' Isn't it a pity
Isn't it a shame
How we break each other's hearts
And cause each other pain
How we take each other's love
Without thinking any more
Forgetting to give back '
Soundtrack: George Harrison - Isn't It a Pity (All Things Must Pass)
1970
Miłość to dziwne
zjawisko.
Jest uczuciem
pozytywnym, które wprowadza człowieka w euforię. Będąc zakochanym zapomina się
o całym świecie, a nawet o tym, że pomiędzy miłością i nienawiścią istnieje
cienka czerwona linia, którą bardzo łatwo przekroczyć. Ludzie, którzy
przychodzą do prawnika już dawno znaleźli się poza terenem oznaczonym zielonym
kolorem. Oni są już skreśleni, a ich małżeństwo nie istnieje. Zawsze jednak
pozostaje ta druga strona medalu: co z tymi, którzy nie chcą się poddać? Cóż,
nic nie jest proste, ale kto powiedział, że tak będzie? Kiedy się kocha to się o
tę miłość walczy do ostatniej przelanej łzy, do ostatniego pocałunku. Rozwody
dotyczą ludzi słabych, wiarołomnych i chciwych. Każda sprawa różni się od
poprzedniej tylko jednym: orzeczeniem o winie.
Sprawa, którą Loyd
podrzucił mi wczoraj, nie jest niczym niezwykłym. Zdradzona żona żąda od męża
połowy majątku i alimentów, a ja mam go reprezentować. Jeżeli nie umrę z nudów
na sali sądowej (oh, proszę!) to mogę mieć nadzieję, że porwą mnie kosmici. W
końcu musi istnieć jakaś sprawiedliwość w tym wszechświecie.
Prawnicy bowiem nie
siedzą w rozwodach z przyjemności. Robią to tylko i wyłącznie dla pieniędzy,
ale nie zawsze jest to warte swojej ceny.
Kiedy patrzysz na tych
ludzi, którzy na sali sądowej ubliżają sobie i wyzywają od najgorszych, tracisz
wiarę w siłę miłości i zastanawiasz się, jak to możliwe, że kiedyś czule
patrzyli sobie w oczy i karmili truskawkami z czekoladą. Świat pełen jest
obłudy, my wszyscy jesteśmy obłudni.
A mój klient nie stanowi wyjątku od tej reguły. Już nie mogę
się doczekać, kiedy pierwsze ślepe pociski zostaną wystrzelone. Czasami mam
wrażenie, że prawnik w takich sytuacjach jest przyzwoitką, który tylko ładnie
wygląda.
Kątem oka zerkam na puste obok miejsce. Cóż za
profesjonalizm. Patrzę na teczkę ze wszystkimi papierami. Kilka świstków
opisało ich życie. Czyż to nie jest ironia? Za pieniędzmi, samochodami i
nieruchomością przecież kryje się coś więcej. Albo ewentualnie się mylę. W
razie czego Jake wspomoże mnie w trudnej chwili.
Spoglądam w jego stronę, a on posyła mi swój uśmiech niczym
z reklamy pasty Colgate i mruga do mnie. Co za człowiek – myślę i mimo woli
odwzajemniam gest. Nagle drzwi otwierają się i stają w nich mężczyzna i kobieta
w średnim wieku. To żona mojego klienta i jej prawnik, którego nie rozpoznaję.
Pewnie jest nowy. Mimo woli zerkam na Waltersa i wzrokiem pytam go, kto to. W
odpowiedzi otrzymuję tylko wzruszenie ramion i wypowiedziane bezgłośnie:
- Niezłe ciacho.
Przewracam oczami i modlę się o cierpliwość.
Tymczasem tajemniczy
nieznajomy i blondynka usiedli już na swoich miejscach. Nie zwracają na mnie
uwagi, więc mam szansę dobrze się im przyjrzeć. Facet jest przystojny i ma nie
więcej niż czterdzieści lat. Garnitur od Hugo Bossa leży na nim jak ulał i
opina co lepsze partię jego, jak się domyślam, muskularnego ciała. Powoli
lustruję jego sylwetkę, aż w końcu dochodzę do twarzy. I wtedy napotykam na
swojej drodze niezwykle niebieskie tęczówki, które patrzą na mnie z
rozbawieniem. Zawstydzona szybko odwracam wzrok. Za sobą słyszę ciche
prychnięcie i wiem, że ten dźwięk pochodzi od Jake’a, który musiał być
świadkiem całej sytuacji.
