You know me. You know
my way in
You just can't show
me, but God I'm praying,
That you'll find me,
and that you'll see me,
That you run and never
tire.
Desire
Ryan Adams – Desire
(The Longest Ride)
Sen to chyba
najprzyjemniejsza, ale także najbardziej niebezpieczna część ludzkiego życia.
Traktujemy go jako coś naturalnego, zwykłego, kiedy tak naprawdę jest on
odzwierciedleniem naszych najskrytszych marzeń, zmartwień i pragnień.
Sen to taki
przyjaciel, który uświadomi ci, co robisz źle, ale nigdy cię nie skrytykuje,
nie wyda. Sen jest wizją zbudowaną z naszych marzeń i pragnień.
Jest jedyną rzeczą,
która należy tylko i wyłącznie do nas.
Miasto już dawno pogrążone jest w ciemnościach, kiedy
wreszcie doczołguje się z trudem do mojego wygodnego apartamentu i z ulgą
zatrzaskuję za sobą drzwi. Sprawa, którą mam prowadzić z Michelle wstrząsnęła
mną nie na żarty. Kobieta, którą reprezentujemy została zgwałcona. Takie sprawy
zawsze sprawiają mi trudność. Kiedy wyobrażę sobie tych drani, którzy biorą
swoją ofiarę siłą tylko dlatego, że nie radzą sobie z kontaktami
interpersonalnymi, aż mi się nóż w kieszeni otwiera. Wzdycham i zrzucając
szpilki z obolałych nóg, kieruje swoje kroki do łazienki i wchodzę pod
prysznic. Ciepła woda koi moje skołatane nerwy i sprawia, że po raz pierwszy od
kilku dni czuję się naprawdę senna. Kiedy kończę jest już grubo po dwunastej w
nocy i niewiele myśląc, zakopuje się w czarnej satynowej pościeli i zapadam w
głęboki sen.
Mac i Stella stoją
naprzeciwko siebie.
Jest ciemno.
Noc już dawno zapadła
nad Nowym Jorkiem a budynek, w którym znajduje się kancelaria Loyd &
Spencer opustoszał. Tylko gdzieniegdzie palą się światła.
Pomieszczenie, w
którym znajduje się para oświetla tylko mała lampka stojąca na biurku, która
daje niewiele światła. Pomimo tego nie trudno dostrzec, że atmosfera jest
wyraźnie napięta. Oczy Bonasery ciskają gromy w kierunku Taylora, a on sam
zaciska pieści tak mocno, że aż bieleją mu kostki.
Kłócą się.
Stella wykrzykuje coś
w furii.
A potem to się staje.
W jednej sekundzie
przypada do niej i przypiera ją do ściany.
Przez jedną
niebotycznie długą chwilę mierzą się spojrzeniami, po czym Taylor unosi jej
ręce nad głowę i unieruchamia. Oddech Bonasery staje się płytki i niezwykle
szybki, a na twarz i dekolt buchają rumieńce. W jej oczach widać ogień.
I wtedy on już wie, że
ona pożąda go tak bardzo, jak on jej.
Niczym wygłodniałe
zwierze rzuca się na jej szyję i zaczyna obsypywać ją pocałunkami. Jego lewa
dłoń błądzi po jej udzie po czym znika pod materiałem czarnej sukienki, by w
końcu dotrzeć do jej rozpalonego wnętrza. Stella jęczy cicho i chcąc być jak
najbliżej niego, zaciska nogę wokół jego bioder. Z jej ust wydobywa się
zduszony okrzyk, kiedy czuje jego nabrzmiały członek w okolicach swojego podbrzusza.
- Uwolnij mnie – szepcze, a jej głos drży
lekko, kiedy Mac dotyka jej rozpalonych, spragnionych warg.
- Pragnę cię tak
bardzo, że czasami nie mogę oddychać - mówi Taylor, pochylając się i całując ją
namiętnie. Przyciskając ją mocniej do ściany, zacisnął bardziej uścisk na obu
nadgarstkach. Całym swoim ciałem przykrył jej drobną sylwetkę. W geście
zachwycenia wysunęła do przodu biodra, drażniąc się z nim.
- Dobra dziewczynka –
mruknął wprost do jej ust, po czym wpił się w nie, zagryzając dolną wargę. Natomiast
wolną ręką zsuwał koronkowe majtki z obu ud Stelli. Nie miała nic przeciwko, z
jej ust wydobył się kolejny przyjemny jęk, który rozdźwięczał się po całym
pomieszczeniu. Gdy bielizna upadła na podłogę, Mac uwolnił oba nadgarstki,
które z zawrotną prędkością zajęły się odpinaniem paska od spodni i wyciąganiem
pośpiesznie koszuli.
