niedziela, 28 czerwca 2015

"The Boy with the Answer" (1x07)

And I don't want the world to see me
'Cause I don't think that they'd understand
When everything's made to be broken
I just want you to know who I am
                                 Go Go Dolls - Iris (Dizzy Up the Girl)
                                                                                                           1998

Kiedy dziecko przychodzi na świat jego narodzinom towarzyszy ból matki, ale też niesamowita duma i szczęście, które przepełniają serca obojga rodziców.
Dla nich już zawsze będzie całym światem.
Każde dziecko dla swojego rodzica powinno stanowić największą wartość, być całym światem i wszechświatem.
Bo każdy maluch, nie ważne, czy to chłopiec czy dziewczynka, zasługuje na miłość.
Ma prawo do uścisków.
Ma prawo do łez i do bólu.
Ma prawo być niezadowolone.
Ale przede wszystkim ma prawo do bycia kochanym.
Bo człowiek bez miłości jest, jak roślina bez słońca.
Staje się okrutny i w końcu usycha.


- Bo ja to zrobiłem!
Mam ochotę zemdleć. Nie tak chciałam, aby Don Hoffman wyjawił swój sekret. Pieprzony Daniels! – moje dłonie drżą ze wściekłości.
- Zrobiłeś to dlatego, że cię nie chciała? – Daniels zaczyna triumfować.
- Tak.
Wypuszczam powietrze z ust i na chwilę przymykam powieki. Może to tylko zły sen?
- Sprzeciw! – mówię oburzona lustrując Danielsa. Najchętniej rzuciłabym czymś w tego starego palanta.
- Na jakiej podstawie? – świdrujący wzrok Sędzi przeszywa mnie na wskroś.
Nerwowo rozglądam się po Sali. W końcu spoglądam na Maca. Bez pytań wstaje ze swojego miejsca.
- Nękanie świadka – czuję jego dłoń w okolicy mojej. Zastygam w miejscu.
Nagle cały ten proces przestaje być ważny.
Jestem tylko ja i moje bijące przeraźliwie serce.
Nie słyszę słów, które kieruje do nas Voldorf, nie mam też pojęcia, że chłopak kompletnie się załamał i teraz płacze, jak małe dziecko. Nie zdaję sobie też sprawy z tego, że Elizabeth Hoffman, ignorując protesty sędziny, przedziera się do syna i zamyka go w matczynym uścisku. Nie słyszę, jak Don szlochając głośno, szepcze:
 - Przepraszam, mamo, tak bardzo cię przepraszam.
W napięciu czekam aż jego ciepłe palce zacisną się wokół mojej dłoni, a kiedy to w końcu następuje, moje ciało po raz kolejny zaczyna płonąć.
Moje policzki i dekolt pokrywają się rumieńcem, a ja zaczynam oddychać coraz szybciej.
Kręci mi się w głowie.
Czy na pewno tak powinno się odczuwać podniecenie?
 - Stella? Stella! Dobrze się czujesz? – pyta Mac i dopiero wtedy moja świadomość powraca. Rozglądam się i widzę, że wzrok wszystkich skupiony jest na mnie, a ja sama jakimś cudem, ze stojącej przeszłam do pozycji siedzącej.
 Co się do cholery stało? – myślę, ale nie mam czasu na zagłębienie się w szczegóły, bo zniecierpliwiona sędzia Voldorf, mruży oczy i pyta:
 - Czy możemy kontynuować?
 - Oczywiście, Wysoki Sądzie – mówię i już po chwili nie ma śladu słabości.
 Ale jak to się właściwie stało? Dlaczego? – zachodzę w głowę, ale im więcej zadaję pytań, tym mniej znajduję odpowiedzi. Chyba brakuje mi seksu, tak po prostu. Słyszałam, że organizm może tak reagować. W końcu potrzeba bliskości tego typu wpisana jest w naturę człowieka.
 A niech to szlag!
W końcu ochroniarzom udaję się oderwać panią Hoffman od syna, który teraz jest już dużo spokojniejszy. Daniels zadowolony z obrotu sprawy, oddaje świadka do naszej dyspozycji, ale ja nie mam ochoty dręczyć tego chłopca.
Kiedy więc Taylor kieruje na mnie pytające spojrzenie, kiwam tylko głową, wyrażając w ten sposób niemą zgodę na to, aby to on zajął się przesłuchaniem.
 - Don, opowiedz mi proszę, co się stało tamtej nocy – zaczyna łagodnie mój kolega.
