środa, 12 sierpnia 2015

"Begin Again" (1x11)



I want our home to burn it down
I want nobody when somebody's around
I won't scream, howl the moon
But the reason that I'm howling is you!

Ivy Levan – Killing you ft. Sting (No Good, 2015)


Krzyk.
Trzask zamykanych z niezwykłą siłą drzwi.
Ciszy płacz.
Cisza.
Ile razy to przeżywałeś?
Ile razy wybiegałeś z domu tylko w koszuli i opierając głowę o kojąco zimną ścianę, rozpamiętywałeś to, co wydarzyło się chwilę temu. Czy nie miałeś wtedy ochoty uciec, biec jak najszybciej, jak najdalej się da, aż w końcu dobiegniesz do miejsca, w którym będziesz szczęśliwy? Ile razy wybierałeś pomiędzy tym, co słuszne a tym, co dobre?
Tym co byłoby dobre dla ciebie.
Nie wiesz.
Nie chcesz myśleć o rzeczach, które ranią.
Dlatego uspakajasz oddech i po chwili wracasz do domu.
Do tego, co słuszne.
I zamykając za sobą drzwi, wiesz, że zostawiasz za nimi coś, co nauczyłeś się poświęcać.
Swoje szczęście.

Otwieram oczy.
Poranne promienie słońca wdzierają się przez zasłonięte zasłony, oświetlając naszą sypialnię, która niczym nie różni się od innych małżeńskich gniazdek. Komoda, łóżko, dwa stoliki nocne, lampki.  Sięgam po telefon i z ulgą stwierdzam, iż mam jeszcze godzinę a nawet półtorej błogiego snu. Zamykam oczy i wzdychając radośnie, przekręcam się na bok i szukając ciepłego ciała Megan, wyciągam rękę, która jednak trafia na zimną i pustą przestrzeń. Gwałtownie otwieram oczy.
Jej dyżur skończył się trzy godziny temu i od co najmniej dwóch powinna już smacznie spać w swoim łóżku, ze swoim mężem. Słyszę wyjące syreny karetki pogotowia i mój żołądek kurczy się ze strachu. Zrywam się na równe nogi i chwytam telefon, ale zanim zdążę wykręcić jej numer, słyszę zgrzyt zamka, a potem ciche kroki.
Ulga miesza się ze złością, kiedy wychodzę jej na powitanie.
 - Hej, skarbie. Czemu jesteś już na nogach? – pyta wyraźnie zdziwiona. – Masz jeszcze co najmniej półtorej godziny spania – stwierdza, patrząc na zegarek.
- Miałem zamiar kontynuować swój błogi sen, ale gdy chciałem się przytulić do żony jej tam nie było – mówię, składając ręce na piersiach.
Wiem, że nie jest to zbyt odpowiedni moment na kłótnię, ale na to chyba nigdy nie będzie odpowiedniej chwili.
 - Oh, mój misio pysio nie mógł zasnąć bez swojej Przytulanki? – jej głos jest przesłodzony, jak ciasteczka truskawkowe. Uśmiecha się lekko i wypowiadając te słowa, chwyta mnie pieszczotliwie za policzek.
 - Przestań – mówię, odpychając ją lekko. –Wiesz, że nie o to mi chodzi.
Wzdycha i siadając na kanapie, opiera głowę na dłoniach.
 - Nie wiem, o co te pretensje. Musiałam zostać dłużej w pracy. Jestem zmęczona i marzę tylko o łóżku i gorącej kąpieli.
 - Właśnie o to chodzi! – krzyczę, wyrzucając ręce do góry. – Ciągle jesteś zmęczona, ciągle nie masz na nic czasu. Nie rozmawiasz ze mną, nie dzwonisz, zostajesz po godzinach więcej niż jakikolwiek kardiochirurg w historii tego szpitala. Rozumiem, że walczysz o ludzkie życie i podziwiam cię za to, ale to chyba przesada. Nasze pożycie małżeńskie praktycznie nie istnieje! Kiedy ostatni raz przyszłaś do mnie tylko po to, żeby się przytulić, co?
 - To co ja mam twoim zdaniem zrobić? – zrywa się na równe nogi. – Zostawić tych ludzi na pewną śmierć tylko dlatego, że mój mąż nie ma się do kogo przytulić?!
- Tu nie o to chodzi i dobrze o tym wiesz!
 - A więc, o co ci chodzi? – podnosi głos i przechadza się niespokojnie po salonie – wiedziałeś na co się decydujesz, kiedy prosiłeś mnie o rękę. Doskonale wiesz, że szpital to nie Hawaje! Jakoś ja nie wypominam ci twoich późnych powrotów.
 - Bo albo śpisz albo w ogóle cię już wtedy nie ma w domu. Kiedy ostatni raz jedliśmy razem kolację, hm?
 - No nie wiem, oświeć mnie!
 - Ja też nie wiem, a wiesz dlaczego?! Bo to było wieki temu!
Pokręciła głową wyraźnie podenerwowana.