- Wiele razy w mojej
głowie uprawiałam z tobą seks –
wyszeptała mu prosto do ucha, podgryzając małżowinę uszną.
- A więc śnimy o tym
samym - mówi i przyciąga ją jeszcze bliżej.
Pocałunki stają się
coraz bardziej zachłanne i namiętne.
Jej dłonie błądzą w
jego włosach, kiedy on zrywa z niej czarny, koronkowy stanik i zaczyna drażnić
nabrzmiałe z podniecenia piersi. Ciało Stelli wygina się lekko w łuk a ona
jęczy cicho.
- Nie dręcz mnie – szepczą jej wargi i
przyciąga do go do siebie z impetem. Mac chwyta jej lewą pierś w swoje usta i
sprawnie zaczyna drażnić brodawkę, która staje się twarda. Gdy jest już w pełni
usatysfakcjonowany ze swojej pracy, łapie ją za biodra i sadza na pobliskiej
szafce, strącając po drodze lampę, która roztrzaskuje się w drobny mak.
Żadne z nich jednak
tego nie zauważa.
Ich pożądanie sięga
zenitu, kiedy Taylor klęka między jej nogami i rozchyla je lekko. Zbliżając się
do jej ciepłego wnętrza, wyraźnie czuje jej rządzę i uśmiecha się zwycięsko.
Teraz może z nią
zrobić wszystko.
Teraz należy tylko do
niego.
Powoli obsypuje
drobnymi pocałunkami wnętrze jej ud, aż w końcu dociera do jej spragnionej
kobiecości i zatapia się w niej bez pamięci. Wodzi językiem po jej wnętrzu,
drażniąc, liżąc i ssąc, a ona pręży się niczym kot i jęczy z rozkoszy, aż w
końcu osiąga spełnienie z jego imieniem na ustach.
- Mac!!!!
Otwieram gwałtownie oczy, a moje serce bije jak oszalałe.
Przez jedną straszną sekundę zaczynam panikować, a potem
uświadamiam sobie, że jest już rano, a ja leżę w pełni ubrana w swojej
sypialni, w swoim łóżku.
To był tylko sen.
Erotyczny sen.
Kiedy przekręcam się na drugi bok, wyczuwam wilgoć pomiędzy
moimi udami i uświadamiam sobie, że chociaż Mac nie był prawdziwy to mój orgazm
wydarzył się naprawdę. Niechętnie wygrzebuje się z pościeli i kieruję się
prosto pod prysznic. Kiedy ściągam z siebie majtki noszące ślady białej mazi,
mimowolnie uśmiecham się lekko. Ten facet nawet we śnie wie, jak mnie
zaspokoić.
I kiedy tak ciepła woda spływa po moich plecach zastanawiam
się, jak to jest poczuć jego dotyk na swojej skórze, jego oddech i język na
ustach i jeszcze bardziej niż kiedykolwiek zaczynam pożądać go jeszcze
bardziej. Wściekła na siebie szybko spłukuję pianę i owijam się białym,
pluszowym ręcznikiem. Nad moją głową unosi się para wodna i kiedy chcę spojrzeć
w lustro, muszę przetrzeć je ręką. Patrzę na swoje odbicie i tylko potrząsam
głową. Jesteś beznadziejna. Znajdź sobie
wreszcie faceta albo chociaż gościa na jedną noc, bo takie sny cię wykończą
- gratulując sobie pomysłu, suszę włosy i robię delikatny makijaż, po czym
udaję się na łowy do swojej wypchanej, ale i tak zbyt małej jak dla mnie,
garderoby. Staję przed szeregiem sukienek, spódnic, spodni i wszelkiego rodzaju
koszul i bluzek, i zaczyna kręcić mi się w głowie.
- Cholera, jak to
możliwe, że mając tyle tego wszystkiego, nadal nie mam się w co ubrać?! – myślę
i naglę wpadam na genialny pomysł.
Emily!
Ona będzie wiedziała, co zrobić.
Chwytam telefon i wybieram numer mojej nieocenionej
przyjaciółki, która odbiera dopiero po szóstym dzwonku.
- Hmm? - słyszę po
drugiej stronie i odsuwam swojego iPhona, aby spojrzeć na wyświetlacz, który
pokazuje 6:40. Ups! Trochę za wcześnie, ale halo ja mam tutaj wyjątkową
sytuacje, prawda?
- Em to ja.
- Co za ja? Czemu ja
mnie budzi o tak barbarzyńskiej porze?
- 911! Wstawaj!
Musisz przywlec tu swój tyłek i mi pomóc! – wrzeszczę do słuchawki i słyszę,
jak Emily ziewa głośno.
- Dobra już nie śpię.
Co jest?
- Nie mam się w co
ubrać.
- I dlatego mnie
budzisz o… o 6:40! Oszalałaś do reszty?!
