'Don’t make me sad, don’t make me cry
Sometimes love is not enough
And the road gets tough, I don’t know why
Keep making me laugh, let’s go get high
The road is long, we carry on
Try to have fun in the meantime
Come and take a walk on the wild side
Let me kiss you hard in the pouring rain
You like your girls insane
Choose your last words, this is the last time
‘Cause you and I, we were born to die'
Soundtrack: Lana Del Rey - Born ToDie (Born To Die)
2012
Czasami jesteśmy
świadomi, że w naszym życiu dzieje się właśnie coś wielkiego i niesamowitego.
Czasami mamy nadzieję, że dzięki temu nasze monotonne życie ruszy w przeciwnym
kierunku. Dlaczego ludzie twierdzą, że problemy są skomplikowane?
Problemy nie są
skomplikowane, tylko decyzje, przed którymi stajemy. Lecz nie zawsze wybieramy
mądrze.
Uważnie przypatruję się aktom, które otrzymałam od Waltersa.
Jestem zdruzgotana. Jeszcze nie tak dawno temu, byłam przekonana, że wejdę do
sądu i zakończę sprawę z porozumieniem dwóch stron.
- Ożenił się dla kasy – stwierdził Jake, obracając się na
fotelu.
Spojrzałam na niego z pod jasnej teczki.
- A teraz żąda fortuny od byłej żony – mówi, poprawiając
okulary na nosie. – Czasami ci współczuję.
Wzdycham i z powrotem wracam do czytania. Linijka, po
linijce mam nadzieję, że znajdę jakiś haczyk na Panią Jones, lecz coraz
bardziej ta lektura dobija mnie, a najbardziej pogrąża mojego klienta.
- Ten skurczybyk z naprzeciwka wygra tę sprawę –
wypowiedziałam te słowa przez zęby. Jake zdezorientowany podnosi się lekko z
siedzenia i rozgląda dookoła, po czym jego wzrok pada na napis na szklanych
drzwiach. Ouć!
- No, no będziesz miała wspaniały widok na Pana Super
Ciacho! – zaśmiał się brunet.
Patrzę na niego spod przymrużonych powiek i po cichu liczę
do dziesięciu, jednocześnie wstrzymując oddech. To trik, którego nauczyłam się
jeszcze na studiach. Ukają to moje nerwy i ratuje ofiarę przed ciosem między
oczy, którą tym razem miałby być niewinny z pozoru Jake Walters.
- Żyjesz? – pyta, a
ja ze świstem wypuszczam powietrze.
- Na twoje
nieszczęście tak. Przestań mnie wkurzać, bo naprawdę zrobię ci krzywdę! Mac
Taylor to nie żadne ciacho! To zakalec, którego muszę się pozbyć, a ty mi w tym
pomożesz – mówię, a mój palec wskazujący ląduje na wysokości oczu chłopaka,
który chichocze w najlepsze.
- Jake do jasnej
cholery! To nie jest śmieszne!
- Jest i to nawet
bardzo –jego nogi lądują na moim biurku, a ja zrzucam je z obrzydzeniem.
- Nie jesteś w
knajpie dla gejów tylko w pracy-zwracam mu uwagę, a on tylko rzuca mi
głupkowaty uśmiech i mówi:
- Ktoś tu jest zazdrosny… I to nie jestem jaaaa… Ktoś się
za-ko-chał.
Prycham i wracam do przeglądania akt, jednakże młody nie
daje za wygraną. Uporczywie wpatruje się we mnie tymi swoimi niebieskimi
oczami. Próbuję go ignorować, ale po chwili nie wytrzymuję.
- Co?! – warczę.
- Zastanawiam się, dlaczego tak ciężko jest ci się przyznać
do tego, że lecisz na naszego nowego przyjaciela.
- Chyba śnisz –
warknęłam, a on przechyla zabawnie głowę, jakby mówiąc „Na pewno to zrobię”.
