I've got a burning
desire for you, baby
I've got a burning
desire for you, baby
I drive fast, wind in
my hair
I push you to the
limits ‘cause I just don't care
I've got a burning
desire for you, baby
Lana Del Rey – Burning
Desire (Paradise, 2012)
Obsesja. Pokusa.
Pożądanie.
Trzy słowa. Trzy różne
znaczenia.
Bliskoznaczne, a takie
odległe od siebie.
Obsesyjnie szukasz jej
twarzy.
Walczysz z pokusą
dominacji.
Pożądasz w niej, to co
najlepsze.
Stajesz się słaby i
bezsilny.
Dotyk.
Głos.
Gubisz się we własnym
ułożonym świecie, ale..
Ulec pokusie, to tej
najwspanialszej.
Na elektronicznym zegarku wybija godzina trzecia w nocy, a
ja bez celu patrzę w jeden punkt na suficie. W oczach zaczyna mi się mienić,
lecz i tak nie mogę zasnąć. Zaczynam cierpieć
na bezsenność – prawie zgadzam się z samym sobą, jednakże znam inny powód
moich problemów ze zmrużeniem oka. Ten powód, jest kobietą; urzekającą, silną,
piękną, zadziorną i.. zaczynam tonąć w synonimach, które mogłyby ją opisać.
Leżę w łóżku ze swoją żoną. Przyrzekałem wierność i miłość.
A teraz grzeszę w myślach, myśląc o innej. O innej, która
dziś późnym popołudniem wybiera się na drinka z moim przyjacielem sprzed lat.
Na samo wspomnienie w żyłach pali mnie wściekłość.
Jeśli, ja ją pragnę z bólem, to dlaczego on ma ją zdobyć na
łatwość?
Bo nie ma żony?
Bo nie ma przed sobą gór, które posiadają strome ścieżki?
Bo jest lekkoduchem i niczym się nie przejmuję?
Zaciskam powieki i pięści. Tak nie powinno być. Nie tak powinienem się zachowywać – krążące
myśli bardziej dobijają moją świadomość.
Bycie mężem jest trudne.
Ale bycie wiernym mężem okazuje się być prawdziwym
wyzwaniem.
Z ciężkim westchnieniem przekręcam się na bok i teraz
znajduję się twarzą w twarz z Megan, która nieświadoma niczego, śpi smacznie z
głową przytkniętą do ramienia. Światło księżyca oświetla jej drobną sylwetkę i
mam okazję, by się jej lepiej przyjrzeć. Jej miedziane włosy tworzą wokół głowy
coś na kształt aureoli, a usta noszą ślad niedawnego uśmiechu. Pomimo widzę
jednak wyraźnie zmęczenie malujące się na jej obliczu i sprzedaję sobie
mentalnego kopa za to, że pozwalam jej pracować tak ciężko. Jest żoną prawnika,
mogłaby żyć beztrosko i pławić się w luksusach, ale jej dobre serce wzięło
górę. Teraz nie ma nawet czasu dla własnego męża. W przypływie czułości
odgarniam z jej twarzy kosmyk rudych włosów i uśmiecham się lekko, gdy Megan
mruczy coś niewyraźnie przez sen i przysuwa się bliżej w poszukiwaniu mojego
ciała. Przygarniam ją do siebie i wtulam twarz w jej włosy, których zapach
zawsze przywodzi mi na myśl spokój i szczęście.
W końcu zasypiam znużony swoimi myślami i ukołysany jej
równomiernym oddechem.
Kiedy wreszcie się budzę słońce już dawno wstało, a mój
telefon dzwoni, jak szalony. Wyrwany ze snu, gwałtownie zrywam się z łóżka i
sięgając po telefon, zaplątuję się w pościel i z hukiem ląduję na podłodze.
- Halo?
- Mac, gdzie ty do
diabła jesteś? – słyszę po drugiej stronie głos Michelle.
- W domu, zaspałem –
mówię, patrząc na zegarek stojący na szafce nocnej, który pokazuje 9:30.
- Radzę, żebyś był tu
w ciągu godziny. Potrzebuję twojej pomocy.
