I ain’t got time for
you baby
Either you’re mine, or
you’re not
Make up your mind
sweet baby
Right here, right
now’s all we got
A little party never
killed nobody
So we gon’ dance until
we drop, drop
A little party never
killed nobody
Right here, right
now’s all we got
Fergie - A little
party never killed nobody (The Great Gatsby, 2013)
Nie oglądasz się za
facetami? Gdy obserwujesz ich... stojących w kolejce po kawę, otwierających
drzwi, wiążących sznurówki... nie masz ochoty chwycić ich dłoni i przesunąć nią
po swoim pośladku? Lub poczuć czyjeś usta na swojej skórze? Smak czyjegoś języka?
Przyjemność z czyjegoś orgazmu. Nie chciałabyś tego?*
Patrzymy na siebie z Macem i oboje wzruszamy ramionami,
ignorując słowa pijanego w sztok Waltersa, który odwracając się jeszcze raz,
powraca do baru i opierając się łokciami na blacie, chwyta za rękę barmana,
wyciągając go na parkiet. Przymykam oko, spodziewając się uderzenia prosto w
twarz, ale chłopak tylko uśmiecha się i przechyla się do młodego, szepcząc mu
coś do ucha. Wywołuje to rumieniec na jego twarzy i stwierdzając, że nie chcę
wiedzieć, co to oznacza, zwracam się ku swojemu towarzyszowi.
Jedynemu towarzyszowi, bo podczas gdy ja przyglądałam się
swojemu nietrzeźwemu koledze, Spencer jakimś cudem udało się wyciągnąć
oponującego ostro George na parkiet.
- Gdzie oni…? -
zaczynam, ale Taylor przerywa mi, wskazując na
coś palcem.
Dobrze, że nie wzięłam łyka swojego piwa tak, jak
zamierzałam, bo z pewnością bym się zakrztusiła. Bo oto dokładnie jakieś trzy
metry od nas tańczyli Spencer i Loyd.
Nie, nie tańczyli.
Wywijali.
Łapię ich w momencie, kiedy George obraca Michelle i
przyciągając do siebie, całuje najpierw w policzek, a potem po dłuższej chwili
zastanowienia w … nos, po czym oboje wybuchają gromkim śmiechem, który zwala
ich z nóg. Spencer ląduje dokładnie na swoim partnerze, który tylko przyciąga
ją do siebie i nuci coś pod nosem.
Patrzę na Maca, na którego twarzy maluje się autentyczne
zdziwienie i rozbawienie.
- Nie spodziewałem
się tego po nich – mówi, uśmiechając się szeroko.
- Ja też, chociaż
znam ich już od dobrych kilku lat – rzucam okiem w kierunku pary, która teraz
tańczy coś w stylu kankana, zataczając się lekko – silne wiatry dzisiaj wieją.
- No trochę ściąga
ich na lewą burtę – dodaje Mac i wybuchamy śmiechem.
Przez chwilę siedzimy w ciszy po prostu obserwując
tańczących, kiedy nagle mój kolega wstaje i wyciąga do mnie rękę.
- Zatańcz ze mną –
brzmi to bardziej, jak rozkaz niż pytanie, ale w tej chwili nie dbam o to.
Chwytam jego ciepłą dłoń i daję się prowadzić.
On obejmuje mnie w tali i przyciąga do siebie tak, że nasze nosy
się stykają.
Moje serce bije, jak oszalałe, kiedy razem z innymi parami
wpadamy w wir pożądania.
I nagle wszystko przestaje istnieć.
Nie ma rozpraw.
Nie ma tych wszystkich ludzi.
Jesteśmy tylko my i nasza pasja..
Nasze pożądanie.
Przechyla mnie delikatnie w tył, a moja noga automatycznie
zaciska się wokół jego bioder.
Z moich ust wydobywa się ciche westchnienie, kiedy jego
wolna ręka zaczyna błądzić po moim udzie. Ciepło bijące od jego ciała pobudza
do życia moją kobiecość i to sprawia, że pragnę znaleźć się bliżej niego.
Obejmuję więc go za szyję i teraz jesteśmy ponownie twarzą w twarz. Patrzymy sobie
w oczy, ale on nie zwalnia uścisku. Przeciwnie, przyciąga mnie jeszcze bliżej,
a jego wolna dłoń rozpoczyna wędrówkę po moim drżącym z podniecenia ciele. Nie
uprawiamy seksu, nie mamy przynajmniej tego w planach, ale gdyby powiedział
teraz: „chodź” bez wahania
pozwoliłabym, aby wziął mnie tu i teraz.