Wzdycham i chociaż chcę skupić się na sprawie, moje myśli
ciągle okupuje pewien mężczyzna w garniturze od Hugo Bossa. W duchu przyznaję
Jakeowi rację, ale nie wypowiadam tego na głos. Nie mogę pozwolić, by się
panoszył. Jego ego i tak już jest wystarczająco duże.
- Wracając do sprawy…
- Jesteś nudna.
- Jakoś to przeżyję.
- Kobiety są dziwne.
- Jakoś ci to do tej
pory nie przeszkadzało.
- Dzięki Bogu jestem gejem i nie muszę się z wami użerać.
- Amen. Skończyłeś już? Jutro rozprawa, mamy niewiele czasu.
Sprawdź czy w ostatnich latach pani Camilla Jones miała jakiś kochanków.
Popytaj sąsiadów , w pracy. Sprawdź też czy miała jakiś konflikt z prawem. I
przynieś mi papiery z przesłuchania McDonnella. Może uda mi się znaleźć coś
wartościowego.
Z grymasem na twarzy Jake zabrał swój tyłek z mojego biura i
wyruszył na małe polowanie, które ma przynieść owocne zdobycze. Przynajmniej,
ja mam taką nadzieję. Nie uśmiecha mi się przegrana na pierwszej, czy drugiej
rozprawie, bo PAN ŚWIETNY nie przygotował się do poprzedniej i teraz swoim
magicznym umysłem przewraca wszystko, aby tylko mnie ośmieszyć.
Ostatni raz rzucam wzrokiem na papiery, które niestety
pogrążyły mojego klienta. Stwierdzam, że wyjątkowo zmęczyła mnie już ta sprawa.
Wstaję od biurka i przecieram palcami swoje spięte czoło. Czuję, że brakuję mi
kofeiny w moim organizmie. Ruszam więc do pokoju socjalnego, gdzie wszyscy
plotkarze spotykają się na pogawędki. Gdy wychodzę ze swojego biura dostrzegam
mój słaby punkt. Oto z windy wychodzi nowy nabytek Loyd&Spencer.
Staram się na niego nie gapić, ale udawanie nigdy nie było
moją mocną stroną. Wiem, że mam tylko dwa wyjścia; albo udawać, że go nie widzę
albo stanąć z nim twarzą w twarz. Nie będąc tchórzem, decyduję się na opcję
numer dwa. Przechodzę obok niego i witam go skinieniem głowy, po czym znikam za
rogiem i opieram się o ścianę. Moje serce bije jak oszalałe, a przecież ten
facet nic dla mnie nie znaczy! Nawet nie znam dobrze jego imienia, więc moje
głupie serce nie ma prawa zachowywać się w ten sposób! Przeklinam sama siebie i
po chwili stwierdzam, że od rozpaczy może mnie już uratować tylko końska dawka
kofeiny, o której myślałam zanim pojawił się… ON. Wzdychając, poprawiam swoją
sukienkę i wchodzę do naszej biurowej kuchni. W środku zastaję Spencer, która z
furią w oczach przeszukuje szafki.
- Hej, Michelle. Może
ci w czymś pomóc? – pytam, uśmiechając się szeroko.
Michelle i ja nie znałyśmy się wcześniej, ale od pierwszej
rozmowy nawiązała się między nami nić porozumienia, która po tylu latach
współpracy przerodziła się w przyjaźń. Blondynka odwraca się do mnie i marszczy
brwi.
- Nie mogę znaleźć
cukru.
- I to cię tak
zdenerwowało?
- Nie. Mój mąż jest
gorszy niż brak cukru.
Uśmiecham się lekko. Spencer i Tom są idealnym małżeństwem i
bardzo się kochają, ale kiedy zaczynają się kłócić…. Armagedon jest
najtrafniejszym określeniem na to, co się wtedy dzieje między nimi. Próbując
pocieszyć Michelle, przytulam ją lekko i mówię:
- Pogodzicie się i
wszystko będzie tak, jak kiedyś.
- Taaak, pewnie –
Spencer nie podziela mojego entuzjazmu, ale mimo wszystko ofiaruje mi uśmiech,
który odbieram jako podziękowanie za wsparcie, po czym słodzi swoją kawę i w
drzwiach wpada na Taylora.