- Cudownie – myślę. -
Jeszcze jeden powód by go zabić.
Ciemnoskóry strażnik staje prawie na baczność, informując
nas wszystkim zgromadzonym w sali, że idzie Sędzia. Wstaję w tym samym czasie,
co mój tajemniczy przeciwnik, który z gracją i powagą zapina dwa guziki
marynarki. Siłą rzeczy nie mogę opuścić mojego wzroku z jego osoby. Poprawiam
delikatnie czarną sukienkę i prostuję się. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech,
gdyż sądzę, że dziś mi się poszczęści. Naprzeciw mnie, nikt inny, jak Sędzia
Nicolas Rogger. Jest ostry, ale bez stronniczy. A po drugie, nienadaremną byłam
z nim kilka razy na kawie.
- Proszę usiądźcie – nakazał Sędzia, spoczywając na brązowy
skórzany fotel, składając dłonie na blacie. – Jak mniemam rozwód – rozpoczyna.
– Pomiędzy Camillą Jones, a Charlsem McDonnell. Któraś ze stron chce wnieść
wniosek?
Patrzę niepewnie na mężczyznę po drugiej stronie, który ku
mojemu zaskoczeniu, wstaje i mówi:
- Jeżeli można Wysoki
Sądzie chciałbym wnieść wniosek o odroczenie rozprawy na przyszły wtorek.
Dopiero dzisiaj została mi przydzielona ta sprawa i nie miałem szansy się z nią
zaznajomić.
Śmieję się cicho pod nosem.
Sędzia Rogger nigdy się na to nie zgodzi.
- Oczywiście. Odraczam
rozprawę do wtorku do godziny 9. Miło znowu pana widzieć, panie Taylor. Witamy
wśród nowojorskiej Palestry – moja szczęka znajduje się gdzieś w okolicach
podłogi. Nie wierzę w to, co słyszę. To miał być prosty, nieskomplikowany
proces. Obydwie strony dostają po połowie i do widzenia. Ale nie. Ten nowy
oczywiście musiał mi się wciąć.
- Fiu, fiu, widziałaś
takie rzeczy? Jeszcze dobrze się nie rozkręcił, a już go lubią – słyszę głos
Jake'a, który jest równie zaskoczony jak ja.
- Może ma wpływowego
tatusia – sugeruję i rzucam Taylorowi nienawistne spojrzenie, którego on nawet
nie akceptuje. Chowa swoje rzeczy do swojej teczki i pewnym krokiem opuszcza
salę.
- Niemożliwe. Nie
jest stąd.
- Przecież mówiłeś,
że nic nie wiesz! – zaperzyłam się.
- Bo nie wiedziałem.
Kiedy usłyszałam jego nazwisko, wygooglowałem go, wiesz zawodowa ciekawość –
broni się młody.
- Mów, co udało ci
się ustalić.
- Oprócz tego, że ma
niezły tyłek? – uśmiecha się głupio.
- Udam, że tego nie
słyszałam.
- No dobrze już
dobrze. Ale psujesz całą zabawę! – miażdżę go spojrzeniem i w końcu udaję mi
się go przywołać do porządku. – Mac Taylor, prawnik z Chicago. W zawodzie od 10
lat. Zajmuje się głównie rozwodami. Ma żonę, Megan, która jest kardiochirurgiem.
Pracował dla takich kancelarii, jak Follows, Andreson&Melder oraz
Blakly&Wild. Nie karany, wzorowy mąż.
- I to wszystko można
znaleźć w Internecie? – pytam zdziwiona i przerażona jednocześnie. Aż boję się
pomyśleć, co wiedzą o mnie.
- Jak wiesz, gdzie
szukać.
Przewracam oczami i mocno chwytam swoją służbową czarną
torebkę, w której noszę swoją karierę. Nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą
się stało, mijam go wraz z Walteresem na korytarzu. Moje stalowe spojrzenie
spotyka się z jego twarzą. Czasami nienawidzę być kobietą ze słabymi punktami.
Dlaczego musi mieć tak fascynującą twarz? I te rysy!
W myślach kajam się, jak tylko mogę, przechodząc obok
mężczyzny.