- Okej. Będę za pół
godziny. Miechelle?
- Tak?
- Czy jestem już
zwolniony?
- Zwolniony? Upadłeś
na głowę czy jak? Za coś takiego mogę ci najwyżej dać słowne upomnienie. A
teraz zbieraj swoje szacowne cztery litery i przyjeżdżaj do pracy. Naprawdę cię
potrzebujemy – połączenie urywa się, a ja jeszcze przez chwilę gapię się na
wyświetlacz, po czym zrywam się na równe nogi i biegnę pod prysznic. Megan
budzi się w chwili, gdy nieudolnie próbuję zawiązać krawat.
- Daj mi to – mówi, a
jej głos jest lekko zachrypnięty od snu.
Z ciężkim westchnieniem opuszczam ręce i oddaję jej
przedmiot mojej frustracji, który ona sprawnym ruchem umieszcza na mojej szyi.
Następnie całuje mnie w policzek i wchodząc do łazienki, woła:
- Miłego dnia.
Ostatnie, co słyszę to dźwięk płynącej wody i odgłos
wyciskanego żelu, po czym chwytam kluczyki i w pośpiechu opuszczam mieszkanie,
które jeszcze do niedawna nazywałem pieszczotliwie domem.
Gdy wychodzę z windy w oczy od razu rzuca mi się sylwetka
Stelli, która coś gorączkowo gestykuluję do Waltersa i Michelle. Na ich
twarzach maluję się pełna koncentracja.
Przyspieszam więc kroku, nawet nie mam zamiaru zaglądać do
swojego biura, bo i tak się spóźniłem do pracy.
- Już jestem – otwieram szeroko szklance drzwi i lustruję
postać Stelli. Miała na sobie karmelowe spodnie i białą bluzkę z rękawami
zawiniętymi do łokci. Gdy odwróciła się do mnie z uśmiechem, zauważam na jej
szyi wisiorek z doczepką w kształcie małej fasolki, po czym mój wzrok spada
niżej. Chętnie rozerwałbym te guziczki –
spoglądam na rozpiętą koszulę na cztery guziki.
- Dobrze się czujesz? – pyta mnie Stella z wyczekującym
spojrzeniem i lekkim uśmiechem na ustach.
- Tak, jasnee – kiwam głową, próbując rozsypać myśli o niej.
- Witaj w naszych skromnych progach – mówi kąśliwie
Michelle, obrzucając mnie raczej nieprzychylnym spojrzeniem – już myślałam, że
coś cię wciągnęło po drodze.
Zaczyna przerzucać jakieś papiery.
Jej włosy są w lekkim nieładzie, a pod oczami dostrzegam
cienie, które świadczą o braku porządnego snu.
Marszczę czoło i kładąc teczkę na stole, podchodzę do niej i
chwytając za rękę, pytam:
- Czy ty w ogóle
dzisiaj spałaś? – Spencer mruczy coś niewyraźnie i próbuje uciec spojrzeniem,
ale nie pozwalam jej na to. Zmuszam ją, by na mnie spojrzała, a ona tylko
wzdycha ciężko i zrezygnowanym głosem, mówi:
- Przez całą noc nie
zmrużyłam oka. Mały się czymś zatruł i całą noc zwracał, a kiedy już jakoś
udało mi się doprowadzić go do stanu użyteczności, nie mogłam zasnąć. Cały czas
myślę o tej sprawie. O tym, co musiała przejść ta biedna dziewczyna.
Zamyka oczy i przeciera twarz dłońmi.
- Proszę, zajmijmy
się tym procesem. Nic mi nie będzie – nie wiem, kogo próbuje oszukać: siebie
czy nas, ale postanawiam na razie odpuścić. Na to będzie jeszcze czas.
- Co to za sprawa? –
pytam, zdejmując płaszcz i wieszając go na oparciu jednego z krzeseł.
- Nasza klientka,
Emma Philips, została brutalnie zgwałcona miesiąc temu. Policja wszczęła
dochodzenie, ale utknęło ono w martwym punkcie. Detektywi twierdzą, że to nie
był gwałt – oznajmia Michelle, a ja wytrzeszczam oczy.