 - Tamtego dnia trening skończył się wcześniej niż zwykle. Postanowiłem zadzwonić do ojca, żeby go uprzedzić, że wrócę autobusem, ale on nie odbierał. Nigdy nie odbiera – jego głos łamie się lekko i czuję, jak serca ściska mi się ze współczucia do tego biednego dziecka – kiedy wróciłem do domu, Alysson siedziała na kanapie i czytała jakieś czasopismo dla kobiet. Zaczęliśmy rozmawiać i wtedy ona zaczęła się ze mnie nabijać. Mówić mi, jaki to jestem beznadziejny i jak mogłem pomyśleć, że ona pokocha kogoś tak beznadziejnego, jak ja – zaciska dłonie w pięści i przymyka oczy.
 - Co było dalej?
 - Zaczęliśmy się kłócić. Powiedziałem jej, że jest tanią dziwką i że nie zasługuje nawet na kogoś tak beznadziejnego, jak mój ojciec. Roześmiała mi się w twarz i poszła pod prysznic. Nie wytrzymałem. Chwyciłem nóż i wpadłem do łazienki. Akurat odkręciła wodę, więc nie słyszała moich kroków. Zamachnąłem się i dźgnąłem ją w plecy. A potem po raz kolejny. Nie pamiętam, ile razy dokładnie. Dostałem szału, dźgałem ją, gdzie popadło. Chciałem zadać jej ból! Chciałem, żeby cierpiała tak, jak ja! – po jego twarzy znów zaczynają płynąć łzy- To wszystko przez ciebie! – krzyczy w stronę ojca – To wszystko przez ciebie! Nigdy mnie nie kochałeś. Gówno cię obchodziło, co się ze mną dzieje. Wiedziałeś, że ją kochałem, a mimo to postanowiłeś się z nią związać! Prosiłem cię, żebyś wrócił do mamy, żeby było, jak dawniej. Ale ty wolałeś ją!  Wolałeś tę głupią dziwkę od swojej rodziny! Od swojego syna! Dostaliście to, na co zasługiwaliście! I ty i ona! Żyj z tym teraz, jeżeli potrafisz! – Anthony Hoffman chowa twarz w dłoniach, a jego ciałem wstrząsa szloch. Nie wiem, co mam zrobić. Chcę go jakoś pocieszyć. Z jednej strony jest mi go szkoda, ale z drugiej…
Żadne dziecko nie zasługuje na takie traktowanie.
 - Proszę o spokój! – próbuje uspokoić sytuację Voldorf – panie Hoffman takie zachowanie nie powinno mieć miejsca na sali sądowej. Jednakże przymknę na to oko ze względu na szczególne okoliczności. Panie Taylor, proszę kontynuować.
Mac kiwa niechętnie głową.
Widzę, że i jemu jest ciężko.
Jakiś rys w jego twarzy zdradza ślad mrocznej tajemnicy, o której widocznie chce zapomnieć.
 - Co było po tym, jak rzuciłeś się na pannę More?
 - W pewnym momencie pojawił się ojciec i odciągnął mnie od niej. Próbował ją ratować, ale już nie żyła. Potem wezwał karetkę i kazał mi się przebrać, a ciuchy, które miałem na sobie ukryliśmy w przewodzie wentylacyjnym. Potem wezwaliśmy policję, a ta zabrała ojca na przesłuchanie, a potem wsadziła do więzienia.
 - Czy to wszystko?
 - Tak.
Mac wraca do stołu obrony i z ciężkim westchnieniem siada na swoim miejscu.
 - Czy strony zgłaszają jakieś wnioski? – pyta sędzia Voldorf.
- Tak – odpowiada Taylor, ponownie wstając. – Prosimy o aresztowanie Don’a Hoffmana pod zarzutem zamordowania Alysson More – mówi to z ciężkim głosem. – A także chcemy wszcząć postępowanie wobec Anthonego Hoffmana za utrudnianie śledztwa.
Odwracam się delikatnie w stronę naszego klienta. Nie jest wściekły za wszczęcie postępowania. Na jego twarzy maluję się smutek i ogromny żal. Współczuję mu, bo, co innego mogę uczynić innego?
Gdy dźwięk młotka Sędziny Voldorf zakańcza rozprawę, od razu zwracam się do Hoffmana:
- Bardzo nam przykro – delikatnie wymawiam te słowa. – Za wszelką cenę postaramy się, aby wyrok był łagodniejszy dla Pańskiego syna – machinalnie patrzę na Taylora.
- Natychmiastowo weźmiemy się do pracy – zapewnił Mac.
Hoffman nie odpowiedział żadnym słowem, tylko kilka razy skinął głową, wzrokiem poszukując swojego syna.
- Przepraszam – rzekł, szybko nas wymijając.
- Nie lubię takich rozstrzygnięć – głos Waltersa wyrywa nas z letargu.
- Jest szansa, że chłopak odsiedzi mniej – podsumowuję, spoglądając na łamiący obraz przed sobą.