Na tym parkiecie przy tych wszystkich ludziach.
Powoli, bardzo powoli przejeżdża po mojej szyi aż w końcu
dociera dekoltu, gdzie zatrzymuje się na kilka sekund. Spodziewam się, że chce
się bliżej zapoznać z moim biustem, ale on nie spuszcza wzroku z mojej twarzy.
Kim jest ten
fascynujący mężczyzna i dlaczego nie mogę go mieć? – taka myśl błądzi po moim
zamroczonym umyśle, kiedy Mac w końcu rozluźnia uścisk i obraca mnie z gracją,
a potem ciągnie w kierunku wyjścia.
Poddaję się temu bez mrugnięcia okiem.
Noc jest zimna, ale jasna.
Księżyc w pełni swojej chwały oświetla co ciemniejsze zaułki
ulicy i jestem w stanie dostrzec pożądanie w jego oczach, kiedy opiera mnie o
ścianę i staje tak blisko, że jego oddech muska moje usta.
Przez nieznośnie długą chwilę patrzymy sobie głęboko w oczy,
a później on dotyka czule mojego policzka i już nasze usta mają spotkać się w namiętnym
pocałunku, kiedy drzwi otwierają się z hukiem i staje w nich zataczający się
Jake.
Nie zauważa nas, ale moment i tak już minął.
Czar prysnął.
Walters odwraca się i dopiero wtedy nas dostrzega.
- Uhhhh…
prze-hik-praszam..hik… Chyba.. hik… wam w czy-hik- w czymś – przesz-hik –
przeszkodziłem. Hik – nie widzieliście – hik – łazienki? – pyta z wielkim,
pijackim uśmiechem na ustach, a ja mam ochotę go udusić.
DLACZEGO MUSIAŁEŚ MI
TO ZEPSUĆ?! – mam ochotę krzyknąć, ale powstrzymuję się całą swoją wewnętrzną
siłą.
- Toalety są w
środku, J - odzywa się Mac, a jego głos zdradza niedawne zamiary.
- Meh… odleję się
przy śmietniku skoro i tak już tutaj jestem – mówi Walters i ignorując nasze
protesty, staje przy najbliższym kontenerze i już po chwili słyszymy dźwięk
oddawanego moczu i głośne westchnienie zadowolonego Jake, któremu wyraźnie
ulżyło.
* * *
Gdyby nie Jake, sprawy potoczyłby się inaczej. Popełniłbym
błąd, z którym często mam do czynienia – czyli zdrada. Lecz mój zaćmiony umysł,
ma tylko jedno wyobrażenie – jak wygląda nago? Jak Boga kocham, mógłbym z niej
zedrzeć tę sukienkę i wziąć na tej ścianie.
Odsuwam się lekko od niej i patrzę prosto w oczy. Jest
rozczarowana przebiegiem sytuacji, ale próbuję to ukryć. Przygryza delikatnie
dolną wargę i uśmiecha się nieznacznie. Po kilku sekundach, gdy Jake pojawia
się na horyzoncie wymija mnie i kieruję się do tylnich drzwi klubu. Oboje
weszli do środka, a ja nadal nie mogę wyjąć z głowy momentu, gdy jej rozchylone
wargi czekały na moje. Wdycham rześkie powietrze Nowego Jorku i próbuję
okiełznać moje zachowanie, które jest nie na miejscu. Kręcę głową.
Dopiero wczoraj
uprawiałem seks ze swoją żoną. Ona próbuję naprawić, to co zostało już
nadszarpnięte, a ja uganiam się za inną kobietą, która, jak na złość, jest
piękna – moje myśli chaotycznie kotłują się na przemian. Ostatni raz łapię
powietrze w płuca i zmierzam w kierunku blaszanych drzwi. Przekraczając próg
bucha na mnie gorąco rozgrzanej sali. Mimowolnie wzrokiem szukam sylwetki
Stelli. Niestety nie mogę jej dostrzec. Natomiast nic nieświadomy Jake tańczy z
wysokim i opalonym barmanem. George i Michelle rozmawiają przy stoliku, a jej
brak.
Przez chwilę stoję na środku parkietu i zastanawiam się, co
dalej.