- Witaj, Mac.
- Witaj, Michelle.
Pięknie dziś wyglądasz.
- Lizus – myślę, ale najwyraźniej moja
przyjaciółka ma o tym nieco inne zdanie, bo rumieni się lekko.
- Dziękuję. Ty również. Wpadnij do mojego gabinetu, gdy już
skończysz pracę. Chcę sprawdzić, jak się u nas czujesz. Miłego dnia – i
odchodzi, a ja zostaję sama w paszczy lwa.
Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?
Potrząsam lekko głową i odwracam się do niego tyłem, by
sięgnąć po kubek stojący na jednej z wyżej zawieszonych półek. Gdy moje palce
zaciskają się na jego uchwycie, czuję jak jego ciało ociera się o moje. Czuję
jego oddech na swojej szyi, a moje całe ciało drży. Czuję, jak jego ręka
wędruje w górę i ociera się o mój prawy pośladek. Z mojego gardła mimowolnie
wydobywa się zduszony okrzyk.
- Co pan robi? – chcę
by zabrzmiało to jak ostrzeżenie, ale przez moje poruszenie okazuje się to
awykonalne.
- Sięgam po kubek tak, jak pani. Na dole nie ma już żadnych
czystych. Przepraszam, jeżeli poczuła się pani niekomfortowo – mówi, a w jego
głosie wyczuwam autentyczną skruchę. I jeżeli to możliwe, rumienię się jeszcze
bardziej.
To jest istny koszmar! Zamykam powieki na moment, aby
spróbować ogarnąć siebie i, co najważniejsze swoje myśli. Mam wrażenie, że
zapadam się głęboko pod ziemię. To nie wróży nic dobrego. Otwieram oczy i przede
mną nadal stoi on, totalnie niewzruszony. Niech
będzie..
Odwracam się do blatu i nalewam sobie czarnej cieczy. Myśli
podpowiadają mi jednak, że w tej chwili potrzebowałabym czegoś mocniejszego,
niż głupiej czarnej kawy.
Chwytam pewnie uchwyt naczynia i wymijam go koło stolika.
Poszło mi to nawet sprawnie.
- Stella! – słyszę krzyk Jakea, który prawie wybieg z windy
na mój widok.
- Och Walters – chyba jestem wybawiona od tłoczących się
myśli o kimś bardzo nieosiągalnym. Zresztą, co ja plotę?
- Masz coś? – zapytałam podchodząc bliżej do niego.
Wyszczerzył się, jak dziecko w trakcie Gwiazdki.
- Oczywiście – odpowiedział szeptem. – Ale wolę wyjawić to w
twoim biurze – poklepał po czarnej teczce.
Uśmiechnęłam się na samą myśl. Może ten dzień nie będzie taki
koszmarny?
- Więc? – zaczęłam, odstawiając kubek na mahoniowe biurko.
- Mamy kochanka Pani Jones! – pokazał mi wyciągi z karty
kredytowej, gdzie widniało wiele ciekawych rzeczy, na przykład częste
odwiedziny w hotelu, a bilingi, które były na drugiej stronie jeszcze bardziej
mnie ucieszyły.
- Walters – rzekłam z nad papierków. – Jutro opijamy wygraną
– powiedziałam pewnie, zamykając teczkę. W tej samej chwili rozdzwonił się
telefon na biurku. Jake i ja popatrzyliśmy się po sobie, po czym szybko odebrał:
- Gabinet najlepszej prawniczki w Loyd&Spencer, słucham?
– zaświergotał, a ja tylko pokiwałam głową z rozbawienia. – Ooo, cześć Emily!
Miło cię słyszeć!
Uśmiechnęłam się, gdy usłyszałam imię mojej wieloletniej
przyjaciółki z Georgetown. Dłonią machnęłam w stronę Waltersa, by podał mi
słuchawkę.
