wtorek, 19 maja 2015

PILOT (1x00)


' Isn't it a pity
Isn't it a shame
How we break each other's hearts
And cause each other pain
How we take each other's love
Without thinking any more
Forgetting to give back '
                                           Soundtrack: George Harrison - Isn't It a Pity (All Things Must Pass)
                                                                                                            1970         
                                                                                           


Miłość to dziwne zjawisko.
Jest uczuciem pozytywnym, które wprowadza człowieka w euforię. Będąc zakochanym zapomina się o całym świecie, a nawet o tym, że pomiędzy miłością i nienawiścią istnieje cienka czerwona linia, którą bardzo łatwo przekroczyć. Ludzie, którzy przychodzą do prawnika już dawno znaleźli się poza terenem oznaczonym zielonym kolorem. Oni są już skreśleni, a ich małżeństwo nie istnieje. Zawsze jednak pozostaje ta druga strona medalu: co z tymi, którzy nie chcą się poddać? Cóż, nic nie jest proste, ale kto powiedział, że tak będzie? Kiedy się kocha to się o tę miłość walczy do ostatniej przelanej łzy, do ostatniego pocałunku. Rozwody dotyczą ludzi słabych, wiarołomnych i chciwych. Każda sprawa różni się od poprzedniej tylko jednym: orzeczeniem o winie.
Sprawa, którą Loyd podrzucił mi wczoraj, nie jest niczym niezwykłym. Zdradzona żona żąda od męża połowy majątku i alimentów, a ja mam go reprezentować. Jeżeli nie umrę z nudów na sali sądowej (oh, proszę!) to mogę mieć nadzieję, że porwą mnie kosmici. W końcu musi istnieć jakaś sprawiedliwość w tym wszechświecie.
Prawnicy bowiem nie siedzą w rozwodach z przyjemności. Robią to tylko i wyłącznie dla pieniędzy, ale nie zawsze jest to warte swojej ceny.
Kiedy patrzysz na tych ludzi, którzy na sali sądowej ubliżają sobie i wyzywają od najgorszych, tracisz wiarę w siłę miłości i zastanawiasz się, jak to możliwe, że kiedyś czule patrzyli sobie w oczy i karmili truskawkami z czekoladą. Świat pełen jest obłudy, my wszyscy jesteśmy obłudni.
A mój klient nie stanowi wyjątku od tej reguły. Już nie mogę się doczekać, kiedy pierwsze ślepe pociski zostaną wystrzelone. Czasami mam wrażenie, że prawnik w takich sytuacjach jest przyzwoitką, który tylko ładnie wygląda.
Kątem oka zerkam na puste obok miejsce. Cóż za profesjonalizm. Patrzę na teczkę ze wszystkimi papierami. Kilka świstków opisało ich życie. Czyż to nie jest ironia? Za pieniędzmi, samochodami i nieruchomością przecież kryje się coś więcej. Albo ewentualnie się mylę. W razie czego Jake wspomoże mnie w trudnej chwili.
Spoglądam w jego stronę, a on posyła mi swój uśmiech niczym z reklamy pasty Colgate i mruga do mnie. Co za człowiek – myślę i mimo woli odwzajemniam gest. Nagle drzwi otwierają się i stają w nich mężczyzna i kobieta w średnim wieku. To żona mojego klienta i jej prawnik, którego nie rozpoznaję. Pewnie jest nowy. Mimo woli zerkam na Waltersa i wzrokiem pytam go, kto to. W odpowiedzi otrzymuję tylko wzruszenie ramion i wypowiedziane bezgłośnie:
 - Niezłe ciacho.
Przewracam oczami i modlę się o cierpliwość.
Tymczasem  tajemniczy nieznajomy i blondynka usiedli już na swoich miejscach. Nie zwracają na mnie uwagi, więc mam szansę dobrze się im przyjrzeć. Facet jest przystojny i ma nie więcej niż czterdzieści lat. Garnitur od Hugo Bossa leży na nim jak ulał i opina co lepsze partię jego, jak się domyślam, muskularnego ciała. Powoli lustruję jego sylwetkę, aż w końcu dochodzę do twarzy. I wtedy napotykam na swojej drodze niezwykle niebieskie tęczówki, które patrzą na mnie z rozbawieniem. Zawstydzona szybko odwracam wzrok. Za sobą słyszę ciche prychnięcie i wiem, że ten dźwięk pochodzi od Jake’a, który musiał być świadkiem całej sytuacji.
