I want our home to
burn it down
I want nobody when
somebody's around
I won't scream, howl
the moon
But the reason that
I'm howling is you!
Ivy Levan – Killing
you ft. Sting (No Good, 2015)
Krzyk.
Trzask zamykanych z
niezwykłą siłą drzwi.
Ciszy płacz.
Cisza.
Ile razy to
przeżywałeś?
Ile razy wybiegałeś z
domu tylko w koszuli i opierając głowę o kojąco zimną ścianę, rozpamiętywałeś
to, co wydarzyło się chwilę temu. Czy nie miałeś wtedy ochoty uciec, biec jak
najszybciej, jak najdalej się da, aż w końcu dobiegniesz do miejsca, w którym
będziesz szczęśliwy? Ile razy wybierałeś pomiędzy tym, co słuszne a tym, co
dobre?
Tym co byłoby dobre
dla ciebie.
Nie wiesz.
Nie chcesz myśleć o
rzeczach, które ranią.
Dlatego uspakajasz
oddech i po chwili wracasz do domu.
Do tego, co słuszne.
I zamykając za sobą
drzwi, wiesz, że zostawiasz za nimi coś, co nauczyłeś się poświęcać.
Swoje szczęście.
Otwieram oczy.
Poranne promienie słońca wdzierają się przez zasłonięte
zasłony, oświetlając naszą sypialnię, która niczym nie różni się od innych
małżeńskich gniazdek. Komoda, łóżko, dwa stoliki nocne, lampki. Sięgam po telefon i z ulgą stwierdzam, iż mam
jeszcze godzinę a nawet półtorej błogiego snu. Zamykam oczy i wzdychając
radośnie, przekręcam się na bok i szukając ciepłego ciała Megan, wyciągam rękę,
która jednak trafia na zimną i pustą przestrzeń. Gwałtownie otwieram oczy.
Jej dyżur skończył się trzy godziny temu i od co najmniej
dwóch powinna już smacznie spać w swoim łóżku, ze swoim mężem. Słyszę wyjące
syreny karetki pogotowia i mój żołądek kurczy się ze strachu. Zrywam się na
równe nogi i chwytam telefon, ale zanim zdążę wykręcić jej numer, słyszę zgrzyt
zamka, a potem ciche kroki.
Ulga miesza się ze złością, kiedy wychodzę jej na powitanie.
- Hej, skarbie. Czemu
jesteś już na nogach? – pyta wyraźnie zdziwiona. – Masz jeszcze co najmniej
półtorej godziny spania – stwierdza, patrząc na zegarek.
- Miałem zamiar kontynuować swój błogi sen, ale gdy chciałem
się przytulić do żony jej tam nie było – mówię, składając ręce na piersiach.
Wiem, że nie jest to zbyt odpowiedni moment na kłótnię, ale
na to chyba nigdy nie będzie odpowiedniej chwili.
- Oh, mój misio pysio
nie mógł zasnąć bez swojej Przytulanki? – jej głos jest przesłodzony, jak
ciasteczka truskawkowe. Uśmiecha się lekko i wypowiadając te słowa, chwyta mnie
pieszczotliwie za policzek.
- Przestań – mówię,
odpychając ją lekko. –Wiesz, że nie o to mi chodzi.
Wzdycha i siadając na kanapie, opiera głowę na dłoniach.
- Nie wiem, o co te
pretensje. Musiałam zostać dłużej w pracy. Jestem zmęczona i marzę tylko o
łóżku i gorącej kąpieli.
- Właśnie o to
chodzi! – krzyczę, wyrzucając ręce do góry. – Ciągle jesteś zmęczona, ciągle
nie masz na nic czasu. Nie rozmawiasz ze mną, nie dzwonisz, zostajesz po
godzinach więcej niż jakikolwiek kardiochirurg w historii tego szpitala.
Rozumiem, że walczysz o ludzkie życie i podziwiam cię za to, ale to chyba
przesada. Nasze pożycie małżeńskie praktycznie nie istnieje! Kiedy ostatni raz
przyszłaś do mnie tylko po to, żeby się przytulić, co?
- To co ja mam twoim
zdaniem zrobić? – zrywa się na równe nogi. – Zostawić tych ludzi na pewną
śmierć tylko dlatego, że mój mąż nie ma się do kogo przytulić?!
- Tu nie o to chodzi i dobrze o tym wiesz!
- A więc, o co ci
chodzi? – podnosi głos i przechadza się niespokojnie po salonie – wiedziałeś na
co się decydujesz, kiedy prosiłeś mnie o rękę. Doskonale wiesz, że szpital to
nie Hawaje! Jakoś ja nie wypominam ci twoich późnych powrotów.
- Bo albo śpisz albo
w ogóle cię już wtedy nie ma w domu. Kiedy ostatni raz jedliśmy razem kolację,
hm?
- No nie wiem, oświeć
mnie!
- Ja też nie wiem, a
wiesz dlaczego?! Bo to było wieki temu!
Pokręciła głową wyraźnie podenerwowana.