On jednak woli się ze mną droczyć i im bliżej podchodzę tym
dalej odsuwa słuchawkę. W końcu nie wytrzymuję i łapię go za nadgarstek.
- Halo, Emily? –
rzucam do aparatu. Po drugiej stronie odpowiada mi tak dobrze znany głos. Jak
dobrze mieć kogoś, kto nie pytając o powód smutku cię rozśmieszy.
- Hej, Stell.
Dzwonię, żeby zapytać czy masz może jakieś plany na wieczór?
- Tak, idziemy do
klubu ze striptizem! – krzyczy głośno Jake, a osoby przechodzące korytarzem,
rzucają mi wymowne spojrzenie. Patrzę na Waltersa z wymówką, ale on tylko
rozwala się wygodnie na mojej kanapie i zaczyna bawić się swoim iPhonem.
- Nie słuchaj go, Em.
Nie mam żadnych planów na wieczór. Prawdę mówiąc miałam zamiar usiąść przed
telewizorem z lampką wina i obejrzeć jakiś niesamowicie kiczowaty film o
miłości.
- Uhuh… Czy jest coś
o czym powinnam wiedzieć? – pyta zaciekawiona Emily.
- Jest, ale to nie
jest rozmowa na telefon.
-Czyli co, dzisiaj w
Blue Heaven o 7?
- Pewnie. Zabieramy
ze sobą tego dzieciaczka z wyglądem Boba Budowniczego? – rzucam rozbawione
spojrzenie w kierunku Jake, który tylko krzyczy: Hej! – i wygina usta w
podkówkę.
- Jakbyśmy miały
jakieś inne wyjście. – mruczy moja przyjaciółka – Ten ogon ciągnie się za nami
od lat. – śmieję się cicho i akurat wtedy postać Taylora wchodzi w moje pole
widzenia, a on sam kieruje się do swojego gabinetu i ociężale siada za biurkiem.
W ręku trzyma kubek z górnej pułki. Cholera, zawsze zrobię z siebie idiotkę,
jakich mało.
- Stella, halo,
ziemia do Stelli –słyszę głos Emily, który wyrywa mnie z otępienia.
- Co?
- Coś czuję, że bez
alkoholu się nie obejdzie. Musze kończyć, bo za 15 minut mam spotkanie zarządu.
Do zobaczenia o 7. Nie spóźnijcie się.
- Do zobaczenia –
mówię i odkładam słuchawkę.
- Bob Budowniczy? – patrzy na mnie z niedowierzaniem. – Czy,
ja na takiego wyglądam? – prychnął, zakładając ręce na piersi.
- Och daj spokój – odpowiedziałam mu siadając na czarnym
obrotowym fotelu. Przekręcając się w bok, znów widzę niesamowitą osobowość. Ja to mam szczęście..
- Musimy się wystrzałowo ubrać na wieczór – powiedział Jake,
jakby olśniony swoim pomysłem.
Zaśmiałam się pod nosem.
- A to czemu? – spytałam. – Ja nie mam zamiaru szukać
szczęścia pośród młodzików.
Walters przewrócił oczyma.
- Musisz się zabawić, bo robisz się coraz bardziej sztywna –
stwierdził poprawiając się na kanapie.
Puszczam to między uszy i spoglądam na zegar ścienny.
Wskazuję on godzinę 16:45.
Wzdycham przekręcając na boki kark. Chyba naprawdę jestem
sztywna, chociaż bardziej spięta. Och,
potrzebuję dziś dużej ilości alkoholu!
- Możesz mówić i myśleć, co ci się żywnie podoba – mówi
Jake. - Ale ja, Jake Walters, zamierzam dzisiaj wyrwać jakieś niezłe ciacho.
- Mam zabrać ze sobą
paralizator? – pytam, jednocześnie przyglądając się papierom leżącym przede mną
na biurku.
- Paralizator? Aż tak
bardzo nie chcesz dać się przelecieć?
