wtorek, 28 lipca 2015

„Dangerous Temptation” (1x10)



I've got a burning desire for you, baby
I've got a burning desire for you, baby
I drive fast, wind in my hair
I push you to the limits ‘cause I just don't care
I've got a burning desire for you, baby
Lana Del Rey – Burning Desire (Paradise, 2012)


Obsesja. Pokusa. Pożądanie.
Trzy słowa. Trzy różne znaczenia.
Bliskoznaczne, a takie odległe od siebie.
Obsesyjnie szukasz jej twarzy.
Walczysz z pokusą dominacji.
Pożądasz w niej, to co najlepsze.
Stajesz się słaby i bezsilny.
Dotyk.
Głos.
Gubisz się we własnym ułożonym świecie, ale..
Ulec pokusie, to tej najwspanialszej.

Na elektronicznym zegarku wybija godzina trzecia w nocy, a ja bez celu patrzę w jeden punkt na suficie. W oczach zaczyna mi się mienić, lecz i tak nie mogę zasnąć. Zaczynam cierpieć na bezsenność – prawie zgadzam się z samym sobą, jednakże znam inny powód moich problemów ze zmrużeniem oka. Ten powód, jest kobietą; urzekającą, silną, piękną, zadziorną i.. zaczynam tonąć w synonimach, które mogłyby ją opisać.
Leżę w łóżku ze swoją żoną. Przyrzekałem wierność i miłość.
A teraz grzeszę w myślach, myśląc o innej. O innej, która dziś późnym popołudniem wybiera się na drinka z moim przyjacielem sprzed lat.
Na samo wspomnienie w żyłach pali mnie wściekłość.
Jeśli, ja ją pragnę z bólem, to dlaczego on ma ją zdobyć na łatwość?
Bo nie ma żony?
Bo nie ma przed sobą gór, które posiadają strome ścieżki?
Bo jest lekkoduchem i niczym się nie przejmuję?
Zaciskam powieki i pięści. Tak nie powinno być. Nie tak powinienem się zachowywać – krążące myśli bardziej dobijają moją świadomość.
Bycie mężem jest trudne.
Ale bycie wiernym mężem okazuje się być prawdziwym wyzwaniem.
Z ciężkim westchnieniem przekręcam się na bok i teraz znajduję się twarzą w twarz z Megan, która nieświadoma niczego, śpi smacznie z głową przytkniętą do ramienia. Światło księżyca oświetla jej drobną sylwetkę i mam okazję, by się jej lepiej przyjrzeć. Jej miedziane włosy tworzą wokół głowy coś na kształt aureoli, a usta noszą ślad niedawnego uśmiechu. Pomimo widzę jednak wyraźnie zmęczenie malujące się na jej obliczu i sprzedaję sobie mentalnego kopa za to, że pozwalam jej pracować tak ciężko. Jest żoną prawnika, mogłaby żyć beztrosko i pławić się w luksusach, ale jej dobre serce wzięło górę. Teraz nie ma nawet czasu dla własnego męża. W przypływie czułości odgarniam z jej twarzy kosmyk rudych włosów i uśmiecham się lekko, gdy Megan mruczy coś niewyraźnie przez sen i przysuwa się bliżej w poszukiwaniu mojego ciała. Przygarniam ją do siebie i wtulam twarz w jej włosy, których zapach zawsze przywodzi mi na myśl spokój i szczęście.
W końcu zasypiam znużony swoimi myślami i ukołysany jej równomiernym oddechem.
Kiedy wreszcie się budzę słońce już dawno wstało, a mój telefon dzwoni, jak szalony. Wyrwany ze snu, gwałtownie zrywam się z łóżka i sięgając po telefon, zaplątuję się w pościel i z hukiem ląduję na podłodze.
 - Halo?
 - Mac, gdzie ty do diabła jesteś? – słyszę po drugiej stronie głos Michelle.