* * *
Gdy wreszcie usłyszałem stuknięcie młotka, poczułem nie małą ulgę. Całe napięcie spowodowane rozstrzygnięciem sprawy rozeszło się niczym mgła o poranku. Jednakże nie mogę pozbyć się smutku, który utkwił na dnie serca. Nie mogę pojąć, jak w takiej rodzinie mogło się coś takiego wydarzyć. Rodzina na pozór idealna i kochająca się, lecz za sprawą kilku pomyłek, rozpadła się na drobny mak.
Znam ten ból.
Znam to uczucie straty.
Dokładnie pamiętam dzień, w którym cały mój idealny i bezpieczny świat legł w gruzach, a spokój który do tej pory gościł w moim życiu, zniknął bezpowrotnie.
Dzień, w którym straciłem mojego kochanego tatę.
Jakiś wariat wyjechał zza zakrętu i uderzył w samochód ojca, zgniatając go na miazgę razem z moim ojcem.
Kiedy to się stało byłem jeszcze małym chłopcem, ale dokładnie pamiętam każdą sekundę od momentu, w którym moja matka odebrała telefon, a następnie wrzeszcząc z rozpaczy, osunęła się na kolana po chwilę, w której siostra matki zabrała mnie do siebie.
Moja matka jest  osobą niezwykle silną i dystyngowaną.
Typową panną z dobrego domu, która dobrze wyszła za mąż .Jednakże nigdy wcześniej ani nigdy potem nie widziałem jej w takim stanie, jak wtedy. Kiedy opuszczałem dom, krzycząc i wyrywając się objęć ciotki, ona nawet nie drgnęła. Nie podbiegła, żeby mnie objąć i łagodnym głosem zapewnić, że wszystko będzie dobrze.
Nie.
Ona po prostu siedziała i tępo wpatrywała się w ścianę.
Każdy kolejny dzień był gorszy od poprzedniego, aż wreszcie nadszedł dzień pogrzebu. Kiedy tłumy żałobników ze mną i z moją matką na czele odprowadzało mojego ojca na cmentarz, jak na ironię po kilku tygodniach typowo jesiennej pogody, zza chmur wyjrzało wreszcie słońce. Patrząc wtedy w niebo, przeklinałem Boga za to, że zabrał mi ojca.
Że odebrał mi jedyną osobę, która kochała mnie bezgranicznie.
Nie potrafiłem pogodzić się z faktem, że już nigdy nie usłyszę, jak tata czyta mi bajkę, że już nigdy nie przyjdzie w nocy do mojego pokoju i nachylając się nade mną, nie powie zwykłe:
 - Kocham cię, synku.
Że już nigdy nie weźmie mnie na ręce, nie przytuli, nie powie mi, że jest ze mnie dumny.
Byłem wściekły na cały świat.
Na ulicy oglądałem się za dziećmi, które idąc trzymały swojego tatę za rękę i nienawidziłem ich całym sercem. Nienawidziłem ich za to, że mają tatę, którego ja już nigdy mieć nie będę. Kiedy trumna ze zwłokami ojca miała zostać złożona do ziemi, rzuciłem się na nią całym ciałem i przylgnąłem do niej, jakby była moją ostatnią deską ratunku. I chociaż moja matka z całych sił próbowała mnie odciągnąć, ja nie chciałem odpuścić.
Nie chciałem zostawić ojca samego.
Chciałem z nim zostać.
W końcu brat matki wziął mnie na ręce, a ja walczyłem z całych sił próbując wyrwać się z jego objęć. Kiedy tak niósł mnie do samochodu, jednocześnie tuląc mnie do siebie, ja tylko krzyczałem z całych sił:
 - Tatusiu, nie odchodź, tatusiu!
W to jesienne popołudnie wszyscy współczuli mojej matce, ale nikt nie widział tragedii małego chłopca, który stracił jedyną osobę, którą kiedykolwiek kochał.
Wspomnienie tamtych dni zostanie ze mną na zawsze.
W końcu były one moim prywatnym końcem świata.
Patrząc na młodego Hoffmana widzę siebie i chociaż na pozór nic nas nie łączy to jednak ten, kto tak myśli, grubo się myli.
Oboje straciliśmy ojca.
Różniło nas tylko to, że chociaż mój umarł to została mi miłość, jaką mnie obdarzył. Don nigdy nie miał ojca, nie w takim sensie. Hoffman nie potrafił, a może nie chciał być ojcem. Nie dał chłopcu odczuć, że jest kochany.
I nawet najdroższe prezenty nie mogą tego zmienić.
Teraz zalewa się łzami i pluje sobie w brodę, bo wie, że popełnił błąd, ale jest już za późno.