Rzucam mu tylko mordercze spojrzenie znad wyciągów z kąta
pani Jones, a potem spokojnie oznajmiam:
- Pragnę ci przypomnieć,
mój boski żigolaku, że ostatnim razem, kiedy wybrałam się z tobą do klubu,
próbowałeś uwieźć żonatego mężczyznę, co nie bardzo spodobało się jego żonie i
wylądowałeś na izbie przyjęć ze złamanym nosem.
- Meh – mruczy lekceważąco młody. – Wiem, że on skrycie mnie
pragnął.
Przewracam oczami.
- Rusz tyłek i chodź
mi pomóż z tymi papierzyskami. Jest prawie 17, a my jeszcze nic nie mamy na
Jones. Jeżeli się nie pospieszymy nie będzie ani drinków ani wygranej sprawy.
Walters niechętnie podnosi się z kanapy i bierze dokumenty,
które mu wskazuję. Przez dobre dziesięć minut w ciszy przekładamy strony, aż w
końcu zniecierpliwiony Jake, mówi:
- Jak ktoś może być
AŻ tak niewinny?!
- Nie jest niewinna.
Przecież go zdradziła.
- Taak, ale tylko dlatego, że on zrobił to pierwszy. Poza
tym zrobiła to już po wniesieniu o separację.
- Po czyjej ty jesteś
stronie?
- No po twojej, ale dowody mówią same za siebie, że to była
ewidentnie wina McDonnella, więc co ja ci na to poradzę.
- Przestań gadać i
weź się do roboty. Musimy coś znaleźć!
Jake tylko wzdycha ciężko i po chwili mówi:
- Kiedy chcesz
wygrać, jesteś niesamowicie wkurzająca!
-Wtedy przynajmniej wygrywam – odpowiedziałam, podając mu
jedną kartkę papieru.
- Popatrz, detektywie – Jake zmieszany złapał szybko za nią.
- Uuuu! To mi się podoba!
- Więc widzisz – oznajmiam. – Już wiemy skąd ma tyle
pieniędzy – złożyłam dłonie na biurku.
- Nie wygląda mi na dilera narkotyków – powiedział Jake po
chwili namysłu.
- Czasami niewinny wygląda na winnego – odpowiedziałam z
ulgą.
Uff! Mam nadzieję,
że jutro zniszczę Pana Taylor’a na Sali sądowej, a potem zrobię mu piekło. Na
samą myśl uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Jake – rzekłam. – Zbierz wszystko i schowaj – pokazałam na
wszystkie papiery. – Jadę się ogarnąć i widzimy się o 7.
- Takie jest, szefowo! – odpowiedział z entuzjazmem w
głosie.
Wychodząc z biura ujrzałam jego przy stercie papierów.
Podejrzewam, że znalazł mój haczyk na Panią Jones i teraz głowi się, jak wyjść
z tego z twarzą. Trudno. Jutro ja wygram.
Kiedy niemal dwie godziny później wchodzę do Blue Heaven w
środku jest już tłoczno. Przedzieram się przez morze ocierających się o siebie
ciał, w których rozpoznaję również sylwetkę Jake, który walcuje z jakimś
opalonym brunetem. Uśmiecham się lekko i macham do niego, a on tylko głową
wskazuje mi stolik, przy którym już czeka na mnie Emily. Ubrana jest w
niezwykle świecącą sukienkę i zastanawiam się, jakim cudem Don wypuścił ją z
domu w tym stroju.
- Hej, Stell. Nie
martw się, nie było go w domu – mówi, a ja zastanawiam się po raz setny odkąd
zaczęłyśmy się przyjaźnić, jakim cudem wiedziała o czym myślę.
- Hej. Wyglądasz
zniewalająco, jak zawsze, ale dobrze, że cię nie widział. Gotów pomyśleć, że
idziesz na łowy. – śmieję się.
- Jak się trafi
jakieś świeże mięsko to czemu nie – mówi Em , upijając łyk swojego drinka.
- Świeże mięsko? –
czuję, jak moje brwi muskają linię włosów- zdecydowanie za dużo czasu spędzasz
z Jakem. Tylko on mógł wymyślić coś takiego.