 - W domu, zaspałem – mówię, patrząc na zegarek stojący na szafce nocnej, który pokazuje 9:30.
 - Radzę, żebyś był tu w ciągu godziny. Potrzebuję twojej pomocy.
 - Okej. Będę za pół godziny. Miechelle?
 - Tak?
 - Czy jestem już zwolniony?
 - Zwolniony? Upadłeś na głowę czy jak? Za coś takiego mogę ci najwyżej dać słowne upomnienie. A teraz zbieraj swoje szacowne cztery litery i przyjeżdżaj do pracy. Naprawdę cię potrzebujemy – połączenie urywa się, a ja jeszcze przez chwilę gapię się na wyświetlacz, po czym zrywam się na równe nogi i biegnę pod prysznic. Megan budzi się w chwili, gdy nieudolnie próbuję zawiązać krawat.
 - Daj mi to – mówi, a jej głos jest lekko zachrypnięty od snu.
Z ciężkim westchnieniem opuszczam ręce i oddaję jej przedmiot mojej frustracji, który ona sprawnym ruchem umieszcza na mojej szyi. Następnie całuje mnie w policzek i wchodząc do łazienki, woła:
 - Miłego dnia.
Ostatnie, co słyszę to dźwięk płynącej wody i odgłos wyciskanego żelu, po czym chwytam kluczyki i w pośpiechu opuszczam mieszkanie, które jeszcze do niedawna nazywałem pieszczotliwie domem.
Gdy wychodzę z windy w oczy od razu rzuca mi się sylwetka Stelli, która coś gorączkowo gestykuluję do Waltersa i Michelle. Na ich twarzach maluję się pełna koncentracja.
Przyspieszam więc kroku, nawet nie mam zamiaru zaglądać do swojego biura, bo i tak się spóźniłem do pracy.
- Już jestem – otwieram szeroko szklance drzwi i lustruję postać Stelli. Miała na sobie karmelowe spodnie i białą bluzkę z rękawami zawiniętymi do łokci. Gdy odwróciła się do mnie z uśmiechem, zauważam na jej szyi wisiorek z doczepką w kształcie małej fasolki, po czym mój wzrok spada niżej. Chętnie rozerwałbym te guziczki – spoglądam na rozpiętą koszulę na cztery guziki.
- Dobrze się czujesz? – pyta mnie Stella z wyczekującym spojrzeniem i lekkim uśmiechem na ustach.
- Tak, jasnee – kiwam głową, próbując rozsypać myśli o niej.
- Witaj w naszych skromnych progach – mówi kąśliwie Michelle, obrzucając mnie raczej nieprzychylnym spojrzeniem – już myślałam, że coś cię wciągnęło po drodze.
Zaczyna przerzucać jakieś papiery.
Jej włosy są w lekkim nieładzie, a pod oczami dostrzegam cienie, które świadczą o braku porządnego snu.
Marszczę czoło i kładąc teczkę na stole, podchodzę do niej i chwytając za rękę, pytam:
 - Czy ty w ogóle dzisiaj spałaś? – Spencer mruczy coś niewyraźnie i próbuje uciec spojrzeniem, ale nie pozwalam jej na to. Zmuszam ją, by na mnie spojrzała, a ona tylko wzdycha ciężko i zrezygnowanym głosem, mówi:
 - Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Mały się czymś zatruł i całą noc zwracał, a kiedy już jakoś udało mi się doprowadzić go do stanu użyteczności, nie mogłam zasnąć. Cały czas myślę o tej sprawie. O tym, co musiała przejść ta biedna dziewczyna.
Zamyka oczy i przeciera twarz dłońmi.
 - Proszę, zajmijmy się tym procesem. Nic mi nie będzie – nie wiem, kogo próbuje oszukać: siebie czy nas, ale postanawiam na razie odpuścić. Na to będzie jeszcze czas.
 - Co to za sprawa? – pytam, zdejmując płaszcz i wieszając go na oparciu jednego z krzeseł.