* * *
Dostrzegam zagubienie na twarzy mojego współpracownika. W głębi duszy muszę przyznać, że bardzo mnie ciekawi, co go tak dokładnie trapi. Jestem osobą ciekawską. Czasem z tą cechą charakteru mam problem, ale zazwyczaj ona się przydaje w takim zawodzie, jakim jest prawnik.
- Mogliby ten wyrok szybciej ogłosić – stwierdził Jake, krążąc przed nami.
- Uspokój się – karcę go. Chyba jestem zmęczona. Mac natomiast siedzi oparty o ścianę i wpatruję się w jeden punkt. Podążam za jego wzrokiem.
- Widzisz tam coś ciekawego? – pytam zaczepnie.
- Hm?
- Może wybierzemy się gdzieś wszyscy wieczorem?! – przerwa nam Walters, z objawieniem w oczach.
Patrzę na niego, jak na głupka.
- Niby gdzie?
Ręka Jake ląduje na podbródku i udaję postawę filozofa.
- Może do jakiegoś klubu? – rzucił z uśmiechem. – Przyda nam się trochę rozerwać po takiej smutnej sprawie – podsumował. – Piszecie się?
Spoglądam na Taylora. Oboje wzruszamy ramionami i parskamy śmiechem. 
- Ohh no weźcie! – jęczy dziecinnie Walters – nie zachowujcie się, jak moja babcia!
Mrużę oczy, jak rozjuszona kotka, a młody głośno przełyka ślinę, przeczuwając kłopoty.
 - Czy ty właśnie zasugerowałeś, że jestem stara? – pytam z udawanym oburzeniem.
 - Ja? Nieeee, nigdy w życiu. Jesteś młoda, jak… Wiesz noo… przypominasz mi… Pallas Atenę! – mówi, wyrzucając ręce do góry. Co on dzisiaj z tą Grecją?
 - No teraz to pojechałeś. Pallas Atena ma jakieś trzy tysiące lat. Tym samem zasugerowałeś, że powinnam już dawno wąchać kwiatki od spodu razem z dinozaurami.
Mac parska śmiechem, a Jake przygląda mi się badawczo i po krótkim milczeniu stwierdza:
 - Chodziło mi o to, że przypominasz mi boginię.
 - Tak, jasne. Już ci wierzę.
 - No naprawdę – zaperza się młody, a ja tylko uśmiecham się lekko.
Nigdy się do tego nie przyznam, ale codziennie dziękuję temu komuś na górze, że postawił na mojej drodze Waltersa. Może i jest dziecinny, ale taki przyjaciel to skarb.
 - Pogrążasz się, Jake – odzywa się po raz pierwszy odkąd opuściliśmy salę, Taylor.
Młody przygryza nerwowo wargę, ale gdy napotyka mój rozbawiony wzrok, jego twarz ponownie rozciąga się w wielkim, wesołym uśmiechu. Takie sprzeczki i docinki to dla nas norma. Oboje zdajemy sobie sprawę, że to tylko żarty i nikt się nie obraża.
To po prostu taki nawyk, który pojawił się w wraz z rozwojem przyjaźni.
Mac również ma tego świadomość, ale jego zachowanie zaczyna mnie niepokoić.
Odkąd sędzia zarządziła przerwę, nie odezwał się ani słowem.
Jest blady i przygaszony.
Widziałam, jak zareagował na słowa chłopca.
Był wyraźnie wstrząśnięty.
Już mam otwierać usta, by zapytać, co go dręczy, gdy pojawia się prokurator.
 - Przysięgli ustalili wyrok – mówi i bez zbędnych uprzejmości znika we wnętrzu sali rozpraw.
Jak na komendę podnosimy się i podążamy za nim, a następnie zajmujemy swoje miejsce i czekamy.
 - Czy przysięgli ustalili werdykt?- zadaje standardowe pytanie Voldorf.
 - Tak, Wysoki Sądzie – odpowiada młoda brunetka, która jest wyraźnie przerażona swoją rolą w tym procesie.
 - Niech oskarżony i obrońca wstaną – nakazuje sędzina, po czym następuje odczytanie wyroku.
 - Ława przysięgłych uznaje Anthonyego Hoffmana za niewinnego.
 - Zamykam rozprawę – mocne uderzenie młotka sygnalizuje ostateczne zakończenie rozprawy, która została rozstrzygnięta na naszą korzyść.
 - Juhuu… ! Będzie premia! – cieszy się Walters – to co z tym klubem?
Wymieniamy z Taylorem niepewne spojrzenia.
 - No dajcie się namówić! To były ciężkie dni! Trzeba się rozerwać. Podensić, powywijać tyłeczkiem, wyrwać jakiegoś lachona…- zaczyna wyliczać, a mi oczy wychodząca wierzch.
 - Podensić? Lachony? – mówię rozbawiona – ile ty masz lat? Dziesięć?
 - Wystarczająco, żeby móc tak mówić. Jesteś taka niedzisiejsza – macha lekceważąco ręką Jake, a ja tylko unoszę brew w geście zdziwienia.
 - Kto by miał być w tym klubie? – pyta Taylor.
 - No wiecie, samo doborowe towarzystwo. Wy, ja, Spencer,  może uda mi się namówić Loyda…
 - Powodzenia życzę - mówimy jednocześnie z Macem, po czym parskamy śmiechem.
 - Ej, odczepcie się od Georga. On jest po prostu nieśmiały.
 - Jassne…
 - To co? Widzimy się o 8 w Webster Hall? – pyta Walters, zacierając ręce.
 - Może być – zgadza się Taylor, a ja tylko przytakuję.
 - No to załatwione. Do zobaczenia! - mówi Jake i ulatnia się niczym kamfora.
Zostajemy sami i nagle dociera do mnie, że sala dawno już opustoszała. Zbieram więc swoje rzeczy i zaczynamy kierować się do wyjścia. Kiedy wychodzimy na zewnątrz słońce nieśmiało przedziera się przez chmury i w powietrzu unosi się zapach nadchodzącej wiosny. Oddycham głęboko, a na mojej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Kątem oka przyglądam się mężczyźnie stojącemu tuż obok mnie, który próbuje zrobić to samo i oboje oblewamy się rumieńcem. Jeszcze przez chwilę patrzymy z głowami zadartymi do góry, wpatrując się w niebo. Nagle rodzi się we mnie pragnienie, by znowu go dotknąć. Besztam w myślach sama siebie, jednakże przegrywam z kretesem i nim mój mózg zdoła zarejestrować, co się właściwie stało, moje palce nieśmiało oplatają się wokół jego dłoni, ściskając ją lekko. Gest ten nie jest ani czuły ani erotyczny.
Jakaś część mnie po prostu chce mu przekazać, że bez względu na wszystko, po nocy zawsze wstaje nowy dzień.
I chyba to zrozumiał, bo odwzajemnia uścisk.
Przez jedną krótką chwilę stoimy przed budynkiem sądu, trzymając się za ręce.
Tylko ja i on.
Potem jak gdyby nigdy nic mówimy zwykłe: „do zobaczenia” i każde z nas odchodzi w swoją stronę. Kiedy wsiadam do samochodu, moja dłoń nadal płonie od jego dotyku.
Uśmiecham się sama do siebie i odpalam auto, kierując się prosto do budynku mojej mamy.
Zrobię jej niespodziankę.