- Oh, Stella przestań
się ciskać. Przecież wiesz, że kocham Dona jak nikogo na świecie. Taniec z
innym facetem to nie grzech.
- Okay, okay.
Przecież nic nie mówię – podnoszę ręce w obronnym geście.
- Jeszcze, jak tak
dalej pójdzie odstraszysz mi wszystkich facetów - fuka moja przyjaciółka, a ja zastanawiam
się, czy naprawdę jestem taką nudziarą za jaką mnie uważają.
- No totalnie – mówi
jakiś głos, a ja podskakuję do góry, przerażona.
- Matko, Jake! –
wrzeszczę, gdy właściciel głosu pojawia się w moim polu widzenia. - Nie wiesz,
że nie zachodzi się ludzi od tyłu?!
- To zależy kiedy –
mówi Walters, a Emily parska w swojego drinka.
- Jesteście
niemożliwi - chichocze. – No, a teraz opowiadaj – szturcha mnie łokciem w
ramię.
- O czym? – udaję
głupią, jakoś nie bardzo mam ochotę na zwierzanie. Nie, kiedy obydwoje
zachowują się, jak napalone nastolatki. Ale Walters nie zamierza dać mi taryfy
ulgowej. Siada przy naszym stoliku i mówi:
- Stella się zabujała
w żonatym facecie i teraz się wścieka, Bóg wie o co.
- Wcale się nie
zakochałam! – syczę. - Jak nie wiesz, o co chodzi to trzymaj gębę na kłódkę!
Chłopak tylko uśmiecha się drwiąco i bierze łyk piwa.
- Teraz to mnie
zaintrygowaliście – woła podekscytowana Em. - Gadaj! – żąda i szarpie mnie za
rękę tak długo, aż w końcu zrezygnowana zgadzam się jej wszystko opowiedzieć.
- Zrobię to pod
jednym warunkiem – mówię, a na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. – Jake
wyrwie tego mięśniaka przy barze - wskazuję palcem mężczyznę, który mógłby
startować w zawodach strongmenów. Walters, który akurat pociągał z butelki,
wypluł jej zawartość na podłogę.
- Ale przecież…
przecież on waży jakąś tonę! - jęczy.
- Strach cię
obleciał, co? – śmieję się, a Emily tylko mierzy spojrzeniem to mnie to jego,
ale z jej ust również nie schodzi szeroki uśmiech.
Na twarzy Waltersa rozpoczęła się walka emocji; tak, nie,
tak, nie. W końcu odwrócił głowę naszą stronę, i rzekł:
- Zapinaj pasy, Bonasera – wstał poprawiając beżową koszulę.
– Za chwilę wrócę z jego numerem telefonu, a ty wszystko wyśpiewasz, co do
joty! – spojrzał przed siebie i ruszył z gracją.
- Czekam! – krzyknęłam do tłumu za Jake’iem.
Wraz z Emily usiadłyśmy jak najbliżej siebie i
obserwowałyśmy całą sytuację.
- Wiesz, że możesz mi opowiedzieć – spojrzała na mnie Em. –
Mamy czas – stwierdziła zerkając jeszcze raz w stronę Jake’a, który nieudolnie
stara się zagadać do wielkiej kupy mięśni. – Co to za facet? – zapytała
podekscytowana.
A miałam nadzieje, że
zdążę ułożyć swoją mowę.
- Nowy nabytek naszej kancelarii – odpowiedziałam powoli,
układając zdania tak, aby były dość bez szczegółów. – Nie zostałam
poinformowana, że Loyd ma zamiar kogoś nowego zatrudnić – mówię. – I teraz
jestem wściekła, ot co – uśmiechnęłam się. Wystarczy?
Pomyślałam.
- Bla bla – odpowiedziała Emily, popijając kolorowego
drinka. – To za mało i za dużo bzdetów mi tutaj wciskasz – podsumowała. – Jest
przystojny, prawda?
Zastanowiłam się i opowiedziałam krótko:
- Tak.
- Bogaty?
- Nie wiem, ale jeździ sportowym Audi, więc chyba tak.