 - Nasza klientka, Emma Philips, została brutalnie zgwałcona miesiąc temu. Policja wszczęła dochodzenie, ale utknęło ono w martwym punkcie. Detektywi twierdzą, że to nie był gwałt – oznajmia Michelle, a ja wytrzeszczam oczy.
 - Jak to? – pytam i w tym samym czasie rozlega się dźwięk sygnalizujący nadejście smsa. Rozglądam się i moje spojrzenie zatrzymuje się na Stelli, która wpatruje się w ekran swojego telefonu, uśmiechając się szeroko. Mam nieprzyjemne uczucie, że to Rob i żołądek podjeżdża mi do gardła, kiedy jej palce zaczynają poruszać się po wyświetlaczu z niezwykłą prędkością.
 - Zdobył ją – myślę z goryczą, ale staram się niczego po sobie nie pokazywać. Zamiast tego kieruję swoją uwagę na to, co mówi Spencer.
 - Problem w tym, że nasza klientka była kiedyś call-girl.
 - Cholera. I teraz policja myśli, że po prostu wróciła do zawodu i chce wyciągnąć kasę od jakiegoś „niewinnego” klienta?
 - Pewnie tak. Kto wie, co tam majaczy im się pod kopułą – wzdycha Mich – rzecz w tym, że Emma porzuciła dawny tryb życia, kiedy poznała swojego męża, czym wkurzyła ludzi, dla których pracowała. Zmieniła więc nazwisko i wyjechała z Kalifornii zaraz po ślubie.
 - A teraz ją znaleźli i zemścili się – kończę, a ona tylko kiwa smutno głową- jak mogę wam pomóc?
 - Chciałabym cię prosić, żebyś razem z Jakem powęszył trochę. Sprawdził tych ludzi, ale przede wszystkim policję. Coś mi tu śmierdzi, a klientka wspominała, że jeden z bossów był jakoś wysoko postawiony w służbach porządkowych – mówi Spencer, a Walters macha do mnie ochoczo, jakbyśmy nie widzieli się od co najmniej dwudziestu lat.
 - Gotowy na dreszczyk emocji? – pyta, uśmiechając się szeroko.
 - Z tobą? Nigdy. Na to nie da się przygotować – parskamy śmiechem, a młody pochyla się i wyciąga coś z torby. Coś dużego i okrągłego i… Moje oczy robią się okrągłe, jak spodki. On ma sombrero.
 - Proszę – mówi, wciskając mi je na głowę – teraz słońce może cię cmoknąć.
 - Myślisz, że wyjdę w tym na ulicę? – mówię, próbując zdjąć to ustrojstwo, które waży więcej niż mój mózg.
 - A dlaczego nie?- dziwi się Jake – ja swoje będę nosił codziennie!
 - Bez wątpienia – mruczę pod nosem, jednocześnie próbując zabić spojrzeniem Bonaserę, która zwija się ze śmiechu.
 - Ale, ale… Dla ciebie kochana też coś mam – woła Walters i uświadamiam sobie, że w tej chwili bardzo przypomina mi dobrą wróżkę. Stelli śmiech zamiera na ustach i w rozpaczliwej próbie uniknięcia przeznaczenia, mówi:
 - Nie trzeba, naprawdę!
 - Ależ trzeba! – upieram się, a Jake wyciąga kolejne sombrero, które tym razem jest całe różowe. Wybucham śmiechem, a mój własny kapelusz spada mi na oczy.
Jedynie Michelle pozostaje niewzruszona i mrucząc:
 - Chyba mam migrenę – zostawia nas samych.
Po wyjściu Michelle z pomieszczenia zapada cisza.
- Chyba jest coś nie tak – zauważa Jake zamykając swoją torbę z prezentami. Kto wie, co on tam może jeszcze mieć?
Skinieniem głowy potwierdzam jego tezę.
- Możliwe, że znów pokłóciła się ze swoim mężem – Stella wzruszyła ramionami, w dłoniach trzymając kurczowo telefon.