* * *
Gdy otwieram drzwi od samochodu widzę, jak biały Leksus sprawnie skręca w prawo. Wsiadam powoli, rzucając teczkę na tylne siedzenia. Uświadamiam sobie, że prezent dla Megan nadal leży w aucie. Odpalam więc silnik i kieruję się do kancelarii, w między czasie wybieram numer mojej żony. Czekam kilka sygnałów, gdy wreszcie odbierze.
- Tak?
- Nie przeszkadzam? – rzucam szybko.
- Trafiłeś na mała przerwę – odpowiada radośnie. – Jak tam twoja rozprawa?
- Wygrana – wydycham ciężko powietrze. – Nie lubię takich spraw.
- Och..
- Taak – przeciągam. – Nie po to dzwoniłem – skręcam w lewo. – Dziś wychodzę ze współpracownikami do klubu, aby opić wygraną – mówię. – Chciałem cię powiadomić – informuję ją. – I chciałem się spytać, czy wyrwiesz się ze mną na obiad?
- Należy ci się – stwierdza, choć w głosie słyszę lekkie rozczarowanie. Pewnie coś planowała na wieczór. – A obiad? – chwila przerwy. – Przyjedź po mnie.
- Będę o 16 – zapewniam ją i rozłączam się, wjeżdżając w podziemny parking.
Spodziewam się, że zaraz za mną pojawi się Bonasera, ale tak się nie dzieje.
Wzdycham ciężko i powoli wlokę się do windy, która zabiera mnie do kancelarii. Kiedy tylko drzwi się rozsuwają, staję twarzą w twarz z uradowaną Spencer, która bez słowa przywitania, bierze mnie pod rękę i prowadzi do swojego gabinetu, gdzie czeka na nas równie szczęśliwy George. Rozglądam się podejrzliwe po pomieszczeniu.
 - Czyżby ktoś rozpylił tu gaz rozweselający? - oglądam się za siebie, ale nie dostrzegam niczego podejrzanego. Ludzie, jak zwykle ślęczą nad swoimi laptopami lub siedzą z nosami w papierach. Gdzieniegdzie rozbrzmiewają dźwięki cichej rozmowy, ale poza tym nic się nie dzieje. Typowy dzień w Loyd&Spencer.
Przenoszę swój wzrok na parę, która teraz opiera się o biurko Spencer. George trzyma w ręku jakiś dziwny kubek. Widocznie zauważa moje spojrzenie, bo mówi:
 - To dzieło mojej córeczki.
Uśmiecham się lekko na myśl o dziewczynce, która wymazana od czubka głowy po same stopy w farbie, wręcza swojemu tacie podarunek.
 - Wiekopomne dzieło.
George śmieje się cicho i przekręca zabawnie głowę.
 - Dzieła to dokonałeś dzisiaj ty w sądzie – odzywa się Michelle.
 - Nie ja. My – śpieszę z wyjaśnieniami.
Na twarzy kobiety pojawia się tajemniczy uśmieszek, którego znaczenia nie potrafię, a może nie chcę rozszyfrować.
 - No proszę, a już się bałam, że się pozabijacie przy pierwszej lepszej okazji - śmieje się. – Możecie być z siebie dumni. Uratowaliście tyłek całej kancelarii.
 - Jak to?- pytam, zdziwiony.
 - Jonson przegrał sprawę Melody Meyers i niestety ta zrezygnowała z naszych usług.
 - Cholera.
Melody Meyers jest lokalną celebrytką, która cały czas się rozwodzi i żąda od swoich byłych pokaźnej sumki. Tym razem do odstrzału poszedł mąż numer pięć.
Ma kobieta tępo.
 - Cieszę się więc, że już się na coś przydałem. Idziecie z nami do klubu?
Spencer i Loyd patrzą na mnie tak, jakby nagle wyrosły mi trzy głowy.
 - Jakiego klubu? – pyta Michelle.
 - Idziemy uczcić wygraną. Pomysł Jake. Myślałem, że wiecie.
 - My nie..- zaczyna szefowa, ale w tej chwili rozdzwania się jej komórka.
 - Ten to ma wyczucie czasu – śmieje się i rzuca do telefonu: który to klub i o której mamy tam być?
 - A ty co? Jasnowidz?- dobiega mnie zdziwiony głos Waltersa.
 - Może, może.
 - …
 - Mac mi powiedział! – śmieje się Spencer.
 - Całe szczęście, bo gdybyś potrafiła czytać w moich myślach…
 - Wybacz, Jake, ale już raz dałeś mi namiastkę tego, o czym myślisz. To straszne miejsce i nigdy nie chcę tam wracać – mówi poważnie Michelle, ale jej głos zdradza czyste rozbawienie.