- Jak to? – pytam i w
tym samym czasie rozlega się dźwięk sygnalizujący nadejście smsa. Rozglądam się
i moje spojrzenie zatrzymuje się na Stelli, która wpatruje się w ekran swojego
telefonu, uśmiechając się szeroko. Mam nieprzyjemne uczucie, że to Rob i
żołądek podjeżdża mi do gardła, kiedy jej palce zaczynają poruszać się po
wyświetlaczu z niezwykłą prędkością.
- Zdobył ją – myślę z
goryczą, ale staram się niczego po sobie nie pokazywać. Zamiast tego kieruję
swoją uwagę na to, co mówi Spencer.
- Problem w tym, że
nasza klientka była kiedyś call-girl.
- Cholera. I teraz
policja myśli, że po prostu wróciła do zawodu i chce wyciągnąć kasę od jakiegoś
„niewinnego” klienta?
- Pewnie tak. Kto
wie, co tam majaczy im się pod kopułą – wzdycha Mich – rzecz w tym, że Emma
porzuciła dawny tryb życia, kiedy poznała swojego męża, czym wkurzyła ludzi,
dla których pracowała. Zmieniła więc nazwisko i wyjechała z Kalifornii zaraz po
ślubie.
- A teraz ją znaleźli
i zemścili się – kończę, a ona tylko kiwa smutno głową- jak mogę wam pomóc?
- Chciałabym cię prosić,
żebyś razem z Jakem powęszył trochę. Sprawdził tych ludzi, ale przede wszystkim
policję. Coś mi tu śmierdzi, a klientka wspominała, że jeden z bossów był jakoś
wysoko postawiony w służbach porządkowych – mówi Spencer, a Walters macha do
mnie ochoczo, jakbyśmy nie widzieli się od co najmniej dwudziestu lat.
- Gotowy na dreszczyk
emocji? – pyta, uśmiechając się szeroko.
- Z tobą? Nigdy. Na
to nie da się przygotować – parskamy śmiechem, a młody pochyla się i wyciąga
coś z torby. Coś dużego i okrągłego i… Moje oczy robią się okrągłe, jak spodki.
On ma sombrero.
- Proszę – mówi,
wciskając mi je na głowę – teraz słońce może cię cmoknąć.
- Myślisz, że wyjdę w
tym na ulicę? – mówię, próbując zdjąć to ustrojstwo, które waży więcej niż mój
mózg.
- A dlaczego nie?-
dziwi się Jake – ja swoje będę nosił codziennie!
- Bez wątpienia –
mruczę pod nosem, jednocześnie próbując zabić spojrzeniem Bonaserę, która zwija
się ze śmiechu.
- Ale, ale… Dla
ciebie kochana też coś mam – woła Walters i uświadamiam sobie, że w tej chwili
bardzo przypomina mi dobrą wróżkę. Stelli śmiech zamiera na ustach i w
rozpaczliwej próbie uniknięcia przeznaczenia, mówi:
- Nie trzeba,
naprawdę!
- Ależ trzeba! –
upieram się, a Jake wyciąga kolejne sombrero, które tym razem jest całe różowe.
Wybucham śmiechem, a mój własny kapelusz spada mi na oczy.
Jedynie Michelle pozostaje niewzruszona i mrucząc:
- Chyba mam migrenę –
zostawia nas samych.
Po wyjściu Michelle z pomieszczenia zapada cisza.
- Chyba jest coś nie tak – zauważa Jake zamykając swoją
torbę z prezentami. Kto wie, co on tam może jeszcze mieć?
Skinieniem głowy potwierdzam jego tezę.
- Możliwe, że znów pokłóciła się ze swoim mężem – Stella wzruszyła
ramionami, w dłoniach trzymając kurczowo telefon.
Jakie patrzy na nią z wyraźnym zdziwieniem.
- Jesteś z nią blisko – stwierdził. – Dowiedź się czegoś –
uśmiechnął się delikatnie, po czym spojrzał na mnie. – Chodź Mac, musimy coś
znaleźć, bo czuję w kościach, że ta sprawa będzie głęboka i szeroka –
westchnął, zakładając torbę na prawe ramię.