- Wiesz? – rzuca. – Dlaczego zawsze wina jest po mojej stronie,
co? Zawsze problemem w naszym małżeństwie jest tylko moja praca, nie twoja! –
patrzy mi prosto w oczy. – To, ja zawsze wracam późno i nie mam czasu dla tej
drugiej osoby. A ty? Ty uważasz się za idealnego męża, który pamięta o
wszystkim i dba o wszystko! Myślisz, że ja bym nie chciała gdzieś wyjść,
spędzić z tobą więcej czasu?! Uważasz mnie za kobietę bez serca? – pyta mnie,
rzucając płaszcz na fotel. – Po prostu mi powiedź!
Przez chwilę oboje lustrujemy się wzrokiem. Nie mam pojęcia,
co mam odpowiedzieć, ponieważ nie uważam, aby była osobą bez serca, tylko.. Właśnie tylko co?
- Chcę abyśmy byli szczęśliwi.. – stwierdzam spokojnym
głosem.
- Wyobraź sobie, że ja też! – jej ręce spoczywają na
biodrach. – Ale na to musimy zapracować razem, cos poświęcić! Oboje, do jasnej
cholery! – rzuca mi spojrzenie i znika w przedpokoju, gdzie stamtąd kieruję się
do łazienki. Ja natomiast stoję oparty o ścianę wciąż wściekły i dość bezradny.
Czuję, jak adrenalina szczypie mnie w żyły. Opieram tył głowy o gładką powierzchnie
i staram uspokoić nerwy. Kładę obie dłonie na twarz i zaczynam rozumieć, że
oboje popełniliśmy błąd. Że chyba próbujemy ratować coś, co nie ma szansy
przetrwać.
Słyszę szum wody i niewiele myśląc, wciskam na siebie jeansy
i jasny T-shirt, po czym chwytam torbę treningową i wychodzę z domu. Nie mam
ochoty kontynuować tej kłótni. Jestem tak zdenerwowany, że mógłbym powiedzieć
coś, czego później bym żałował. Niecierpliwie naciskam przycisk przywołujący
windę, aż w końcu zniecierpliwiony postanawiam pójść schodami. Kiedy docieram
do swojego auta adrenalina nadal buzuje w moich żyłach, ale serce powoli
powraca do normalnego rytmu. Odpalam silnik i z piskiem opon kieruję się do „Sport Center”. Co prawda ćwiczenia nie
spowodują, że moje problemy znikną, ale na pewno pomogą rozładować nadmiar
agresji, który zgromadził się w moim organizmie. Kiedy przekraczam próg klubu,
wita mnie piękna blondynka, która szczebiocze coś o zniżkach i bonusach, na co
ja kiwam tylko bezmyślnie głową. Chcę już tylko znaleźć się sam na sam z
wielkim workiem treningowym i walić w niego dotąd, aż zabraknie mi tchu.
- Czy posiada pan
kartę stałego klienta?- pyta blondyna, a ja powstrzymuję cisnącą mi się na usta
obelgę. W końcu to nie jej wina, że moje życie uczuciowe to jedna wielka kostucha.
- Niestety nie. Dopiero niedawno przeprowadziłem się tutaj z
Chicago – odpowiadam najgrzeczniej, jak potrafię.
- A czy zechciałby
pan ją wyrobić? Wystarczy tylko podać dane, zapłacić za miesiąc i podpisać.
Kartę doładowuje się co miesiąc.
- No dobrze. W takim
razie poproszę o ten formularz.
- W końcu siłownia to
niezły pomysł na rozładowanie emocji. Nie tylko złości- myślę i kiedy Pamela,
bo tak ma na imię recepcjonistka (o czym świadczy identyfikator przyczepiony do
bluzki nad bardzo kształtną piersią), przynosi mi druczki, wypełniam je i już
po chwili jestem dumnym członkiem „Sport Clubu”. Nie wiem, dlaczego, ale gdy w
końcu zrzucam z siebie niewygodne jeansy i wkładam czarne dresy, czuję, że
zaczynam nowy rozdział. Że może po tylu latach kręcenia się w kółko coś
wreszcie się zmieni.
Wzdycham głęboko i zatrzaskując drzwi szafki, uśmiecham się
szeroko.
- Czas na zmiany –
mówię i chwytając ręcznik, opuszczam szatnię.
Kiedy wchodzę na salę dostrzegam tylko dwóch młodych
mężczyzn podnoszących ciężary. Oboje mieli w uszach słuchawki, a po czole i
rękach spływał już gorący pot. Rozglądam się więc po pomieszczeniu i szukam
stanowiska, które najbardziej będzie mi odpowiadało, prócz worka treningowego,
który zostawię na później, póki nie rozciągnę kilku mięśni. W końcu postanawiam
iść na bieżnie, lecz chwilę przed nią staję w rozkroku i wykonuję kilka
ćwiczeń, które pomogą mi, abym nie złapał skurczu podczas biegu. Gdy kończę je
wchodzę na bieżnię. Ustawiam najpierw na poziom swobodnego spaceru. Po kilku
minutach przestawiam na szybki marsz wydychając powietrze ustami, a łapiąc je
nosem, a po chwili biegnę już na najwyższych obrotach. Czuję, jak pot powoli
spływa po plecach. Cieszę się, że jestem typem, który od zawsze lubił wysiłek,
więc dotrzymuję tępa i skupiam wzrok przed sobą. Po półgodzinnym biegu schodzę
z urządzenia i rozciągam barki. Podnosząc głowę do góry uświadamiam sobie, że
nadal w pomieszczeniu jest nas troje. Tym razem jednak obaj panowie zmienili
już ćwiczenia. Jeden szybko wykonywał brzuszki, a drugi pompki z klaskaniem w
powietrzu. Przekręcając kark siadam na krzesełku i sięgam po uchwyty, na
których są doczepione ciężary. Obie strony ważą po pięć i pół kilo. Nie
zastanawiam się zbyt wiele, tylko zaczynam je podnosić. Góra, dół, Góra, dół. To jest dobre, prawie, jak seks – gdy ta
myśl przelatuję mi przez głowę, wyobrażam sobie siebie i Stellę w wielkim
łóżku.