* * *
Nim dobrze zdążyłam zapukać do drzwi apartamentu mojej mamy, ta szybko je otworzyła. Na widok mojej osoby, jej usta rozpromieniły się w szerokim uśmiechu.
- Wreszcie znalazłaś czas dla swojej staruszki! – powiedziała szczęśliwa, zapraszając mnie do środka.
- Wiesz, że mam napięty grafik – odpowiadam, próbując się usprawiedliwić.
- Ach, ten grafik!
- Dzięki niemu, obie nie musimy się martwić o pieniądze – siadam na białą sofę. Mama jednak zmierzyła mnie wzrokiem i pokręciła głową.
- Dziecko – zaczęła. – Chciałabym mieć w końcu wnuki – spojrzała na mnie. – Nie młodniejesz moja droga – kiwnęła głową. – Ani ja – dodaje po chwili, znikając w głębi kuchni.
I znów się zaczyna – wywracam oczami, rozglądając się po salonie. Rozpiera mnie duma, że stać było mnie na kupno tego apartamentu dla mamy. Zawsze chciałam sprawić jej taki prezent, lecz początki mojej kariery nie były takie różowe, jak teraz. Dobrze pamiętam, gdy wygrałam pierwszą sprawę. To był bardzo skomplikowany rozwód. Ale dużo przyniósł zysku, który napełnił moje konto, które wtedy było marne.
Po tej sprawie, zaczęłam wygrywać podrząd. Aż w końcu Michelle wyłapała mnie w sądzie. Teraz mogę odetchnąć z ulgą, gdyż zostało mi kilka miesięcy do zostania współudziałowcem kancelarii Loyd&Spencer.
- Zrobiłam ci herbatę – oświadczyła, stawiając przede mną kubek gorącej cieczy.
- Dziękuję mamo, że zapytałaś – mówię, udając naburmuszoną.
- Dotąd nigdy nie narzekałaś – odpowiedziała, usadzając się w fotelu.
- Bo nie było o  tym mowy – śmieję się. – Mam ci przypomnieć, jak  wciskałaś we mnie śniadanie?
Mama macha lekceważąco ręką.
 - Ktoś musiał, skarbie. Kiedy wracałaś do domu z tego twojego uniwersytetu byłaś chuda, jak mój nadgarstek! Nie dziw się, że próbowałam cię dokarmiać. Zrozumiesz, kiedy będziesz miała swoje dzieci.
 - Nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość – mówię i biorę łyk gorącej herbaty.
 Mmm… nie ma, jak u mamy – myślę i uśmiecham się czule do mojej rodzicielki.
 - Daleko w przyszłość? Córeczko, nie chcę nic mówić….
 - Więc nie mów – mruczę, ale moja mama sprawnie ignoruje mój docinek i kontynuuje swoją fascynującą wypowiedź. Teraz mogłoby niebo spaść nam na głowy, a ona nie przestanie.
 -… ale masz już trzydzieści sześć lat. Połowa twoich koleżanek wyszła już za mąż i…
 - … i toną w brudnych pieluchach i nie mają czasu się dobrze podetrzeć…
 - Stella!
 - Mamo!
Przez chwilę mierzymy się spojrzeniami aż w końcu wybuchamy serdecznym śmiechem.
 - Nigdy nie dasz mi dokończyć, co? – mówi mama, siadając obok mnie na kanapie.
 - Nigdy. Głównie dlatego, że już od sześciu lat słyszę to samo.
Moja kochana rodzicielka wzdycha głęboko.
 - Przepraszam, wiem, że nie powinnam tak naciskać, ale mi się po prostu nudzi! Wiesz, czasami miałam nadzieję, że wpadniesz i będę mogła od nowa przeżywać uroki macierzyństwa.
Moje oczy robią się tak wielkie, jakbym właśnie zobaczyła UFO i przez chwilę zastanawiam się czy złoty kolczyk w uchu mojej mamy to na pewno kolczyk, a nie jakiś tajemniczy nadajnik czy inne… coś.
 - No nie miej takiej zaskoczonej miny! To miasto lubi ludzi młodych, ale dla starych nie ma tu miejsca. Przecież nie wcisnę się w mini i nie wyjdę na dancing do klubu.
Parskam śmiechem i przytulam się do niej.
Po raz pierwszy od kilku tygodni ogarnia mnie spokój.
Ramiona mamy zaciskają się wokół mojej sylwetki, co sprawia, że wtulam się w nią jeszcze bardziej. Mama natomiast całuje mnie w czoło i przyciska policzek do moich włosów. Czuję łzy pod powiekami. Pamiętam, kiedy jako mała dziewczynka przychodziłam w środku nocy do jej łóżka, przerażona koszmarem albo burzą. Mama wtedy przygarniała mnie do siebie i śpiewała mi kołysanki tak długo, aż w końcu zasnęłam. Nie miałam ojca, ale też nigdy nie odczuwałam jego braku. Bo mama zastępowała mi wszystkich. Dlatego też wiem, że ramiona kochającej matki to jedyna bezpieczna przystań, jakiej potrzebuję.
 - Co jest ze mną nie tak? - mówię, a mój głos jest trochę stłumiony, ale mama i tak dokładnie słyszy moje słowa.
 - A co ma być nie tak? – pyta, zdziwiona i zaniepokojona jednocześnie.
 - Dlaczego nie mogę znaleźć miłości jak normalny człowiek?
Mama odsuwa mnie od siebie i patrzy na mnie przez chwilę, a później mówi do mnie tak, jak tylko matka potrafi mówić do swojego dziecka:
 - Kochanie, po prostu nie nadszedł jeszcze twój czas. Jesteś taka mądra, taka śliczna – głaska mnie delikatnie po policzku – jesteś najlepszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mi się przydarzyła i jestem dumna, że mogę być twoją matką. Nie poddawaj się, kochanie. Miłość przyjdzie i sama nie będziesz wiedziała kiedy. Zaufaj mi – kiwam głową, a ona całuje mnie czule w czoło.
 - Właściwie to znalazłam idealnego kandydata dla ciebie. Jest żonaty, ale wiesz ktoś kiedyś powiedział, że żona nie ściana, da się przesunąć.
 - Mamo!
 - No co?