- Wiesz? – rzuca. – Dlaczego zawsze wina jest po mojej stronie, co? Zawsze problemem w naszym małżeństwie jest tylko moja praca, nie twoja! – patrzy mi prosto w oczy. – To, ja zawsze wracam późno i nie mam czasu dla tej drugiej osoby. A ty? Ty uważasz się za idealnego męża, który pamięta o wszystkim i dba o wszystko! Myślisz, że ja bym nie chciała gdzieś wyjść, spędzić z tobą więcej czasu?! Uważasz mnie za kobietę bez serca? – pyta mnie, rzucając płaszcz na fotel. – Po prostu mi powiedź!
Przez chwilę oboje lustrujemy się wzrokiem. Nie mam pojęcia, co mam odpowiedzieć, ponieważ nie uważam, aby była osobą bez serca, tylko.. Właśnie tylko co?
- Chcę abyśmy byli szczęśliwi.. – stwierdzam spokojnym głosem.
- Wyobraź sobie, że ja też! – jej ręce spoczywają na biodrach. – Ale na to musimy zapracować razem, cos poświęcić! Oboje, do jasnej cholery! – rzuca mi spojrzenie i znika w przedpokoju, gdzie stamtąd kieruję się do łazienki. Ja natomiast stoję oparty o ścianę wciąż wściekły i dość bezradny. Czuję, jak adrenalina szczypie mnie w żyły. Opieram tył głowy o gładką powierzchnie i staram uspokoić nerwy. Kładę obie dłonie na twarz i zaczynam rozumieć, że oboje popełniliśmy błąd. Że chyba próbujemy ratować coś, co nie ma szansy przetrwać.
Słyszę szum wody i niewiele myśląc, wciskam na siebie jeansy i jasny T-shirt, po czym chwytam torbę treningową i wychodzę z domu. Nie mam ochoty kontynuować tej kłótni. Jestem tak zdenerwowany, że mógłbym powiedzieć coś, czego później bym żałował. Niecierpliwie naciskam przycisk przywołujący windę, aż w końcu zniecierpliwiony postanawiam pójść schodami. Kiedy docieram do swojego auta adrenalina nadal buzuje w moich żyłach, ale serce powoli powraca do normalnego rytmu. Odpalam silnik i z piskiem opon kieruję się do „Sport Center”. Co prawda ćwiczenia nie spowodują, że moje problemy znikną, ale na pewno pomogą rozładować nadmiar agresji, który zgromadził się w moim organizmie. Kiedy przekraczam próg klubu, wita mnie piękna blondynka, która szczebiocze coś o zniżkach i bonusach, na co ja kiwam tylko bezmyślnie głową. Chcę już tylko znaleźć się sam na sam z wielkim workiem treningowym i walić w niego dotąd, aż zabraknie mi tchu.
 - Czy posiada pan kartę stałego klienta?- pyta blondyna, a ja powstrzymuję cisnącą mi się na usta obelgę. W końcu to nie jej wina, że moje życie uczuciowe to jedna wielka kostucha.
- Niestety nie. Dopiero niedawno przeprowadziłem się tutaj z Chicago – odpowiadam najgrzeczniej, jak potrafię.
 - A czy zechciałby pan ją wyrobić? Wystarczy tylko podać dane, zapłacić za miesiąc i podpisać. Kartę doładowuje się co miesiąc.
 - No dobrze. W takim razie poproszę o ten formularz.
 - W końcu siłownia to niezły pomysł na rozładowanie emocji. Nie tylko złości- myślę i kiedy Pamela, bo tak ma na imię recepcjonistka (o czym świadczy identyfikator przyczepiony do bluzki nad bardzo kształtną piersią), przynosi mi druczki, wypełniam je i już po chwili jestem dumnym członkiem „Sport Clubu”. Nie wiem, dlaczego, ale gdy w końcu zrzucam z siebie niewygodne jeansy i wkładam czarne dresy, czuję, że zaczynam nowy rozdział. Że może po tylu latach kręcenia się w kółko coś wreszcie się zmieni.
Wzdycham głęboko i zatrzaskując drzwi szafki, uśmiecham się szeroko.
 - Czas na zmiany – mówię i chwytając ręcznik, opuszczam szatnię.
Kiedy wchodzę na salę dostrzegam tylko dwóch młodych mężczyzn podnoszących ciężary. Oboje mieli w uszach słuchawki, a po czole i rękach spływał już gorący pot. Rozglądam się więc po pomieszczeniu i szukam stanowiska, które najbardziej będzie mi odpowiadało, prócz worka treningowego, który zostawię na później, póki nie rozciągnę kilku mięśni. W końcu postanawiam iść na bieżnie, lecz chwilę przed nią staję w rozkroku i wykonuję kilka ćwiczeń, które pomogą mi, abym nie złapał skurczu podczas biegu. Gdy kończę je wchodzę na bieżnię. Ustawiam najpierw na poziom swobodnego spaceru. Po kilku minutach przestawiam na szybki marsz wydychając powietrze ustami, a łapiąc je nosem, a po chwili biegnę już na najwyższych obrotach. Czuję, jak pot powoli spływa po plecach. Cieszę się, że jestem typem, który od zawsze lubił wysiłek, więc dotrzymuję tępa i skupiam wzrok przed sobą. Po półgodzinnym biegu schodzę z urządzenia i rozciągam barki. Podnosząc głowę do góry uświadamiam sobie, że nadal w pomieszczeniu jest nas troje. Tym razem jednak obaj panowie zmienili już ćwiczenia. Jeden szybko wykonywał brzuszki, a drugi pompki z klaskaniem w powietrzu. Przekręcając kark siadam na krzesełku i sięgam po uchwyty, na których są doczepione ciężary. Obie strony ważą po pięć i pół kilo. Nie zastanawiam się zbyt wiele, tylko zaczynam je podnosić. Góra, dół, Góra, dół. To jest dobre, prawie, jak seks – gdy ta myśl przelatuję mi przez głowę, wyobrażam sobie siebie i Stellę w wielkim łóżku.