 - Cudownie – myślę. - Jeszcze jeden powód by go zabić.
Ciemnoskóry strażnik staje prawie na baczność, informując nas wszystkim zgromadzonym w sali, że idzie Sędzia. Wstaję w tym samym czasie, co mój tajemniczy przeciwnik, który z gracją i powagą zapina dwa guziki marynarki. Siłą rzeczy nie mogę opuścić mojego wzroku z jego osoby. Poprawiam delikatnie czarną sukienkę i prostuję się. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech, gdyż sądzę, że dziś mi się poszczęści. Naprzeciw mnie, nikt inny, jak Sędzia Nicolas Rogger. Jest ostry, ale bez stronniczy. A po drugie, nienadaremną byłam z nim kilka razy na kawie.
- Proszę usiądźcie – nakazał Sędzia, spoczywając na brązowy skórzany fotel, składając dłonie na blacie. – Jak mniemam rozwód – rozpoczyna. – Pomiędzy Camillą Jones, a Charlsem McDonnell. Któraś ze stron chce wnieść wniosek?
Patrzę niepewnie na mężczyznę po drugiej stronie, który ku mojemu zaskoczeniu, wstaje i mówi:
 - Jeżeli można Wysoki Sądzie chciałbym wnieść wniosek o odroczenie rozprawy na przyszły wtorek. Dopiero dzisiaj została mi przydzielona ta sprawa i nie miałem szansy się z nią zaznajomić.
Śmieję się cicho pod nosem.
Sędzia Rogger nigdy się na to nie zgodzi.
 - Oczywiście. Odraczam rozprawę do wtorku do godziny 9. Miło znowu pana widzieć, panie Taylor. Witamy wśród nowojorskiej Palestry – moja szczęka znajduje się gdzieś w okolicach podłogi. Nie wierzę w to, co słyszę. To miał być prosty, nieskomplikowany proces. Obydwie strony dostają po połowie i do widzenia. Ale nie. Ten nowy oczywiście musiał mi się wciąć.
 - Fiu, fiu, widziałaś takie rzeczy? Jeszcze dobrze się nie rozkręcił, a już go lubią – słyszę głos Jake'a, który jest równie zaskoczony jak ja.
 - Może ma wpływowego tatusia – sugeruję i rzucam Taylorowi nienawistne spojrzenie, którego on nawet nie akceptuje. Chowa swoje rzeczy do swojej teczki i pewnym krokiem opuszcza salę.
 - Niemożliwe. Nie jest stąd.
 - Przecież mówiłeś, że nic nie wiesz! – zaperzyłam się.
 - Bo nie wiedziałem. Kiedy usłyszałam jego nazwisko, wygooglowałem go, wiesz zawodowa ciekawość – broni się młody.
 - Mów, co udało ci się ustalić.
 - Oprócz tego, że ma niezły tyłek? – uśmiecha się głupio.
 - Udam, że tego nie słyszałam.
 - No dobrze już dobrze. Ale psujesz całą zabawę! – miażdżę go spojrzeniem i w końcu udaję mi się go przywołać do porządku. – Mac Taylor, prawnik z Chicago. W zawodzie od 10 lat. Zajmuje się głównie rozwodami. Ma żonę, Megan, która jest kardiochirurgiem. Pracował dla takich kancelarii, jak Follows, Andreson&Melder oraz Blakly&Wild. Nie karany, wzorowy mąż.
 - I to wszystko można znaleźć w Internecie? – pytam zdziwiona i przerażona jednocześnie. Aż boję się pomyśleć, co wiedzą o mnie.
 - Jak wiesz, gdzie szukać.
Przewracam oczami i mocno chwytam swoją służbową czarną torebkę, w której noszę swoją karierę. Nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą się stało, mijam go wraz z Walteresem na korytarzu. Moje stalowe spojrzenie spotyka się z jego twarzą. Czasami nienawidzę być kobietą ze słabymi punktami. Dlaczego musi mieć tak fascynującą twarz? I te rysy!