Zdejmując prezent z głowy od Waltersa, przypadkowo rzucam
wzorkiem na wyświetlacz Stelli. Robert..
Zapisała go Robert. Zaciskam pięści i ruszam za młodym, rzucając do Stelli:
- Widzimy się później.
Ona potrząsa głową z uśmiechem i również kieruję się za
nami, lecz po drodze wchodzi do biura George’a. Próbując nie myśleć, o czym Stella
z Robem mogli rozmawiać, pytam się Jake o wakacje spędzone z barmanem.
- Jak minął tydzień małych wakacji w ciepłych krajach? –
zagaduję go, gdy stoimy przed windami.
- Odpowiem tylko wtedy, jeżeli naprawdę chcesz znać
odpowiedź – puszcza do mnie oczko Walters, a ja uśmiecham się mimowolnie.
- Jaka jest szansa
uzyskania od ciebie poważnej odpowiedzi? – pytam, wchodząc do windy i
naciskając zero na panelu.
- A kiedy piekło
zamarznie? – mówi młody, a ja przewracam oczami.
Zapowiada się ciekawy dzień.
* * *
Kiedy wychodzę z biura Georga, Mac i Jake znikają w windzie.
Uśmiecham się lekko i kieruję się do swojego gabinetu, aby
przejrzeć akta sprawy Emmy po raz kolejny. Ta sprawa będzie bardzo trudna i na
samą myśl o tym zaczyna boleć mnie głowa. Po drodze wstępuję po mocną kawę i
kiedy zasiadam za biurkiem, rozdzwania się mój telefon. Zaintrygowana patrzę na
ekran, na którym wyświetla się imię Roberta. Przez chwilę po prostu tępo
wpatruję się w wyświetlacz, a potem chwytam komórkę i szybko rzucam:
- Bonasera.
- Witaj, piękna
Stello – rozlega się w słuchawce głos Tarnera, a mi mimo wszystko miękną kolana
– gotowa na naszą randkę?
- Randkę? – pytam,
nieco zdziwiona, ale jednocześnie czuję się mile połechtana tym, że tak
przystojny mężczyzna, pragnie się ze mną umówić.
Pragnie mnie zdobyć.
- Nie wyobrażam
sobie, aby spotkanie z tak piękną kobietą, miało mieć charakter czysto
koleżeński – oznajmia, a ja czuję, jak moja kobiecość powoli budzi się do
życia. Ten mężczyzna rozpala mnie, nie ukrywa swojego pożądania i to sprawia,
że zaczynam go pragnąć jeszcze bardziej. Nie jestem typem kobiety, która
wskakuje do łóżka pierwszemu lepszemu napotkanemu facetowi, ale rzecz w tym, że
Robert Tarner nie jest zwykłym facetem. Jest pułkownikiem, a dodatkowo należy
do Marines, co oznacza dwie rzeczy:
Jest nieustraszony i na pewno nieźle radzi sobie w łóżku.
Z takimi mięśniami….
No i należy do bliskich przyjaciół Taylora.
- Czy ty ze mną
flirtujesz?
- Oczywiście. Już nie
mogę się doczekać naszego spotkania. Chciałem się upewnić, że jest ono
aktualne.
- Jak najbardziej.
- W takim razie do
zobaczenie o 8, piękna.
- Do zobaczenia –
połączenie urywa się, a ja łapię się na tym, że bardzo chciałabym, aby słowa
wypowiedziane przed sekundą przez Roba, wyszły od całkiem innego mężczyzny.
Wzdycham i powracam do papierów, w których tonie moje
biurko.
* * *
Przyglądam się, jak Jake rozmawia z jednym detektywem przed
komisariatem policji. Wyglądają na zaprzyjaźnionych, ponieważ kiedy Walters
podszedł do wysokiego blondyna, ten ucieszył się i od razu podał mu rękę. Aczkolwiek
również Jake ma go za informatora w potrzebnych sytuacjach. W tej chwili coraz
bardziej zaczynam podziwiać młodego, nawet jeśli jest trochę zwariowany. W
końcu Jake zwraca się w moją stronę, rozgląda się i idzie w moim kierunku.