Zbok – mówi moja podświadomość, a ja zaczynam szczerzyć się sam do siebie. Jak bardzo wiem o tym tylko ja i mój mózg. Jak dobrze, że ludzie nie potrafią czytać w myślach. Inaczej dawno już byłbym po rozwodzie i próbował zaciągnąć w moje sidła piękną prawniczkę rodem z Grecji.
 - Niech pan więcej pracuje nogami – doradza mi jeden z mężczyzn znajdujących się ze mną na sali. Nie wygląda na typowego mięśniaka bezmózgowca, chociaż nie można mu odmówić tego, że jest wysportowany, o czym świadczą umięśnione barki. I gdyby Jake był tutaj ze mną na pewno byłbym świadkiem sceny żywcem wyjętej z filmu Woody’ego Allena. – Inaczej do końca życia nie wyleczy się pan z zakwasów, które z pewnością pojawią się w pańskich barkach. Jestem Don – przedstawia się młody instruktor i wyciąga rękę, którą bez wahania ściskam.
 - Mac – uśmiechamy się do siebie i każdy z nas wraca do swoich zajęć. Próbuję powstrzymać się od zadania mu tysiąca pytań, ale ostatecznie moja ciekawość wygrywa. W końcu jestem nowy w mieście i nie mam żadnych kumpli, nie licząc Waltersa, który nie bardzo kwalifikuje się na kumpla. Prędzej na kumpelkę.
 - Więc Don… czym się zajmujesz? Nie chcę być wścibski, ale skoro i tak tutaj jesteśmy to dobrze by było o czymś porozmawiać. Ćwiczenie w milczeniu dłuży się, jak przejażdżka samochodem w godzinach szczytu.
Mężczyzna śmieje się i kiwa potakująco głową.
 - Masz rację. Jednakże muszę cię uprzedzić, iż nie jestem interesującym okazem. Pracuję w policji.
 - Detektyw.
 - Yup.
 - Narkotykowy czy śledczy?
- Raczej siedzę w morderstwach. Pomagam prokuraturze wsadzać tych baranów za kratki.
 - A ja wam przeszkadzam- mówię z rozbrajającą szczerością. Don przygląda mi się spod zmarszczonych brwi.
 - Jesteś gangsterem?
 - A czy wyglądam na kogoś, kto chodzi po ulicach tylko po to, żeby komuś przywalić? – pytam, uśmiechając się szeroko.
 - W takim razie musisz być prawnikiem.
Kiwam głową.
 - Wiedziałem! – krzyczy triumfalnie Don – wiedziałem, że ta ciekawość wydawała mi się znajoma.
 - Znajoma?
 - Moja narzeczona jest prawnikiem. Człowieku, jest lepsza niż wariograf. Zwietrzy kłamstwo na kilometr. A spróbuj odebrać, jakiś telefon i wyjść do innego pokoju podczas rozmowy… Nie upłynie minuta od zakończenia połączenia, a ona już zdąży postawić ci zarzuty, przesłuchać i wydać wyrok.
Wybucham śmiechem.
 - Aż tak źle? Wiesz, prawnicy z reguły muszą być dociekliwi.
 - Wiem. W sądzie jesteście wielkim wrzutem na dupie.
 - Dzięki, stary. Nie ma to jak konstruktywna krytyka.
Don szczerzy zęby w szerokim, szczerym uśmiechu, który okazuje się zaraźliwy.
Jeszcze przez chwilę rozmawiamy o urokach naszej pracy, gdy nagle przerywa nam dźwięk mojego telefonu.
 - Taylor - rzucam do słuchawki. – Tak? Dobrze, oczywiście. Będę za dziesięć minut. Do zobaczenia.
 - Praca?
 - Niestety. Muszę lecieć, bo inaczej szefowa odgryzie mi głowę.
 - Uciekaj. Tego byśmy nie chcieli. Głowa przyda ci się w sądzie.
 - Miło było poznać. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy – mówię, ściskającemu rękę na pożegnanie.
 - Przychodzę tutaj codziennie, więc na pewno jeszcze nie raz mnie tu zobaczysz.
 - To do zobaczenia.
 - Na razie.
Wpadam do szatni i chwytam swoje rzeczy, które pośpiesznie upycham w torbie, po czym wskakuję do samochodu i w rekordowym czasie docieram do kancelarii, gdzie czekają na mnie Michelle i Stella. Jakiś nagły zwrot w śledztwie. Parkuję i szybkim krokiem kieruję się do windy.