- Przestań się mazać.
Jeżeli nie chcesz tutaj przyjść osobiście to przynajmniej powiedz mi, co mam
założyć, aby uwieść faceta.
Po drugiej stronie zapada cisza, która dla mnie nie
zwiastuje nic dobrego.
- Będę za 5 minut –
mówi Em i już po chwili słyszę dźwięk urwanego połączenia.
Kiedy w końcu dociera do mnie z pięciu minut zrobiło się
dwadzieścia pięć, ale czego można się spodziewać po wiecznie spóźniającej się
kobiecie?
- Przybyłam i jestem
gotowa do akcji- oznajmia, gdy tylko otwieram drzwi i bez zbędnych ceregieli,
wpada do mojej garderoby, zrzucając po drodze buty i żakiet.
Podążam za nią i siadam na kozetce, która stoi pod ścianą.
- Skoro masz uwieść
Maca, musisz włożyć coś krzyczącego: ”nie jestem dziwką, ale jak mnie
przelecisz to się nie obrażę” – mówi, marszcząc brwi w zamyśleniu.
- Skąd ten pomysł, że
to właśnie jego chcę uwieść? - pytam, lekko nachmurzona, że zna mnie tak
dobrze.
- Ostatnio cały czas
kłapałaś jadaczką na jego temat. Z resztą nie ty jedna.
Prostuję się na kozetce, zdziwiona.
- A kto jeszcze?
- A jak myślisz? –
patrzy na mnie z podniesionymi wysoko brwiami i wytrzeszczonymi oczami.
- Jake.
- Brawo, Królowo
Spostrzegawczości.
- Nie zmienia to
faktu, że nie zamierzam go w żaden sposób uwodzić. Chcę się po prostu z kimś
zabawić. Mam dosyć tej ciągłej frustracji i niezaspokojenia.
Emily kiwa głową ze zrozumieniem.
- Musisz kogoś
przelecieć.
- Tak, bo inaczej te
sny erotyczne mnie wykończą – mówię zanim zdążę ugryźć się w język i patrzę z
przerażeniem, jak moja przyjaciółka rzuca na podłogę jedną z moich sukienek i
szybko zajmuje miejsce obok mnie.
- Sny erotyczne? –
powtarza, uśmiechając się jak kot, który właśnie zżarł kanarka.
Boże, a już miałam nadzieję, że tego nie słyszała.
- O kim? Mów mi
wszystko! - zaczyna podskakiwać, jak podekscytowana nową kolorowanką i w końcu
łamię się i opowiadam jej o tym, jak zmęczyła mnie sprawa.
O śnie.
O tym, jak kłóciłam się z Taylorem, a później on wziął mnie
na ścianie.
Gdy kończę, szczęka Emily znajduje się w okolicach podłogi.
- No co?
- Nic, nic – mówi,
podchodząc do wieszaków i wyciągając z nich białą, obcisłą sukienkę, rzuca ją w
moim kierunku. Następnie przynosi mi złote dodatki i niebotycznie wysokie,
czarne szpilki.
- Masz. Tak ubrana
nie tylko wyrwiesz setkę facetów, ale też sprawisz, że pewien prawnik będzie
miał podwyższone libido.
Uśmiecham się do niej z wdzięcznością i obejmuję lekko.
- Dziękuję. Jesteś
kochana.
- Nie ma za co.
Bardzo mi przykro, ale muszę lecieć, przygotować się do pracy. Don pewnie już
świruje, bo przez to wszystko zapomniałam komórki – mówi, przewracając oczami –
jeszcze pomyśli, że ktoś mnie porwał.
Odprowadzam ją do drzwi.
- Powodzenia, cziko –
ostatni raz ściskamy się na pożegnanie, a kiedy znika w windzie, odwracam się
na pięcie i wracam do swojego królestwa, aby zacząć szykować się na wojnę.
* * *
Miesiąc pracy w Loyd&Spencer minął błyskawicznie szybko.
Jestem zachwycony obrotem sprawy. Mam świetną pracę, w mieście, które nigdy nie
zasypia. Mam świetnych współpracowników. I mam nad głową kuszący obiekt
westchnień setki mężczyzn. Po wydarzeniu w klubie, stałem się wobec niej
delikatnie bezradny. Moje ciało stało się podatne na jej wdzięk ruchu, ubioru,
a także, jak mówi, śmieje się, czy po prostu pojawi się na horyzoncie. To nie
zdrada. Nic nie jeszcze nie zrobiłem, ani nie robię. Tylko za często o niej
fantazjuję. Kochając się z własną żoną, wyobraziłem sobie, że właśnie ona jest
pode mną. Nie mogę się otrząsnąć z tego do dziś. Nie powinno to się w ogóle
wydarzyć.