Chcę ją odnaleźć i przeprosić.
Nie.
Chcę ją odnaleźć, wziąć ją w ramiona i już nigdy nie
pozwolić jej odejść. Wgłębi duszy wiem jednak, że to tylko marzenia. Mam żonę,
której przyrzekałem wierność i miłość. Ta ostatnio gdzieś zniknęła.
Tej pierwszej nie mogłem i nie chciałem złamać.
Ponownie rozglądam się, a później ruszam w stronę naszego
stolika z tylko jedną myślą w głowie:
Mądry człowiek upił by
się! – i tak też robię.
Zamawiam od razu trzy kolejki tequili, ignorując zdziwione
spojrzenia moich kolegów. Mam dosyć rozmyślań, wyborów, problemów.
Chcę po prostu zapomnieć.
Zabić wspomnienie jej prawie pocałunku, zapachu jej skóry…
Szybki ruch ręką i bursztynowy płyn ląduje w moim przełyku. Czuję, jak powoli
moje ciało zaczyna się rozluźniać, a mój umysł staje się przyjemnie otępiały.
Po raz pierwszy w swoim życiu jestem wdzięczny za to, że nic
nie czuje.
* * *
Powietrze jest zimne i lekki powiew wiatru smaga mnie po
zaróżowionych policzkach. Widziałam, jak wchodził do środka i jakimś cudem
udało mi się niezauważenie opuścić zatłoczony klub. Moje myśli pędzą jak
oszalałe, a serce nadal nie chce się uspokoić.
Co się właściwie do
cholery stało? – myślę, opierając się o najbliższą ścianę.
Ona ma żonę.
Jest zajęty…. Jest…
Jest najprzystojniejszym i najmilszym facetem, jakiego znam.
Wzdycham.
Wspomnienie jego dotyku wywołuje u mnie dreszcze.
Jego oczy…
Słodki Zeusie, jego oczy….
Hipnotyzują mnie, sprawiają, że pragnę oddać mu się bez
reszty.
Odbierają mi kontrolę.
Przechadzam się wzdłuż ściany klubu i nagle zauważam, że
stoję dokładnie w tym samym miejscu, w którym jeszcze nie dawno ja i on…
Potrząsam głową.
Nie, nie wolno mi o tym myśleć.
Nie wolno mi o NIM myśleć.
Od tej pory musi być dla mnie zakazanym owocem, którego nie
wolno mi posmakować.
Tak, tak właśnie zrobię. Wrócę tam i usiądę obok niego jak
gdyby nic się nie stało i będę pić dotąd, aż wreszcie stracę świadomość.
Z takim postanowieniem otwieram drzwi i wracam do środka.
Kiedy docieram do naszego stolika Michelle śpi na stoliku, a George śpiewa coś
podejrzanie podobnego do Spice Girls. Uśmiecham się głupkowato i zajmuje
miejsce obok tego jednego, którego nie mogę mieć.
- Napijesz się? –
pyta, podsuwając mi szklankę wypełnioną tequilą.
- Czemu nie – mówię i
gdy sięgam po trunek, nasze oczy ponownie się spotykają.
- Za pożądanie, seks
i rock and roll! – woła Jake, który wyłania się spod baru, jak królik z
kapelusza. Stukamy się szklankami i wypijamy wszystko do dna.
Reszta nocy pozostaje rozmazanym wspomnieniem, wypełnionym
huczącą muzyką i niezwykle niebieskimi oczami.
* * *
Jestem poważną osobą. Jestem szefową najlepszej kancelarii w
Nowym Jorku, a upiłam się, jak niejedna lepsza nastolatka, która po raz
pierwszy posmakowała alkoholu.
Staram się iść prosto. Jak na złość, grzywka ciągle opada mi
na oczy. Na dodatek nie mogę znaleźć kluczy w torebce.
Kierując się do swoich drzwi potykam się o swoją
wycieraczkę.
- Niech to szlag! – klnę głośno, nie patrząc, która jest w
ogóle godzina. Uśmiecham się głupio do drzwi, kiedy w końcu odnajduję zagubiony
klucz. Starannie próbuję go włożyć do zamka. Bez skutku. Podchodzę do niego
drugi raz. Nic. Trzeci raz. Znów nic. Z próbą czwartą drzwi otworzyły się w
mgnieniu oka, ale nie przeze mnie, tylko przez mojego zaspanego męża.