Przy wyjściu słyszę jego głos.
- Niegrzecznie się tak nie przedstawić – powiedział
zaczepnie, podając rękę do Jake’a. – Mac Taylor, miło mi.
- Jake Walters, śledczy w Loyd&Spencer – odpowiedział
zafascynowany, puszczając do mnie oczko.
– A ta niebiańsko niemiła istota to Stella Bonasera,
prawniczka.
- Jest niemową? –
pytanie to razi mnie, jak piorun i ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do
twarzy, mówię:
- Po prostu mama mnie
nauczyła, że nie rozmawia się z nieznajomymi.
Taylor unosi lekko brwi w geście zdziwienia, ale kąciki jego
ust drgają nieznacznie.
- Mądra zasada, ale w
tej sytuacji nie może zostać zastosowana.
- A to dlatego, że?
- Od jutra
rozpoczynam pracę w Loyd&Spencer. Myślałem, że wiecie – moje oczy robią się
wielkie, jak spodki od filiżanki i patrząc na Jake’a, widzę, że jest on tak
samo zdziwiony, jak ja. Już drugi raz ten przedziwnie intrygujący mężczyzna
zbił nas z tropu i wcale mi się to nie podoba.
- Miło było poznać,
panie Taylor.
- Chyba pani się mnie
nie boi? – facet ewidentnie się ze mnie nabija.
- Pan raczy żartować.
Niestety musimy się przygotować do kolejnej rozprawy, prawda Jake? – zwracam
się do młodego, którego wzrok błądzi gdzieś w okolicach krocza nowo poznanego
kolegi.
- Dobry Boże – myślę, a głośno mówię - Do
widzenia – i ciągnę Waltersa za sobą. Stawia on jednak jawny opór, więc
dyskretnie staję mym obcasem na nogę. Otrzymuję za to mordercze spojrzenie, ale
to jedyny sposób wyrwania się z tej dziwnej sytuacji.
- Do widzenia, Stello
– rzuca Taylor, a na moje policzki z jakiegoś nieznanego mi powodu wypływają
rumieńce.
Unosząc rękę, macham mu szybko i wychodzę z budynku.
Moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa i przez chwilę stoję
oparta o kolumnę w stylu klasycystycznym. Po chwili dołącza do mnie Jake, który
uśmiecha się szeroko.
- Co cię tak bawi? –
warczę, chociaż wiem, że to nie jego wina, ze tak reaguję na tego tajemniczego
nieznajomego.
- Nic, nic. Niezwykły
ten nowy, co? – Walters szepcze mi do ucha. – Wprost zwala z nóg.
Mam ochotę go uderzyć, ale nie mam na to siły. Odklejam się
od mojej podpory i schodzę na dół do swojego samochodu. Kiedy wkładam kluczyk
do stacyjki zauważam go w bocznym lusterku. Rozmawia przez telefon i
jednocześnie próbuje otworzyć drzwi swojego czarnego Audi. Moja ręka zastyga
nad stacyjką. Po raz kolejny nie mogę oderwać od niego oczu. Jest w nim coś, co
mnie zniewala, odurza. Czuję, że będę miała przez niego kłopoty. Na razie
jednak skupię się na tym, by skopać mu tyłek w sądzie. To da mi porządną
podstawę do tego, by go znienawidzić.
Gdy zdołałam odpalić samochód, Jake otworzył drzwi, i z wielkim
uśmiechem na ustach usiadł na fotelu pasażerskim.
- Zdejmij ten przyklejony uśmiech ze swojej twarzy –
westchnęłam, obracając kierownicą kilka razy by wyjechać z miejsca.
- Jestem gejem, nic na to nie poradzę – odparł beztrosko
opierając swój łokieć o podłokietnik. – Ale u ciebie, to inna historia, moja droga!
– zachichotał.
Myślałam, że się przesłyszałam, ale jednak nie, gdyż po
chwili brunet wypalił z następnym stwierdzeniem: - On ci się podoba!
Co? Nie! Może trochę, ale nie..
- Jake, na miłość Boską! – z piskiem opon zahamowałam przy
światłach. – On jest żonaty! – powiedziałam, patrząc na niego nerwowo. –
Zresztą mam inne sprawy na głowie. Muszę porozmawiać z Geogre’m. Nic mi nie
powiedział, że zatrudnia kogoś innego!