Czy ona w ogóle ma
pojęcie, jaki ma na mnie wpływ? – zastanawiam się, parkując swoje Audi w głębi
parkingu. Wychodząc z pojazdu, kątem oka dostrzegam światła i znaczek Leksusa.
Oto i ona. Dostrzegam jej twarz. Rozpuszczone kręcone włosy, na nosie czarne
okulary.
Postanawiam poczekać na nią. Dlaczego? Nie mam skrupulatnej
odpowiedzi. Po prostu chcę ją zobaczyć w całej okazałości.
Na dachu stawiam swoją teczkę i opieram się plecami o drzwi,
zakładając ręce na piersi i krzyżując nogi.
Co, ja właściwie
wyprawiam?
Umknęło mi to pytanie, gdy zobaczyłem, jak wychodzi z
samochodu. Najpierw wykłada obie nogi na zimie. Od razu rzucają mi się wysokie
czarne szpilki i smukłe łydki. Po czym ukazuję się cała, zatrzaskując drzwi i
blokując kluczykiem auto.
Z niemałego wrażenia muszę się poprawić. Jej seksapil rzucił
mnie dosłownie na kolana.
Ta biała obcisła sukienka, która perfekcyjnie przylega do
jej ciała, pokazując światu, jakie posiada walory.
Zrobiło mi się gorąco.
Podnosząc wzrok do góry, zauważa mnie. Lewą dłonią zsuwa okulary
przeciwsłoneczne i zakłada je na głowę, uśmiechając się.
- Witaj, nieznajomy – mówi, zatrzymując się dokładnie
naprzeciwko mnie. – Czyżbyś na kogoś czekał?
- Już nie – odpowiadam,
zachwycony naszym małym flirtem. – Idziemy?
Kiwa tylko głową, a ja powstrzymuję ochotę porwania jej w
swoje ramiona, które palą mnie żywym ogniem.
Jak jedna kobieta może
tak zachwycać? – zastanawiam się, kiedy do mich uszu dociera jej melodyjny
głos.
- Mówiłaś coś?
- Pytałam, jak idzie
sprawa młodego Hoffmana.
- Wiesz, jest ciężko,
ale nie dam zniszczyć mu życia. Chłopak wycierpiał wystarczająco dużo.
Zasługuje na drugą szansę.
W jej oczach dostrzegam coś, czego nie potrafię
zidentyfikować.
Jakiś błysk dumy, a może zaskoczenia?
Nie mam jednak zbyt wiele czasu, aby się nad tym
zastanawiać, więc po prostu wzruszam ramionami i w ciszy wchodzimy do windy.
Do moich nozdrzy wdziera się jej zniewalający zapach i
zaciskam usta w wąską linię. Nieświadomy tego, co robię, złapałem się we własne
sidła. Ta kobieta jest dla mnie, jak narkotyk. Odurza mnie, wabi, a ja bez
pamięci lgnę do niej, jak ćma do ognia.
- 20..21 – w napięciu
śledzę zmieniające się piętra i kiedy wreszcie drzwi windy otwierają się,
ukazując wnętrze kancelarii Loyd&Spencer, oddycham z ulgą.
Bez słowa rozchodzimy się do swoich gabinetów, jednakże
zanim przekroczę próg swojego biura, odwracam się i z uśmiechem mówię:
- Pięknie dziś
wyglądasz, Stello. I te perfumy… - jej policzki rumienią się lekko, a w moim
brzuchu eksplodują motyle. - Miłego dnia – rzucam i znikam we wnętrzu mojego
małego królestwa. Zdejmuję płaszcz i gdy pogwizdując cicho, podchodzę by zająć
swoje standardowe miejsce za biurkiem zauważam, że nie jestem sam. Przy oknie
ubrany w mundur tak charakterystyczny dla Marines stoi wysoki mężczyzna, który
wydaje mi się bardzo znajomy. Przeszukując pamięć, jednocześnie chrząkam, aby
zwrócić jego uwagę.
- Przepraszam, czy
mogę w czymś… - zaczynam i wtedy
nieznajomy odwraca się w moją stronę, a słowa zamierają mi na ustach.
To on.
To naprawdę on.
Jest trochę chudszy niż za czasów Yale, ale to na pewno Rob.
- Rob? – mężczyzna
kiwa tylko głową i uśmiecha się szeroko – Robert Tarner, kopę lat! Co cię tu
sprowadza, stary druhu? – wołam, jednocześnie witając się z nim w typowo męski
sposób.
- Czy muszę mieć
jakiś powód? – udaje urażonego – mamy jakąś konferencje na temat bezpieczeństwa
narodowego w siedzibie ONZ, więc pomyślałem, że wpadnę i pogadamy sobie, jak za
starych dobrych czasów, kiedy jeszcze byliśmy młodzi i piękni.
