszy od kilku miesięcy uśmiecham się sam do siebie. Czuję ulgę, której nie mogę opisać, choć wiem, że z drugiej strony będę miał ciężko z piękną Panią adwokat, z którą będę musiał pracować. Właśnie, jest bardzo pociągająca, gdy się złości. Kręcę głową i udaję się do swojego samochodu.

* * *
- Czułem dużo zbieżnych emocji – stwierdza Jake, idący obok mnie. A ten znów zaczyna.
- Niby jakich? – odpowiedziałam szorstko.
- No wiesz.. – uśmiechnął się pokazując coś na palcach.
Nie mam już siły mówić mu po raz setny, że ma sobie dać spokój z tym. Więc tylko rzucam mu mordercze spojrzenie i wyprzedzam go, by nie słuchać steków bzdur. Wychodząc z sądu napotykam moje dzisiejsze nieszczęście. Mam ochotę cisnąć swoją torebką i wykrzyczeć całemu Światu, jaka jestem wściekła. Ale nie zamierzam tego zrobić. Wyszłabym pewnie na kompletną idiotkę, która jest.. No właśnie, przy tym opisie włącza mi się za dużo słów.
Naburmuszona wsiadam do swojego białego Lexusa i z piskiem opon ruszam w długą. Nie czekam nawet na Waltersa. Mam dość jego towarzystwa. Przynajmniej na kilka dobrych minut. Przy pierwszym lepszym skrzyżowaniu, na pulpicie auta wyskakuję numer mojej mamy.
- Cześć mamo, co się stało? – nie daję jej dojść do słowa.
- Cześć, skarbie – mówi ciepłym głosem. – Możesz rozmawiać?
Najchętniej na kogoś bym nakrzyczała – myślę.
- Prowadzę – odpowiadam, pilnując wzrokiem światła.
- Wpadniesz dziś na kolację?
- Nie wiem, czy będę miała czas – odpowiedziałam chłodno. Chwila ciszy.
- Stella?
- Tak?
- Co się dzieje? – zapytała zatroskanym głosem.
- Nic – urwałam. – Będę u ciebie o 7. Pa – i się rozłączyłam, ruszając z miejsca.

czwartek, 21 maja 2015

"The Truth In The Lie" (1x01)

'Don’t make me sad, don’t make me cry
Sometimes love is not enough 
And the road gets tough, I don’t know why
Keep making me laugh, let’s go get high
The road is long, we carry on
Try to have fun in the meantime

Come and take a walk on the wild side
Let me kiss you hard in the pouring rain
You like your girls insane
Choose your last words, this is the last time
‘Cause you and I, we were born to die'
                                  Soundtrack: Lana Del Rey - Born ToDie (Born To Die)
                                                                                              2012