Jakie patrzy na nią z wyraźnym zdziwieniem.
- Jesteś z nią blisko – stwierdził. – Dowiedź się czegoś – uśmiechnął się delikatnie, po czym spojrzał na mnie. – Chodź Mac, musimy coś znaleźć, bo czuję w kościach, że ta sprawa będzie głęboka i szeroka – westchnął, zakładając torbę na prawe ramię.
Zdejmując prezent z głowy od Waltersa, przypadkowo rzucam wzorkiem na wyświetlacz Stelli. Robert.. Zapisała go Robert. Zaciskam pięści i ruszam za młodym, rzucając do Stelli:
- Widzimy się później.
Ona potrząsa głową z uśmiechem i również kieruję się za nami, lecz po drodze wchodzi do biura George’a. Próbując nie myśleć, o czym Stella z Robem mogli rozmawiać, pytam się Jake o wakacje spędzone z barmanem.
- Jak minął tydzień małych wakacji w ciepłych krajach? – zagaduję go, gdy stoimy przed windami.
- Odpowiem tylko wtedy, jeżeli naprawdę chcesz znać odpowiedź – puszcza do mnie oczko Walters, a ja uśmiecham się mimowolnie.
 - Jaka jest szansa uzyskania od ciebie poważnej odpowiedzi? – pytam, wchodząc do windy i naciskając zero na panelu.
 - A kiedy piekło zamarznie? – mówi młody, a ja przewracam oczami.
Zapowiada się ciekawy dzień.
* * *
Kiedy wychodzę z biura Georga, Mac i Jake znikają w windzie.
Uśmiecham się lekko i kieruję się do swojego gabinetu, aby przejrzeć akta sprawy Emmy po raz kolejny. Ta sprawa będzie bardzo trudna i na samą myśl o tym zaczyna boleć mnie głowa. Po drodze wstępuję po mocną kawę i kiedy zasiadam za biurkiem, rozdzwania się mój telefon. Zaintrygowana patrzę na ekran, na którym wyświetla się imię Roberta. Przez chwilę po prostu tępo wpatruję się w wyświetlacz, a potem chwytam komórkę i szybko rzucam:
 - Bonasera.
 - Witaj, piękna Stello – rozlega się w słuchawce głos Tarnera, a mi mimo wszystko miękną kolana – gotowa na naszą randkę?
 - Randkę? – pytam, nieco zdziwiona, ale jednocześnie czuję się mile połechtana tym, że tak przystojny mężczyzna, pragnie się ze mną umówić.
Pragnie mnie zdobyć.
 - Nie wyobrażam sobie, aby spotkanie z tak piękną kobietą, miało mieć charakter czysto koleżeński – oznajmia, a ja czuję, jak moja kobiecość powoli budzi się do życia. Ten mężczyzna rozpala mnie, nie ukrywa swojego pożądania i to sprawia, że zaczynam go pragnąć jeszcze bardziej. Nie jestem typem kobiety, która wskakuje do łóżka pierwszemu lepszemu napotkanemu facetowi, ale rzecz w tym, że Robert Tarner nie jest zwykłym facetem. Jest pułkownikiem, a dodatkowo należy do Marines, co oznacza dwie rzeczy:
Jest nieustraszony i na pewno nieźle radzi sobie w łóżku.
Z takimi mięśniami….
No i należy do bliskich przyjaciół Taylora.
 - Czy ty ze mną flirtujesz?
 - Oczywiście. Już nie mogę się doczekać naszego spotkania. Chciałem się upewnić, że jest ono aktualne.
 - Jak najbardziej.
 - W takim razie do zobaczenie o 8, piękna.
 - Do zobaczenia – połączenie urywa się, a ja łapię się na tym, że bardzo chciałabym, aby słowa wypowiedziane przed sekundą przez Roba, wyszły od całkiem innego mężczyzny.
Wzdycham i powracam do papierów, w których tonie moje biurko.