* * *
Gdy odwracam głowę w stronę wind ukazuję mi się sylwetka Taylora. Zahaczam swój wzrok na nim, ponieważ jest ubrany w ciasną czarną koszulkę bez rękawków i dresy, a w ręku trzyma sportową torbę. Nieświadomie stawiam dwa kroki do przodu, ciągle patrząc, jak szybko uwija się, aby do nas dojść. Czy, ja pomyślałam „dojść”? – zagryzam wargę, czując, że rumienie się na policzkach. Uśmiecham się do swoich myśli i niecierpliwie czekam na jego przyjście. Po kilku sekundach zjawia się w tym samym pomieszczeniu, co ja.. niestety Jake i Michelle.
- Przepraszam, że tak wyglądam – rzuca do nas, lekko dysząc. Na ten dźwięk przez moje ciało przebiega drobny dreszczyk. – Przebiorę się – mówi, pokazując swój strój.
Jak dla mnie nie musisz – myślę, zakładając ręce na piersi i bacznie obserwuję mięśnie ramion i barków, które są cholernie seksowne, nawet lepsze od.. Roberta. Kręcę głową z niesmakiem. Odrzucam tę niesforne porównanie i z powrotem wracam do lustrowania sylwetki Taylora. Mam świadomość, że Michelle i Mac wymieniają jakieś zdania, ale przyznaję się, że ledwo je, co słyszę. Zwolnionym tempie widzę, jak poruszają się jego wargi, mięśnie rąk, które z każdym gestem napinają się w coraz to innym miejscu. W końcu, na chwilę przenosi swój błękitny wzrok na mnie i uśmiecha się. Oczywiście odwzajemniam ten gest w między czasie dosłuchując parsknięcia Waltersa.  
Patrzę na niego wymownie i kiedy nachyla się nade mną, słyszę, jak cicho śpiewa:
 - Yummy, yummy…- ignoruję go jednak i staram się skupić na tym, co zamierzamy zrobić, jednakże Taylor przyciąga mój wzrok, jak magnes. Zachowuję się, jak napalona szesnastolatka, która ma przed sobą pierwszy raz z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, a nie jak trzydziestoparoletnia kobieta, ale nic nie mogę na to poradzić. Ten facet jest dla mnie, jak narkotyk. A jak wiadomo zakazane najbardziej kusi.
 - Co o tym myślisz, Stello? – Michelle przygląda mi się spod okularów, jednakże ja nie reaguję nadal pogrążona w marzeniach o przystojnym brunecie. – Stella? Stella!
Dopiero to zwraca moją uwagę.
 - Hm? – pytam tępo, a Jake parska śmiechem, co nieudolnie próbuje ukryć, udając napad kaszlu.
 - Pytałam, co myślisz o takim rozwiązaniu sprawy? – powtarza Spencer, a na jej twarzy widzę rosnący niepokój. – Dobrze się czujesz? Wyglądasz na rozpaloną…
Nawet nie masz pojęcia – myślę, a głośno mówię:
 - Ja …tak. Umm… strasznie tu gorąco. A co do pomysłu zgadzam się w stu procentach.
 - W takim razie sprawa załatwiona – Michelle wstaje i wychodzi, a za nią podąża Taylor, który znika wewnątrz łazienki. Na myśl o jego nagim, spoconym ciele, które zapewne teraz znajduje się pod zimnym prysznicem, wilgotnieję między nogami i nieświadomie oblizuje usta. Ile bym dała by być chociaż podłogą w tej łazience…
 - Gapiłaś się – szczerzy się Walters, krążąc wokół mnie, jak jastrząb polujący na ofiarę.
 - Nieprawda - próbuję zaprzeczyć, ale robię to bez przekonania.
Oboje wiemy, że pożerałam Taylora wzrokiem i wypieranie się nie ma sensu, ale przyznanie racji Waltersowi to ostatnia rzecz na jaką mam ochotę. Jego ego i bez tego jest wystarczająco duże.
 - Prawda. Gdyby gapienie się było karalne, poszłabyś siedzieć za molestowanie.
 - A to niby dlaczego?
 - A to dlatego, że rozbierałaś go wzrokiem.
 - Ohhh… przymknij się.
 - Widziałaś jego mięśnie? Ciekawe czy ma też kaloryfer… - zastanawia się Walters, a ja liczę do trzech, próbując odpędzić od siebie obraz nagiego Taylora i ochotę, aby nie bacząc na nic, wparować do męskiej toalety i wziąć go na ścianie.
 - Jest cudowny! Te mięśnie, ten głos…. Ahhh…
 - Przestań! - warczę. – Nie masz czegoś do roboty?
Zaprzecza ruchem głowy i dźgając mnie palcem w ramię, mówi:
 - Ktoś tu jest napalony. I nie mówię tutaj o Panu Północce.
Wzdycham ciężko i zamykam oczy.
 - Nawet nie chcę wiedzieć, co to znaczy. Idź już sobie, co? W przeciwieństwie do ciebie, niektórzy muszą pracować - wstaję i próbuję go wypchnąć z gabinetu.
 - Jesteś niemiła. Ranisz moje biedne serduszko…
 - Jakoś to przeżyje – wypycham go na korytarz i zamykam drzwi. Nawet nie jestem jeszcze przy biurku, kiedy drzwi otwierają się i pojawia się w nich głowa Waltersa:
  - He’s yummy now, ooohhh he’s yummy, now – zaczyna śpiewać wymyśloną przez siebie piosenkę na melodię „In the Army Now”.
  - Ohhh… zamknij się, bo ci urwę język! Obiecuję! – mówię i gdy zaczynam kierować się w jego stronę, Jake ulatnia się, jak kamfora.
Chwila spokoju – myślę i z błogością zasiadam na swoim skórzanym fotelu. Mimowolnie spoglądam na gabinet Taylor’a, które jak na razie jest puste, gdyż jego właściciel przebywa teraz w łazience i bierze prysznic. Ugh, przespałam się z jego przyjacielem – przypominam sobie, by odpędzić różne opcje wtargnięcie do pomieszczenia, gdzie znajduję się Pan Idealny. Pan Idealny. Z pewnością mogę go tak nazwać – uśmiecham się pod nosem.