- Żonaty?
- Yup.
- Gdzie widzisz problem? – pyta Em, a moje oczy robią się
okrągłe, jak spodki od butelki.
- No chyba sobie żartujesz! Nie słyszałaś, co powiedziałam?
On jest ŻONATY! Ma żonę – krzyczę, a ona tylko wzrusza ramionami.
- Żona nie kiła, da
się jej pozbyć.
Patrzę na nią z rozdziawionymi szeroko ustami.
- Oszalałaś?! Nie
będę się umawiać z żonatym facetem! – obruszam się. Nie powiem, żebym była
święta, bo po college każdy ma coś na sumieniu, ale żeby rozbijać komuś
małżeństwo?! Ani mi się śni.
- Przecież nie musisz
się z nim spotykać nie wiadomo ile razy! Wystarczy, że przelecisz go raz, a
porządnie.
- Emily!
- Och, nie udawaj
świętoszki! Mam ci przypomnieć, co robiłaś z pro.. – ale nie kończy, bo
przerywa jej dźwięk tłuczonego szkła i męski krzyk:
- Ten pedał się do
mnie dobierał!
- Dobry Boże – myślę
– to na pewno Jake.
Zaniepokojona obserwuję sytuację przy barze, a kiedy coraz
więcej mężczyzn zaczyna kierować się w tamtą stronę, wkraczam do akcji. W
tłumie wyławiam Waltersa i ciągnąc go za ramię, mówię przepraszającym głosem:
- Przepraszam was za
niego. Gdy się upije, robi się nachalny. Mówiłam ci, żebyś nie pił tyle
tequili! Po niej zawsze ci odbija.
Razem wracamy do stolika, przy którym Emily pokłada się ze
śmiechu.
- Mój bohaterze –
mówi do młodego, ale ten tylko patrzy na nią spode łba i nie odzywa się.
- Bułka z masłem, co
? – przedrzeźniam go.
- Zamknijcie się
obydwie. Kelner! – woła, a gdy on podchodzi zamawia cztery kolejki tequili dla
każdego z nas.
- Upijmy się
wreszcie, do cholery!- woła – zrobiłyście ze mnie debila. I tak wiem, że
wszystko jej wyśpiewałaś.
Razem z Em udajemy, że nie wiemy, o co mu chodzi.
Po kilku minutach zjawia się kelner z kieliszkami
wypełnionymi szkarłatnym płynem.
Podnosimy je do góry i wołamy:
- Niech żyje przyjaźń
i alkohol.
Tymczasem na drugim końcu miasta Mac Taylor wraca do swojego
apartamentu. Ten dzień nie był dla niego łaskawy, ale przynajmniej jest pewien
jutrzejszej wygranej w sądzie. Wsiada do windy i gdy drzwi się zamykają,
pozwala sobie na chwilę wytchnienia. Opiera zmęczoną głowę o ścianę i zamyka
oczy. I wtedy znów ją widzi: złą, zaskoczoną, piękną. Wie, że nie wolno mu o
niej nawet myśleć, ale pragnienie, które w nim zakiełkowało nie chce odejść.
Stella Bonasera tkwiła mu w sercu, jak drzazga, której nie mógł się pozbyć.
Winda wydaje charakterystyczny dla siebie dźwięk i sygnalizuje, że powinien
wysiadać. Mężczyzna wzdycha i niechętnie podąża w kierunku swojego mieszkania.
Ze środka nie dochodzą żadne odgłosy. Nic dziwnego jest już po północy.
- Meg pewnie się już położyła – pomyślał, zamykając
za sobą drzwi.