 * * *
Przyglądam się, jak Jake rozmawia z jednym detektywem przed komisariatem policji. Wyglądają na zaprzyjaźnionych, ponieważ kiedy Walters podszedł do wysokiego blondyna, ten ucieszył się i od razu podał mu rękę. Aczkolwiek również Jake ma go za informatora w potrzebnych sytuacjach. W tej chwili coraz bardziej zaczynam podziwiać młodego, nawet jeśli jest trochę zwariowany. W końcu Jake zwraca się w moją stronę, rozgląda się i idzie w moim kierunku.
- Czegoś się dowiedziałeś? – pytam, odprowadzając wzrokiem wysokiego blondyna, który przepuszcza policjantkę w drzwiach.
- Nie do końca, gdyż Mark mówił o sprawie ostrożnie – odpowiedział, marszcząc czoło.
- Więc? – drążę skupiając uwagę tylko na moim towarzyszu.
- Wydaje mi się, że kapitan tego komisariatu jest skorumpowany przez kogoś wyżej, rzecz jasna. I właśnie dzięki niemu, ta biedna dziewczyna została usidlona w jednym miejscu – skrzywił usta. – Musimy pojechać jeszcze w jedno miejsce, bardzo nam znane – poklepał mnie po ramieniu.
Jak się okazało nasz następny punkt był sądem najwyższym.
- Z kim chcesz się tutaj spotkać? – parkuję na wolnym miejscu, przy krawężniku.
- Zobaczysz – uśmiechnął się. Kiwam głową z niedowierzania i wysiadam z auta. Podnosząc wzrok, widzę na chodniku czekającą blondynkę, która przytula się z Waltersem.
Skąd on zna te wszystkie osoby?
Nie zastanawiając się więcej, ruszam w ich stronę. Gdy jestem już koło Jake, ten od razu z uśmiechem na ustach mnie przedstawia:
- Emily – mówi dumnie. – To jest Mac Taylor – podnosi jedną brew do góry.
Emily uśmiecha się, a w jej oczach kryje się coś, czego nie potrafię opisać.
- Emily Morgan, miło Pana w końcu poznać – podaję mi rękę, a ja szybko ją ściskam.
- Dzięki, że mogłaś się z nami spotkać – wtrąca Jake z uśmiechem.
- Wiesz, że dla ciebie wszystko, poza tym lubię wiedzieć o przydatnych informacjach i sam wiesz, że jestem w tym dobra – puściła do niego oczko.
- Dziękuję Bogu za ciebie – odpowiada młody.
- Jesteś prawniczką? – pytam, lekko skołowany tą wymianą zdań.
- Tak – odpowiada blondyna. – I również przyjaźnię się ze Stellą.
- Naprawdę? – pytam teraz już szczerze zdziwiony.
Blondynka uśmiecha się lekko i kiwając głową, mówi:
 - Naprawdę. Co was do mnie sprowadza? Mam tylko piętnaście minut do następnej rozprawy, więc nie chcę was poganiać, ale streszczajcie się.
- Słuchaj, słyszałaś może coś o sprawie Emmy Philips? – kobieta marszczy czoło.
- Tej zgwałconej call-girl?
Kiwamy głowami.
 - Coś mi się obiło o uszy, a co?
 - Policja stwierdziła, że do gwałtu nie doszło – odpowiadam, a Emily patrzy na mnie, jakby nagle wyrosły mi trzy głowy.
 - Że niby sama się zgwałciła? – jej głos jest o oktawę wyższa, a ona sama wydaję się być wyraźnie poruszona losem tej młodej kobiety.
 - Najwyraźniej stwierdzili, że dziwki nie można zgwałcić, bo przecież sama się o to prosi – mówi Walters, a przez jego twarz przebiega jakiś nieuchwytny cień.
 - Co za bzdura – warczy Morgan – słuchajcie uważnie, co wam powiem, bo drugi raz tego nie powtórzę – zaczyna i urywa, kiedy mija nas jakiś starszy adwokat, po czym rozgląda się i ciągnie nas w odległe miejsce, daleko od gwaru sali sądowej i gdy już jest pewna, że nikt nas nie usłyszy, mówi:
 - Emma Philips po ślubie zmieniła tożsamość. Wcześniej nazywała się Grace Brook i pracowała dla agencji „Hot & Bothered” jako panienka na telefon. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie poznała Richarda, swojego obecnego męża. Rzecz w tym, że agencja jest jedną z najbardziej luksusowych – kreśli w powietrzu cudzysłów. – I obsługuje także grube ryby, wiecie, polityków, biznesmenów, kongresmenów… Wasza ofiara przez pewien czas świadczyła usługi gubernatorowi stanu Kalifornia, który tak się składa, jest bratem prokuratora Danielsa, który zastraszył kapitana policji. A właśnie do nich trafiła sprawa Philips. Gangsterzy  zgwałcili ją, by dać jej nauczkę, przypomnieć, że od nich się nie odchodzi, w każdym razie nie żywym. Teraz gubernator boi się o swój wizerunek i stanowisko, a jego braciszek chroni jego tyłek, co było do przewidzenia. Dlatego śledztwo stanęło w martwym punkcie. Niby czegoś szukają, ale to tylko pozory. Chcą jak najszybciej zamknąć tę sprawę.
 - Ukręcić jej łeb – mówię, zszokowany jej wiedzą i tym, co usłyszałem.
 - Dokładnie. Ale pamiętajcie – nie wiecie tego ode mnie.
 - Tak jest – salutujemy z Jakem, na co Emily uśmiecha się szeroko.
 - Czy mogę zapytać skąd tyle wiesz? – pytam, zanim zdążę ugryźć się w język.
 - Mój narzeczony jest detektywem – odpowiada. – Na mnie już czas. Rozwód i bitwa o psa czekają.
Odprowadzamy ją do wejścia i kiedy powoli kroczymy w kierunku samochodu, słyszymy jej głos:
 - Hej, Jake – woła. – Czy Andrew miał ładną pogodę?
Walters parska śmiechem.
 - Słońce grzało, morze szumiało.
Emily szczerzy się jak dziecko.
 - Zadzwonię.
 - Będę czekał!
Blondynka znika w budynku sądu, a my wsiadamy do samochodu.
 - Dlaczego spytała o pogodę? – pytam, nieświadomy tego, w co się pakuję.
 - Oh, Em nie pytała o pogodę. Pytała, o to czy Andrew jest dobry w łóżku – tłumaczy spokojnie Jake, a ja hamuję tak gwałtownie, że wieszam nas na pasach.
 - CO?!
 - No wiesz, ładna pogoda znaczy, że jest dobry. Słońce i morze świadczą, że jest znakomity, a brzydka… - ale nie daję mu skończyć.
 - Chyba wystarczy mi tej edukacji seksualnej na dzisiaj – oświadczam. – Wracajmy do kancelarii.