Czasami jesteśmy świadomi, że w naszym życiu dzieje się właśnie coś wielkiego i niesamowitego. Czasami mamy nadzieję, że dzięki temu nasze monotonne życie ruszy w przeciwnym kierunku. Dlaczego ludzie twierdzą, że problemy są skomplikowane?
Problemy nie są skomplikowane, tylko decyzje, przed którymi stajemy. Lecz nie zawsze wybieramy mądrze.
Uważnie przypatruję się aktom, które otrzymałam od Waltersa. Jestem zdruzgotana. Jeszcze nie tak dawno temu, byłam przekonana, że wejdę do sądu i zakończę sprawę z porozumieniem dwóch stron.
- Ożenił się dla kasy – stwierdził Jake, obracając się na fotelu.
Spojrzałam na niego z pod jasnej teczki.
- A teraz żąda fortuny od byłej żony – mówi, poprawiając okulary na nosie. – Czasami ci współczuję.
Wzdycham i z powrotem wracam do czytania. Linijka, po linijce mam nadzieję, że znajdę jakiś haczyk na Panią Jones, lecz coraz bardziej ta lektura dobija mnie, a najbardziej pogrąża mojego klienta.
- Ten skurczybyk z naprzeciwka wygra tę sprawę – wypowiedziałam te słowa przez zęby. Jake zdezorientowany podnosi się lekko z siedzenia i rozgląda dookoła, po czym jego wzrok pada na napis na szklanych drzwiach. Ouć!
- No, no będziesz miała wspaniały widok na Pana Super Ciacho! – zaśmiał się brunet.
Patrzę na niego spod przymrużonych powiek i po cichu liczę do dziesięciu, jednocześnie wstrzymując oddech. To trik, którego nauczyłam się jeszcze na studiach. Ukają to moje nerwy i ratuje ofiarę przed ciosem między oczy, którą tym razem miałby być niewinny z pozoru Jake Walters.
 - Żyjesz? – pyta, a ja ze świstem wypuszczam powietrze.
 - Na twoje nieszczęście tak. Przestań mnie wkurzać, bo naprawdę zrobię ci krzywdę! Mac Taylor to nie żadne ciacho! To zakalec, którego muszę się pozbyć, a ty mi w tym pomożesz – mówię, a mój palec wskazujący ląduje na wysokości oczu chłopaka, który chichocze w najlepsze.
 - Jake do jasnej cholery! To nie jest śmieszne!
 - Jest i to nawet bardzo –jego nogi lądują na moim biurku, a ja zrzucam je z obrzydzeniem.
 - Nie jesteś w knajpie dla gejów tylko w pracy-zwracam mu uwagę, a on tylko rzuca mi głupkowaty uśmiech i mówi:
- Ktoś tu jest zazdrosny… I to nie jestem jaaaa… Ktoś się za-ko-chał.
Prycham i wracam do przeglądania akt, jednakże młody nie daje za wygraną. Uporczywie wpatruje się we mnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Próbuję go ignorować, ale po chwili nie wytrzymuję.
 - Co?! – warczę.
- Zastanawiam się, dlaczego tak ciężko jest ci się przyznać do tego, że lecisz na naszego nowego przyjaciela.
 - Chyba śnisz – warknęłam, a on przechyla zabawnie głowę, jakby mówiąc „Na pewno to zrobię”.
Wzdycham i chociaż chcę skupić się na sprawie, moje myśli ciągle okupuje pewien mężczyzna w garniturze od Hugo Bossa. W duchu przyznaję Jakeowi rację, ale nie wypowiadam tego na głos. Nie mogę pozwolić, by się panoszył. Jego ego i tak już jest wystarczająco duże.
 - Wracając do sprawy…
- Jesteś nudna.
- Jakoś to przeżyję.
- Kobiety są dziwne.
 - Jakoś ci to do tej pory nie przeszkadzało.
- Dzięki Bogu jestem gejem i nie muszę się z wami użerać.
- Amen. Skończyłeś już? Jutro rozprawa, mamy niewiele czasu. Sprawdź czy w ostatnich latach pani Camilla Jones miała jakiś kochanków. Popytaj sąsiadów , w pracy. Sprawdź też czy miała jakiś konflikt z prawem. I przynieś mi papiery z przesłuchania McDonnella. Może uda mi się znaleźć coś wartościowego.
Z grymasem na twarzy Jake zabrał swój tyłek z mojego biura i wyruszył na małe polowanie, które ma przynieść owocne zdobycze. Przynajmniej, ja mam taką nadzieję. Nie uśmiecha mi się przegrana na pierwszej, czy drugiej rozprawie, bo PAN ŚWIETNY nie przygotował się do poprzedniej i teraz swoim magicznym umysłem przewraca wszystko, aby tylko mnie ośmieszyć.
Ostatni raz rzucam wzrokiem na papiery, które niestety pogrążyły mojego klienta. Stwierdzam, że wyjątkowo zmęczyła mnie już ta sprawa. Wstaję od biurka i przecieram palcami swoje spięte czoło. Czuję, że brakuję mi kofeiny w moim organizmie. Ruszam więc do pokoju socjalnego, gdzie wszyscy plotkarze spotykają się na pogawędki. Gdy wychodzę ze swojego biura dostrzegam mój słaby punkt. Oto z windy wychodzi nowy nabytek Loyd&Spencer.
Staram się na niego nie gapić, ale udawanie nigdy nie było moją mocną stroną. Wiem, że mam tylko dwa wyjścia; albo udawać, że go nie widzę albo stanąć z nim twarzą w twarz. Nie będąc tchórzem, decyduję się na opcję numer dwa. Przechodzę obok niego i witam go skinieniem głowy, po czym znikam za rogiem i opieram się o ścianę. Moje serce bije jak oszalałe, a przecież ten facet nic dla mnie nie znaczy! Nawet nie znam dobrze jego imienia, więc moje głupie serce nie ma prawa zachowywać się w ten sposób! Przeklinam sama siebie i po chwili stwierdzam, że od rozpaczy może mnie już uratować tylko końska dawka kofeiny, o której myślałam zanim pojawił się… ON. Wzdychając, poprawiam swoją sukienkę i wchodzę do naszej biurowej kuchni. W środku zastaję Spencer, która z furią w oczach przeszukuje szafki.
 - Hej, Michelle. Może ci w czymś pomóc? – pytam, uśmiechając się szeroko.
Michelle i ja nie znałyśmy się wcześniej, ale od pierwszej rozmowy nawiązała się między nami nić porozumienia, która po tylu latach współpracy przerodziła się w przyjaźń. Blondynka odwraca się do mnie i marszczy brwi.
 - Nie mogę znaleźć cukru.
 - I to cię tak zdenerwowało?
 - Nie. Mój mąż jest gorszy niż brak cukru.
Uśmiecham się lekko. Spencer i Tom są idealnym małżeństwem i bardzo się kochają, ale kiedy zaczynają się kłócić…. Armagedon jest najtrafniejszym określeniem na to, co się wtedy dzieje między nimi. Próbując pocieszyć Michelle, przytulam ją lekko i mówię:
 - Pogodzicie się i wszystko będzie tak, jak kiedyś.
 - Taaak, pewnie – Spencer nie podziela mojego entuzjazmu, ale mimo wszystko ofiaruje mi uśmiech, który odbieram jako podziękowanie za wsparcie, po czym słodzi swoją kawę i w drzwiach wpada na Taylora.
 - Witaj, Mac.
 - Witaj, Michelle. Pięknie dziś wyglądasz.
 - Lizus – myślę, ale najwyraźniej moja przyjaciółka ma o tym nieco inne zdanie, bo rumieni się lekko.
- Dziękuję. Ty również. Wpadnij do mojego gabinetu, gdy już skończysz pracę. Chcę sprawdzić, jak się u nas czujesz. Miłego dnia – i odchodzi, a ja zostaję sama w paszczy lwa.
Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?
Potrząsam lekko głową i odwracam się do niego tyłem, by sięgnąć po kubek stojący na jednej z wyżej zawieszonych półek. Gdy moje palce zaciskają się na jego uchwycie, czuję jak jego ciało ociera się o moje. Czuję jego oddech na swojej szyi, a moje całe ciało drży. Czuję, jak jego ręka wędruje w górę i ociera się o mój prawy pośladek. Z mojego gardła mimowolnie wydobywa się zduszony okrzyk.
 - Co pan robi? – chcę by zabrzmiało to jak ostrzeżenie, ale przez moje poruszenie okazuje się to awykonalne.
- Sięgam po kubek tak, jak pani. Na dole nie ma już żadnych czystych. Przepraszam, jeżeli poczuła się pani niekomfortowo – mówi, a w jego głosie wyczuwam autentyczną skruchę. I jeżeli to możliwe, rumienię się jeszcze bardziej.