- Co u licha?! – pyta zaspanym głosem. – Michelle?
Kiwam głową uśmiechając się i podpierając o futrynę.
- Jesteś pijana – stwierdza, a ja zaczynam się śmiać. I jak, ja mogę nazwać się poważną kobietą?
Chwiejnym krokiem wchodzę do środka. Po drodze ściągam z
siebie potwornie długie czarne szpilki i rzucam je na przedpokoju, po czym
upuszczam z hukiem torebkę.
- Wiesz, kochanie.. – mówię radośnie, siadając na kanapie. –
Mam świetnych współpracowników! – macham ręką. – I wiesz, ten nowy ze Stellą –
zaczynam się śmiać. – Ach młodość!
Ale mój mąż nie podziela mojego entuzjazmu. Stoi tylko
przede mną z rękami złożonymi na piersiach i przygląda mi się badawczo.
- Czy ty zdajesz
sobie sprawę, która jest godzina? – mówi, a w jego głosie słyszę złość, którą
jednak ignoruję. Nie mam zamiaru się z nim wdawać w dyskusje. Usadawiam się wygodniej
na kanapie, rozkładając ręce i wyciągając do przodu obolałe nogi.
Jestem pijana i jest mi z tym dobrze!
Zaczynam chichotać pod nosem, nie zwracając uwagi na Toma,
który przemierza nerwowo pokój, aż w końcu zmęczony opada na siedzenie obok
mnie.
- Nieee, bo wiesz,
Tommmmm.. - przeciągam dla wzmocnienia efektu jego imię – podobno szczęśliwi
czasu nie liczą.
- A więc oświadczam
ci, że jest 4 nad ranem. Nasze dzieci śpią, ale Joey nie chciał zasnąć. Ciągle
pytał, kiedy wróci mama. Mogłaś chociaż zadzwonić! Na litość Boską, Michelle.
Jesteś matką, do cholery! Nie wolno ci tak zostawiać dzieci – gorączkuje się
mój mąż, a we mnie zaczyna kiełkować uczucie złości.
- Pamiętaj o tym, że
TY jesteś ojcem i też masz się nimi zajmować! Wybacz, że nie siedzę w domu jak
jakaś kura domowa. Jeżeli miałeś nadzieję, że po naszym ślubie zmienię się w
kobietę, która pierze, sprząta i gotuje to muszę cię rozczarować, babe. Ja
kocham prawo i nie wyrzeknę się tego. Kocham nasze dzieci najbardziej na
świecie. I nie, nie zapomniałam o nich. Prosiłam przecież, żebyś im powiedział,
że wrócę bardzo późno. Nie wiem, o co ten szum.
- Późno, późno?! Mich jest czwarta rano, CZWARTA! - podnosi
lekko głos, a ja tylko macham lekceważąco ręką.
Gadaj zdrów.
- Oh, daj spokój! –
mówię, wstając – kiedy stałeś się takim sztywniakiem? – wymijam go. Moja
równowaga pozostawia jednak wiele do życzenia i potykam się o własne nogi. Na
szczęście mój małżonek jest bardzo czujny i chwyta mnie w ostatniej chwili.
- Mój bohaterze –
chichocze i wyrywam się z jego uścisku – poradzę sobie sama.
Tom patrzy na mnie niepewnym wzrokiem.
- Właśnie widzę.
Chodź, położę cię do łóżka – próbuje mnie objąć, ale odsuwam się od niego.
- Sama się położę.
- Mich, ledwie się
trzymasz na nogach! – mówi, a w jego głosie po raz odkąd przekroczyłam próg naszego mieszkania,
pojawia się autentyczne rozbawienie.
- Dam sobie radę -
upieram się i podążam w kierunku sypialni. Zanim jednak docieram do naszego
bezpiecznego i wygodnego łoża małżeńskiego, strącam po drodze lampę, która stoi
na stoliku w salonie. Chwytam ją tuż nad podłogą, a na mojej twarzy pojawia się
szeroki uśmiech. Chyba alkohol dopiero teraz dotarł do mojego krwiobiegu.
- Podoba mi się ta
lampa. To naprawdę ładna lampa - mówię, odstawiając ją na miejsce. Następnie
kieruję się do sypialni, gdzie padam na łóżko i po chwili odpływam w krainę
Morfeusza.