- Czegoś się dowiedziałeś? – pytam, odprowadzając wzrokiem
wysokiego blondyna, który przepuszcza policjantkę w drzwiach.
- Nie do końca, gdyż Mark mówił o sprawie ostrożnie –
odpowiedział, marszcząc czoło.
- Więc? – drążę skupiając uwagę tylko na moim towarzyszu.
- Wydaje mi się, że kapitan tego komisariatu jest
skorumpowany przez kogoś wyżej, rzecz jasna. I właśnie dzięki niemu, ta biedna
dziewczyna została usidlona w jednym miejscu – skrzywił usta. – Musimy pojechać
jeszcze w jedno miejsce, bardzo nam znane – poklepał mnie po ramieniu.
Jak się okazało nasz następny punkt był sądem najwyższym.
- Z kim chcesz się tutaj spotkać? – parkuję na wolnym
miejscu, przy krawężniku.
- Zobaczysz – uśmiechnął się. Kiwam głową z niedowierzania i
wysiadam z auta. Podnosząc wzrok, widzę na chodniku czekającą blondynkę, która
przytula się z Waltersem.
Skąd on zna te wszystkie osoby?
Nie zastanawiając się więcej, ruszam w ich stronę. Gdy
jestem już koło Jake, ten od razu z uśmiechem na ustach mnie przedstawia:
- Emily – mówi dumnie. – To jest Mac Taylor – podnosi jedną
brew do góry.
Emily uśmiecha się, a w jej oczach kryje się coś, czego nie
potrafię opisać.
- Emily Morgan, miło Pana w końcu poznać – podaję mi rękę, a
ja szybko ją ściskam.
- Dzięki, że mogłaś się z nami spotkać – wtrąca Jake z
uśmiechem.
- Wiesz, że dla ciebie wszystko, poza tym lubię wiedzieć o
przydatnych informacjach i sam wiesz, że jestem w tym dobra – puściła do niego
oczko.
- Dziękuję Bogu za ciebie – odpowiada młody.
- Jesteś prawniczką? – pytam, lekko skołowany tą wymianą
zdań.
- Tak – odpowiada blondyna. – I również przyjaźnię się ze
Stellą.
- Naprawdę? – pytam teraz już szczerze zdziwiony.
Blondynka uśmiecha się lekko i kiwając głową, mówi:
- Naprawdę. Co was do
mnie sprowadza? Mam tylko piętnaście minut do następnej rozprawy, więc nie chcę
was poganiać, ale streszczajcie się.
- Słuchaj, słyszałaś może coś o sprawie Emmy Philips? –
kobieta marszczy czoło.
- Tej zgwałconej call-girl?
Kiwamy głowami.
- Coś mi się obiło o
uszy, a co?
- Policja
stwierdziła, że do gwałtu nie doszło – odpowiadam, a Emily patrzy na mnie,
jakby nagle wyrosły mi trzy głowy.
- Że niby sama się
zgwałciła? – jej głos jest o oktawę wyższa, a ona sama wydaję się być wyraźnie
poruszona losem tej młodej kobiety.
- Najwyraźniej
stwierdzili, że dziwki nie można zgwałcić, bo przecież sama się o to prosi –
mówi Walters, a przez jego twarz przebiega jakiś nieuchwytny cień.
- Co za bzdura –
warczy Morgan – słuchajcie uważnie, co wam powiem, bo drugi raz tego nie
powtórzę – zaczyna i urywa, kiedy mija nas jakiś starszy adwokat, po czym
rozgląda się i ciągnie nas w odległe miejsce, daleko od gwaru sali sądowej i
gdy już jest pewna, że nikt nas nie usłyszy, mówi:
- Emma Philips po
ślubie zmieniła tożsamość. Wcześniej nazywała się Grace Brook i pracowała dla
agencji „Hot & Bothered” jako panienka na telefon. I wszystko byłoby
dobrze, gdyby nie poznała Richarda, swojego obecnego męża. Rzecz w tym, że
agencja jest jedną z najbardziej luksusowych – kreśli w powietrzu cudzysłów. –
I obsługuje także grube ryby, wiecie, polityków, biznesmenów, kongresmenów…
Wasza ofiara przez pewien czas świadczyła usługi gubernatorowi stanu
Kalifornia, który tak się składa, jest bratem prokuratora Danielsa, który
zastraszył kapitana policji. A właśnie do nich trafiła sprawa Philips.