Zbok – mówi moja
podświadomość, a ja zaczynam szczerzyć się sam do siebie. Jak bardzo wiem o tym
tylko ja i mój mózg. Jak dobrze, że ludzie nie potrafią czytać w myślach.
Inaczej dawno już byłbym po rozwodzie i próbował zaciągnąć w moje sidła piękną
prawniczkę rodem z Grecji.
- Niech pan więcej
pracuje nogami – doradza mi jeden z mężczyzn znajdujących się ze mną na sali.
Nie wygląda na typowego mięśniaka bezmózgowca, chociaż nie można mu odmówić
tego, że jest wysportowany, o czym świadczą umięśnione barki. I gdyby Jake był
tutaj ze mną na pewno byłbym świadkiem sceny żywcem wyjętej z filmu Woody’ego
Allena. – Inaczej do końca życia nie wyleczy się pan z zakwasów, które z
pewnością pojawią się w pańskich barkach. Jestem Don – przedstawia się młody
instruktor i wyciąga rękę, którą bez wahania ściskam.
- Mac – uśmiechamy
się do siebie i każdy z nas wraca do swoich zajęć. Próbuję powstrzymać się od
zadania mu tysiąca pytań, ale ostatecznie moja ciekawość wygrywa. W końcu
jestem nowy w mieście i nie mam żadnych kumpli, nie licząc Waltersa, który nie
bardzo kwalifikuje się na kumpla. Prędzej na kumpelkę.
- Więc Don… czym się
zajmujesz? Nie chcę być wścibski, ale skoro i tak tutaj jesteśmy to dobrze by
było o czymś porozmawiać. Ćwiczenie w milczeniu dłuży się, jak przejażdżka
samochodem w godzinach szczytu.
Mężczyzna śmieje się i kiwa potakująco głową.
- Masz rację.
Jednakże muszę cię uprzedzić, iż nie jestem interesującym okazem. Pracuję w
policji.
- Detektyw.
- Yup.
- Narkotykowy czy
śledczy?
- Raczej siedzę w morderstwach. Pomagam prokuraturze wsadzać
tych baranów za kratki.
- A ja wam
przeszkadzam- mówię z rozbrajającą szczerością. Don przygląda mi się spod
zmarszczonych brwi.
- Jesteś gangsterem?
- A czy wyglądam na
kogoś, kto chodzi po ulicach tylko po to, żeby komuś przywalić? – pytam,
uśmiechając się szeroko.
- W takim razie
musisz być prawnikiem.
Kiwam głową.
- Wiedziałem! –
krzyczy triumfalnie Don – wiedziałem, że ta ciekawość wydawała mi się znajoma.
- Znajoma?
- Moja narzeczona
jest prawnikiem. Człowieku, jest lepsza niż wariograf. Zwietrzy kłamstwo na
kilometr. A spróbuj odebrać, jakiś telefon i wyjść do innego pokoju podczas
rozmowy… Nie upłynie minuta od zakończenia połączenia, a ona już zdąży postawić
ci zarzuty, przesłuchać i wydać wyrok.
Wybucham śmiechem.
- Aż tak źle? Wiesz,
prawnicy z reguły muszą być dociekliwi.
- Wiem. W sądzie
jesteście wielkim wrzutem na dupie.
- Dzięki, stary. Nie
ma to jak konstruktywna krytyka.
Don szczerzy zęby w szerokim, szczerym uśmiechu, który
okazuje się zaraźliwy.
Jeszcze przez chwilę rozmawiamy o urokach naszej pracy, gdy
nagle przerywa nam dźwięk mojego telefonu.
- Taylor - rzucam do
słuchawki. – Tak? Dobrze, oczywiście. Będę za dziesięć minut. Do zobaczenia.
- Praca?
- Niestety. Muszę
lecieć, bo inaczej szefowa odgryzie mi głowę.
- Uciekaj. Tego byśmy
nie chcieli. Głowa przyda ci się w sądzie.
- Miło było poznać.
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy – mówię, ściskającemu rękę na
pożegnanie.
- Przychodzę tutaj
codziennie, więc na pewno jeszcze nie raz mnie tu zobaczysz.
- To do zobaczenia.
- Na razie.
Wpadam do szatni i chwytam swoje rzeczy, które pośpiesznie
upycham w torbie, po czym wskakuję do samochodu i w rekordowym czasie docieram
do kancelarii, gdzie czekają na mnie Michelle i Stella. Jakiś nagły zwrot w
śledztwie. Parkuję i szybkim krokiem kieruję się do windy.