* * *
Pierwsze promyki słońca zaczynają drażnić moje zamknięte
powieki. Marszczę delikatnie nos i czoło, przewracając się na lewy bok. W
trakcie zmiany pozycji, natrafiam na przeszkodę. Ta przeszkoda jest duża,
umięśniona i lekko pochrapuję. Z bijącym sercem otwieram oczy i natrafiam na
twarz mężczyzny, z lekkim ciemnym zarostem. Co
do choolery?
Staram mu się przyjrzeć. Ma bardzo wyraziste rysy, ciemną
karnację i ładnie pachnie. Na końcu moich detektywistycznych obserwacji, uderza
mi do głowy, że to jest barman, który wczoraj/dzisiaj obsługiwał mnie i innych
z kancelarii w klubie. I, z którym
tańczyłem?
Nie potrafię się poruszyć. Jednakże delikatnie podnoszę się
na łokciu i lustruję moją sypialnię. Oczywiście widzę porozrzucane ciuchy. Cudownie, seks z nieznajomym!
Kładę delikatnie z powrotem głowę na poduszkę. Zaczynam
intensywnie myśleć, ale nic sensownego nie potrafię sklecić. Czuję tylko
uporczywe pulsowanie w skroniach i suchość w ustach. W końcu zbieram się na
odwagę:
- Pssst! – żadna reakcja, tylko ciche westchnięcie, bardzo
przystojnego faceta. Och, Jake uspokój
się! Jesteś totalnie w d*pie! – Pssst! – ponawiam, mając nadzieję, że się
zbudzi i wszystko sobie wytłumaczymy.
Na szczęście na drugą zaczepkę zareagował. Otworzył swoje
ciemne piwne oczy i spojrzał prosto na mnie.
Sądzę, że musiałem zblednąć.
- Cześć – wypalam, starając utrzymać fason.
- Cześć – odpowiada zabójczo cudowny brunet.
- Hm.. – zaczynam, ale chyba mój towarzysz wyczuwa moje
zamiary, bo przyciska swój palec do moich ust, zagłuszając mnie.
- Wiem, o co chcesz spytać – skinął głową. – Spokojnie,
zaraz się zmywam – powiedział, delikatnie się uśmiechając ukazując swoje dołeczki
w policzkach. – Chciałem ci tylko podziękować za niesamowitą zabawę i noc –
popatrzył się na mnie ciepło, a mi zrobiło się strasznie głupio.
Zabrał swój palec z moich warg i od razu wyszedł z pod
kołdry, szybko naciągając rzeczy na siebie. Gdy był już gotowy do wyjścia,
powiedział:
- Gdybyś chciał się jeszcze spotkać, czy coś innego –
wzruszył ramionami, trzymając w palcach wizytówkę. – Jeśli byś chciał – położył
ją na stoliku nocnym. – To możesz zadzwonić – odwrócił się na pięcie i zniknął
w korytarzu przedpokoju.
Na chwilę pozbawiam się przyjemności z korzystania tlenu i
wysłuchuję dźwięku zamknięcia drzwi. Gdy tak się staje, bez pardonu napadam na
szafeczkę, na której leży biała wizytówka.
Chwytam ją szybko w dłonie i obracam na stronę, gdzie znajdują
się informacje.
Andrew Brown.
* * *
Budzi mnie dźwięk dzwoniącego telefonu i z wielką niechęcią
unoszę lekko powieki. Słońce już dawno wstało i teraz wypełnia pokój, w którym
jest zbyt jasno.
Czuję, jak zaczyna mnie mdlić i chowam głowę w poduszkę,
odcinając się w ten sposób od światła i zgiełku nowojorskiego dnia.
Ale ten, kto dzwoni nie ustępuje, dlatego też na macanego
sięgam po mojego iPhona i naciskając zieloną słuchawkę, chrypię do niego:
- Czego?
- Uhhh… słyszę, że
odczuwasz skutki ubiegłej nocy – po drugiej stronie odzywa się nie kto inny,
jak inicjator tego całego… zamieszania.
- Odczuwam i to znowu
wszystko twoja cholerna wina. Nigdy więcej imprez. Nigdy.
- Ojejku, jejku, ale
się stało. Poważna pani prawnik zalała się w trupa, przelizała ze swoim kolegą
i teraz jęczy, bo najwyraźniej nadepnąłem jej na odcisk, dzwoniąc nie w porę –
mówi Walters, a ja gwałtownie siadam na łóżku.