Gangsterzy zgwałcili ją, by dać jej
nauczkę, przypomnieć, że od nich się nie odchodzi, w każdym razie nie żywym.
Teraz gubernator boi się o swój wizerunek i stanowisko, a jego braciszek chroni
jego tyłek, co było do przewidzenia. Dlatego śledztwo stanęło w martwym
punkcie. Niby czegoś szukają, ale to tylko pozory. Chcą jak najszybciej zamknąć
tę sprawę.
- Ukręcić jej łeb –
mówię, zszokowany jej wiedzą i tym, co usłyszałem.
- Dokładnie. Ale
pamiętajcie – nie wiecie tego ode mnie.
- Tak jest – salutujemy
z Jakem, na co Emily uśmiecha się szeroko.
- Czy mogę zapytać
skąd tyle wiesz? – pytam, zanim zdążę ugryźć się w język.
- Mój narzeczony jest
detektywem – odpowiada. – Na mnie już czas. Rozwód i bitwa o psa czekają.
Odprowadzamy ją do wejścia i kiedy powoli kroczymy w
kierunku samochodu, słyszymy jej głos:
- Hej, Jake – woła. –
Czy Andrew miał ładną pogodę?
Walters parska śmiechem.
- Słońce grzało,
morze szumiało.
Emily szczerzy się jak dziecko.
- Zadzwonię.
- Będę czekał!
Blondynka znika w budynku sądu, a my wsiadamy do samochodu.
- Dlaczego spytała o
pogodę? – pytam, nieświadomy tego, w co się pakuję.
- Oh, Em nie pytała o
pogodę. Pytała, o to czy Andrew jest dobry w łóżku – tłumaczy spokojnie Jake, a
ja hamuję tak gwałtownie, że wieszam nas na pasach.
- CO?!
- No wiesz, ładna
pogoda znaczy, że jest dobry. Słońce i morze świadczą, że jest znakomity, a
brzydka… - ale nie daję mu skończyć.
- Chyba wystarczy mi
tej edukacji seksualnej na dzisiaj – oświadczam. – Wracajmy do kancelarii.
* * *
- Michelle? – pukam o drzwi.
Michelle ociężale podnosi głowę z nad papierów i odkłada
swoje ulubione pióro na bok.
- Czy coś się stało? – pyta mnie, a w jej głosie słyszę
zmęczenie i przygnębienie.
Trochę nieswojo czuję się o wypytywanie, o sprawach
prywatnych mojej szefowej, więc na razie zaczynam delikatnie.
- Dostałam wiadomość od Waltersa, że już wracają do
kancelarii z informacjami – mówię, wchodząc do środka.
- To dobrze – odpowiada krótko.
- Jak się masz? – wypalam, splatając swoje palce razem. Michelle
spogląda na mnie i wydycha powietrze.
- Wszystko w porządku – sili się na uśmiech, lecz wychodzi
jej tylko grymas.
- Mhm – kiwam głową, rozglądając się po pomieszczeniu. – Ale
na pewno?
- Stella.. – zaczyna spokojnie. – Po prostu jestem
niewyspana, zmęczona, podenerwowana i.. – łamię się jej głos. – Och, nie
potrafię sobie poradzić ze swoim życiem i problemami.
Ja też..
Podchodzę bliżej biurka.
- Co się stało? – pytam, naprawdę zmartwiona.
- Mój mąż stwierdził kilka dni temu, że nie poświęcam się
rodzinie, jemu i domu, tylko siedzę do późna w pracy i.. – tłumaczy powoli. – I
uważa, że jestem pracoholiczką, która nie potrafi rozdzielić życia prywatnego z
zawodowym.