- Mów za siebie, ja
nadal jestem młody.
- I piękny – parskamy
śmiechem, a potem gestem pokazuję mu, by spoczął na fotelu.
- Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty? –
proponuję.
Rob tylko marszczy nos i kręci głową na co ja uśmiecham się
głupio.
Doskonale wiem, że nie lubi żadnego z wyżej wymienionych
napoi, ale nie zaszkodziło zapytać.
- Wiesz przecież, że
prędzej piekło zamarznie niż ja sięgnę po ten syf.
- W takim razie
musisz poczekać, aż skończę pracę. Tutaj niestety nie mogę cię poczęstować
naszym ulubionym trunkiem. Rozumiesz, Wielki Brat patrzy – wskazuję na mijającą
mój gabinet Spencer.
- Rozumiem. No to co?
Dzisiaj o 6?
- O 7? Zapraszam do
mnie. Megan ma nocny dyżur, więc …
- Wolna chata, yeah –
Rob celuje pięścią w sufit i obaj śmiejemy się cicho – będę na pewno. A teraz
znikam, bo nie chcę mieć cię na sumieniu. Jak wywalą cię z roboty to będzie to
tylko i wyłącznie twoja wina, stary – podnosi się i zaczyna kierować się w
stronę drzwi, kiedy nagle staje jak wryty.
- Coś się stało?-
pytam zaniepokojony jego dziwnym zachowaniem.
Kręci przecząco głową i zwracając się w moją stronę, mówi:
- Kim jest to cudo z
naprzeciwka?
Na początku nie rozumiem, o co mu chodzi, ale potem podążam
za jego wzrokiem i boleśnie uświadamiam sobie co, a raczej kogo ma na myśli.
Stella.
Chodzi mu o Stellę.
- Ahh … to jedna z
prawniczek. Bardzo miła osoba – mówię, próbując zachować spokój.
- Mhmm – Tarner
ponownie lustruje postać Bonasery – lecisz na nią, co? – pyta, unosząc brwi.
- Oszalałeś! Mam
żonę! – udaję oburzenie i modlę się, by mnie nie przejrzał.
- Żonę, żonę, ale no
chyba nie zaprzeczysz, że jest piękna, co? – oddycham z ulgą. Od studiów wiele
się zmieniło i na szczęście dla mnie, Rob nie zna mnie tak dobrze, jak kiedyś.
- Jest śliczna –
odpowiadam i nie mogąc oprzeć się pokusie, patrzę w jej, a nasze spojrzenia się
spotykają. Stella uśmiecha się lekko i wraca do swoich papierów, a ja ponownie
skupiam uwagę na swoim koledze, który gapi się na nią, jak ciele na malowane
wrota.
- Rob? Rob?! –
szturcham go.
- Tak? – w jego
głosie słychać jakieś dziwne rozmarzenie, co powoduje, że mam ochotę go
zamordować. Jeżeli ja nie mogę mieć Stelli to jemu tym bardziej nie pozwolę jej
mieć.
- Przestań się gapić!
To krępujące i wysoce niestosowne – mówię nachmurzony.
- Ohhh… odezwał się w
tobie stary, dobry, grzeczny Mac – śmieje się Rob i tym razem naprawdę kieruje
się do wyjścia. – Do zobaczenia o 7.
- Do 7 – wychodzi, ale
w drzwiach odwraca się jeszcze i pyta:
- Gdzie mieszkasz? –
przez to wszystko zapomniałem, że nie zna mojego adresu.
- Uhh.. wyślę ci
adres smsem, bo nadal nie pamiętam nazwy ulicy. Wiesz, skleroza.
- Pewne rzeczy nigdy
się nie zmieniają - mówi i odchodzi, a ja z ciężkim westchnieniem zasiadam za
swoim mahoniowym biurkiem i z wielkim trudem zabieram się do pracy.
* * *
Wszystko, co powiedziała Emily tego ranka, sprawdziło się.
Nie mogę odkleić z ust uśmiechu, gdyż dobrze widziałam, jak lustruję mnie z
góry do dołu. Podsyciło mnie to jeszcze bardziej. Przez ten sen i tak nie mogę
opanować pragnienia zaciągnięcia go do małego i ciasnego pomieszczenia, i
błagania, by wziął mnie na szybko.