To jest istny koszmar! Zamykam powieki na moment, aby spróbować ogarnąć siebie i, co najważniejsze swoje myśli. Mam wrażenie, że zapadam się głęboko pod ziemię. To nie wróży nic dobrego. Otwieram oczy i przede mną nadal stoi on, totalnie niewzruszony. Niech będzie..
Odwracam się do blatu i nalewam sobie czarnej cieczy. Myśli podpowiadają mi jednak, że w tej chwili potrzebowałabym czegoś mocniejszego, niż głupiej czarnej kawy.
Chwytam pewnie uchwyt naczynia i wymijam go koło stolika. Poszło mi to nawet sprawnie.
- Stella! – słyszę krzyk Jakea, który prawie wybieg z windy na mój widok.
- Och Walters – chyba jestem wybawiona od tłoczących się myśli o kimś bardzo nieosiągalnym. Zresztą, co ja plotę?
- Masz coś? – zapytałam podchodząc bliżej do niego.
Wyszczerzył się, jak dziecko w trakcie Gwiazdki.
- Oczywiście – odpowiedział szeptem. – Ale wolę wyjawić to w twoim biurze – poklepał po czarnej teczce.
Uśmiechnęłam się na samą myśl. Może ten dzień nie będzie taki koszmarny?
- Więc? – zaczęłam, odstawiając kubek na mahoniowe biurko.
- Mamy kochanka Pani Jones! – pokazał mi wyciągi z karty kredytowej, gdzie widniało wiele ciekawych rzeczy, na przykład częste odwiedziny w hotelu, a bilingi, które były na drugiej stronie jeszcze bardziej mnie ucieszyły.
- Walters – rzekłam z nad papierków. – Jutro opijamy wygraną – powiedziałam pewnie, zamykając teczkę. W tej samej chwili rozdzwonił się telefon na biurku. Jake i ja popatrzyliśmy się po sobie, po czym szybko odebrał:
- Gabinet najlepszej prawniczki w Loyd&Spencer, słucham? – zaświergotał, a ja tylko pokiwałam głową z rozbawienia. – Ooo, cześć Emily! Miło cię słyszeć!
Uśmiechnęłam się, gdy usłyszałam imię mojej wieloletniej przyjaciółki z Georgetown. Dłonią machnęłam w stronę Waltersa, by podał mi słuchawkę. 
On jednak woli się ze mną droczyć i im bliżej podchodzę tym dalej odsuwa słuchawkę. W końcu nie wytrzymuję i łapię go za nadgarstek.
 - Halo, Emily? – rzucam do aparatu. Po drugiej stronie odpowiada mi tak dobrze znany głos. Jak dobrze mieć kogoś, kto nie pytając o powód smutku cię rozśmieszy.
 - Hej, Stell. Dzwonię, żeby zapytać czy masz może jakieś plany na wieczór?
 - Tak, idziemy do klubu ze striptizem! – krzyczy głośno Jake, a osoby przechodzące korytarzem, rzucają mi wymowne spojrzenie. Patrzę na Waltersa z wymówką, ale on tylko rozwala się wygodnie na mojej kanapie i zaczyna bawić się swoim iPhonem.
 - Nie słuchaj go, Em. Nie mam żadnych planów na wieczór. Prawdę mówiąc miałam zamiar usiąść przed telewizorem z lampką wina i obejrzeć jakiś niesamowicie kiczowaty film o miłości.
 - Uhuh… Czy jest coś o czym powinnam wiedzieć? – pyta zaciekawiona Emily.
 - Jest, ale to nie jest rozmowa na telefon.
 -Czyli co, dzisiaj w Blue Heaven o 7?
 - Pewnie. Zabieramy ze sobą tego dzieciaczka z wyglądem Boba Budowniczego? – rzucam rozbawione spojrzenie w kierunku Jake, który tylko krzyczy: Hej! – i wygina usta w podkówkę.
 - Jakbyśmy miały jakieś inne wyjście. – mruczy moja przyjaciółka – Ten ogon ciągnie się za nami od lat. – śmieję się cicho i akurat wtedy postać Taylora wchodzi w moje pole widzenia, a on sam kieruje się do swojego gabinetu i ociężale siada za biurkiem. W ręku trzyma kubek z górnej pułki. Cholera, zawsze zrobię z siebie idiotkę, jakich mało.
 - Stella, halo, ziemia do Stelli –słyszę głos Emily, który wyrywa mnie z otępienia.
 - Co?
 - Coś czuję, że bez alkoholu się nie obejdzie. Musze kończyć, bo za 15 minut mam spotkanie zarządu. Do zobaczenia o 7. Nie spóźnijcie się.
-  Do zobaczenia – mówię i odkładam słuchawkę.
- Bob Budowniczy? – patrzy na mnie z niedowierzaniem. – Czy, ja na takiego wyglądam? – prychnął, zakładając ręce na piersi.
- Och daj spokój – odpowiedziałam mu siadając na czarnym obrotowym fotelu. Przekręcając się w bok, znów widzę niesamowitą osobowość. Ja to mam szczęście..
- Musimy się wystrzałowo ubrać na wieczór – powiedział Jake, jakby olśniony swoim pomysłem.
Zaśmiałam się pod nosem.
- A to czemu? – spytałam. – Ja nie mam zamiaru szukać szczęścia pośród młodzików.
Walters przewrócił oczyma.
- Musisz się zabawić, bo robisz się coraz bardziej sztywna – stwierdził poprawiając się na kanapie.
Puszczam to między uszy i spoglądam na zegar ścienny. Wskazuję on godzinę 16:45.
Wzdycham przekręcając na boki kark. Chyba naprawdę jestem sztywna, chociaż bardziej spięta. Och, potrzebuję dziś dużej ilości alkoholu!
- Możesz mówić i myśleć, co ci się żywnie podoba – mówi Jake. - Ale ja, Jake Walters, zamierzam dzisiaj wyrwać jakieś niezłe ciacho.
 - Mam zabrać ze sobą paralizator? – pytam, jednocześnie przyglądając się papierom leżącym przede mną na biurku.
 - Paralizator? Aż tak bardzo nie chcesz dać się przelecieć?
Rzucam mu tylko mordercze spojrzenie znad wyciągów z kąta pani Jones, a potem spokojnie oznajmiam:
 - Pragnę ci przypomnieć, mój boski żigolaku, że ostatnim razem, kiedy wybrałam się z tobą do klubu, próbowałeś uwieźć żonatego mężczyznę, co nie bardzo spodobało się jego żonie i wylądowałeś na izbie przyjęć ze złamanym nosem.
- Meh – mruczy lekceważąco młody. – Wiem, że on skrycie mnie pragnął.
Przewracam oczami.
 - Rusz tyłek i chodź mi pomóż z tymi papierzyskami. Jest prawie 17, a my jeszcze nic nie mamy na Jones. Jeżeli się nie pospieszymy nie będzie ani drinków ani wygranej sprawy.
Walters niechętnie podnosi się z kanapy i bierze dokumenty, które mu wskazuję. Przez dobre dziesięć minut w ciszy przekładamy strony, aż w końcu zniecierpliwiony Jake, mówi:
 - Jak ktoś może być AŻ tak niewinny?!
 - Nie jest niewinna. Przecież go zdradziła.
- Taak, ale tylko dlatego, że on zrobił to pierwszy. Poza tym zrobiła to już po wniesieniu o separację.
 - Po czyjej ty jesteś stronie?
- No po twojej, ale dowody mówią same za siebie, że to była ewidentnie wina McDonnella, więc co ja ci na to poradzę.
 - Przestań gadać i weź się do roboty. Musimy coś znaleźć!
Jake tylko wzdycha ciężko i po chwili mówi:
 - Kiedy chcesz wygrać, jesteś niesamowicie wkurzająca!
-Wtedy przynajmniej wygrywam – odpowiedziałam, podając mu jedną kartkę papieru.
- Popatrz, detektywie – Jake zmieszany złapał szybko za nią.
- Uuuu! To mi się podoba!
- Więc widzisz – oznajmiam. – Już wiemy skąd ma tyle pieniędzy – złożyłam dłonie na biurku.
- Nie wygląda mi na dilera narkotyków – powiedział Jake po chwili namysłu.
- Czasami niewinny wygląda na winnego – odpowiedziałam z ulgą.
Uff! Mam nadzieję, że jutro zniszczę Pana Taylor’a na Sali sądowej, a potem zrobię mu piekło. Na samą myśl uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Jake – rzekłam. – Zbierz wszystko i schowaj – pokazałam na wszystkie papiery. – Jadę się ogarnąć i widzimy się o 7.
- Takie jest, szefowo! – odpowiedział z entuzjazmem w głosie.
Wychodząc z biura ujrzałam jego przy stercie papierów. Podejrzewam, że znalazł mój haczyk na Panią Jones i teraz głowi się, jak wyjść z tego z twarzą. Trudno. Jutro ja wygram.