- Przykro mi.. – mówię, a na widok załamanej szefowej, aż
serce mi się kraje.
- Dziękuję – tym razem uśmiecha się. – Jakoś sobie poradzę –
zapewnia mnie, a ja staram się w to uwierzyć.
- Wierzę w ciebie – dotykam jej dłoni. – Jakby coś jestem
niedaleko. Jakbyś chciała pogadać, to moje drzwi od biura stoją otworem.
- Naprawdę ci dziękuję, Stello – odpowiada, oddając uścisk
dłoni. – Ale nie chce cię męczyć moimi problemami.
- Och, przestań – karcę ją.
- Pamiętaj, że ja tu jestem szefową – przypomina mi, a ja chichoczę.
- Ale też jesteś człowiekiem – przypominam jej.
- Jesteś dobra.
- Wiem – odpowiadam z lekkim uśmiechem.
- Ale ja mówię poważnie, Stello – Spencer jeszcze nigdy nie
była tak poważna. W jej oczach widzę prawdziwy smutek, który odbija się na jej
pięknej twarzy. – wiele rzeczy w swoim życiu schrzaniłam, wielu żałuję, ale
moje dzieci są najlepszą rzeczą, która kiedykolwiek należała do mnie. I nigdy
nie mogłabym ich żałować. Kocham Toma, ale on nie potrafi zrozumieć, że ja…
naprawdę się staram, ale po prostu czasami brakuje mi sił. Wiem, że nie spędzam
z dziećmi tyle czasu, ile powinnam, ale…
- Jesteś doskonałą
matką – odzywa się, jakiś męski głos, na dźwięk którego obie podskakujemy do
góry. Odwracam się i w progu dostrzegam Toma, męża Michelle, który trzyma w
dłoniach wielki bukiet czerwonych róż. Nie zważając na mnie, podchodzi do
Spencer i biorąc jej dłonie w swoje, klęka przed nią i mówi:
- Jestem idiotą,
proszę wybacz mi. Byłem wściekły, bo bałem się, że dostrzeżesz w końcu, że na
ciebie nie zasługuję. Michelle, piętnaście lat temu spotkałem cię po raz
pierwszy w ogrodzie botanicznym. Siedziałaś pośród białych róż, czytając kodeks
karny. Od tamtej chwili wiedziałem, że w moim sercu nie będzie już miejsca dla
innej kobiety. Kocham cię i pragnę ci zadać jedno pytanie.
Spencer patrzy na niego wielkimi oczami, w których błyszczą
łzy.
- Tak?
- Czy uczynisz mi ten
zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – pyta Tom, a Michelle śmieje się radośnie i
zarzucając mu ręce na szyję, woła:
- Tak, tak.
Oczywiście, że tak głuptasie! – całują się namiętnie, a ja czuję, że to
odpowiedni moment, abym się ulotniła. Wychodzę i cicho zamykam za sobą drzwi. W
korytarzu wpadam na Maca i Jake, którzy są tak pochłonięci rozmową, że omal
mnie nie tratują.
- Halo, ja tutaj
jestem – wołam.
- Oh, przepraszamy.
Nie zauważyliśmy cię.
- Jasssne. Mówcie,
czego się dowiedzieliście.
- Może chodźmy do
Michelle. Poco powtarzać dwa razy- i zaczynają kierować się w stronę gabinetu
Spencer, kiedy wyprzedzam ich i mówię:
- Jeżeli któryś z was
tam wejdzie, zabiję was i obedrę ze skóry. Słowo daję.
Chłopcy patrzą po sobie zdezorientowani, a potem przenoszą
na mnie pytający wzrok.
Wzdycham.
- Mich i jej mąż się
pokłócili, a teraz on przyszedł i błagał ją na kolanach o przebaczenie –
wyjaśniam pokrótce. – A teraz… WYNOCHA mi stąd! Do mojego gabinetu – Taylor i Walters
posłusznie podążają do mojego gabinetu, gdzie przekazują mi informacje zdobyte
przez Emily. Kiedy godzinę później dołącza do nas Michelle nadal wygląda na
zmęczoną, ale na jej twarzy nie ma już śladu smutku, a oczy świecą jaśniej niż
gwiazda polarna.