* * *
Gdy odwracam głowę w stronę wind ukazuję mi się sylwetka
Taylora. Zahaczam swój wzrok na nim, ponieważ jest ubrany w ciasną czarną
koszulkę bez rękawków i dresy, a w ręku trzyma sportową torbę. Nieświadomie
stawiam dwa kroki do przodu, ciągle patrząc, jak szybko uwija się, aby do nas
dojść. Czy, ja pomyślałam „dojść”? –
zagryzam wargę, czując, że rumienie się na policzkach. Uśmiecham się do swoich
myśli i niecierpliwie czekam na jego przyjście. Po kilku sekundach zjawia się w
tym samym pomieszczeniu, co ja.. niestety Jake i Michelle.
- Przepraszam, że tak wyglądam – rzuca do nas, lekko dysząc.
Na ten dźwięk przez moje ciało przebiega drobny dreszczyk. – Przebiorę się –
mówi, pokazując swój strój.
Jak dla mnie nie
musisz – myślę, zakładając ręce na piersi i bacznie obserwuję mięśnie
ramion i barków, które są cholernie seksowne, nawet lepsze od.. Roberta. Kręcę
głową z niesmakiem. Odrzucam tę niesforne porównanie i z powrotem wracam do
lustrowania sylwetki Taylora. Mam świadomość, że Michelle i Mac wymieniają
jakieś zdania, ale przyznaję się, że ledwo je, co słyszę. Zwolnionym tempie
widzę, jak poruszają się jego wargi, mięśnie rąk, które z każdym gestem
napinają się w coraz to innym miejscu. W końcu, na chwilę przenosi swój
błękitny wzrok na mnie i uśmiecha się. Oczywiście odwzajemniam ten gest w
między czasie dosłuchując parsknięcia Waltersa.
Patrzę na niego wymownie i kiedy nachyla się nade mną,
słyszę, jak cicho śpiewa:
- Yummy, yummy…-
ignoruję go jednak i staram się skupić na tym, co zamierzamy zrobić, jednakże
Taylor przyciąga mój wzrok, jak magnes. Zachowuję się, jak napalona
szesnastolatka, która ma przed sobą pierwszy raz z najprzystojniejszym
chłopakiem w szkole, a nie jak trzydziestoparoletnia kobieta, ale nic nie mogę
na to poradzić. Ten facet jest dla mnie, jak narkotyk. A jak wiadomo zakazane
najbardziej kusi.
- Co o tym myślisz,
Stello? – Michelle przygląda mi się spod okularów, jednakże ja nie reaguję
nadal pogrążona w marzeniach o przystojnym brunecie. – Stella? Stella!
Dopiero to zwraca moją uwagę.
- Hm? – pytam tępo, a
Jake parska śmiechem, co nieudolnie próbuje ukryć, udając napad kaszlu.
- Pytałam, co myślisz
o takim rozwiązaniu sprawy? – powtarza Spencer, a na jej twarzy widzę rosnący
niepokój. – Dobrze się czujesz? Wyglądasz na rozpaloną…
Nawet nie masz pojęcia
– myślę, a głośno mówię:
- Ja …tak. Umm…
strasznie tu gorąco. A co do pomysłu zgadzam się w stu procentach.
- W takim razie
sprawa załatwiona – Michelle wstaje i wychodzi, a za nią podąża Taylor, który
znika wewnątrz łazienki. Na myśl o jego nagim, spoconym ciele, które zapewne
teraz znajduje się pod zimnym prysznicem, wilgotnieję między nogami i
nieświadomie oblizuje usta. Ile bym dała by być chociaż podłogą w tej łazience…
- Gapiłaś się –
szczerzy się Walters, krążąc wokół mnie, jak jastrząb polujący na ofiarę.
- Nieprawda - próbuję
zaprzeczyć, ale robię to bez przekonania.
Oboje wiemy, że pożerałam Taylora wzrokiem i wypieranie się
nie ma sensu, ale przyznanie racji Waltersowi to ostatnia rzecz na jaką mam
ochotę. Jego ego i bez tego jest wystarczająco duże.
- Prawda. Gdyby
gapienie się było karalne, poszłabyś siedzieć za molestowanie.
- A to niby dlaczego?
- A to dlatego, że
rozbierałaś go wzrokiem.
- Ohhh… przymknij
się.
- Widziałaś jego
mięśnie? Ciekawe czy ma też kaloryfer… - zastanawia się Walters, a ja liczę do
trzech, próbując odpędzić od siebie obraz nagiego Taylora i ochotę, aby nie
bacząc na nic, wparować do męskiej toalety i wziąć go na ścianie.
- Jest cudowny! Te
mięśnie, ten głos…. Ahhh…
- Przestań! - warczę.
– Nie masz czegoś do roboty?
Zaprzecza ruchem głowy i dźgając mnie palcem w ramię, mówi:
- Ktoś tu jest
napalony. I nie mówię tutaj o Panu Północce.
Wzdycham ciężko i zamykam oczy.
- Nawet nie chcę
wiedzieć, co to znaczy. Idź już sobie, co? W przeciwieństwie do ciebie,
niektórzy muszą pracować - wstaję i próbuję go wypchnąć z gabinetu.
- Jesteś niemiła.
Ranisz moje biedne serduszko…
- Jakoś to przeżyje –
wypycham go na korytarz i zamykam drzwi. Nawet nie jestem jeszcze przy biurku,
kiedy drzwi otwierają się i pojawia się w nich głowa Waltersa:
- He’s yummy now, ooohhh
he’s yummy, now – zaczyna śpiewać wymyśloną przez siebie piosenkę na melodię „In the Army Now”.