To jest żenujące – potrząsam
głową, kartkując swój brązowy kalendarz. Niemniej jednak podnoszę wzrok. Nie
mogę się oprzeć. Widzę go w towarzystwie mężczyzny w mundurze. To ciekawe. Muszę przyznać, że jego
towarzysz jest przystojny. Wyglądają również na dobrych znajomych. Łapię krótki
kontakt wzrokowy z Taylor’em i czerwienię się, jak nastolatka. Opuszczam głowę,
przygryzając dolną wargę. Tak dłużej nie
wytrzymam – wzdycham, wstając z fotela. Opuszczam swój gabinet i kieruję
się prosto do pomieszczenia socjalnego, po drodze mijając uśmiechniętą od ucha
do ucha Michelle. Odwzajemniam gest i ruszam przed siebie. Gdy w końcu jestem
na miejscu, łapię wysoką szklankę i nalewam wody, po czym wrzucam dwie kostki
lodu, z myślą, że to mi pomoże. Delikatnie chwytam naczynie w dłoń, rozkoszując
się zimnem. Wychodząc z takowej kuchni, wpadam na umundurowanego mężczyznę.
- Um – szybko zatrzymuję się na wysokich szpilkach. –
Przepraszam, nie zauważyłam Pana – spoglądam na jego twarz; dostrzegam na niej
kilka zmarszczek, bystre błękitne oczy i błyskotliwy uśmiech.
- Nic się nie stało – odpowiada i przez chwilę zapada między
nami niezręczna cisza, podczas której przyglądamy się sobie z zainteresowaniem.
Przyjaciel Taylora robi na mnie duże wrażenie i czuję, jak odzywa się moja
kobieca strona.
Ta, która koniecznie musi kogoś przelecieć, bo inaczej
zwariuje.
Nagle przychodzi mi do głowy pewien pomysł, który bez
zastanowienia wprowadzam w życie.
- Może dałby się pan
zaprosić na drinka? – proponuję, uśmiechając się zalotnie.
Boże, co się ze mną dzieje? Jestem tak podniecona, że gdyby
szczotka miała penisa z pewnością bym się jej nie oparła.
- Z przyjemnością.
Jeżeli taka piękna kobieta, jak pani proponuje spotkanie to grzechem byłoby
odmówić – mówi, przewiercając mnie wzrokiem na wylot.
- Czy jutro wieczorem
jest Pan wolny? – pytam, jednocześnie bawiąc się niesfornym kosmykiem włosów,
który opada mi na twarz.
- Mów mi Rob –
odpowiada, podając mi rękę.
- Stella - i kiedy
chcę uścisnąć jego dłoń, on chwyta moją i składa na niej delikatny, prawdziwie
gentelmeński pocałunek, a ja rumienię się. – Więc Rob czy jutrzejszy wieczór ci
odpowiada?
- Jak najbardziej,
Stello. Powiedz tylko gdzie i o której, ponieważ jestem tutaj nowy – wygląda
teraz, jak zagubiony chłopiec i moje serce przyspiesza.
- Opanuj się,
kobieto. To tylko facet! Nie George Clooney! – besztam się w myślach, ale i tak
nie mogę oprzeć się jego urokowi.
- Blue Moon o 8? -
proponuję.
- Będę na pewno. Do
zobaczenia, Stello - cmoka mnie w policzek i odchodzi, pozostawiając po sobie
zmysłowy zapach perfum, które powodują, że robię się mokra.
Znowu.
- Cholera – przeklinam w myślach i z niechęcią przyglądam
się wodzie, która jeszcze niedawno była zimna. Upijam łyk i krzywię się, gdy
okazuje się ciepła. Wracam więc do kuchni i wylewam zawartość do zlewu, po czym
kieruję się do swojego gabinetu, jednakże gdy tylko tam docieram, widzę JEGO.
Analizuje jakieś papiery, a w ustach trzyma ołówek. Przez chwilę gapię się na
jego wargi, a w głowie tłucze mi się myśl, że ja znalazłabym dla nich
odpowiedniejsze zajęcie.
Przymykam oczy i opieram się o ścianę.
Wdech i wydech, wdech i wydech. Powtarzam to jeszcze kilka
razy i w końcu udaje mi się uspokoić na tyle, by nie stracić głowy. Następnie
poprawiam sukienkę i kieruję swoje kroki do jego zacisza. Nie zauważył mnie,
dlatego staję w progu i stukając lekko w futrynę, mówię:
- Puk, puk. Nie
przeszkadzam? – unosi lekko głowę, a jego wzrok zatrzymuje się na moich nogach,
a dopiero późnej przenosi go na twarz.
Uśmiecham się lekko.
- Nie, oczywiście, że
nie- odpowiada, odwzajemniając uśmiech- od tych wszystkich papierów zaczynam
widzieć podwójnie – wzdycha i przeciera oczy.
- Wychodząc z kuchni
wpadłam na twojego kolegę- widzę, jak cały sztywnieje, a usta zaciskają się w
wąską kreskę. Nie wiem, dlaczego to powiedziałam, ale utwierdza mnie to w
przekonaniu, że nie pozostaję mu obojętna.
- Miły facet.
- Tak, bardzo miły –
odpowiada bez przekonania.
Przechylam na bok głowę, przyglądając mu się badawczo.