W myślach kajam się, jak tylko mogę, przechodząc obok mężczyzny.
Przy wyjściu słyszę jego głos.
- Niegrzecznie się tak nie przedstawić – powiedział zaczepnie, podając rękę do Jake’a. – Mac Taylor, miło mi.
- Jake Walters, śledczy w Loyd&Spencer – odpowiedział zafascynowany, puszczając do mnie oczko.
– A ta niebiańsko niemiła istota to Stella Bonasera, prawniczka.
 - Jest niemową? – pytanie to razi mnie, jak piorun i ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy, mówię:
 - Po prostu mama mnie nauczyła, że nie rozmawia się z nieznajomymi.
Taylor unosi lekko brwi w geście zdziwienia, ale kąciki jego ust drgają nieznacznie.
 - Mądra zasada, ale w tej sytuacji nie może zostać zastosowana.
 - A to dlatego, że?
 - Od jutra rozpoczynam pracę w Loyd&Spencer. Myślałem, że wiecie – moje oczy robią się wielkie, jak spodki od filiżanki i patrząc na Jake’a, widzę, że jest on tak samo zdziwiony, jak ja. Już drugi raz ten przedziwnie intrygujący mężczyzna zbił nas z tropu i wcale mi się to nie podoba.
 - Miło było poznać, panie Taylor.
 - Chyba pani się mnie nie boi? – facet ewidentnie się ze mnie nabija.
 - Pan raczy żartować. Niestety musimy się przygotować do kolejnej rozprawy, prawda Jake? – zwracam się do młodego, którego wzrok błądzi gdzieś w okolicach krocza nowo poznanego kolegi.
 - Dobry Boże – myślę, a głośno mówię - Do widzenia – i ciągnę Waltersa za sobą. Stawia on jednak jawny opór, więc dyskretnie staję mym obcasem na nogę. Otrzymuję za to mordercze spojrzenie, ale to jedyny sposób wyrwania się z tej dziwnej sytuacji.
 - Do widzenia, Stello – rzuca Taylor, a na moje policzki z jakiegoś nieznanego mi powodu wypływają rumieńce.
Unosząc rękę, macham mu szybko i wychodzę z budynku.
Moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa i przez chwilę stoję oparta o kolumnę w stylu klasycystycznym. Po chwili dołącza do mnie Jake, który uśmiecha się szeroko.
 - Co cię tak bawi? – warczę, chociaż wiem, że to nie jego wina, ze tak reaguję na tego tajemniczego nieznajomego.
 - Nic, nic. Niezwykły ten nowy, co? – Walters szepcze mi do ucha. – Wprost zwala z nóg.
Mam ochotę go uderzyć, ale nie mam na to siły. Odklejam się od mojej podpory i schodzę na dół do swojego samochodu. Kiedy wkładam kluczyk do stacyjki zauważam go w bocznym lusterku. Rozmawia przez telefon i jednocześnie próbuje otworzyć drzwi swojego czarnego Audi. Moja ręka zastyga nad stacyjką. Po raz kolejny nie mogę oderwać od niego oczu. Jest w nim coś, co mnie zniewala, odurza. Czuję, że będę miała przez niego kłopoty. Na razie jednak skupię się na tym, by skopać mu tyłek w sądzie. To da mi porządną podstawę do tego, by go znienawidzić.
Gdy zdołałam odpalić samochód, Jake otworzył drzwi, i z wielkim uśmiechem na ustach usiadł na fotelu pasażerskim.
- Zdejmij ten przyklejony uśmiech ze swojej twarzy – westchnęłam, obracając kierownicą kilka razy by wyjechać z miejsca.
- Jestem gejem, nic na to nie poradzę – odparł beztrosko opierając swój łokieć o podłokietnik. – Ale u ciebie, to inna historia, moja droga! – zachichotał.
Myślałam, że się przesłyszałam, ale jednak nie, gdyż po chwili brunet wypalił z następnym stwierdzeniem: - On ci się podoba!
Co? Nie! Może trochę, ale nie..
- Jake, na miłość Boską! – z piskiem opon zahamowałam przy światłach. – On jest żonaty! – powiedziałam, patrząc na niego nerwowo. – Zresztą mam inne sprawy na głowie. Muszę porozmawiać z Geogre’m. Nic mi nie powiedział, że zatrudnia kogoś innego!