- Prze…przelizałam
się?! Z kim? O czym ty mówisz?!
- Uhh… niczego nie
pamiętasz? – pyta, a w jego głosie słyszę niedowierzanie i rozbawienie. Mi
jednak nie jest do śmiechu. Jeżeli zrobiłam to, co myślę, że zrobiłam to idę
utopić się w najbliższej studzience ściekowej.
- Gdybym pamiętała to bym cię o to nie pytała! To chyba
jasne, nie? – warczę do słuchawki i niemal widzę, jak uśmiecha się głupio po
drugiej stronie.
- Wyluzuj, Stella.
Ale nie pamiętać czegoś takiego to… - mówi, ale ja przerywam mu, chcąc jak
najszybciej dowiedzieć się, co głupiego zrobiłam przez alkohol.
- No mów wreszcie!
- Najpierw tańczyliście
z Macem tak, jakby niebo miało nam się zaraz zwalić na głowy, a potem prawie
się pocałowaliście, ale no niestety wszedłem wam w paradę – wzdycham i
przykładam rękę do czoła. Nawet nie wie, jak wielką wyświadczył mi przysługę.
- Stella? Jesteś tam?
- Co? Tak, jestem.
Czy dzwonisz tylko po to, żeby opowiedzieć mi o tym, czego nie zrobiłam? – pęka
mi głowa i marzę już tylko o ciepłym prysznicu i mocnej kawie.
- Nie uwierzysz! –
niemal piszczy Jake i niemal wyobrażam sobie, jak podskakuje z podniecenia na
swoim łóżku.
- No nie uwierzę.
Mów.
- Totalnie się
zakochałem!
- Co? To cudownie!
Jake.. ale w kim?
- Pamiętasz tego
barmana?
- Tego, który
serwował nam drinki?
- Tak.
- Pamiętam, a co? –
kocham, Waltersa, jak własnego brata, ale w takich chwilach doprowadza mnie do
szału.
- Przespałem się z
nim.
- Co zrobiłeś?
- No chyba nie muszę
ci opowiadać historii o pszczółkach i kwiatkach? – mówi i niemal widzę, jak
przewraca oczami po drugiej stronie słuchawki – myślałem, że jesteś już dużą
dziewczynką, ale jeśli nie to cóż. Poświęcę swój drogocenny czas. Wiesz,
kochana w życiu każdego człowieka przychodzi taki okres, kiedy…
- Jake, wiem, co to
znaczy! Tylko czy nie powinno to być w odwrotnej kolejności? Najpierw się
zakochujesz, a potem idziesz do łóżka?
- Ehh… nie bądź taką
cnotką.
- Nie jestem! – obruszam się. – Jak było?
- Cudownie! Absolutnie cudownie! Andrew jest taki silny. Ma
piękne brązowe oczy i taką delikatną skórę, a kiedy we mnie w..
- Nie, nie, stop, stop! Lalalala. Oszczędź mi szczegółów.
- Cóż, twoja strata.
- Jakoś to przeżyję. Widzimy się w pracy?
- Tiaaa… trzeba iść chociaż na parę godzin – mówi
zrezygnowany.
- No to do zobaczenia, zakochany kundlu.
- Bajo.
Połączenie się urywa, a ja opadam na poduszki.
* * *
Wychodząc z windy, napotykam przelotem Stellę, a za nią
Jake. Ze Stellą łapię przelotny kontakt wzrokowy, który szybko urywa,
przyspieszając kroku do swojego gabinetu.
Zrezygnowany, skacowany i bez sił udaję się do swojego kąta
pracy. Płaszcz i marynarkę odwieszam na wieszak, a teczkę stawiam na biurku.
Wzdycham, gdy widzę na biurku mały stosik papierków, które niestety trzeba
wypełnić. Nie jest mi to na rękę, gdyż moja głowa zaraz wybuchnie, a po drugie
ciągle w uszach słyszę wyrzuty Megan; za późny powrót i zalania się prawie w
trupa. Na dodatek mało pamiętam z wczorajszego wieczoru, nie licząc kilka
drobnych urywek z tańca i mało uczęszczanej uliczki?