- Ohhh… zamknij się,
bo ci urwę język! Obiecuję! – mówię i gdy zaczynam kierować się w jego stronę,
Jake ulatnia się, jak kamfora.
Chwila spokoju –
myślę i z błogością zasiadam na swoim skórzanym fotelu. Mimowolnie spoglądam na
gabinet Taylor’a, które jak na razie jest puste, gdyż jego właściciel przebywa
teraz w łazience i bierze prysznic. Ugh,
przespałam się z jego przyjacielem – przypominam sobie, by odpędzić różne
opcje wtargnięcie do pomieszczenia, gdzie znajduję się Pan Idealny. Pan Idealny. Z pewnością mogę go tak nazwać
– uśmiecham się pod nosem.
* * *
Wychodząc z łazienki, napotykam się na uśmiechniętego od
ucha do ucha Jake.
- Czy ty zawsze musisz być taki? – pytam, przekręcając lekko
głowę w lewo.
- Chyba tak – lustruję mnie, a jego uśmiech bardziej się
rozszerza. – Muszę ci powiedzieć, że naprawdę dobrze wyglądasz – mówi poważnym
tonem, a zarazem można wyczuć w nim lekką zabawę. – Zazdroszczę komukolwiek,
kto widział cię bez koszulki. Mówię serio! – chichoczę, jak oszalały.
- Dobrze się czujesz? – bacznie mu się przyglądam.
Jake chwilę się zastanowił, po czym oparł dłonie na
biodrach:
- Wspaniale! Jak nigdy!
Mrużę powieki i uśmiecham się. W duchu cieszę się, że w
pracy jest taka osoba, która potrafi każdego rozśmieszyć. A dzisiejszy poranek
mogę spokojnie zaliczyć do nieudanych.
- Dzięki, że mnie rozbawiłeś – klepię go po ramieniu. – Ale
i tak powiem Andrew, że mnie podrywałeś – Walters spogląda na mnie, po czym
oboje parskamy śmiechem.
- Meh… - macha lekceważąco ręką Jake, kiedy pierwsza fala
niekontrolowanego chichotu mija – Andy wie, jaki ze mnie Casanova.
Unoszę brwi w geście zdziwienia i patrzę na niego znacząco.
- Ale wiesz, że
Casanova wolał dziewczynki? – mówię, uśmiechając się tak szeroko, że aż bolą
mnie policzki.
- A czy wiesz, że podobno lubił też chłopców? –
odpowiada Walters, a mi opada kopara.
Zaprzeczam ruchem głowy i nagle coś sobie uświadamiam.
- Jake? – zaczynam
najbardziej niewinnym tonem.
- No?
- Czy to oznacza, że
ty też…
- Że ja też co? –
pyta, robiąc wielkie oczy.
- No - zniżam głos do
szeptu – że ty też działasz na dwóch frontach.
Młody gwałtownie się prostuje i robi taką minę, jakbym
obrzucił go największą obelgą.
- Oszalałeś?! Ja
lubię tylko przystojnych i dobrze zbudowanych mężczyzn, kochanieńki.
- Okej, okej – unoszę
dłonie w obronnym geście – bez urazy.
- Spoko. Fani zawsze
mnie o to pytają.
- Jesteś niemożliwy.
- Wiem, ale i tak
wszyscy mnie kochają – mówi, takim tonem, jakby właśnie zgarnął Oskara za
najlepszą rolę pierwszoplanową.
Kiwam z rozbawieniem głową.
- Uważaj, żebyś nie
popadł w samouwielbienie. To groźne. Pamiętasz co się stało z Narcyzem?- pytam,
w myślach odtwarzając sławny mit. Ni stąd ni z owąd przed oczami staje mi
sylwetka Stelli.
Grecja, mity, Narcyz…
Dlaczego wszystko musi się sprowadzać do niej? Dlaczego musi
być moim wspólnym mianownikiem dla wszystkiego, o czym myślę?
Sfrustrowany wzdycham głęboko.
- Męczący prysznic?
- dociera do mnie jakiś cichy głos i
przestraszony, podskakuję lekko do góry.
- Spokojnie to tylko
ja – mówi Bonasera, kładąc dłoń na moim ramieniu. Jej dotyk sprawia, że
przechodzą mnie dreszcze, a pożądanie zaczyna zbierać się w okolicach pępka.
Pogrążony w myślach nawet nie zauważyłem jej przybycia. Jake patrzy tylko na
nas z dziwnym wyrazem twarzy.
- Co robisz? – pyta
Stella.
- Myślę nad tym, kim
był ten Narcyz – odpowiada, pukając się jednocześnie w czoło.
Kobieta parska śmiechem, a jej ciepły oddech omiata moją
wyeksponowaną skórę i pobudza do życia inną, znacznie wrażliwszą na jej
obecność część ciała i wiem, że szybko muszę znaleźć wymówkę, aby znaleźć się
jak najdalej od niej. Inaczej zawstydzę i ją i siebie.
- Ciężki proces… -
mówi Bonasera. – Radzę poszukać w mitologii greckiej. Książki nie gryzą, Jake.
Słowo daję – młody krzywi się i mamrocząc coś pod nosem, znika w swoim
gabinecie – Mac, jak już skończysz – bezwstydnie zaczyna lustrować mnie od góry
do dołu –przyjdź do mojego gabinetu. Trzeba omówić szczegóły naszej zasadzki.