To właśnie jest
szczęście – myślę i nagle przypomina mi się, że mam randkę, a zostało mi
niewiele czasu na wyszykowanie się.
Poprawiając ostatni raz granatową sukienkę zmierzam do drzwi
klubu, w którym mam spotkać się z Robertem. Przez myśli przelatuję mi jedno: Jak skończy się to spotkanie/randka? Na
samym początku chciałam to wykorzystać, a teraz? Już sama nie wiem.
Gdy przeciskam się przez mały tłum, dostrzegam go na małej
kanapie przy ścianie. Jest ubrany w jeansy i białą koszulę rozpiętą pod szyją.
W końcu łapię mój wzrok i wstaję, zmierzając do mnie z uśmiechem na ustach.
- Cześć – całuję mnie w policzek. – Siadaj – mówi,
przesuwając się w bok. – Czego się napijesz?
- Całkiem dobre miejsce wybrałeś – zauważam, sadzając się na
szarej kanapie, zakładając nogę na nogę. – Dla mnie Martini, jeśli to nie
problem – spoglądam na niego.
- Oczywiście – podnosi rękę i gestem przywołuje kelnera-
poprosimy Martini i piwo. – młody chłopak przyjmuje nasze zamówienie i
odchodzi, a my zostajemy sami. W powietrzu wyczuwa się napięcie i podświadomie
wyczuwam, co stanie się tej nocy, jednakże nie robię sobie wielkich nadziei.
- Pięknie wyglądasz –
komplementuje mnie Rob, a ja rumienię się lekko.
- Dziękuję. Ty też
nie wyglądasz najgorzej.
- Tylko na tyle cię
stać? Ja tu się pocę nad komplementami, a ciebie stać tylko na nieźle. Ajajaj…
chyba przejdę tutaj szkołę życia- śmieje się Tarner, a ja uśmiecham się.
- Jestem tylko prostą
kobietą. Nie daję się nabrać na czułe słówka – mówię, patrząc mu głęboko w
oczy. On przysuwa się bliżej, a jego dłoń ląduje na moim ramieniu. – Co cię
sprowadza do Nowego Jorku?
- Bezpieczeństwo
narodowe. Jakaś konferencja w ONZ. Nic ciekawego. A ty? Co ty robisz w tym
cudownym mieście celebrującym bezsenność?
- Urodziłam się tutaj
– mówię, upijając łyk Martini i bawiąc się oliwkami nakłutymi na wykałaczkę – wychowałam
i tak zostało. Kocham to miasto. Tak po prostu.
- A co jeszcze
kochasz? – jego twarz znajduje się coraz bliżej i sama nie wiem, co mam o tym
sądzić, dlatego odsuwam się od niego.
- Kocham swój zawód.
- Słyszałem, że
jesteś jednym z najlepszych prawników w całym stanie. Jestem pełen podziwu. –
wywiązuje się między nami rozmowa, która trwa do końca wieczoru. Kiedy
opuszczamy bar jest już grubo po północy. Zimny wiatr omiata nasze twarze,
kiedy kierujemy się do swoich samochodów.
- Dziękuję za miły
wieczór – mówię i całuję go w policzek.
- To ja dziękuję –
przez chwilę po prostu na siebie patrzymy, a potem on przyciąga mnie do siebie
i składa na moich ustach namiętny pocałunek. Nie pozostaję mu dłużna i kiedy w
końcu odrywamy się od siebie, decyzja została podjęta.
- Do mnie czy do
ciebie? – pyta, wodząc dłonią pod moją sukienką.
- Do mnie – jęczę,
kiedy jego palce zagłębiają się w moim rozpalonym wnętrzu.
Wsiadamy więc do aut i pędzimy, jak szaleni.
Kiedy w końcu docieramy do mojej sypialni mamy na sobie
tylko bieliznę.
Popycha mnie na łóżko i zaczyna pieścić moje piersi.
Reszta nocy pozostaje tylko przyjemnym wspomnieniem.