* * *
Wychodząc z łazienki, napotykam się na uśmiechniętego od ucha do ucha Jake.
- Czy ty zawsze musisz być taki? – pytam, przekręcając lekko głowę w lewo.
- Chyba tak – lustruję mnie, a jego uśmiech bardziej się rozszerza. – Muszę ci powiedzieć, że naprawdę dobrze wyglądasz – mówi poważnym tonem, a zarazem można wyczuć w nim lekką zabawę. – Zazdroszczę komukolwiek, kto widział cię bez koszulki. Mówię serio! – chichoczę, jak oszalały.
- Dobrze się czujesz? – bacznie mu się przyglądam.
Jake chwilę się zastanowił, po czym oparł dłonie na biodrach:
- Wspaniale! Jak nigdy!
Mrużę powieki i uśmiecham się. W duchu cieszę się, że w pracy jest taka osoba, która potrafi każdego rozśmieszyć. A dzisiejszy poranek mogę spokojnie zaliczyć do nieudanych.
- Dzięki, że mnie rozbawiłeś – klepię go po ramieniu. – Ale i tak powiem Andrew, że mnie podrywałeś – Walters spogląda na mnie, po czym oboje parskamy śmiechem.
- Meh… - macha lekceważąco ręką Jake, kiedy pierwsza fala niekontrolowanego chichotu mija – Andy wie, jaki ze mnie Casanova.
Unoszę brwi w geście zdziwienia i patrzę na niego znacząco.
 - Ale wiesz, że Casanova wolał dziewczynki? – mówię, uśmiechając się tak szeroko, że aż bolą mnie policzki.
 -  A czy wiesz, że podobno lubił też chłopców? – odpowiada Walters, a mi opada kopara.
Zaprzeczam ruchem głowy i nagle coś sobie uświadamiam.
 - Jake? – zaczynam najbardziej niewinnym tonem.
 - No?
 - Czy to oznacza, że ty też…
 - Że ja też co? – pyta, robiąc wielkie oczy.
 - No - zniżam głos do szeptu – że ty też działasz na dwóch frontach.
Młody gwałtownie się prostuje i robi taką minę, jakbym obrzucił go największą obelgą.
 - Oszalałeś?! Ja lubię tylko przystojnych i dobrze zbudowanych mężczyzn, kochanieńki.
 - Okej, okej – unoszę dłonie w obronnym geście – bez urazy.
 - Spoko. Fani zawsze mnie o to pytają.
 - Jesteś niemożliwy.
 - Wiem, ale i tak wszyscy mnie kochają – mówi, takim tonem, jakby właśnie zgarnął Oskara za najlepszą rolę pierwszoplanową.
Kiwam z rozbawieniem głową.
 - Uważaj, żebyś nie popadł w samouwielbienie. To groźne. Pamiętasz co się stało z Narcyzem?- pytam, w myślach odtwarzając sławny mit. Ni stąd ni z owąd przed oczami staje mi sylwetka Stelli.
Grecja, mity, Narcyz…
Dlaczego wszystko musi się sprowadzać do niej? Dlaczego musi być moim wspólnym mianownikiem dla wszystkiego, o czym myślę?
Sfrustrowany wzdycham głęboko.
 - Męczący prysznic? -  dociera do mnie jakiś cichy głos i przestraszony, podskakuję lekko do góry.
 - Spokojnie to tylko ja – mówi Bonasera, kładąc dłoń na moim ramieniu. Jej dotyk sprawia, że przechodzą mnie dreszcze, a pożądanie zaczyna zbierać się w okolicach pępka. Pogrążony w myślach nawet nie zauważyłem jej przybycia. Jake patrzy tylko na nas z dziwnym wyrazem twarzy.
 - Co robisz? – pyta Stella.
 - Myślę nad tym, kim był ten Narcyz – odpowiada, pukając się jednocześnie w czoło.
Kobieta parska śmiechem, a jej ciepły oddech omiata moją wyeksponowaną skórę i pobudza do życia inną, znacznie wrażliwszą na jej obecność część ciała i wiem, że szybko muszę znaleźć wymówkę, aby znaleźć się jak najdalej od niej. Inaczej zawstydzę i ją i siebie.
 - Ciężki proces… - mówi Bonasera. – Radzę poszukać w mitologii greckiej. Książki nie gryzą, Jake. Słowo daję – młody krzywi się i mamrocząc coś pod nosem, znika w swoim gabinecie – Mac, jak już skończysz – bezwstydnie zaczyna lustrować mnie od góry do dołu –przyjdź do mojego gabinetu. Trzeba omówić szczegóły naszej zasadzki.
 - Oczywiście - odpowiadam najspokojniej jak mogę i zaciskam pięści tak mocno, aż drętwieją mi palce. To wszystko, co mogę zrobić, aby nie rzucić się na nią i wziąć tu i teraz. Stella jeszcze raz obrzuca mnie lubieżnym spojrzeniem i uśmiechając się uwodzicielsko, odchodzi, a ja z jękiem wracam szybko do łazienki.
Po czymś takim przyda się kolejny zimny prysznic.