- Czemu mam wrażenie,
że nie jesteś zadowolony z naszego spotkania?- wygląda na zaskoczonego i już otwiera
usta, żeby zaprzeczyć, kiedy powstrzymuję go, unosząc lekko dłoń- tylko bez
wykrętów.
Przez chwilę bębni ołówkiem o blat biurka, po czym wzdycha
ciężko.
- Rob to porządny
facet, naprawdę.
- Ale..
- Ale jest wojskowym.
Gdyby coś mu się stało na froncie… - zaczyna, a ja wybucham śmiechem, za co
otrzymuję wrogie spojrzenie.
- Przepraszam –
chichoczę, jednocześnie próbując złapać oddech. – Mac my tylko umówiliśmy się
na drinka. A ty mówisz tak, jakbym miała go poślubić.
Taylor uśmiecha się.
- Masz rację. Ja po
prostu nie chcę, żeby cię skrzywdził – mówi, kiedy jestem już przy wyjściu.
- Nie bój się, jestem
już dużą dziewczynką. Potrafię o siebie zadbać - odpowiadam i w przypływie
odwagi podchodzę i całuję go w policzek.
Kiedy opuszczam jego gabinet, czuję jego palący wzrok na
moich nogach i uśmiecham się z satysfakcją.
Mamy remis -
myślę, biorąc do ręki akta.
Siadam na burku i zaczynam je analizować, jednocześnie
starając się, by moje dolne kończyny pozostawały w polu widzenia pewnego
zazdrosnego adwokata.
* * *
Gdy wysyłam wiadomość tekstową z adresem do Roba, mam dziwne
przeczucie, że będzie chciał wypytać mnie o szczegóły dotyczące Stelli. Mam
świadomość, że może już coś planować wobec niej, nawet jeśli widział ją
przelotem, i przelotem zamienił z nią kilka słów. Za dobrze go znam, i za
dobrze pamiętam młodzieńcze czasy, kiedy on wokół siebie miał tuzin dziewczyn.
Nie zawsze to dobrze się kończyło. Wiele niby związków, przeistaczały się w
walkę i falę zazdrości.
Gasząc lampkę na biurku, widzę, jak jeszcze wypełnia jakieś
papiery. Jest zmęczona, ale i zdeterminowana. Jest po prostu cudowna. Czemu
właśnie on może, a ja nie?
Bo masz żonę! – wstrętny
głosik w głowie, przypomina mi realia. Nie
jesteś typem, który zdradza, albo po prostu jesteś tchórzem – analizowanie
mojego życia, nigdy nie było moją mocną stroną.
Zerkając kątem oka na jej żmudną pracę, opuszczam hol
kancelarii i kieruję się do windy. W myślach błagam tylko kogokolwiek, abym nie
wyszedł z siebie w trakcie rozmowy z Robertem. Wolę spędzić wieczór ze starym
kumplem przypominając sobie, jak to było dwadzieścia lat temu, niż ujawniać
tajemnice kobiety, przez którą nie mogę spać.
Kiedy zasuwają się drzwi maszyny i wciskam przycisk zero,
przyznaję w duchu, że jestem zazdrosny. Nie ubolewam nad tym faktem, lecz mam
mieszane uczucia.
Chcę ją mieć tylko dla siebie, ale jednocześnie nie chcę,
żeby ją skrzywdził.
A to właśnie Rob potrafi najlepiej.
Nie raz i nie dwa widziałem ślady po żyletce na nadgarstkach
odrzuconych dziewczyn, kiedy byliśmy jeszcze na studiach. Dokładnie pamiętam
ślady masakry na ich mokrych policzkach i rozpaczliwe telefony w środku nocy.
Mój przyjaciel jest i był typem faceta, który nie potrafi zadowolić się jedną
kobietą. Nie ważne, jaka jest piękna i mądra. On i tak ją zdradzi z pierwszą
napotkaną dziewczyną, która wpadnie mu w oko. Tarner to typ zdobywcy. Myślę, że
właśnie dlatego wybrał wojsko. By zdobywać coś więcej niż tylko naiwne kobiety.
Winda staje na parterze i z głębokim westchnieniem kieruję
się do mojego samochodu, który jak na złość stoi gdzieś na końcu świata.
Warczę, wściekły na siebie za swoją bezmyślność i zaczynam rozglądać się po
parkingu, kiedy czyjaś ręka, zaciska się wokół mojego nadgarstka, a jakiś
kobiecy głos pyta:
- Zgubiłeś coś?
- Tak, zostawiłem
swoje serce w San Francisco, samochód na końcu świata. I Bóg jedne wiem, gdzie
są - odpowiadam.
Kobieta śmieje się cicho i powoli odwracam się w jej stronę.