Walters kiwał głową, ale i tak wiedziałam, że w tej
ciekawskiej główce myśli coś kompletnie innego.
- Lubisz się wypierać, co?
Kiedy chciałam otworzyć usta, na kokpicie auta pojawił się
numer firmowy.
- Tak, słucham? – zapytałam pewnie.
- Tutaj Loyd – odparł głos po drugiej stronie. – Kiedy już
będziesz w budynku, wpadnij do mojego biura, musimy pogadać.
W środku aż się zagotowałam.
Wiedziałam, o czym chciał ze mną porozmawiać.
- Uh… czy to tylko
moje odczucie czy ktoś tu dzisiaj wstał lewą nogą – zawołał śpiewnie Jake.
- Zajmij się sobą,
dobrze? – warknęłam i hamuje tak gwałtownie, że zawisł na pasach.
- Auć! Chyba stąpam
po cienkim lodzie - śmieje się brunet i po chwili zaczyna gwizdać tylko sobie
znaną melodię, do której po chwili dołącza. N słowa. Próbuję go ignorować, ale
gdy zaczyna śpiewać: Stella i Mac, Stella i Mac, Stella i Mac przyjaciele od
laaaat! Puszczają mi nerwy. Gdy zatrzymujemy się na czerwonym świetle,
wymierzam mu cios prosto w ramię. Nie zrobi mu krzywdy, ale też nie zaszkodzi.
- Hej! To bolało –
jęczy Jake.
- Bo miało –
oznajmiam.
Gdy wjeżdżamy na parking po lewej stronie przy windach
dostrzegam czarne auto, a mój żołądek skręca się czy to ze strachu, czy z
podniecenia sama nie potrafię powiedzieć. Wiem tylko, że gdy tak idę z
Waltersem, który sprzedaje mi jakieś mało przydatne newsy biurowe, nagle jak z
pod ziemi wyrasta przede mną postać Maca
Taylora. W swoim zamyśleniu nie zauważyłam go wcześniej i wpadam na niego z
impetem, który niemal zwala mnie z nóg. Zamykam oczy, przeczuwając upadek, ale
ku mojemu zaskoczeniu nadal trzymam się na nogach, a jakieś silne ręce
delikatnie obejmują mnie w talii. Powoli podnoszę wzrok i spotykam się z nim
twarzą w twarz. Ciężko mi powiedzieć, co maluje się na jego przystojnym
obliczu, ale czuję, że powinnam coś powiedzieć. Z mojego gardła pomimo usilnych
prób nic nie wychodzi, więc tylko uśmiecham się do niego i kładąc mu ręce na
ramionach, daję znak, że dalej poradzę sobie sama. On jednak jeszcze przez
chwilę trzyma mnie w swoich objęciach, a potem ku mojemu przerażeniu nachyla
się nade mną. Spanikowana szukam jakieś wymówki, czegokolwiek, co uratowałoby
mnie przed jego pocałunkiem, On jednak zatrzymuje się przy moim uchu, wciąga
powietrze i szepce:
- Pięknie pachniesz,
Stello. Od naszego spotkania w sądzie zastanawiałem się, jakich perfum używasz.
Teraz już będę wiedział, że piękne i inteligentne kobiety używają Chanel No.5.
- uwalnia mnie ze swoich objęć i
uśmiechając się zawadiacko, kieruje się w stronę swojego sportowego Audi. Słyszę,
jak odpala samochód i odjeżdża, ale nadal nie mogę ruszyć się z miejsca.
- W takich momentach
żałuję, że urodziłem się mężczyzną – wzdycha smętnie Jake, a gdy nie
odpowiadam, wbija mi w ramię swój palec wskazujący, jakby sprawdzając czy żyję.
Wzdrygam się lekko i bez słowa wsiadam do windy.
Po chwili dołącza do mnie Walters, który patrząc na mnie z
niedowierzaniem, mówi:
- Oj stara, ale cię
wzięło.
W mojej głowie dzwoniło kilka słów „ON JEST ŻONATY” i
„DLACZEGO MNIE TO KRĘCI?”. Czy to jest dziwny sen, czy naprawdę spotkałam go
dziś w sądzie na rozprawie, którą udało mu się przenieść na wtorek? WŁAŚNIE!