Kiedy niemal dwie godziny później wchodzę do Blue Heaven w środku jest już tłoczno. Przedzieram się przez morze ocierających się o siebie ciał, w których rozpoznaję również sylwetkę Jake, który walcuje z jakimś opalonym brunetem. Uśmiecham się lekko i macham do niego, a on tylko głową wskazuje mi stolik, przy którym już czeka na mnie Emily. Ubrana jest w niezwykle świecącą sukienkę i zastanawiam się, jakim cudem Don wypuścił ją z domu w tym stroju.
 - Hej, Stell. Nie martw się, nie było go w domu – mówi, a ja zastanawiam się po raz setny odkąd zaczęłyśmy się przyjaźnić, jakim cudem wiedziała o czym myślę.
 - Hej. Wyglądasz zniewalająco, jak zawsze, ale dobrze, że cię nie widział. Gotów pomyśleć, że idziesz na łowy. – śmieję się.
 - Jak się trafi jakieś świeże mięsko to czemu nie – mówi Em , upijając łyk swojego drinka.
 - Świeże mięsko? – czuję, jak moje brwi muskają linię włosów- zdecydowanie za dużo czasu spędzasz z Jakem. Tylko on mógł wymyślić coś takiego.
 - Oh, Stella przestań się ciskać. Przecież wiesz, że kocham Dona jak nikogo na świecie. Taniec z innym facetem to nie grzech.
 - Okay, okay. Przecież nic nie mówię – podnoszę ręce w obronnym geście.
 - Jeszcze, jak tak dalej pójdzie odstraszysz mi wszystkich facetów - fuka moja przyjaciółka, a ja zastanawiam się, czy naprawdę jestem taką nudziarą za jaką mnie uważają.
 - No totalnie – mówi jakiś głos, a ja podskakuję do góry, przerażona.
 - Matko, Jake! – wrzeszczę, gdy właściciel głosu pojawia się w moim polu widzenia. - Nie wiesz, że nie zachodzi się ludzi od tyłu?!
 - To zależy kiedy – mówi Walters, a Emily parska w swojego drinka.
 - Jesteście niemożliwi - chichocze. – No, a teraz opowiadaj – szturcha mnie łokciem w ramię.
 - O czym? – udaję głupią, jakoś nie bardzo mam ochotę na zwierzanie. Nie, kiedy obydwoje zachowują się, jak napalone nastolatki. Ale Walters nie zamierza dać mi taryfy ulgowej. Siada przy naszym stoliku i mówi:
 - Stella się zabujała w żonatym facecie i teraz się wścieka, Bóg wie o co.
 - Wcale się nie zakochałam! – syczę. - Jak nie wiesz, o co chodzi to trzymaj gębę na kłódkę!
Chłopak tylko uśmiecha się drwiąco i bierze łyk piwa.
 - Teraz to mnie zaintrygowaliście – woła podekscytowana Em. - Gadaj! – żąda i szarpie mnie za rękę tak długo, aż w końcu zrezygnowana zgadzam się jej wszystko opowiedzieć.
 - Zrobię to pod jednym warunkiem – mówię, a na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. – Jake wyrwie tego mięśniaka przy barze - wskazuję palcem mężczyznę, który mógłby startować w zawodach strongmenów. Walters, który akurat pociągał z butelki, wypluł jej zawartość na podłogę.
 - Ale przecież… przecież on waży jakąś tonę! - jęczy.
 - Strach cię obleciał, co? – śmieję się, a Emily tylko mierzy spojrzeniem to mnie to jego, ale z jej ust również nie schodzi szeroki uśmiech.
Na twarzy Waltersa rozpoczęła się walka emocji; tak, nie, tak, nie. W końcu odwrócił głowę naszą stronę, i rzekł:
- Zapinaj pasy, Bonasera – wstał poprawiając beżową koszulę. – Za chwilę wrócę z jego numerem telefonu, a ty wszystko wyśpiewasz, co do joty! – spojrzał przed siebie i ruszył z gracją.
- Czekam! – krzyknęłam do tłumu za Jake’iem.
Wraz z Emily usiadłyśmy jak najbliżej siebie i obserwowałyśmy całą sytuację.
- Wiesz, że możesz mi opowiedzieć – spojrzała na mnie Em. – Mamy czas – stwierdziła zerkając jeszcze raz w stronę Jake’a, który nieudolnie stara się zagadać do wielkiej kupy mięśni. – Co to za facet? – zapytała podekscytowana.
A miałam nadzieje, że zdążę ułożyć swoją mowę.
- Nowy nabytek naszej kancelarii – odpowiedziałam powoli, układając zdania tak, aby były dość bez szczegółów. – Nie zostałam poinformowana, że Loyd ma zamiar kogoś nowego zatrudnić – mówię. – I teraz jestem wściekła, ot co – uśmiechnęłam się. Wystarczy? Pomyślałam.
- Bla bla – odpowiedziała Emily, popijając kolorowego drinka. – To za mało i za dużo bzdetów mi tutaj wciskasz – podsumowała. – Jest przystojny, prawda?
Zastanowiłam się i opowiedziałam krótko:
- Tak.
- Bogaty?
- Nie wiem, ale jeździ sportowym Audi, więc chyba tak.
 - Żonaty?
 - Yup.
- Gdzie widzisz problem? – pyta Em, a moje oczy robią się okrągłe, jak spodki od butelki.
- No chyba sobie żartujesz! Nie słyszałaś, co powiedziałam? On jest ŻONATY! Ma żonę – krzyczę, a ona tylko wzrusza ramionami.
 - Żona nie kiła, da się jej pozbyć.
Patrzę na nią z rozdziawionymi szeroko ustami.
 - Oszalałaś?! Nie będę się umawiać z żonatym facetem! – obruszam się. Nie powiem, żebym była święta, bo po college każdy ma coś na sumieniu, ale żeby rozbijać komuś małżeństwo?! Ani mi się śni.
 - Przecież nie musisz się z nim spotykać nie wiadomo ile razy! Wystarczy, że przelecisz go raz, a porządnie.
 - Emily!
 - Och, nie udawaj świętoszki! Mam ci przypomnieć, co robiłaś z pro.. – ale nie kończy, bo przerywa jej dźwięk tłuczonego szkła i męski krzyk:
 - Ten pedał się do mnie dobierał!
 - Dobry Boże – myślę – to na pewno Jake.
Zaniepokojona obserwuję sytuację przy barze, a kiedy coraz więcej mężczyzn zaczyna kierować się w tamtą stronę, wkraczam do akcji. W tłumie wyławiam Waltersa i ciągnąc go za ramię, mówię przepraszającym głosem:
 - Przepraszam was za niego. Gdy się upije, robi się nachalny. Mówiłam ci, żebyś nie pił tyle tequili! Po niej zawsze ci odbija.
Razem wracamy do stolika, przy którym Emily pokłada się ze śmiechu.
 - Mój bohaterze – mówi do młodego, ale ten tylko patrzy na nią spode łba i nie odzywa się.
 - Bułka z masłem, co ? – przedrzeźniam go.
 - Zamknijcie się obydwie. Kelner! – woła, a gdy on podchodzi zamawia cztery kolejki tequili dla każdego z nas.
 - Upijmy się wreszcie, do cholery!- woła – zrobiłyście ze mnie debila. I tak wiem, że wszystko jej wyśpiewałaś.
Razem z Em udajemy, że nie wiemy, o co mu chodzi.
Po kilku minutach zjawia się kelner z kieliszkami wypełnionymi szkarłatnym płynem.
Podnosimy je do góry i wołamy:
 - Niech żyje przyjaźń i alkohol.
Tymczasem na drugim końcu miasta Mac Taylor wraca do swojego apartamentu. Ten dzień nie był dla niego łaskawy, ale przynajmniej jest pewien jutrzejszej wygranej w sądzie. Wsiada do windy i gdy drzwi się zamykają, pozwala sobie na chwilę wytchnienia. Opiera zmęczoną głowę o ścianę i zamyka oczy. I wtedy znów ją widzi: złą, zaskoczoną, piękną. Wie, że nie wolno mu o niej nawet myśleć, ale pragnienie, które w nim zakiełkowało nie chce odejść. Stella Bonasera tkwiła mu w sercu, jak drzazga, której nie mógł się pozbyć. Winda wydaje charakterystyczny dla siebie dźwięk i sygnalizuje, że powinien wysiadać. Mężczyzna wzdycha i niechętnie podąża w kierunku swojego mieszkania. Ze środka nie dochodzą żadne odgłosy. Nic dziwnego jest już po północy.
 - Meg pewnie się już położyła – pomyślał, zamykając za sobą drzwi.
Idzie do kuchni, gdzie na blacie stoi obiad przygotowany do odgrzania. Patrzy na niego z niechęcią i gasi światło. Nie ma ochoty na jedzenie. Z resztą, kto normalny je o tej porze. Mac kieruje swoje kroki do sypialni. Po cichu tak, żeby nie obudzić Megan, uchyla drzwi i przez chwilę patrzy na swoją żonę w milczeniu. Światła z pobliskiego wieżowca padają na jej szczupłą twarz i Taylor uśmiecha się lekko. Wtedy jeszcze cieszy się, że ma taką piękną małżonkę, że ma do kogo wracać po dniu ciężkiej pracy. W końcu zabiera swoje rzeczy i udaje się pod prysznic. Kiedy ciepła woda omiata jego zmęczone ciało, myśli o pięknej prawniczce powracają jak bumerang. Nie mogąc dłużej wytrzymać, obejmuje swoją męskość i zaczyna miarowo poruszać ręką. Gdy w końcu osiąga spełnienie, wie, że to nie może się więcej powtórzyć. Zakłada bieliznę i wychodząc z łazienki nie ma odwagi spojrzeć sobie w oczy. W tym momencie Mac Taylor boi się osoby, którą mógłby zobaczyć w lustrze. Mija więc go najszybciej jak może i wchodząc pod kołdrę, przytula się do Megan najmocniej, jak potrafi w nadziei, że obroni go ona przed samym sobą, że pomoże mu pozostać mężem idealnym.