 * * *
- Michelle? – pukam o drzwi.
Michelle ociężale podnosi głowę z nad papierów i odkłada swoje ulubione pióro na bok.
- Czy coś się stało? – pyta mnie, a w jej głosie słyszę zmęczenie i przygnębienie.
Trochę nieswojo czuję się o wypytywanie, o sprawach prywatnych mojej szefowej, więc na razie zaczynam delikatnie.
- Dostałam wiadomość od Waltersa, że już wracają do kancelarii z informacjami – mówię, wchodząc do środka.
- To dobrze – odpowiada krótko.
- Jak się masz? – wypalam, splatając swoje palce razem. Michelle spogląda na mnie i wydycha powietrze.
- Wszystko w porządku – sili się na uśmiech, lecz wychodzi jej tylko grymas.
- Mhm – kiwam głową, rozglądając się po pomieszczeniu. – Ale na pewno?
- Stella.. – zaczyna spokojnie. – Po prostu jestem niewyspana, zmęczona, podenerwowana i.. – łamię się jej głos. – Och, nie potrafię sobie poradzić ze swoim życiem i problemami.
Ja też..
Podchodzę bliżej biurka.
- Co się stało? – pytam, naprawdę zmartwiona.
- Mój mąż stwierdził kilka dni temu, że nie poświęcam się rodzinie, jemu i domu, tylko siedzę do późna w pracy i.. – tłumaczy powoli. – I uważa, że jestem pracoholiczką, która nie potrafi rozdzielić życia prywatnego z zawodowym.
- Przykro mi.. – mówię, a na widok załamanej szefowej, aż serce mi się kraje.
- Dziękuję – tym razem uśmiecha się. – Jakoś sobie poradzę – zapewnia mnie, a ja staram się w to uwierzyć.
- Wierzę w ciebie – dotykam jej dłoni. – Jakby coś jestem niedaleko. Jakbyś chciała pogadać, to moje drzwi od biura stoją otworem.
- Naprawdę ci dziękuję, Stello – odpowiada, oddając uścisk dłoni. – Ale nie chce cię męczyć moimi problemami.
- Och, przestań – karcę ją.
- Pamiętaj, że ja tu jestem szefową – przypomina mi, a ja chichoczę.
- Ale też jesteś człowiekiem – przypominam jej.
- Jesteś dobra.
- Wiem – odpowiadam z lekkim uśmiechem.
- Ale ja mówię poważnie, Stello – Spencer jeszcze nigdy nie była tak poważna. W jej oczach widzę prawdziwy smutek, który odbija się na jej pięknej twarzy. – wiele rzeczy w swoim życiu schrzaniłam, wielu żałuję, ale moje dzieci są najlepszą rzeczą, która kiedykolwiek należała do mnie. I nigdy nie mogłabym ich żałować. Kocham Toma, ale on nie potrafi zrozumieć, że ja… naprawdę się staram, ale po prostu czasami brakuje mi sił. Wiem, że nie spędzam z dziećmi tyle czasu, ile powinnam, ale…
 - Jesteś doskonałą matką – odzywa się, jakiś męski głos, na dźwięk którego obie podskakujemy do góry. Odwracam się i w progu dostrzegam Toma, męża Michelle, który trzyma w dłoniach wielki bukiet czerwonych róż. Nie zważając na mnie, podchodzi do Spencer i biorąc jej dłonie w swoje, klęka przed nią i mówi:
 - Jestem idiotą, proszę wybacz mi. Byłem wściekły, bo bałem się, że dostrzeżesz w końcu, że na ciebie nie zasługuję. Michelle, piętnaście lat temu spotkałem cię po raz pierwszy w ogrodzie botanicznym. Siedziałaś pośród białych róż, czytając kodeks karny. Od tamtej chwili wiedziałem, że w moim sercu nie będzie już miejsca dla innej kobiety. Kocham cię i pragnę ci zadać jedno pytanie.
Spencer patrzy na niego wielkimi oczami, w których błyszczą łzy.
 - Tak?
 - Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – pyta Tom, a Michelle śmieje się radośnie i zarzucając mu ręce na szyję, woła:
 - Tak, tak. Oczywiście, że tak głuptasie! – całują się namiętnie, a ja czuję, że to odpowiedni moment, abym się ulotniła. Wychodzę i cicho zamykam za sobą drzwi. W korytarzu wpadam na Maca i Jake, którzy są tak pochłonięci rozmową, że omal mnie nie tratują.
 - Halo, ja tutaj jestem – wołam.
 - Oh, przepraszamy. Nie zauważyliśmy cię.
 - Jasssne. Mówcie, czego się dowiedzieliście.
 - Może chodźmy do Michelle. Poco powtarzać dwa razy- i zaczynają kierować się w stronę gabinetu Spencer, kiedy wyprzedzam ich i mówię:
 - Jeżeli któryś z was tam wejdzie, zabiję was i obedrę ze skóry. Słowo daję.
Chłopcy patrzą po sobie zdezorientowani, a potem przenoszą na mnie pytający wzrok.
Wzdycham.
 - Mich i jej mąż się pokłócili, a teraz on przyszedł i błagał ją na kolanach o przebaczenie – wyjaśniam pokrótce. – A teraz… WYNOCHA mi stąd! Do mojego gabinetu – Taylor i Walters posłusznie podążają do mojego gabinetu, gdzie przekazują mi informacje zdobyte przez Emily. Kiedy godzinę później dołącza do nas Michelle nadal wygląda na zmęczoną, ale na jej twarzy nie ma już śladu smutku, a oczy świecą jaśniej niż gwiazda polarna.
To właśnie jest szczęście – myślę i nagle przypomina mi się, że mam randkę, a zostało mi niewiele czasu na wyszykowanie się.