- Oczywiście -
odpowiadam najspokojniej jak mogę i zaciskam pięści tak mocno, aż drętwieją mi
palce. To wszystko, co mogę zrobić, aby nie rzucić się na nią i wziąć tu i teraz.
Stella jeszcze raz obrzuca mnie lubieżnym spojrzeniem i uśmiechając się
uwodzicielsko, odchodzi, a ja z jękiem wracam szybko do łazienki.
Po czymś takim przyda się kolejny zimny prysznic.
* * *
Dźwięk pukania w szklane drzwi wybudza mnie ze skupienia nad
grubymi papierami. Odwracam się na fotelu w stronę hałasu i dostrzegam opartego
Taylora o framugę.
Na jego twarz maluję się dość dziwna ekspresja, której nie
potrafię opisać słowami.
- Możesz wejść – mówię, wstając z miejsca i poprawiam
materiał sukienki w okolicach talii. – Chyba, że się mnie boisz – zagajam. –
Nie gryzę – wzruszam ramionami. Co, ja
plotę?
- To na pewno – stwierdza Mac, lekko czerwieniąc się na
policzkach. Czy, ja z nim zaczęłam
flirtować? Po chwilowej ciszy, Taylor zabiera głos: - Więc mamy udawać
parę, która chce wynająć dziewczynę do trójkąta – mówi to z powagą, ale i też z
drobnym rozbawieniem. – To będzie dziwne – podsumowuję.
Przyglądam mu się uważnie, i stwierdzam, że kręci mnie jego
wstydliwość i powściągliwość.
- Tak, jak wspomniałam wcześniej, nie będę gryzła – w
powietrzu pokazuję gest przyrzeczenia. – Poza tym, jestem pewna, że pójdzie nam
to sprawnie.
Mac kiwa głową wodząc wzrokiem po podłodze.
- Więc gdzie się spotykamy? – pyta.
- Na miejscu?
- O 7?
- Tak.
Chwilę się na mnie patrzy.
- Jakieś wymogi, co do ubioru? – wyjmuję dłonie z kieszeń
spodni.
- Myślę, że nie – odpowiadam, lustrując złote spinki na
koszuli. – Nosisz najlepsze garnitury, więc nie mam obaw – potakuję sobie, a on
uśmiecha się lekko.
- To do zobaczenia na miejscu – przez chwilę patrzymy sobie
w oczy, po czym on odwraca się i kieruję się w głąb kancelarii. Przez chwilę
odprowadzam go wzrokiem aż wreszcie znika mi z pola widzenia. Wzdycham ciężko i
wracam do analizowania swoich notatek, które bardziej przypominają bełkot
pijanego niż sprawozdanie doświadczonego prawnika.
Ofiara:
Emma Phillips (Grace Brook)
Przestępstwo: gwałt
Im bardziej zagłębiam się w szczegóły, tym bardziej
przekonuję się, że moje życie mimo wszystko jest tak idealne, jak tylko życie
normalnego człowieka być może. Kiedy kończę jest już 5:30 i wyskakuję z biura,
jak rażona piorunem. Mam tylko nieco ponad godzinę, aby przygotować się do
naszej „małej” operacji, która może sprawić, że znajdziemy się na celowniku
jakiś bezwzględnych bandziorów, którym zależy tylko na pieniądzach.
Jeżeli już się nie znaleźliśmy...
Wzdrygam się na samą myśl i odruchowo oglądam się za siebie,
sprawdzając czy nikt mnie nie śledzi. Parking jest jednak pusty i z ulgą
wsiadam do swojego kochanego białego auta i kieruję się w stronę mieszkania.
Kiedy docieram na miejsce zostaje mi już tylko niecałe czterdzieści minut i
sfrustrowana zrzucam w pośpiechu z siebie ubrania, które lądują na podłodze.
Następnie biorę szybki prysznic i wbiegam do swojej garderoby, niecierpliwie
przeglądając jej zawartość.
- Nie, nie,
zdecydowanie nie – mamroczę, przesuwając kolejne wieszaki z sukienkami.
Wreszcie trafiam na piękną, żółtą sukienkę przed kolano i aż klaszczę z
radości.
Powalę go na kolana
– myślę z satysfakcją, zapinając suwak i montując podsłuch tak, jak kazał mi
Jake.
Szybki makijaż i już z powrotem jestem w drodze.
Kiedy zajeżdżam pod budynek, w którym znajduje się agencja,
Mac już na mnie czeka.
- Gotowy?- pytam,
starając się opanować drżenie rąk i nóg.
- Oczywiście – patrzy
na mnie i chwytając mnie za rękę, mówi. – Spokojnie. Jestem przy tobie.
Szczerość jaka odbija się w jego lazurowych oczach dodaje mi
odwagi i uśmiecham się lekko.
- Miejmy to za sobą –
powoli wypuszczam powietrze i kiedy próbuję cofnąć dłoń, on tylko kręci głową i
oświadcza:
- Kochamy się?
Pamiętasz? Dłonie zostają. Chodźmy.
Wchodzimy do środka i od razu do moich nozdrzy dociera
zapach olejku różanego i świec. Na ścianach wiszą wizerunki takich gwiazd, jak
Marilyn Monroe i Audrey Hepburn i nie mogę powstrzymać cichego prychnięcia,
które wydobywa się z moich ust.