wtorek, 19 maja 2015

PILOT (1x00)


' Isn't it a pity
Isn't it a shame
How we break each other's hearts
And cause each other pain
How we take each other's love
Without thinking any more
Forgetting to give back '
                                           Soundtrack: George Harrison - Isn't It a Pity (All Things Must Pass)
                                                                                                            1970         
                                                                                           


Miłość to dziwne zjawisko.
Jest uczuciem pozytywnym, które wprowadza człowieka w euforię. Będąc zakochanym zapomina się o całym świecie, a nawet o tym, że pomiędzy miłością i nienawiścią istnieje cienka czerwona linia, którą bardzo łatwo przekroczyć. Ludzie, którzy przychodzą do prawnika już dawno znaleźli się poza terenem oznaczonym zielonym kolorem. Oni są już skreśleni, a ich małżeństwo nie istnieje. Zawsze jednak pozostaje ta druga strona medalu: co z tymi, którzy nie chcą się poddać? Cóż, nic nie jest proste, ale kto powiedział, że tak będzie? Kiedy się kocha to się o tę miłość walczy do ostatniej przelanej łzy, do ostatniego pocałunku. Rozwody dotyczą ludzi słabych, wiarołomnych i chciwych. Każda sprawa różni się od poprzedniej tylko jednym: orzeczeniem o winie.
Sprawa, którą Loyd podrzucił mi wczoraj, nie jest niczym niezwykłym. Zdradzona żona żąda od męża połowy majątku i alimentów, a ja mam go reprezentować. Jeżeli nie umrę z nudów na sali sądowej (oh, proszę!) to mogę mieć nadzieję, że porwą mnie kosmici. W końcu musi istnieć jakaś sprawiedliwość w tym wszechświecie.
Prawnicy bowiem nie siedzą w rozwodach z przyjemności. Robią to tylko i wyłącznie dla pieniędzy, ale nie zawsze jest to warte swojej ceny.
Kiedy patrzysz na tych ludzi, którzy na sali sądowej ubliżają sobie i wyzywają od najgorszych, tracisz wiarę w siłę miłości i zastanawiasz się, jak to możliwe, że kiedyś czule patrzyli sobie w oczy i karmili truskawkami z czekoladą. Świat pełen jest obłudy, my wszyscy jesteśmy obłudni.
A mój klient nie stanowi wyjątku od tej reguły. Już nie mogę się doczekać, kiedy pierwsze ślepe pociski zostaną wystrzelone. Czasami mam wrażenie, że prawnik w takich sytuacjach jest przyzwoitką, który tylko ładnie wygląda.
Kątem oka zerkam na puste obok miejsce. Cóż za profesjonalizm. Patrzę na teczkę ze wszystkimi papierami. Kilka świstków opisało ich życie. Czyż to nie jest ironia? Za pieniędzmi, samochodami i nieruchomością przecież kryje się coś więcej. Albo ewentualnie się mylę. W razie czego Jake wspomoże mnie w trudnej chwili.
Spoglądam w jego stronę, a on posyła mi swój uśmiech niczym z reklamy pasty Colgate i mruga do mnie. Co za człowiek – myślę i mimo woli odwzajemniam gest. Nagle drzwi otwierają się i stają w nich mężczyzna i kobieta w średnim wieku. To żona mojego klienta i jej prawnik, którego nie rozpoznaję. Pewnie jest nowy. Mimo woli zerkam na Waltersa i wzrokiem pytam go, kto to. W odpowiedzi otrzymuję tylko wzruszenie ramion i wypowiedziane bezgłośnie:
 - Niezłe ciacho.
Przewracam oczami i modlę się o cierpliwość.
Tymczasem  tajemniczy nieznajomy i blondynka usiedli już na swoich miejscach. Nie zwracają na mnie uwagi, więc mam szansę dobrze się im przyjrzeć. Facet jest przystojny i ma nie więcej niż czterdzieści lat. Garnitur od Hugo Bossa leży na nim jak ulał i opina co lepsze partię jego, jak się domyślam, muskularnego ciała. Powoli lustruję jego sylwetkę, aż w końcu dochodzę do twarzy. I wtedy napotykam na swojej drodze niezwykle niebieskie tęczówki, które patrzą na mnie z rozbawieniem. Zawstydzona szybko odwracam wzrok. Za sobą słyszę ciche prychnięcie i wiem, że ten dźwięk pochodzi od Jake’a, który musiał być świadkiem całej sytuacji.
 - Cudownie – myślę. - Jeszcze jeden powód by go zabić.
Ciemnoskóry strażnik staje prawie na baczność, informując nas wszystkim zgromadzonym w sali, że idzie Sędzia. Wstaję w tym samym czasie, co mój tajemniczy przeciwnik, który z gracją i powagą zapina dwa guziki marynarki. Siłą rzeczy nie mogę opuścić mojego wzroku z jego osoby. Poprawiam delikatnie czarną sukienkę i prostuję się. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech, gdyż sądzę, że dziś mi się poszczęści. Naprzeciw mnie, nikt inny, jak Sędzia Nicolas Rogger. Jest ostry, ale bez stronniczy. A po drugie, nienadaremną byłam z nim kilka razy na kawie.
- Proszę usiądźcie – nakazał Sędzia, spoczywając na brązowy skórzany fotel, składając dłonie na blacie. – Jak mniemam rozwód – rozpoczyna. – Pomiędzy Camillą Jones, a Charlsem McDonnell. Któraś ze stron chce wnieść wniosek?
Patrzę niepewnie na mężczyznę po drugiej stronie, który ku mojemu zaskoczeniu, wstaje i mówi:
 - Jeżeli można Wysoki Sądzie chciałbym wnieść wniosek o odroczenie rozprawy na przyszły wtorek. Dopiero dzisiaj została mi przydzielona ta sprawa i nie miałem szansy się z nią zaznajomić.
Śmieję się cicho pod nosem.
Sędzia Rogger nigdy się na to nie zgodzi.
 - Oczywiście. Odraczam rozprawę do wtorku do godziny 9. Miło znowu pana widzieć, panie Taylor. Witamy wśród nowojorskiej Palestry – moja szczęka znajduje się gdzieś w okolicach podłogi. Nie wierzę w to, co słyszę. To miał być prosty, nieskomplikowany proces. Obydwie strony dostają po połowie i do widzenia. Ale nie. Ten nowy oczywiście musiał mi się wciąć.
 - Fiu, fiu, widziałaś takie rzeczy? Jeszcze dobrze się nie rozkręcił, a już go lubią – słyszę głos Jake'a, który jest równie zaskoczony jak ja.