Parking pogrążony jest w półmroku, ale pomimo tego poznaję
postać Stelli, która teraz patrzy na mnie z szerokim uśmiechem na ustach.
Odwzajemniam gest i przez chwilę po prostu stoimy, przyglądając się sobie
nawzajem.
- Czy ty nie
powinieneś czegoś szukać? – pyta zalotnie i czuję jej ciepły oddech na swoich
ustach. Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak blisko siebie się znajdujemy.
Mierzę ją spojrzeniem i widzę jej zaskoczenie w jej oczach,
kiedy nachylam się nad nią i szepczę jej do ucha:
- Tak naprawdę to już
znalazłem – odsuwam się od niej i zanim odejdę do swojego Audi, które
zauważyłem, pochylając się nad Stellą, dotykam czule jej policzka i mówię:
- Dobranoc, Stello.
Nie odpowiada, ale kiedy mijam ją, wyjeżdżając z parkingu,
jej dłoń znajduje się tam, gdzie jeszcze niedawno spoczywała moja. Uśmiecham
się lekko, nie mogąc uwierzyć w to, że po tylu latach małżeństwa powoli tracę
głowę dla innej kobiety. Kiedy wreszcie docieram do domu jest już prawie 7 i
szybko biorę się za sprzątanie. I kiedy jestem trakcie wkładania brudnych
naczyń do zmywarki, odzywa się dzwonek, oznajmiający przybycie Roba.
- Chwileczkę- mówię,
próbując wcisnąć jeszcze jeden talerz, który pęka i rozlatuje mi się w rękach.
– Cholera - mruczę, zbierając kawałki i wrzucając je do
kosza. Następnie uruchamiam zmywarkę i dopadam do drzwi. Za nimi zastaję Roba,
który z rękami złożonymi na piersi, opiera się o ścianę.
- Trzy godziny
później…- mówi, gdy gestem zapraszam go do środka. - Co ty tu robiłeś?
- Sprzątałem.
- A brzmiało, jakbyś
walczył o życie.
- Bardzo zabawne.
Czego się napijesz? – pytam, chociaż z góry znam odpowiedź.
- Whiskey,
oczywiście.
Uśmiecham się szeroko, przypominając sobie czasy Yale.
Czasy, kiedy po raz pierwszy byłem tak pijany, że nie
wiedziałem, jak się nazywam.
Zacznę od tego, że moj biedny telefon spadł mi czytajac rodział okolo 5 razy. W pewnym momęcie bałam się, że zginął i już kaput koniec żywota. Dzisiaj jestem bardzo poważna gdyż ponieważ Darioszka musiała pujść spać bo chyba by wszystko rozniosła. ;) Tak ogólnie bardzo ogólnie rozdzial wyczepisty. Tylko ten facet.... Nie lubie go i mam ochote rzucić czymś jak czytam gdzie on tam jest. Pan idealny normalnie w świecie dzisiaj normalnie go lubie ale tylko troszeczke. Az szkoda mi go jest ale dalej go nie lubię. Brakowało mi cieplutkiego mojego słoneczka. Ale ten sen dziewczyny naprawde az szczena mi opadła:D No nie wiem co mam napisac naprawde super bo szczerze wyobrażałam sobie coś innego i nie powiem Darioszka zaszalała latalo by wszystko;) Ale w samo w sobie żeby wzbudzić zazdrosć genialne.
OdpowiedzUsuńDaria :D (Ze swoim drugim ja zwanym też Darioszka ktora siedzi zamknięta w szafie)
Oplacilo nam czekac do tak pozniej godziny a mowilam swojej siostrze, ze dodacie bo mam przeczucie. Tyle seksu w tym rozdziale, ze normalnje nie moge. Jeszcze Rob, wojskowy i na drinka. Juz siw nie moge doczekac kolejnego.
OdpowiedzUsuńMaria Magdalena
Rodzial znakomity naprawde, tyle napiecia seksualnego i jeszcze zazdrosny Mac. Juz sie zaczyna miedzy nimi dziac, jux pierwsze gesty nie wiem co widzi moja siostra w wojskowy ale dobra mam nadzieje zw dlugo nie zagosci. :)
OdpowiedzUsuńMagdalena Marianna
P.S. Gratulacje za dostanie sie do Poznania niestety mi sie nie udalo tam gdzie chcialan.
Doczekałam sie :D Odcinek genialny naprawdę powtorze sie ale takie napiecie seksualne sie wyczuwa w tym odcinku, że aż dech zapiera. Robert upil Maca aż śmiac mi sie chce przecież on jest taki poprawny no prawie. Stella jaka zdeterminowana żeby kogoś znaleść. A sen aż słów brak :D
OdpowiedzUsuńLima
Moja szczęka jest na poziomie -30 :D
OdpowiedzUsuńAhh ten Rob nie podoba mi się :/