Muszę skopać mu tyłek i pokazać, kto rządzi w tej kancelarii, kto jest
niebezpieczną szychą. Tylko muszę wyłączyć swoje emocje. Gdy wysiedliśmy z windy,
Walters zniknął w mgnieniu oka, a ja od razu skierowałam się po prostej, do
biura Loyda.
- Zadam ci jedno proste pytanie – rzekłam bojowym głosem. On
tylko skinął głową. – Czy, ja się w ogóle liczę w tej kancelarii?
- Stella.. – zaczął tłumaczyć.
- Nie mogłeś mnie poinformować, że kogoś zamierzasz ściągnąć
do naszej firmy?
George zdejmuje okulary i pociera oczy. Wiem, że jest
zmęczony, ale nie mogę mu odpuścić. Jeżeli nie zawalczę o swoje, ktoś w końcu
mnie wygryzie. Nawet już mam takiego konkretnego kogoś na myśli.
- Chciałem ci o tym
powiedzieć, Stello, naprawdę chciałem. Ale prowadzenie firmy to nie sielanka.
Byłem bardzo zajęty. Wiesz przecież, ile znaczysz dla naszej firmy.
- Właściwie to nie
wiem! Skoro nie uzgadniacie ze mną takich decyzji! Jestem w końcu na drodze do
partnerstwa, prawda? Powinnam się
liczyć, a wy robicie coś takiego za moimi plecami! – wyrzucam ręce w powietrze.
Głęboko w kościach czuję, iż robię aferę z niczego, ale jestem zbyt sfrustrowana,
by o to dbać. Mac Taylor zawrócił mi w głowie i był zarazkiem, którego szybko
musiałam się pozbyć. Droga ta prowadziła także przez mojego szefa. Zdaję sobie
sprawę z tego, że nie może go zwolnić, ale ja mogę mu zgotować tutaj piekło na
ziemi.
- Zapewniam cię, że
to nie był żaden atak na twoją niezależność w firmie. Po prostu nie miałem
czasu ani głowy do tego, żeby z tobą to przedyskutować.
- No dobrze – mówię –
ale następnym razem ustaw sobie jakieś przypomnienie czy coś, bo ja nie pozwolę
z sobą tak pogrywać. – i już mam wychodzić, gdy nagle mnie oświeca. Zwracam się
ponownie w stronę szefa ze słowami:
- A pupilkowi
powiedz, że ma zdrowo przerąbane. Już ja o to zadbam.
Loyd wytrzeszcza oczy i pyta:
- Jakim cudem zdołał
ci zaleźć za skórę już pierwszego dnia?
To bardzo proste – myślę – jest przystojny i poza moim
zasięgiem.
Nie wypowiadam tego jednak na głos, a zamiast tego mówię:
- Ma irytująco
błyszczący garnitur.
Gdy wychodzę z jego biura, widzę jak George kiwa bezsilnie
głową. Przyznaje nie ma ze mną lekko, ale żeby wygrać trzeba grać. Ostro. Nie
po zarywałam całe noce, ucząc się do egzaminów, kiedy studiowałam na
Georgetown, by teraz wygryzał mnie jakiś laik. W drodze do swojego biura
spotykam Jake, który wywija mi przed nosem jakimiś papierami.
- Co to jest? –
pytam.
- Nie uwierzysz. Nasz
klient, pan McDonnell, leczył się trzy razy w klinice odwykowej w New Jersey.
Koszty leczenia pokryła jego żona. Nie pomaga też to, że przed ślubem był
biedny, jak mysz kościelna.
- Czyli cały majątek
należy do żony? – no i wracamy do lasu. Ta sprawa miała być nudna, a robi się
coraz ciekawsza.
Początek całkiem przyjemny, ładnie napisany, ale akcja trochę za szybka. Mac ma żonę, a zachowuje się jak napalony pies ogrodnika. xD Z drugiej strony: żona nie ściana, da się przesunąć. ;) I myślałam, że trochę więcej podzieje się na sali sądowej, ale cóż - muszę poczytać kolejne części. Groźba zgotowania piekła przez Stellę jest kuszącą zachętą. :)
OdpowiedzUsuńWitam. ^^
OdpowiedzUsuńNie oglądam serialu dlatego też moja opinia na temat fabuły, czy bohaterów będzie taka... taka bardzo subiektywna i może czasami nie trafna, bo - no właśnie - CSI nie jest "moim".