 - Może ma wpływowego tatusia – sugeruję i rzucam Taylorowi nienawistne spojrzenie, którego on nawet nie akceptuje. Chowa swoje rzeczy do swojej teczki i pewnym krokiem opuszcza salę.
 - Niemożliwe. Nie jest stąd.
 - Przecież mówiłeś, że nic nie wiesz! – zaperzyłam się.
 - Bo nie wiedziałem. Kiedy usłyszałam jego nazwisko, wygooglowałem go, wiesz zawodowa ciekawość – broni się młody.
 - Mów, co udało ci się ustalić.
 - Oprócz tego, że ma niezły tyłek? – uśmiecha się głupio.
 - Udam, że tego nie słyszałam.
 - No dobrze już dobrze. Ale psujesz całą zabawę! – miażdżę go spojrzeniem i w końcu udaję mi się go przywołać do porządku. – Mac Taylor, prawnik z Chicago. W zawodzie od 10 lat. Zajmuje się głównie rozwodami. Ma żonę, Megan, która jest kardiochirurgiem. Pracował dla takich kancelarii, jak Follows, Andreson&Melder oraz Blakly&Wild. Nie karany, wzorowy mąż.
 - I to wszystko można znaleźć w Internecie? – pytam zdziwiona i przerażona jednocześnie. Aż boję się pomyśleć, co wiedzą o mnie.
 - Jak wiesz, gdzie szukać.
Przewracam oczami i mocno chwytam swoją służbową czarną torebkę, w której noszę swoją karierę. Nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą się stało, mijam go wraz z Walteresem na korytarzu. Moje stalowe spojrzenie spotyka się z jego twarzą. Czasami nienawidzę być kobietą ze słabymi punktami. Dlaczego musi mieć tak fascynującą twarz? I te rysy!
W myślach kajam się, jak tylko mogę, przechodząc obok mężczyzny.
Przy wyjściu słyszę jego głos.
- Niegrzecznie się tak nie przedstawić – powiedział zaczepnie, podając rękę do Jake’a. – Mac Taylor, miło mi.
- Jake Walters, śledczy w Loyd&Spencer – odpowiedział zafascynowany, puszczając do mnie oczko.
– A ta niebiańsko niemiła istota to Stella Bonasera, prawniczka.
 - Jest niemową? – pytanie to razi mnie, jak piorun i ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy, mówię:
 - Po prostu mama mnie nauczyła, że nie rozmawia się z nieznajomymi.
Taylor unosi lekko brwi w geście zdziwienia, ale kąciki jego ust drgają nieznacznie.
 - Mądra zasada, ale w tej sytuacji nie może zostać zastosowana.
 - A to dlatego, że?
 - Od jutra rozpoczynam pracę w Loyd&Spencer. Myślałem, że wiecie – moje oczy robią się wielkie, jak spodki od filiżanki i patrząc na Jake’a, widzę, że jest on tak samo zdziwiony, jak ja. Już drugi raz ten przedziwnie intrygujący mężczyzna zbił nas z tropu i wcale mi się to nie podoba.
 - Miło było poznać, panie Taylor.
 - Chyba pani się mnie nie boi? – facet ewidentnie się ze mnie nabija.
 - Pan raczy żartować. Niestety musimy się przygotować do kolejnej rozprawy, prawda Jake? – zwracam się do młodego, którego wzrok błądzi gdzieś w okolicach krocza nowo poznanego kolegi.
 - Dobry Boże – myślę, a głośno mówię - Do widzenia – i ciągnę Waltersa za sobą. Stawia on jednak jawny opór, więc dyskretnie staję mym obcasem na nogę. Otrzymuję za to mordercze spojrzenie, ale to jedyny sposób wyrwania się z tej dziwnej sytuacji.
 - Do widzenia, Stello – rzuca Taylor, a na moje policzki z jakiegoś nieznanego mi powodu wypływają rumieńce.
Unosząc rękę, macham mu szybko i wychodzę z budynku.
Moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa i przez chwilę stoję oparta o kolumnę w stylu klasycystycznym. Po chwili dołącza do mnie Jake, który uśmiecha się szeroko.
 - Co cię tak bawi? – warczę, chociaż wiem, że to nie jego wina, ze tak reaguję na tego tajemniczego nieznajomego.
 - Nic, nic. Niezwykły ten nowy, co? – Walters szepcze mi do ucha. – Wprost zwala z nóg.
Mam ochotę go uderzyć, ale nie mam na to siły. Odklejam się od mojej podpory i schodzę na dół do swojego samochodu. Kiedy wkładam kluczyk do stacyjki zauważam go w bocznym lusterku. Rozmawia przez telefon i jednocześnie próbuje otworzyć drzwi swojego czarnego Audi. Moja ręka zastyga nad stacyjką. Po raz kolejny nie mogę oderwać od niego oczu. Jest w nim coś, co mnie zniewala, odurza. Czuję, że będę miała przez niego kłopoty. Na razie jednak skupię się na tym, by skopać mu tyłek w sądzie. To da mi porządną podstawę do tego, by go znienawidzić.
Gdy zdołałam odpalić samochód, Jake otworzył drzwi, i z wielkim uśmiechem na ustach usiadł na fotelu pasażerskim.
- Zdejmij ten przyklejony uśmiech ze swojej twarzy – westchnęłam, obracając kierownicą kilka razy by wyjechać z miejsca.
- Jestem gejem, nic na to nie poradzę – odparł beztrosko opierając swój łokieć o podłokietnik. – Ale u ciebie, to inna historia, moja droga! – zachichotał.
Myślałam, że się przesłyszałam, ale jednak nie, gdyż po chwili brunet wypalił z następnym stwierdzeniem: - On ci się podoba!
Co? Nie! Może trochę, ale nie..
- Jake, na miłość Boską! – z piskiem opon zahamowałam przy światłach. – On jest żonaty! – powiedziałam, patrząc na niego nerwowo. – Zresztą mam inne sprawy na głowie. Muszę porozmawiać z Geogre’m. Nic mi nie powiedział, że zatrudnia kogoś innego!
Walters kiwał głową, ale i tak wiedziałam, że w tej ciekawskiej główce myśli coś kompletnie innego.
- Lubisz się wypierać, co?
Kiedy chciałam otworzyć usta, na kokpicie auta pojawił się numer firmowy.
- Tak, słucham? – zapytałam pewnie.
- Tutaj Loyd – odparł głos po drugiej stronie. – Kiedy już będziesz w budynku, wpadnij do mojego biura, musimy pogadać.
W środku aż się zagotowałam.
Wiedziałam, o czym chciał ze mną porozmawiać.
 - Uh… czy to tylko moje odczucie czy ktoś tu dzisiaj wstał lewą nogą – zawołał śpiewnie Jake.