Walters kiwał głową, ale i tak wiedziałam, że w tej ciekawskiej główce myśli coś kompletnie innego.
- Lubisz się wypierać, co?
Kiedy chciałam otworzyć usta, na kokpicie auta pojawił się numer firmowy.
- Tak, słucham? – zapytałam pewnie.
- Tutaj Loyd – odparł głos po drugiej stronie. – Kiedy już będziesz w budynku, wpadnij do mojego biura, musimy pogadać.
W środku aż się zagotowałam.
Wiedziałam, o czym chciał ze mną porozmawiać.
 - Uh… czy to tylko moje odczucie czy ktoś tu dzisiaj wstał lewą nogą – zawołał śpiewnie Jake.
 - Zajmij się sobą, dobrze? – warknęłam i hamuje tak gwałtownie, że zawisł na pasach.
 - Auć! Chyba stąpam po cienkim lodzie - śmieje się brunet i po chwili zaczyna gwizdać tylko sobie znaną melodię, do której po chwili dołącza. N słowa. Próbuję go ignorować, ale gdy zaczyna śpiewać: Stella i Mac, Stella i Mac, Stella i Mac przyjaciele od laaaat! Puszczają mi nerwy. Gdy zatrzymujemy się na czerwonym świetle, wymierzam mu cios prosto w ramię. Nie zrobi mu krzywdy, ale też nie zaszkodzi.
 - Hej! To bolało – jęczy Jake.
 - Bo miało – oznajmiam.
Gdy wjeżdżamy na parking po lewej stronie przy windach dostrzegam czarne auto, a mój żołądek skręca się czy to ze strachu, czy z podniecenia sama nie potrafię powiedzieć. Wiem tylko, że gdy tak idę z Waltersem, który sprzedaje mi jakieś mało przydatne newsy biurowe, nagle jak z pod ziemi wyrasta  przede mną postać Maca Taylora. W swoim zamyśleniu nie zauważyłam go wcześniej i wpadam na niego z impetem, który niemal zwala mnie z nóg. Zamykam oczy, przeczuwając upadek, ale ku mojemu zaskoczeniu nadal trzymam się na nogach, a jakieś silne ręce delikatnie obejmują mnie w talii. Powoli podnoszę wzrok i spotykam się z nim twarzą w twarz. Ciężko mi powiedzieć, co maluje się na jego przystojnym obliczu, ale czuję, że powinnam coś powiedzieć. Z mojego gardła pomimo usilnych prób nic nie wychodzi, więc tylko uśmiecham się do niego i kładąc mu ręce na ramionach, daję znak, że dalej poradzę sobie sama. On jednak jeszcze przez chwilę trzyma mnie w swoich objęciach, a potem ku mojemu przerażeniu nachyla się nade mną. Spanikowana szukam jakieś wymówki, czegokolwiek, co uratowałoby mnie przed jego pocałunkiem, On jednak zatrzymuje się przy moim uchu, wciąga powietrze i szepce:
 - Pięknie pachniesz, Stello. Od naszego spotkania w sądzie zastanawiałem się, jakich perfum używasz. Teraz już będę wiedział, że piękne i inteligentne kobiety używają Chanel No.5. -  uwalnia mnie ze swoich objęć i uśmiechając się zawadiacko, kieruje się w stronę swojego sportowego Audi. Słyszę, jak odpala samochód i odjeżdża, ale nadal nie mogę ruszyć się z miejsca.
 - W takich momentach żałuję, że urodziłem się mężczyzną – wzdycha smętnie Jake, a gdy nie odpowiadam, wbija mi w ramię swój palec wskazujący, jakby sprawdzając czy żyję.
Wzdrygam się lekko i bez słowa wsiadam do windy.
Po chwili dołącza do mnie Walters, który patrząc na mnie z niedowierzaniem, mówi:
 - Oj stara, ale cię wzięło.
W mojej głowie dzwoniło kilka słów „ON JEST ŻONATY” i „DLACZEGO MNIE TO KRĘCI?”. Czy to jest dziwny sen, czy naprawdę spotkałam go dziś w sądzie na rozprawie, którą udało mu się przenieść na wtorek? WŁAŚNIE! Muszę skopać mu tyłek i pokazać, kto rządzi w tej kancelarii, kto jest niebezpieczną szychą. Tylko muszę wyłączyć swoje emocje. Gdy wysiedliśmy z windy, Walters zniknął w mgnieniu oka, a ja od razu skierowałam się po prostej, do biura Loyda.