* * *
Dźwięk pukania w szklane drzwi wybudza mnie ze skupienia nad grubymi papierami. Odwracam się na fotelu w stronę hałasu i dostrzegam opartego Taylora o framugę.
Na jego twarz maluję się dość dziwna ekspresja, której nie potrafię opisać słowami.
- Możesz wejść – mówię, wstając z miejsca i poprawiam materiał sukienki w okolicach talii. – Chyba, że się mnie boisz – zagajam. – Nie gryzę – wzruszam ramionami. Co, ja plotę?
- To na pewno – stwierdza Mac, lekko czerwieniąc się na policzkach. Czy, ja z nim zaczęłam flirtować? Po chwilowej ciszy, Taylor zabiera głos: - Więc mamy udawać parę, która chce wynająć dziewczynę do trójkąta – mówi to z powagą, ale i też z drobnym rozbawieniem. – To będzie dziwne – podsumowuję.
Przyglądam mu się uważnie, i stwierdzam, że kręci mnie jego wstydliwość i powściągliwość.
- Tak, jak wspomniałam wcześniej, nie będę gryzła – w powietrzu pokazuję gest przyrzeczenia. – Poza tym, jestem pewna, że pójdzie nam to sprawnie.
Mac kiwa głową wodząc wzrokiem po podłodze.
- Więc gdzie się spotykamy? – pyta. 
- Na miejscu?
- O 7?
- Tak.
Chwilę się na mnie patrzy.
- Jakieś wymogi, co do ubioru? – wyjmuję dłonie z kieszeń spodni.
- Myślę, że nie – odpowiadam, lustrując złote spinki na koszuli. – Nosisz najlepsze garnitury, więc nie mam obaw – potakuję sobie, a on uśmiecha się lekko.
- To do zobaczenia na miejscu – przez chwilę patrzymy sobie w oczy, po czym on odwraca się i kieruję się w głąb kancelarii. Przez chwilę odprowadzam go wzrokiem aż wreszcie znika mi z pola widzenia. Wzdycham ciężko i wracam do analizowania swoich notatek, które bardziej przypominają bełkot pijanego niż sprawozdanie doświadczonego prawnika.
Ofiara: Emma Phillips (Grace Brook)
Przestępstwo: gwałt
Im bardziej zagłębiam się w szczegóły, tym bardziej przekonuję się, że moje życie mimo wszystko jest tak idealne, jak tylko życie normalnego człowieka być może. Kiedy kończę jest już 5:30 i wyskakuję z biura, jak rażona piorunem. Mam tylko nieco ponad godzinę, aby przygotować się do naszej „małej” operacji, która może sprawić, że znajdziemy się na celowniku jakiś bezwzględnych bandziorów, którym zależy tylko na pieniądzach.
Jeżeli już się nie znaleźliśmy...
Wzdrygam się na samą myśl i odruchowo oglądam się za siebie, sprawdzając czy nikt mnie nie śledzi. Parking jest jednak pusty i z ulgą wsiadam do swojego kochanego białego auta i kieruję się w stronę mieszkania. Kiedy docieram na miejsce zostaje mi już tylko niecałe czterdzieści minut i sfrustrowana zrzucam w pośpiechu z siebie ubrania, które lądują na podłodze. Następnie biorę szybki prysznic i wbiegam do swojej garderoby, niecierpliwie przeglądając jej zawartość.
 - Nie, nie, zdecydowanie nie – mamroczę, przesuwając kolejne wieszaki z sukienkami. Wreszcie trafiam na piękną, żółtą sukienkę przed kolano i aż klaszczę z radości.
Powalę go na kolana – myślę z satysfakcją, zapinając suwak i montując podsłuch tak, jak kazał mi Jake.
Szybki makijaż i już z powrotem jestem w drodze.
Kiedy zajeżdżam pod budynek, w którym znajduje się agencja, Mac już na mnie czeka.
 - Gotowy?- pytam, starając się opanować drżenie rąk i nóg.
 - Oczywiście – patrzy na mnie i chwytając mnie za rękę, mówi. – Spokojnie. Jestem przy tobie.
Szczerość jaka odbija się w jego lazurowych oczach dodaje mi odwagi i uśmiecham się lekko.
 - Miejmy to za sobą – powoli wypuszczam powietrze i kiedy próbuję cofnąć dłoń, on tylko kręci głową i oświadcza:
 - Kochamy się? Pamiętasz? Dłonie zostają. Chodźmy.
Wchodzimy do środka i od razu do moich nozdrzy dociera zapach olejku różanego i świec. Na ścianach wiszą wizerunki takich gwiazd, jak Marilyn Monroe i Audrey Hepburn i nie mogę powstrzymać cichego prychnięcia, które wydobywa się z moich ust.
 - Burdel z klasą – szepczę do Maca.
Taylor kiwa tylko głową, ale milczy. Jego oczy krążą po bordowych ścianach i kobietach, które skąpo odziane, przechadzają się po korytarzu.
Pewnie nigdy nie był w burdelu – ta myśl przynosi mi dziwną satysfakcję i uśmiecham się triumfalnie. Definitywnie zasłużył na miano Pana Idealnego.
W końcu docieramy do czegoś, co można by nazwać recepcją i wczuwając się w rolę, mówię uwodzicielskim głosem:
 - Dzień dobry.
 - Witam. W czym mogę pomóc? – dziewczyna, która siedzi za ladą ma nie więcej niż 18 lat i ubrana jest tak skąpo, że przy niej wyglądam jak zakonnica.
 - Potrzebujemy dziewczyny do trójkąta – odpowiadam. – Mój mąż i ja obchodzimy dziesiątą rocznicę ślubu, rozumie pani, okrągła rocznica, a mój misio jest strasznie wymagający… - przenoszę swój wzrok na Taylora i gładzę go delikatnie po policzku, po czym zmniejszam dzielący nas dystans niemalże do zera tak, że nasze nosy się stykają, ale usta dzielą milimetry. – Prawda, misiaczku?
 - Jak ty mnie dobrze znasz – mruczy Mac i chwyta mnie za pośladek.
 - Oj niegrzeczny – chichoczę i biję go po rękach. - Nie tutaj. Bądź cierpliwy.
 - Wiesz, że nie mogę się powstrzymać, kiedy tak do mnie mówisz – jego głos przybiera dziwny ton i mój żołądek wywija koziołka. Starając się nie stracić twarzy i nie schrzanić przykrywki, zwracam się znowu do recepcjonistki:
 - To jak będzie?
 - Macie państwo jakieś szczególne preferencje? – pyta młoda.
 - Ma być otwarta na nowe doświadczenia – mówi Taylor i puszcza jej oczko.
 - Zdaję się, że Brittany będzie idealna. Proszę chwileczkę poczekać – dziewczyna znika gdzieś w głębi korytarza, a ja uwalniam się z uścisku Maca. Jego bliskość sprawia, że powoli tracę panowanie, a to nie czas i miejsce na takie ekscesy.
 - Nieźle nam idzie – szepcze mi do ucha mój udawany małżonek, a jego ciepły oddech omiata moją szyję, wywołując gęsią skórkę. Z trudem tłumię głębokie westchnienie i przeklinam go za to, że tak na mnie działa.
 - Tak – odpowiadam, a mój głos lekko drży.
A niech go diabli!