 - Zajmij się sobą, dobrze? – warknęłam i hamuje tak gwałtownie, że zawisł na pasach.
 - Auć! Chyba stąpam po cienkim lodzie - śmieje się brunet i po chwili zaczyna gwizdać tylko sobie znaną melodię, do której po chwili dołącza. N słowa. Próbuję go ignorować, ale gdy zaczyna śpiewać: Stella i Mac, Stella i Mac, Stella i Mac przyjaciele od laaaat! Puszczają mi nerwy. Gdy zatrzymujemy się na czerwonym świetle, wymierzam mu cios prosto w ramię. Nie zrobi mu krzywdy, ale też nie zaszkodzi.
 - Hej! To bolało – jęczy Jake.
 - Bo miało – oznajmiam.
Gdy wjeżdżamy na parking po lewej stronie przy windach dostrzegam czarne auto, a mój żołądek skręca się czy to ze strachu, czy z podniecenia sama nie potrafię powiedzieć. Wiem tylko, że gdy tak idę z Waltersem, który sprzedaje mi jakieś mało przydatne newsy biurowe, nagle jak z pod ziemi wyrasta  przede mną postać Maca Taylora. W swoim zamyśleniu nie zauważyłam go wcześniej i wpadam na niego z impetem, który niemal zwala mnie z nóg. Zamykam oczy, przeczuwając upadek, ale ku mojemu zaskoczeniu nadal trzymam się na nogach, a jakieś silne ręce delikatnie obejmują mnie w talii. Powoli podnoszę wzrok i spotykam się z nim twarzą w twarz. Ciężko mi powiedzieć, co maluje się na jego przystojnym obliczu, ale czuję, że powinnam coś powiedzieć. Z mojego gardła pomimo usilnych prób nic nie wychodzi, więc tylko uśmiecham się do niego i kładąc mu ręce na ramionach, daję znak, że dalej poradzę sobie sama. On jednak jeszcze przez chwilę trzyma mnie w swoich objęciach, a potem ku mojemu przerażeniu nachyla się nade mną. Spanikowana szukam jakieś wymówki, czegokolwiek, co uratowałoby mnie przed jego pocałunkiem, On jednak zatrzymuje się przy moim uchu, wciąga powietrze i szepce:
 - Pięknie pachniesz, Stello. Od naszego spotkania w sądzie zastanawiałem się, jakich perfum używasz. Teraz już będę wiedział, że piękne i inteligentne kobiety używają Chanel No.5. -  uwalnia mnie ze swoich objęć i uśmiechając się zawadiacko, kieruje się w stronę swojego sportowego Audi. Słyszę, jak odpala samochód i odjeżdża, ale nadal nie mogę ruszyć się z miejsca.
 - W takich momentach żałuję, że urodziłem się mężczyzną – wzdycha smętnie Jake, a gdy nie odpowiadam, wbija mi w ramię swój palec wskazujący, jakby sprawdzając czy żyję.
Wzdrygam się lekko i bez słowa wsiadam do windy.
Po chwili dołącza do mnie Walters, który patrząc na mnie z niedowierzaniem, mówi:
 - Oj stara, ale cię wzięło.
W mojej głowie dzwoniło kilka słów „ON JEST ŻONATY” i „DLACZEGO MNIE TO KRĘCI?”. Czy to jest dziwny sen, czy naprawdę spotkałam go dziś w sądzie na rozprawie, którą udało mu się przenieść na wtorek? WŁAŚNIE! Muszę skopać mu tyłek i pokazać, kto rządzi w tej kancelarii, kto jest niebezpieczną szychą. Tylko muszę wyłączyć swoje emocje. Gdy wysiedliśmy z windy, Walters zniknął w mgnieniu oka, a ja od razu skierowałam się po prostej, do biura Loyda.
- Zadam ci jedno proste pytanie – rzekłam bojowym głosem. On tylko skinął głową. – Czy, ja się w ogóle liczę w tej kancelarii?
- Stella.. – zaczął tłumaczyć.
- Nie mogłeś mnie poinformować, że kogoś zamierzasz ściągnąć do naszej firmy?
George zdejmuje okulary i pociera oczy. Wiem, że jest zmęczony, ale nie mogę mu odpuścić. Jeżeli nie zawalczę o swoje, ktoś w końcu mnie wygryzie. Nawet już mam takiego konkretnego kogoś na myśli.
 - Chciałem ci o tym powiedzieć, Stello, naprawdę chciałem. Ale prowadzenie firmy to nie sielanka. Byłem bardzo zajęty. Wiesz przecież, ile znaczysz dla naszej firmy.
 - Właściwie to nie wiem! Skoro nie uzgadniacie ze mną takich decyzji! Jestem w końcu na drodze do partnerstwa, prawda?  Powinnam się liczyć, a wy robicie coś takiego za moimi plecami! – wyrzucam ręce w powietrze. Głęboko w kościach czuję, iż robię aferę z niczego, ale jestem zbyt sfrustrowana, by o to dbać. Mac Taylor zawrócił mi w głowie i był zarazkiem, którego szybko musiałam się pozbyć. Droga ta prowadziła także przez mojego szefa. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie może go zwolnić, ale ja mogę mu zgotować tutaj piekło na ziemi.
 - Zapewniam cię, że to nie był żaden atak na twoją niezależność w firmie. Po prostu nie miałem czasu ani głowy do tego, żeby z tobą to przedyskutować.
 - No dobrze – mówię – ale następnym razem ustaw sobie jakieś przypomnienie czy coś, bo ja nie pozwolę z sobą tak pogrywać. – i już mam wychodzić, gdy nagle mnie oświeca. Zwracam się ponownie w stronę szefa ze słowami:
 - A pupilkowi powiedz, że ma zdrowo przerąbane. Już ja o to zadbam.
Loyd wytrzeszcza oczy i pyta:
 - Jakim cudem zdołał ci zaleźć za skórę już pierwszego dnia?
To bardzo proste – myślę – jest przystojny i poza moim zasięgiem.
Nie wypowiadam tego jednak na głos, a zamiast tego mówię:
 - Ma irytująco błyszczący garnitur.
Gdy wychodzę z jego biura, widzę jak George kiwa bezsilnie głową. Przyznaje nie ma ze mną lekko, ale żeby wygrać trzeba grać. Ostro. Nie po zarywałam całe noce, ucząc się do egzaminów, kiedy studiowałam na Georgetown, by teraz wygryzał mnie jakiś laik. W drodze do swojego biura spotykam Jake, który wywija mi przed nosem jakimiś papierami.
 - Co to jest? – pytam.
 - Nie uwierzysz. Nasz klient, pan McDonnell, leczył się trzy razy w klinice odwykowej w New Jersey. Koszty leczenia pokryła jego żona. Nie pomaga też to, że przed ślubem był biedny, jak mysz kościelna.
 - Czyli cały majątek należy do żony? – no i wracamy do lasu. Ta sprawa miała być nudna, a robi się coraz ciekawsza.