Co do treści postu:
1) czerwona linia - nie pasuje mi to. Zazwyczaj posługujemy sue sformułowaniem "linia" jako synonim 'granicy', ale jeżeli ma być to wyznacznik indywidualnego stylu autorki niech będzie.
2) przelane łzy - podobnie jak powyżej, orędzej mówimy 'wylane'.
3) A mój klient nie stanowi wyjątku od tej reguły. - zdanie to nie powinno być zapisane w takiej formie, ponieważ wygląda jakby było niedokończone. Można w zdaniu je poprzedzającym dodać wielokropek i wtedy sprawa załatwiona, ale w takiej formie jak pojawia się w poście personalnie mi przeszkadza.
4) puste obok miejsce - rozumiem, że szyk przestawny może być ciekawą cechą stylu autora, ale tutaj wygląda bardziej jak nieudany zabieg.
5) Albo ewentualnie się myślę. - 'albo się myślę' lub 'ewentualnie, że się myślę'. Nie łączymy dwóch spójników o tym samym znaczeniu obok siebie. W końcu nie mówi się 'Lubię owoce i oraz warzywa.'
6) opuścić wzrok - spuścić wzrok.
7) bez stronniczy - powinno być 'bezstronniczy' a właściwie 'beztstronny', a jak coś można to zastąpić 'niestronniczy'.
8) A po drugie, nienadaremną byłam z nim kilka razy na kawie. - 'nienadaremną byłam' błąd stylistyczny (tak mi się wydaje, że nazywa się stylistyczny) I oczywiście znowu zdanie poprzedzające lepiej, żeby było zakończone wielokropkiem.
9) Jak mnieman rozwód. - nie znam serialu, ale nie wydaje mi się, żeby sędzia powiedział 'jak mniemam rozwód'.
10) ' nie po zarywałam' - mała ala literówka, chyba gdzieś wcieli 'to'.
11) Zdecydowałyście się tu pisać w czasie teraźniejszym, zatem nie można mieszać czasów, jeśli jest 'siadam' to nie może być potem 'zawołał','warknęłam'.
12) Żarcik z 'pastą colgate' wydał mi się troszkę... słaby, taki... hm... o byłoby się bez niego, ale już sformułowanie 'szczęka w okolicach podłogi' ciekawsze i lepsze. Personalnie wolę bardziej takie żarty językowe, jakiś komizm sytuacji, aniżeli żart typu 'pasta colgate'. To dobre, gdybyśmy z kimś rozmawiali, sama bym się uśmiała, ale do opowiadania lepiej postawić na coś bardziej wyszukanego.
13) Świat pełen jest obłudy, my wszyscy jesteśmy obłudni' - podobało mi się to stwierdzenie, ciekawe, bez przesadnego patetycznego rozwinięcia.
14) Akcja sprawnie, szybko. Mi to pasuje, nie lubię za długo czekać na rozwój, także OK.
15) Możliwe, że postacie są już znane innym, ale dla mnie, takie czytelnika. laika przydałaby się jakaś dawka opisów wyglądu, rozwinięcie opisów emocji, myśli.
16) Można czasami poszukać synonimów, ciekawszych słów. Ale nie chcę wchodzić w indywidualność stylu, dlatego nie czepiam się.
Podsumowując, podoba mi się bo czyta się sprawnie, szybko, coś się dzieje. To jest na plus, ale tak subiektywnie stwierdzam,że brakuje mi szlifu, takie indywidualnego stylu, bardziej wyszukane go, wypracowanego. Wiadome, że to kwestia praktyki i własnego gustu, dlatego życzę wytrwałości i cierpliwości.
Pozdrawia,
Didi.
Jak obiecałam tak czynię!
OdpowiedzUsuńA więc Stella to ostra prawniczka która zapomniała o mężczyźnie w tym całym zgiełku, mam nadzieje że usuniecie jakoś żonę pana Tylora bo już widzę że będzie coś pomiędzy prawnikami.
Jake przypomina mi kogoś, ale czytam dalej to mam nadzieje że rozwieje moje przypuszczenia :)
Komentarz jest krótki, bo tak mnie wciągnęło że chcę czytać dalej i dalej i dalej!!