Poprawiając ostatni raz granatową sukienkę zmierzam do drzwi klubu, w którym mam spotkać się z Robertem. Przez myśli przelatuję mi jedno: Jak skończy się to spotkanie/randka? Na samym początku chciałam to wykorzystać, a teraz? Już sama nie wiem.
Gdy przeciskam się przez mały tłum, dostrzegam go na małej kanapie przy ścianie. Jest ubrany w jeansy i białą koszulę rozpiętą pod szyją. W końcu łapię mój wzrok i wstaję, zmierzając do mnie z uśmiechem na ustach.
- Cześć – całuję mnie w policzek. – Siadaj – mówi, przesuwając się w bok. – Czego się napijesz?
- Całkiem dobre miejsce wybrałeś – zauważam, sadzając się na szarej kanapie, zakładając nogę na nogę. – Dla mnie Martini, jeśli to nie problem – spoglądam na niego.
- Oczywiście – podnosi rękę i gestem przywołuje kelnera- poprosimy Martini i piwo. – młody chłopak przyjmuje nasze zamówienie i odchodzi, a my zostajemy sami. W powietrzu wyczuwa się napięcie i podświadomie wyczuwam, co stanie się tej nocy, jednakże nie robię sobie wielkich nadziei.
 - Pięknie wyglądasz – komplementuje mnie Rob, a ja rumienię się lekko.
 - Dziękuję. Ty też nie wyglądasz najgorzej.
 - Tylko na tyle cię stać? Ja tu się pocę nad komplementami, a ciebie stać tylko na nieźle. Ajajaj… chyba przejdę tutaj szkołę życia- śmieje się Tarner, a ja uśmiecham się.
 - Jestem tylko prostą kobietą. Nie daję się nabrać na czułe słówka – mówię, patrząc mu głęboko w oczy. On przysuwa się bliżej, a jego dłoń ląduje na moim ramieniu. – Co cię sprowadza do Nowego Jorku?
 - Bezpieczeństwo narodowe. Jakaś konferencja w ONZ. Nic ciekawego. A ty? Co ty robisz w tym cudownym mieście celebrującym bezsenność?
 - Urodziłam się tutaj – mówię, upijając łyk Martini i bawiąc się oliwkami nakłutymi na wykałaczkę – wychowałam i tak zostało. Kocham to miasto. Tak po prostu.
 - A co jeszcze kochasz? – jego twarz znajduje się coraz bliżej i sama nie wiem, co mam o tym sądzić, dlatego odsuwam się od niego.
 - Kocham swój zawód.
 - Słyszałem, że jesteś jednym z najlepszych prawników w całym stanie. Jestem pełen podziwu. – wywiązuje się między nami rozmowa, która trwa do końca wieczoru. Kiedy opuszczamy bar jest już grubo po północy. Zimny wiatr omiata nasze twarze, kiedy kierujemy się do swoich samochodów.
 - Dziękuję za miły wieczór – mówię i całuję go w policzek.
 - To ja dziękuję – przez chwilę po prostu na siebie patrzymy, a potem on przyciąga mnie do siebie i składa na moich ustach namiętny pocałunek. Nie pozostaję mu dłużna i kiedy w końcu odrywamy się od siebie, decyzja została podjęta.
 - Do mnie czy do ciebie? – pyta, wodząc dłonią pod moją sukienką.
 - Do mnie – jęczę, kiedy jego palce zagłębiają się w moim rozpalonym wnętrzu.
Wsiadamy więc do aut i pędzimy, jak szaleni.
Kiedy w końcu docieramy do mojej sypialni mamy na sobie tylko bieliznę.
Popycha mnie na łóżko i zaczyna pieścić moje piersi.
Reszta nocy pozostaje tylko przyjemnym wspomnieniem.