Co, ja tam robiłem? – myślę,
mrużąc powieki skupiając się na jednym punkcie brązowego blatu. Tańczyłem z nią. To nie był taniec.. hm,
koleżeński, za dużo dotknąłem i.. – stukam palcem o otwartą aktówkę. Ale,
co się działo za klubem? Tak, z pewnością za klubem – staram się przedrzeć
przez zamglone wspomnienia. Jake szukał
toalet, a ja.. – siadam na fotelu, opierając głowę o zagłówek. I, jak na
zawołanie przed oczami wyobraźni pojawiła się twarz Stelli. Jej oczy błyszczące
się od nadmiaru alkoholu i latarni, która, zapewne nieopodal stała. Jej
zaróżowione policzki od gorąca wewnątrz klubu. Jej rozchylone usta, czekające
na.. Czy, ja miałem ją pocałować?!
Moje mięśnie raptownie sztywnieją.
Jak przez mgłę widzę Jake stojącego obok kontenera, powrót
do klubu, a potem ostre picie do rana.
Boże, co mnie
podkusiło? – myślę i przymykam oczy.
Zanim poznałem Stellę byłem tylko człowiekiem, który żył z
dnia na dzień, nie wiedząc, co to szczęście. Właściwie to odkąd otworzyłem
dzisiaj oczy, zastanawiam się, co tak naprawdę oznacza bycie szczęśliwym.
Ludzie szukają szczęścia daleko. Próbują dosięgnąć gwiazd nie zdając sobie
sprawy z tego, że można je znaleźć również na ziemi, że czasami najprostsze
rzeczy przynoszą najwięcej radości.
Całe swoje życie spędzamy na jego poszukiwaniu.
Próbujemy odnaleźć je w pieniądzach, dobrej pracy, dostatku…
Byłem jedną z tych osób.
Aż do dzisiaj.
Dzisiejszej nocy przekonałem się, że szczęście to dotyk
czyjeś skóry, czyjś ust… dłoni.
I patrząc teraz na kobietę, która siadając przy biurku,
zakłada czarne okulary i zaciąga żaluzje w oknach, zastanawiam się czy to
możliwe, żeby to właśnie ona była moim rajem utraconym? Czy to właśnie ona ma
być moim zwiastunem szczęścia? Kocham Megan, kocham swoją żonę, a przynajmniej
chcę w to wierzyć. Na myśl o tym, że mogłem ją wczoraj zdradzić, robi mi się
niedobrze.
Wzdycham głęboko i już mam się zabierać za papierkową
robotę, kiedy w drzwiach mojego gabinetu staje blady, jak ściana Loyd.
- Nigdy więcej z wami
nie pije – mówi i przytykając dłoń do buzi, odwraca się i biegnie w stronę
toalet, a ja mimo wszystko uśmiecham się głupio. Ten wypad miał parę minusów,
ale jeszcze więcej plusów. Na przykład, kto by się spodziewał, że George
potrafi tak wywijać? Patrząc na niego i Spencer zastanawiałem się wczoraj czy
aby między nimi czegoś nie ma, ale szybko odrzuciłem tę myśl i porzucam ją
teraz. Michelle kocha swojego męża i dzieci, a Loyd nie widzi świata poza swoją
małą córeczką. Obserwując ich odzyskuje się wiarę w siłę przyjaźni. Nie mam
pojęcia, jak się poznali, ale pragnę poznać ich historię.
Jeszcze przez chwilę przyglądam się Stelli, która chwiejnym
krokiem podnosi się i kieruje do kuchni. Po jej wyjściu zauważam, że na jej
biurku z głową złożoną na rękach śpi sobie smacznie Jake.
Biedak on też nie zaznał dzisiaj snu i z chyba nie zazna, bo
z zakrętu wychodzi Spencer z plikiem akt w dłoniach. Przekracza próg biura
Bonasery i rozgląda się badawczo po pomieszczeniu, po czym z hukiem upuszcza
teczki na biurko, które lądują tuż przy uszach Waltersa, który podskakuje, jak
sprężyna i krzyczy:
- Nie strzelać! To
nie ja !
Michelle wybucha tak serdecznym śmiechem, że musi oprzeć się
o krzesło, aby nie stracić równowagi. Zauważam, że ja również zaczynam się
uśmiechać. Spencer ma zaraźliwy śmiech. Ostatni raz ogarniam wzrokiem zwijającą
się ze śmiechu szefową i oburzonego Jake i z większym entuzjazmem niż zazwyczaj
zabieram się za sprawozdania.
Siedząc przy biurku po uszy w papierach przekonuję się, że
szczęście to również przebywanie z ludźmi, których się kocha.