poniedziałek, 18 maja 2015

Opis opowiadania i bohaterów.




Stella Bonasera ma wszystko, o czym może marzyć kobieta: pieniądze, piękny apartament na East Side, a jej kariera prężnie się rozwija. Wszystko jednak się zmienia, gdy w jej życiu pojawia się tajemniczy mężczyzna. Kim jest tajemniczy prawnik, i czy Stella zdoła oprzeć się jego urokowi? The Good Husband to opowieść o sile miłości, zdradzie i przyjaźni w świecie, w którym nie ma miejsca na uczucia i czułe słówka.


BOHATEROWIE  

Stella Bonasera (36 lat)

Prawniczka pochodzenia greckiego, mieszkająca w Nowym Jorku. Silna i zdeterminowana, nie cofnie się przed niczym, aby chronić interesy swojego klienta. Absolwentka wydziału prawa na uniwersytecie Georgetown. Od 2008 roku związana z kancelarią Loyd & Spencer.







 Mac Taylor (40 lat)
Wychowany w Chicago. Jest jedynakiem, który przyniósł chlubę rodzinie. We wczesnych jego latach dzieciństwa stracił ojca w wypadku samochodowym. Został wychowany przez matkę, która od wczesnych lat jego edukacji dążyła by został najlepszym prawnikiem.
Poznał swoją żonę w szpitalu, gdy była jeszcze stażystką na kardiochirurgi.





Jake Walters (29 lat)

Absolwent Uniwersytetu Columbia. Jedyne dziecko Marii i Henrego Waltersów. Od najmłodszych lat przejawiał zainteresowanie prawem i pracą detektywa. Zdolny i przebiegły, doskonale sprawdza się w roli śledczego w kancelarii Loyd &Spencer. Zabawny i inteligentny potrafi zjednać sobie każdego. Pozostaje w bliskich stosunkach z kolegami z pracy, szczególnie że Stellą, którą bardzo ceni. Przejawia skłonności homoseksualne.


            George Loyd (38 lat)
Współzałożyciel kancelarii Loyd & Spencer. Jest cenionym adwokatem wśród Palestry. Zajmuję się głównie prawem karnym. Ma dobre kontakty ze Stellą. 
Jest żonaty i ma trzyletnią córkę. 







                Michelle Spencer (51 lat)

Współzałożycielka kancelarii Loyd &Spencer. Kobieta energiczna, odważna, nie boi się wyzwań. Pozostaje w związku z Tomem Hurly, z którym ma dwoje dzieci. Szczyci się popularnością pośród nowojorskiej Palestry. Szczególnie znana jest ze swojego ciętego języka i nieustępliwości na sali sądowej.






      Emily Morgan (36 lat)
Przyjaciółka Stelli z Georgetown. Mieszka w Nowym Jorku, jest również prawniczką w kancelarii Waters. Zaręczona jest z detektywem z wydziału zabójstw.







            Megan Taylor (40 lat)
Żona Maca Taylora. Szefowa wydziału kardiochirurgi w szpitalu Mount Sinai Hospital. 
Wymagająca i ostra. Nie toleruję bezradności i braku wiary. 







              Alissa Bonasera (62 lata)
Mama Stelli. 
Ze swoimi rodzicami wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Ojca Stelli poznała w Bostonie. Porzucił ją, gdy tylko dowiedział się, że jest w ciąży. W wychowaniu córki pomagali jej rodzice. 
Stella nosi nazwisko po matce. 






OBJAŚNIENIE

Stella Bonasera i Mac Taylor są własnością CBS, serialu CSI: Kryminalne zagadki Nowego Jorku
Zbieżność imion i nazwisk innych postaci jest przypadkowa. 
Pomysł należy do Hangon i Rose for Everafter.

PILOT już 19.05.2015r.