7 komentarzy:

  1. Matko bosko małpa i patafian w jednym rozdziale, za co za co sie pytam ja tego nie wytrzymiem. Normalnie nie wytrzymiem. Jeszcze ta koncowka..... no matko bosko i z aniolkami. Dobrze ze cieplutki jest chociaz moj humor mi poprawil. A patafiana to w kosmos. :D
    Darioszka

    OdpowiedzUsuń
  2. Także ten coś czuje że w tym komentarzy poleci parę przekleństw :D
    Damm niech ten Mark się zdecyduje w końcu i nie zagląda w telefon to to nie ładnie!!!
    Sprawę mają ciężką ale kochany gejasek wszystko załawi!! Kocham go :D
    Stella i Rob ja się pytam co to ma ku*** być?! :D
    Nie lubię skur***** :D
    Więcej zastrzeżeń nie mam i nie pamiętam :D
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawde ?! Nie no a myślałam, że odwidzi wam się ten pomysł. No ale trudno. Ważne, że wrócił Jake. I znow jest wesoło. Sprawę maja cieżką ale pewnie uda im sie :)
    Van

    OdpowiedzUsuń
  4. Sprawa ciekawa, oby sie im udalo. Nie wpowiem sie na temat Stelli i Roba bo az mnie nosi.
    Lima

    PS. Na pytania tez odpowiem tylko później:)

    OdpowiedzUsuń
  5. I bardzo dobrze, ze w koncu poszla w tango z Robem a co Mac moze sie ze swoja a ona nie. Kazdemu sie nalezy:) I jest Jake kochany moj wrocil. Ciezka sprawa ale pewnie wspolnie dadxa rade
    Maria Magdalena

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja sie z moja siostra nie zgadzam, czuje w kościach ze beda z nim problemy. W koncu jest Jake narescie doczekalam sie. Osobiscie ta sprawa jak dla mnie jest dziwna ale bedzie dobrze
    Magdalena Marianna

    OdpowiedzUsuń
  7. Przepraszam, że dopiero teraz ale nie spodziewałam sie aż tak szybko nowego rozdziału. Całość jak zawsze genialne chociaż końcówka mnie zdenerwowana. Ale wy wiecie co robicie. Najważniejsze, że pojawił sie Jake :)
    Milena

    OdpowiedzUsuń