Jestem jedna z tych osób co zapomniało, kapelusza i kremu do opalania, przez co spać nie mogę i ruszać też ;) No to tak teraz fanfary: Nadeszła wielka chwila ja Daria zwana przez siebie Darioszką oświadczam, że zaczynam przekonywać się do pana idealnego co nie oznacza, że go lubię.:p Troszku tak tyci tyci przekonał mnie tym swoim tańcem i końcówka zadziałała najbardziej . Nawet nie wiecie jak ja się cieszę, że cieplutki znazł miłość swojego życia, już widzę oczami mojej wróżbiarskiej duszy jak dogryza Stelli :D Pijany cieplutki zawsze musi wejść w nieodpowiednim momęcie. A po za tym jak to ja wróżka Darioszka od poczatku czułam, że bedzie coś z tym barmanem. Sam klub bomba nie spodziewałam się takiego szaleństwa po szefostwie jest bardzo pozytywnie zaskoczona no ale cóż człowiek zmienny jest i oni to pokazali.:D A pani szefowa to zaszalała najbardzi, dobrze cieplutkiemu tak nie ma spania w pracy :) Z jednej strony ciesze się, że nie pamietają tego co było w klubie tak dokładnie z drugiej sama nie wiem jakoś tak chciała bym aby pamietali ale wiem, że wy zaraz coś wykombinujecie. :D Hmmm co by tu jeszcze.... Mogła bym to czytać i czytać. Jeszcze ostatnio natrafiłam na CSI NY z NIMI i sie tak rozmarzyłam, że aż w moją senna fantazje weszli ;) Ale żem się rozpisala. To będzie tak przepraszam za brak znaków polskich jeżeli gdzieś nie ma, za błedy. Pozdrowionka z upalnego nawet w nocy Ustronia . Szybiego pisania i łatwiejszej pracy życze ja! Spalona wygladajaca jak rak Darioszka :)
OdpowiedzUsuńP.S. Kurczęta, czas chyba udać sie do psychiatry.
Hahaha uśmiałam sie tak na tym rozdziale. Jake jest taki zabawny. Zaskoczyłyście mnie perspektywa szefowej, zastanawiam sie też czy kiedyś coś ze wspólnikiem ją łączylo. Rozdział bardzo pozytywny. Bardzo mi sie podoba bo w końcu zaczeło sie coś dziać miedzy nimi :D Tak z innej pary kaloszy musicie mieć czasem naprawde szalone dni z tą Darioszką ;)
OdpowiedzUsuńVan
Ale mnie zaskoczylyscie alcja w klubie. Az takiego szalwnstwa sie nie spodziewalam. Jestescie genialne. I Jake z barmanem idealna para :) Maria Magdalena
OdpowiedzUsuńZabawny, zaskakujacy, fenomenalny. Macie naprawde ciekawe pomysly w zyciu nie pomyslala bym, ze az tyle bedxie dzialo sie w klubie. I jeszcze Jake z facetem, po pijaku genialne. Czekan na nastepny Lima
OdpowiedzUsuńŻeby się dowiedzieć z neta, że własna siostra czyta to co ty. Normalnie zabić to za mało.
OdpowiedzUsuńCo do odcinka naprawde świetny, Jake jak szalał i z barmanem poszedł.... Dobrze jemy też należy się coś od życia. Szefowa i szef jakie wygibasy. A Mac jaki taniec ze Stella szkoda, że nic wiecej się nie zrodziło. Magdalena Marianna starsza o niecaly rok siostra tej calej Marii (jeszcze też swoje dwa imiona wzieła odgapiara )
Jak miło dorwać się w końcu do internetu, rozdział rewelacyjny, bity poniosły wszystkich, no i w końcu miedzy Maciem a Stella zaczeło sie dziać. Jake z barmanem mam nadzieje, że już zostsnie z nim do końca, pasują do siebie.
OdpowiedzUsuńMilena
W końcu znalazłam czas, żeby napisac komentarz w innym wypatku chyba Daria przyjechala i by mi krzywde zrobiła. Rozdział świetny, tyle emocji i śmiechu.
OdpowiedzUsuńOlga
Jak zwykle ja na końcu, ale przeczytałam i podobało mi się :D
OdpowiedzUsuńAHH jak taką scenę mogło przerwać chęć skorzystania z WC
A Cieplutki może się w końcu zakocha :D