Idzie do kuchni, gdzie na blacie stoi obiad przygotowany do
odgrzania. Patrzy na niego z niechęcią i gasi światło. Nie ma ochoty na
jedzenie. Z resztą, kto normalny je o tej porze. Mac kieruje swoje kroki do
sypialni. Po cichu tak, żeby nie obudzić Megan, uchyla drzwi i przez chwilę
patrzy na swoją żonę w milczeniu. Światła z pobliskiego wieżowca padają na jej
szczupłą twarz i Taylor uśmiecha się lekko. Wtedy jeszcze cieszy się, że ma
taką piękną małżonkę, że ma do kogo wracać po dniu ciężkiej pracy. W końcu
zabiera swoje rzeczy i udaje się pod prysznic. Kiedy ciepła woda omiata jego
zmęczone ciało, myśli o pięknej prawniczce powracają jak bumerang. Nie mogąc
dłużej wytrzymać, obejmuje swoją męskość i zaczyna miarowo poruszać ręką. Gdy w
końcu osiąga spełnienie, wie, że to nie może się więcej powtórzyć. Zakłada
bieliznę i wychodząc z łazienki nie ma odwagi spojrzeć sobie w oczy. W tym
momencie Mac Taylor boi się osoby, którą mógłby zobaczyć w lustrze. Mija więc
go najszybciej jak może i wchodząc pod kołdrę, przytula się do Megan
najmocniej, jak potrafi w nadziei, że obroni go ona przed samym sobą, że pomoże
mu pozostać mężem idealnym.
Ło mamuniu... Az człowiekowi brak słow. Wszystko jest tak realne, czuje sie jak bym czytała super ksiaże jakiegoś bardzo znanego i cenionego autora. Od poczatku widać, że macie wszystko dopracowane i przemyślane. :) To na tyle oficialnej wersji wypowiedzi. A teraz ta inna czesc ;) Czuje ze a moje skaczące oko mi podpowiada, że bedzie to za niedlugo bardzo oblegany blog tylko musicie troszku poczekac. Sama szukałam blogów o innej tematyce niz sport i kurczaczki nie znalazlam. Troche cierpliwosc:) Tak czytalam dwa raz perspektywe pana idealnego i chyba jeszcze bardziej go polubilam w waszej wersji. Jest taki... och... no inny. Pan wszechwiedzacy gej jest taki jak powinien byc i uwielbiam go za podrywanie tego mieśniaka taki odważy. No poprostu człowiek chciał by czytać wiecej i wiecej. Już sie nie moge doczegać nastepnego... Chce go jak najszybciej pewnie bede nekać psychicznie was :D Za brak polskich znaków w niektórych słowach przepraszam. A no i oczywoście chciala bym dodac, że pomimo przeczytania tylko tych dwóch części bede do końca. :)
OdpowiedzUsuńDarioszka
Zapomniałam dodać ze brak polskich znaków to wina mojego telefonu. Skubany lubi zmoniac sobie jezyk sam z siebie ;) Darioszka
UsuńPo pierwsze: nie, błagam, nie mieszajcie narracji! Jak już, to ostatni fragment (ten z Mackiem - Maciem? [i]głupia odmiana[/i]) powinien być oddzielony czymś w rodzaju *** albo czegoś takiego. I może tutaj lepiej by było dać jego perspektywę? Myślę, że tam fajnie by było poczytać narrację pierwszoosobową. ;)
OdpowiedzUsuńPo drugie: uwielbiam! Tak się stęskniłam za tym FF, a raczej za postaciami Stelli i Maca, że się nie mogę oderwać (nie licząc tego odpisywania na FB). W ogóle duży plus za pomysł, bo uwielbiam świat prawniczy i już nie mogę się doczekać spotkania na sali sądowej. Z drugiej strony dobrze opisujecie to, co się dzieje między bohaterami. Dialogi nie są przesadzone, ale są zabawne i to mi się podoba. Zachowania też dość realistyczne, choć nie wierzę, że Mac otarł się o Stellę, bo chciał kubek. ;) :P To facet! xD
Dobra, lecę czytać dalej.
Idealny maż okazał się niezłym skurczybykiem. Mam nadzieje że przy tej scenie z kubkiem on chciał tylko kubek a nie coś więcej, chociaż skoro ma zbereźne myśli pod samym prysznicem to ja boję się co będzie wyczyniał ze Stellą.!
OdpowiedzUsuńCzytam dalej!