- Zadam ci jedno proste pytanie – rzekłam bojowym głosem. On tylko skinął głową. – Czy, ja się w ogóle liczę w tej kancelarii?
- Stella.. – zaczął tłumaczyć.
- Nie mogłeś mnie poinformować, że kogoś zamierzasz ściągnąć do naszej firmy?
George zdejmuje okulary i pociera oczy. Wiem, że jest zmęczony, ale nie mogę mu odpuścić. Jeżeli nie zawalczę o swoje, ktoś w końcu mnie wygryzie. Nawet już mam takiego konkretnego kogoś na myśli.
 - Chciałem ci o tym powiedzieć, Stello, naprawdę chciałem. Ale prowadzenie firmy to nie sielanka. Byłem bardzo zajęty. Wiesz przecież, ile znaczysz dla naszej firmy.
 - Właściwie to nie wiem! Skoro nie uzgadniacie ze mną takich decyzji! Jestem w końcu na drodze do partnerstwa, prawda?  Powinnam się liczyć, a wy robicie coś takiego za moimi plecami! – wyrzucam ręce w powietrze. Głęboko w kościach czuję, iż robię aferę z niczego, ale jestem zbyt sfrustrowana, by o to dbać. Mac Taylor zawrócił mi w głowie i był zarazkiem, którego szybko musiałam się pozbyć. Droga ta prowadziła także przez mojego szefa. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie może go zwolnić, ale ja mogę mu zgotować tutaj piekło na ziemi.
 - Zapewniam cię, że to nie był żaden atak na twoją niezależność w firmie. Po prostu nie miałem czasu ani głowy do tego, żeby z tobą to przedyskutować.
 - No dobrze – mówię – ale następnym razem ustaw sobie jakieś przypomnienie czy coś, bo ja nie pozwolę z sobą tak pogrywać. – i już mam wychodzić, gdy nagle mnie oświeca. Zwracam się ponownie w stronę szefa ze słowami:
 - A pupilkowi powiedz, że ma zdrowo przerąbane. Już ja o to zadbam.
Loyd wytrzeszcza oczy i pyta:
 - Jakim cudem zdołał ci zaleźć za skórę już pierwszego dnia?
To bardzo proste – myślę – jest przystojny i poza moim zasięgiem.
Nie wypowiadam tego jednak na głos, a zamiast tego mówię:
 - Ma irytująco błyszczący garnitur.
Gdy wychodzę z jego biura, widzę jak George kiwa bezsilnie głową. Przyznaje nie ma ze mną lekko, ale żeby wygrać trzeba grać. Ostro. Nie po zarywałam całe noce, ucząc się do egzaminów, kiedy studiowałam na Georgetown, by teraz wygryzał mnie jakiś laik. W drodze do swojego biura spotykam Jake, który wywija mi przed nosem jakimiś papierami.
 - Co to jest? – pytam.
 - Nie uwierzysz. Nasz klient, pan McDonnell, leczył się trzy razy w klinice odwykowej w New Jersey. Koszty leczenia pokryła jego żona. Nie pomaga też to, że przed ślubem był biedny, jak mysz kościelna.
 - Czyli cały majątek należy do żony? – no i wracamy do lasu. Ta sprawa miała być nudna, a robi się coraz ciekawsza.

3 komentarze:

  1. Początek całkiem przyjemny, ładnie napisany, ale akcja trochę za szybka. Mac ma żonę, a zachowuje się jak napalony pies ogrodnika. xD Z drugiej strony: żona nie ściana, da się przesunąć. ;) I myślałam, że trochę więcej podzieje się na sali sądowej, ale cóż - muszę poczytać kolejne części. Groźba zgotowania piekła przez Stellę jest kuszącą zachętą. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam. ^^
    Nie oglądam serialu dlatego też moja opinia na temat fabuły, czy bohaterów będzie taka... taka bardzo subiektywna i może czasami nie trafna, bo - no właśnie - CSI nie jest "moim".