Podczas gdy ja próbuję uspokoić oddech, wraca recepcjonistka w towarzystwie młodej blondynki, która ubrana jest w czerwoną sukienkę, odsłaniającą więcej niż zakrywającą, ale mam to gdzieś. Chcę tylko, żeby ten koszmar się skończył.
Załatwiamy wszelkie formalności i już po chwili zmierzamy w stronę hotelu.
Kiedy tam zajeżdżamy na niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy i przez chwilę po prostu stoję na chodniku z głową zadartą do góry. Z transu wyrywa mnie dotyk czyjejś dłoni na moim biodrze.
 - Wszystko w porządku, kochanie? – pyta Mac-mąż, ale widzę, że jego troska nie jest udawana. Uśmiecham się i kiwam głową, a on tylko obejmuje mnie w tali i prowadzi do wnętrza budynku. Naprawdę wolałabym, żeby tego nie robił.
Jego dotyk doprowadza mnie do szaleństwa.
Sprawia, że mam ochotę się na niego rzucić, zedrzeć ten szyty na miarę garnitur od Hugo Bossa i kochać się z nim dotąd, aż zobaczę przed oczami gwiazdy. Jednakże nie mogę tego zrobić.
Jest żonaty i dla mnie – niedostępny.
Wzdycham smutno i podążam za nim do holu, gdzie zostawia mnie z Brittany i kieruje się do recepcji po klucz do pokoju.
 - Dobry jest? - pyta blondynka, przeżuwając gumę w sposób, który określiłabym jako wulgarny.
 - Najlepszy – odpowiadam.
Na tym nasza rozmowa się kończy. Po chwili dołącza do nas Taylor i wszyscy udajemy się na piętro do pokoju 2119. Kiedy tylko drzwi się zamykają, kobieta zaczyna się rozbierać.
 - Stop! – krzyczy Mac. – Przepraszamy, że w ten sposób, ale musimy porozmawiać.
Brittany patrzy na nas zdziwiona i sprawia, że sukienka wraca na swoje miejsce, a ja oddycham z ulgą.
 - Mi tam obojętne, ale zapłacicie za to?- pyta.
 - Oczywiście – odpowiadam, siadając jak najdalej od niej i od Taylora – chcemy, żebyś nam powiedziała jak nazywają się mężczyźni, którzy pracują dla agencji jako alfonsi.
Blondynka rzuca mi nieprzychylne spojrzenie i robi wielkiego balona, który po chwili pęka z hukiem.
 - Boże, daj mi cierpliwość – myślę, przewracając oczami.
 - Chyba was całkowicie pogięło! – mówi młoda, wyjmując papierosa – kim wy do cholery jesteście? FBI? CIA? – cały czas grzebie w torebce w poszukiwaniu zapalniczki.
 - Jesteśmy prawnikami kobiety, która została przez nich zgwałcona – oznajmiam i to zwraca uwagę blondyny, bo przestaje szukać i patrzy nas zdziwiona.
 - Jesteście papugami Emmy?
 - Tak. Znasz ją? – pyta ze zdziwieniem Taylor.
 - No raczej. Chodziłyśmy razem na uniwerek w LA. Słyszałam, co jej się przydarzyło. Przykra sprawa, ale sama sobie zasłużyła. Od Rodrigezów się nie odchodzi - przez chwilę w pokoju panuje cisza przerywana odgłosami tętniącego życiem miasta. W końcu Brittany wzdycha głęboko i zapalając papierosa (w międzyczasie zdołała znaleźć zapalniczkę), mówi:
 - Pomogę wam, ale jeżeli mnie sypniecie, to ja sypnę was.
 - Uczciwy układ – stwierdza Mac, puszczając mi oczko.
Krzywię się tylko z niesmakiem.
Czuję się jakaś brudna.
- Ci bandyci to Drake Richi i Eduardo Devasquez. Słyszałam, jak zdawali raport szefowi.
- Wiesz coś więcej na temat tego raportu – dopytuję ją, gdy siada na skraju łóżka.
Blondyna patrzy na niego i wzdycha.
- Słyszałam tylko, że Emma została załatwiona i nie puści pary z ust – zakłada nogę na nogę i odchyla lekko głowę do góry.
- I to tyle? – wtrącam się.
- Taaaaak – odpowiada przeciągle. – Ja się nie mieszam w takie sprawy. Jestem ugodowa i nie potrzeba mi problemów, więc szybko się zmyłam, gdy usłyszałam tę część raportu.
Zerkam na Taylora, który wpadł w tok myślenia. Kiwając głową podnosi wzrok do góry, i mówi:
- Dziękujemy za informacje – wstaję z grubego materaca. – Masz tutaj swoją zapłatę, tak jak mówiłem – zza marynarki wyciąga białą kopertę.
Dziewczyna szybko ją łapie i chowa, do małej i ciasnej torebeczki, którą szybko zatrzaskuję.
- Jakby coś, to ja was nie znam, ani wy mnie – mówi na pożegnanie, a po chwili oboje słyszymy dźwięk zamykanych drzwi.
- To co teraz? – rzucam, zakładając ręce na piersi.
- Przekażemy to Waltersowi – mówi spokojnie, przystając obok mnie. – On będzie wiedział co zrobić, poza tym ma znajomości w policji, to też nam pomoże – tłumaczy. – Sami nie możemy nic z tym zrobić, bo wiesz, że nie mamy takiej mocy. To są niebezpieczni ludzie, Stello – patrzy mi prosto w twarz. – A my tylko bronimy tę biedną dziewczynę.
Mrużę powieki i przygryzam wewnętrzną stronę wargi.
- Może masz rację – zmieniam ciężar ciała z lewej nogi, na prawą. – Ale, ja czuję, że jesteśmy w stanie zrobić coś więcej, niż ładnie ująć zdobyte informacje i wygłosić to sędziemu, tak przekonująco, by Emma wygrała.
Mac zaciska usta w cienką linię. To mu się nie podoba.
- Jesteśmy tylko prawnikami, a nie detektywami – przypomina mi. – Zrobiliśmy to, co do nas należało, możemy wracać.
Stoimy naprzeciw siebie w lekkim półmroku świateł i przygaszonej niedużej lampki na kwadratowym stoliku. Muszę przyznać, że w takiej aurze wygląda jeszcze bardziej seksownej. Blask śnieżnobiałej koszuli. Czarny garnitur. Lśniące zapinki na nadgarstkach. Chodzący ideał.
Stawiam jeden krok do przodu. Nasze twarze dzielą centymetry. Co ja wyprawiam? – myślę, gdy moje dłonie lądują na jego twarzy, a moje usta przykrywają jego. Delikatnie smakuję jego miękkie wargi, które jeszcze nie zareagowały na moje zachowanie. Przysuwam się więc w głąb niego, a jednocześnie odsuwam swoje usta. To było złe – pukam się wewnętrznie w czoło. Jednakże odrzucam tę myśl, gdy jego dłonie lądują na moich lędźwiach i mocno przyciąga do siebie, miażdżąc usta zachłannym pocałunkiem. Oddaję się tym pieszczotą bez protestu, ponieważ marzyłam o tym, gdy tylko zobaczyłam go w sądzie po raz pierwszy.
Wypuszczam z gardła jęk, który zostaję zduszony natarczywością. Zachwycona wplatam swoje palce w jego kruczoczarne włosy i przyciągam go mocniej do siebie. Jego dłonie natomiast przemieszczają się do pośladków, gdzie zostają na dłużej, po czym lewą dłonią zniża się niżej, mozolnie zadzierając jeden bok sukienki.
To jest niestosowne. To jest niedorzeczne. Ale jakie przyjemne..