- Burdel z klasą –
szepczę do Maca.
Taylor kiwa tylko głową, ale milczy. Jego oczy krążą po
bordowych ścianach i kobietach, które skąpo odziane, przechadzają się po
korytarzu.
Pewnie nigdy nie był w
burdelu – ta myśl przynosi mi dziwną satysfakcję i uśmiecham się triumfalnie.
Definitywnie zasłużył na miano Pana Idealnego.
W końcu docieramy do czegoś, co można by nazwać recepcją i
wczuwając się w rolę, mówię uwodzicielskim głosem:
- Dzień dobry.
- Witam. W czym mogę
pomóc? – dziewczyna, która siedzi za ladą ma nie więcej niż 18 lat i ubrana
jest tak skąpo, że przy niej wyglądam jak zakonnica.
- Potrzebujemy
dziewczyny do trójkąta – odpowiadam. – Mój mąż i ja obchodzimy dziesiątą
rocznicę ślubu, rozumie pani, okrągła rocznica, a mój misio jest strasznie
wymagający… - przenoszę swój wzrok na Taylora i gładzę go delikatnie po
policzku, po czym zmniejszam dzielący nas dystans niemalże do zera tak, że
nasze nosy się stykają, ale usta dzielą milimetry. – Prawda, misiaczku?
- Jak ty mnie dobrze
znasz – mruczy Mac i chwyta mnie za pośladek.
- Oj niegrzeczny –
chichoczę i biję go po rękach. - Nie tutaj. Bądź cierpliwy.
- Wiesz, że nie mogę
się powstrzymać, kiedy tak do mnie mówisz – jego głos przybiera dziwny ton i
mój żołądek wywija koziołka. Starając się nie stracić twarzy i nie schrzanić
przykrywki, zwracam się znowu do recepcjonistki:
- To jak będzie?
- Macie państwo
jakieś szczególne preferencje? – pyta młoda.
- Ma być otwarta na
nowe doświadczenia – mówi Taylor i puszcza jej oczko.
- Zdaję się, że
Brittany będzie idealna. Proszę chwileczkę poczekać – dziewczyna znika gdzieś w
głębi korytarza, a ja uwalniam się z uścisku Maca. Jego bliskość sprawia, że
powoli tracę panowanie, a to nie czas i miejsce na takie ekscesy.
- Nieźle nam idzie –
szepcze mi do ucha mój udawany małżonek, a jego ciepły oddech omiata moją
szyję, wywołując gęsią skórkę. Z trudem tłumię głębokie westchnienie i
przeklinam go za to, że tak na mnie działa.
- Tak – odpowiadam, a
mój głos lekko drży.
A niech go diabli!
Podczas gdy ja próbuję uspokoić oddech, wraca recepcjonistka
w towarzystwie młodej blondynki, która ubrana jest w czerwoną sukienkę,
odsłaniającą więcej niż zakrywającą, ale mam to gdzieś. Chcę tylko, żeby ten
koszmar się skończył.
Załatwiamy wszelkie formalności i już po chwili zmierzamy w
stronę hotelu.
Kiedy tam zajeżdżamy na niebie pojawiają się pierwsze
gwiazdy i przez chwilę po prostu stoję na chodniku z głową zadartą do góry. Z
transu wyrywa mnie dotyk czyjejś dłoni na moim biodrze.
- Wszystko w
porządku, kochanie? – pyta Mac-mąż, ale widzę, że jego troska nie jest udawana.
Uśmiecham się i kiwam głową, a on tylko obejmuje mnie w tali i prowadzi do
wnętrza budynku. Naprawdę wolałabym, żeby tego nie robił.
Jego dotyk doprowadza mnie do szaleństwa.
Sprawia, że mam ochotę się na niego rzucić, zedrzeć ten
szyty na miarę garnitur od Hugo Bossa i kochać się z nim dotąd, aż zobaczę
przed oczami gwiazdy. Jednakże nie mogę tego zrobić.
Jest żonaty i dla mnie
– niedostępny.
Wzdycham smutno i podążam za nim do holu, gdzie zostawia
mnie z Brittany i kieruje się do recepcji po klucz do pokoju.
- Dobry jest? - pyta
blondynka, przeżuwając gumę w sposób, który określiłabym jako wulgarny.
- Najlepszy –
odpowiadam.
Na tym nasza rozmowa się kończy. Po chwili dołącza do nas
Taylor i wszyscy udajemy się na piętro do pokoju 2119. Kiedy tylko drzwi się
zamykają, kobieta zaczyna się rozbierać.
- Stop! – krzyczy Mac.
– Przepraszamy, że w ten sposób, ale musimy porozmawiać.
Brittany patrzy na nas zdziwiona i sprawia, że sukienka
wraca na swoje miejsce, a ja oddycham z ulgą.
- Mi tam obojętne,
ale zapłacicie za to?- pyta.
- Oczywiście –
odpowiadam, siadając jak najdalej od niej i od Taylora – chcemy, żebyś nam
powiedziała jak nazywają się mężczyźni, którzy pracują dla agencji jako
alfonsi.
Blondynka rzuca mi nieprzychylne spojrzenie i robi wielkiego
balona, który po chwili pęka z hukiem.