    Co do treści postu:
    1) czerwona linia - nie pasuje mi to. Zazwyczaj posługujemy sue sformułowaniem "linia" jako synonim 'granicy', ale jeżeli ma być to wyznacznik indywidualnego stylu autorki niech będzie.
    2) przelane łzy - podobnie jak powyżej, orędzej mówimy 'wylane'.
    3) A mój klient nie stanowi wyjątku od tej reguły. - zdanie to nie powinno być zapisane w takiej formie, ponieważ wygląda jakby było niedokończone. Można w zdaniu je poprzedzającym dodać wielokropek i wtedy sprawa załatwiona, ale w takiej formie jak pojawia się w poście personalnie mi przeszkadza.
    4) puste obok miejsce - rozumiem, że szyk przestawny może być ciekawą cechą stylu autora, ale tutaj wygląda bardziej jak nieudany zabieg.
    5) Albo ewentualnie się myślę. - 'albo się myślę' lub 'ewentualnie, że się myślę'. Nie łączymy dwóch spójników o tym samym znaczeniu obok siebie. W końcu nie mówi się 'Lubię owoce i oraz warzywa.'
    6) opuścić wzrok - spuścić wzrok.
    7) bez stronniczy - powinno być 'bezstronniczy' a właściwie 'beztstronny', a jak coś można to zastąpić 'niestronniczy'.
    8) A po drugie, nienadaremną byłam z nim kilka razy na kawie. - 'nienadaremną byłam' błąd stylistyczny (tak mi się wydaje, że nazywa się stylistyczny) I oczywiście znowu zdanie poprzedzające lepiej, żeby było zakończone wielokropkiem.
    9) Jak mnieman rozwód. - nie znam serialu, ale nie wydaje mi się, żeby sędzia powiedział 'jak mniemam rozwód'.
    10) ' nie po zarywałam' - mała ala literówka, chyba gdzieś wcieli 'to'.
    11) Zdecydowałyście się tu pisać w czasie teraźniejszym, zatem nie można mieszać czasów, jeśli jest 'siadam' to nie może być potem 'zawołał','warknęłam'.
    12) Żarcik z 'pastą colgate' wydał mi się troszkę... słaby, taki... hm... o byłoby się bez niego, ale już sformułowanie 'szczęka w okolicach podłogi' ciekawsze i lepsze. Personalnie wolę bardziej takie żarty językowe, jakiś komizm sytuacji, aniżeli żart typu 'pasta colgate'. To dobre, gdybyśmy z kimś rozmawiali, sama bym się uśmiała, ale do opowiadania lepiej postawić na coś bardziej wyszukanego.
    13) Świat pełen jest obłudy, my wszyscy jesteśmy obłudni' - podobało mi się to stwierdzenie, ciekawe, bez przesadnego patetycznego rozwinięcia.
    14) Akcja sprawnie, szybko. Mi to pasuje, nie lubię za długo czekać na rozwój, także OK.
    15) Możliwe, że postacie są już znane innym, ale dla mnie, takie czytelnika. laika przydałaby się jakaś dawka opisów wyglądu, rozwinięcie opisów emocji, myśli.
    16) Można czasami poszukać synonimów, ciekawszych słów. Ale nie chcę wchodzić w indywidualność stylu, dlatego nie czepiam się.
    Podsumowując, podoba mi się bo czyta się sprawnie, szybko, coś się dzieje. To jest na plus, ale tak subiektywnie stwierdzam,że brakuje mi szlifu, takie indywidualnego stylu, bardziej wyszukane go, wypracowanego. Wiadome, że to kwestia praktyki i własnego gustu, dlatego życzę wytrwałości i cierpliwości.
    Pozdrawia,
    Didi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak obiecałam tak czynię!
    A więc Stella to ostra prawniczka która zapomniała o mężczyźnie w tym całym zgiełku, mam nadzieje że usuniecie jakoś żonę pana Tylora bo już widzę że będzie coś pomiędzy prawnikami.
    Jake przypomina mi kogoś, ale czytam dalej to mam nadzieje że rozwieje moje przypuszczenia :)
    Komentarz jest krótki, bo tak mnie wciągnęło że chcę czytać dalej i dalej i dalej!!

    OdpowiedzUsuń