5 komentarzy:

  1. Nie mogę się napatrzeć na to zdjęcie. :D
    No dobra co do odcinka matko jaka ja poważna. Jako, że ostatnio mam chęć mordu na wszystkich brakowało mi szarpania rzucania w kłótni Pana idealnego z ruda mormonką. A wracając do pana idealnego zastanawiałam się nad wszczęciem postępowania za kradzież ;) Żartuje hihihi ale super mieć swój własny wkład w odcinek drobny bo drobny ale jest. Mamusiu mało laptopa nie upuściłam w burdello bum bum normalnie prawie tak samo sobie wyobrażałam wczoraj chociaż nie przypuszczałam że Idealny będzie taki szalony. Hahahah i dupcia z odwyku z hiszpańskim ech no dziewczyny aż uśmieszek mi się przypomniał hahaha Rodriguez no nie mogę. ..... Dobra już jestem spokojna i po końcówce brak mi słów i chyba nie żyje dios mio, madres dios rewelacja się doczekałam od pamiętnej sceny w klubie. Kocham was normalnie w świecie. :D
    Darioszka przyszły menadżer bombowiec :D

    PS. Coś krótko dzisiaj obiecuję poprawę

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziś mam szczęke na -50000000000 poziomie no w końcu może ich poniesie tam gdzie trzeba :D Przez część prawie bym spaliła obiad ale to na początku :D Wszystko jest pięknie cudnie itp :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Rewelacja naprawdę aż mnie wcięło jak przeczytalam ta część o udawaniu było mega przekonujący a przepone mam do wymiany przez Jake. I kurczę też czuje niedosyt co do kłótni z Megan. Ale Wy wiecie najlepiej. Całość mega.
    Milena

    OdpowiedzUsuń
  4. Aż nie wiem co powiedzieć końcówka odiela mi mowe. A udawanie pary tym bardziej. Oby w końcu coś było mniedzy nimi w następnym odcinku. I Jake wrócił zabawny i rozsmieszajacy wszystkich. Moja wyobraźnia sama podzialala na Maca pod prysznicem ;)
    Lima

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku jejku całuję się nie wierzę tyle musiałam czekać ale się doczekalam!:D Jakie to piękne jest i się poklocil z Megan w końcu się i nich psuje a rodzi się coś i Stelli. Już sie nie mogę doczekać kolejnego odcinka. Jeszcze Jake powraca taki jakiego wszyscy to uwielbiamy. Nam nadzieje,ze pomimo w te upały kolejny pojawi się już niedługo.
    Van :)

    OdpowiedzUsuń