- Boże, daj mi
cierpliwość – myślę, przewracając oczami.
- Chyba was
całkowicie pogięło! – mówi młoda, wyjmując papierosa – kim wy do cholery
jesteście? FBI? CIA? – cały czas grzebie w torebce w poszukiwaniu zapalniczki.
- Jesteśmy prawnikami
kobiety, która została przez nich zgwałcona – oznajmiam i to zwraca uwagę
blondyny, bo przestaje szukać i patrzy nas zdziwiona.
- Jesteście papugami
Emmy?
- Tak. Znasz ją? –
pyta ze zdziwieniem Taylor.
- No raczej.
Chodziłyśmy razem na uniwerek w LA. Słyszałam, co jej się przydarzyło. Przykra
sprawa, ale sama sobie zasłużyła. Od Rodrigezów się nie odchodzi - przez chwilę
w pokoju panuje cisza przerywana odgłosami tętniącego życiem miasta. W końcu
Brittany wzdycha głęboko i zapalając papierosa (w międzyczasie zdołała znaleźć
zapalniczkę), mówi:
- Pomogę wam, ale
jeżeli mnie sypniecie, to ja sypnę was.
- Uczciwy układ –
stwierdza Mac, puszczając mi oczko.
Krzywię się tylko z niesmakiem.
Czuję się jakaś brudna.
- Ci bandyci to Drake Richi i Eduardo Devasquez. Słyszałam,
jak zdawali raport szefowi.
- Wiesz coś więcej na temat tego raportu – dopytuję ją, gdy
siada na skraju łóżka.
Blondyna patrzy na niego i wzdycha.
- Słyszałam tylko, że Emma została załatwiona i nie puści
pary z ust – zakłada nogę na nogę i odchyla lekko głowę do góry.
- I to tyle? – wtrącam się.
- Taaaaak – odpowiada przeciągle. – Ja się nie mieszam w
takie sprawy. Jestem ugodowa i nie potrzeba mi problemów, więc szybko się
zmyłam, gdy usłyszałam tę część raportu.
Zerkam na Taylora, który wpadł w tok myślenia. Kiwając głową
podnosi wzrok do góry, i mówi:
- Dziękujemy za informacje – wstaję z grubego materaca. –
Masz tutaj swoją zapłatę, tak jak mówiłem – zza marynarki wyciąga białą
kopertę.
Dziewczyna szybko ją łapie i chowa, do małej i ciasnej torebeczki,
którą szybko zatrzaskuję.
- Jakby coś, to ja was nie znam, ani wy mnie – mówi na
pożegnanie, a po chwili oboje słyszymy dźwięk zamykanych drzwi.
- To co teraz? – rzucam, zakładając ręce na piersi.
- Przekażemy to Waltersowi – mówi spokojnie, przystając obok
mnie. – On będzie wiedział co zrobić, poza tym ma znajomości w policji, to też
nam pomoże – tłumaczy. – Sami nie możemy nic z tym zrobić, bo wiesz, że nie mamy
takiej mocy. To są niebezpieczni ludzie, Stello – patrzy mi prosto w twarz. – A
my tylko bronimy tę biedną dziewczynę.
Mrużę powieki i przygryzam wewnętrzną stronę wargi.
- Może masz rację – zmieniam ciężar ciała z lewej nogi, na
prawą. – Ale, ja czuję, że jesteśmy w stanie zrobić coś więcej, niż ładnie ująć
zdobyte informacje i wygłosić to sędziemu, tak przekonująco, by Emma wygrała.
Mac zaciska usta w cienką linię. To mu się nie podoba.
- Jesteśmy tylko prawnikami, a nie detektywami – przypomina mi.
– Zrobiliśmy to, co do nas należało, możemy wracać.
Stoimy naprzeciw siebie w lekkim półmroku świateł i
przygaszonej niedużej lampki na kwadratowym stoliku. Muszę przyznać, że w
takiej aurze wygląda jeszcze bardziej seksownej. Blask śnieżnobiałej koszuli. Czarny
garnitur. Lśniące zapinki na nadgarstkach. Chodzący ideał.
Stawiam jeden krok do przodu. Nasze twarze dzielą
centymetry. Co ja wyprawiam? – myślę,
gdy moje dłonie lądują na jego twarzy, a moje usta przykrywają jego. Delikatnie
smakuję jego miękkie wargi, które jeszcze nie zareagowały na moje zachowanie. Przysuwam
się więc w głąb niego, a jednocześnie odsuwam swoje usta. To było złe – pukam się wewnętrznie w czoło. Jednakże odrzucam tę
myśl, gdy jego dłonie lądują na moich lędźwiach i mocno przyciąga do siebie,
miażdżąc usta zachłannym pocałunkiem. Oddaję się tym pieszczotą bez protestu,
ponieważ marzyłam o tym, gdy tylko zobaczyłam go w sądzie po raz pierwszy.
Wypuszczam z gardła jęk, który zostaję zduszony natarczywością.
Zachwycona wplatam swoje palce w jego kruczoczarne włosy i przyciągam go
mocniej do siebie. Jego dłonie natomiast przemieszczają się do pośladków, gdzie
zostają na dłużej, po czym lewą dłonią zniża się niżej, mozolnie zadzierając
jeden bok sukienki.
To jest niestosowne.
To jest niedorzeczne. Ale jakie przyjemne..