 * * *
Po udanym obiedzie na Manhattanie z Megan, postanawiam udać się do domu na szybki prysznic i zmianę ubioru. Na pożegnanie Megan życzyła mi udanej zabawy, a także kazała pozdrowić współpracowników i szefostwo, a ona sama wróciła do szpitala na nocny dyżur.
Stojąc w małym korku nucę pod nosem piosenkę, którą dziś rano usłyszałem w radiu.
Od dłuższego czasu nie zabawiłem w jakimś klubie. Czuję się dość nieswojo, a z drugiej strony rozpiera mnie radość. Żałuję tylko, że przez napięty grafik w szpitalu, Megan nie może podzielać mojego wolnego czasu.
W końcu z żółtego światła zmieniło się na zielone. Nogą przyciskam gazu, a ręką zmieniam bieg i mknę prostą drogą. Parkując auto na parkingu przy moim budynku, przed moim wzrokiem miga mi biały Leksus.
Nie, to nie może być ona – kręcę głową, wyciągając kluczyki od apartamentu. Lekkim krokiem kieruję się w stronę drzwi. W nich mijam młodą blondynkę, która wychodzi na spacer ze szczeniakiem. Przytrzymuję drzwi, aby mogła swobodnie wyjść z psiakiem na rękach, a ja szybko znikam w głąb klatki, zmierzając do windy. Naciskam na guzik dwukrotnie i po kilku sekundach rozsuwają się metalowe drzwi. Jednym krokiem przekraczam próg maszyny i machinalnie wciskam poziom siódmy.
Wychodząc na swoim piętrze, zastanawiam się, jak imprezuję kancelaria Loyd&Spencer. Przekręcając zamek dwa razy, wpada mi do głowy myśl, jak mam się ubrać na dzisiejszy wypad.
Przez chwilę szamoczę się z drzwiami, które nie chcą się otworzyć i kiedy już zaczynam poważnie myśleć o ich wyważeniu, jakiś głos mówi:
 - Może spróbuje pan w drugą stronę? –odwracam się  i widzę blondynkę, którą przed chwilą przepuściłem w wejściu.
Idę za jej radą i wreszcie znajduję się w środku.
Oddycham z ulgą i dziękując jej, zamykam drzwi.
Obiad z Megan trwał dłużej niż planowałem i teraz mam niewiele czasu, aby doprowadzić się do stanu używalności.
Używalności? - w mojej głowie zaczynają rodzić się pikantne fantazje, ale odrzucam je od siebie i pędem lecę do łazienki. Nie zauważam jednak kosza na bieliznę, który stoi w progu, (kto go tam postawił do cholery?!) i wpadam w niego z impetem, który zwala mnie z nóg. Powinienem być wściekły, ale ten dzień nie mógł wyglądać lepiej, dlatego szybko podnoszę się z podłogi i wskakuję pod prysznic. Kiedy już jestem świeży i pachnący, wpadam do garderoby i wyrzucam jej zawartość na środek pokoju, lustrując dokładnie każdą koszulę i każde spodnie. W końcu decyduję się na zwykłe jeansy z Lee i niebieską koszulę, a całą stylizację dopełniam czarną, skórzaną kurtką, którą kupiłem jeszcze jako nastolatek. Nadal jednak leży na mnie idealnie. Jeszcze tylko psyknięcie perfumami i już jestem gotowy.
Megan mnie zabije – myślę, patrząc na mieszkanie, które wygląda, jak po przejściu trąby powietrznej. Wzruszam tylko ramionami i chwytając portfel i komórkę, wybiegam z domu i wpadam do windy. Zerkam nerwowo na zegarek, który wskazuje 7:30. Może jednak zdążę na czas.
Kiedy wreszcie docieram na miejsce i parkuję pod klubem, jest już po 8 i zapewne wszyscy zaczęli już imprezę. Wchodzę do środka i przez chwilę rozglądam się nerwowo. Muzyka rozsadza mi uszy, a pijane i zapewne niepełnoletnie dziewczyny wiją się niczym węże wokół niekoniecznie swoich partnerów. Staję na palcach, by móc zobaczyć coś więcej i już mam wybierać numer Stelli, kiedy widzę, jak macha do mnie z daleka. Zaczynam przeciskać się przez tłum roztańczonych ciał i w końcu jakimś cudem docieram do miejsca, w którym siedzą moi koledzy.
 - Hej, Maco – wita mnie entuzjastycznie Jake, wystawiając rękę, jak do przybicia żółwika, co też czynimy.
 - Hej – odpowiadam i zajmuję miejsce obok Bonasery, na policzkach której pojawia się lekki rumieniec. Nie przypisuję jednak tej zasługi sobie, bowiem w klubie jest gorąco, jak w piekarniku i po chwili ściągam kurtkę i podwijam rękawy koszuli. - Co podać? – pyta barman, uśmiechając się szeroko.
 - No ekipa, co pijemy ? - pytanie pada z ust Jake, który najwyraźniej dotarł tutaj jeszcze przed nami, bo już jest lekko wstawiony.
 -Dla mnie piwo- mówię.
 - Dla mnie też – mówią Spencer i Bonasera.
 - Dla mnie cola – mówi Loyd.
Walters mierzy go przez chwilę spojrzeniem po czym zwraca się do barmana:
 - Dla tego pana tequila – parskamy śmiechem, ale George nie wygląda na zadowolonego.
 - Jake, jestem samochodem, nie będę pił – próbuje protestować.
 - Będziesz - upiera się młody. – Wszyscy przyjechaliśmy samochodem.
 - Ja wzięłam taksówkę - oświadcza Michelle i przeklinam siebie za taką bezmyślność. Nagle wpadam na pewien pomysł i zrywam się z siedzenia, jak oparzony.
- Zaraz wracam – krzyczę przez ramię i wybiegam na zewnątrz, po czym wsiadam do auta. Ulice zdążyły już opustoszeć, dlatego też szybko zostawiam samochód w garażu podziemnym mojego wieżowca i taksówką wracam do klubu.
 - Gdzie ty byłeś? - pyta zaintrygowana Spencer.
 - George uświadomił mi, że nie będę mógł się upić, bo mam samochód, dlatego też odprowadziłem go do domu i wróciłem taksówką.
Wszyscy zaczęli się śmiać.
- Więc jutro spokojnie wszyscy możemy być na kacu – krzyknął uradowany Walters, popijając alkohol przez słomkę.
- Tylko nie wymyślaj swoich gierek pijackich – przypomina mu Stella z przymrużonymi oczami.
Jake tylko wzruszył ramionami.
- Nie moja wina, że masz słaba głowę – wyszczerzył się. Stella wymierzyła cios łokciem w żebra młodego.
- Auć! Za co to?!
Stella się uśmiechnęła.
- Za całokształt, mój drogi, za całokształt – puściła do niego oczko. – Wznieśmy toast za wygraną – rzuciła, spoglądając na mnie.
Wstaję ze swojego miejsca, chwytając szklankę z piwem, wznosząc ją do góry.
- Oby tak dalej – mówię, stukając naczynie o pozostałe, nie zrywając kontaktu wzrokowego ze Stellą, lecz z letargu wyrwał nas głośny krzyk Jake:

- Kto idzie na parkiet?! – zlustrował nas wszystkich. – Nikt? – popatrzyliśmy tylko po sobie. – Czekam na was tam! – wskazał palcem wskazującym tłum ludzi tańczących w rytm muzyki. 

środa, 24 czerwca 2015

Your weekly AA meeting

Witajcie, z tej strony Hangon.
Ostatnie wydarzenia pod postem Nas niemile zaskoczyły. Niemniej jednak dziękujemy za mur, który stanął za Nami i próbował w jakiś sposób walczyć. Jesteśmy Wam bardzo wdzięczne z tego powodu. :)
Chciałabym wspomnieć jednym słowem, że nie życzymy sobie takiej nienawiści do Nas, Naszego bloga i innych komentujących. Oczywiście krytykę przyjmujemy, lecz nie nienawiść, która jest bezprecedensowa
W ostatnich komentarzach nie udzielałam się, gdyż jestem za bardzo porywcza i cała sytuacja mogłaby się pogorszyć. Dlatego moja współautorka wzięła sprawy w swoje ręce.
Okej, przejdę do sedna.
Zastanawiacie się pewnie, kiedy pojawi się siódmy odcinek?
Nie martwcie się, już niedługo się za niego bierzemy! Chyba musiałaśmy ochłonąć po całej tej małej aferze.
Poza tym, bardzo dziękujemy za taką oglądalność! Już mamy ponad tysiąc wyświetleń. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem.
Z tego powodu również staramy się o szablon. Przyznam, że jest ciężko, ale się nie poddamy. W końcu taki blog i komentujący powinni mieć, to, co najlepsze. :))

SPOILER 

#1 -  Stella pomimo swoich sprzecznych emocji, stwierdzi, że Mac jest godny zaufania i, że może go nawet lubi. 
#2 -  Na Jake czeka wielka okazja do zauroczenia.. a może nawet czegoś więcej. 
#3 -  Po siódmym odcinku przesuwamy czas do przodu, czyli cały miesiąc w przód. Wtedy zacznie się zabawa, na którą czekacie.

Pozdrawiam gorąco, 
Hangon. 

sobota, 20 czerwca 2015

"You don't wanna know" (1x06)



Nobody said it was easy
It's such a shame for us to part
Nobody said it was easy
No one ever said it would be this hard
Oh, take me back to the start
Coldplay – The Scientist

Niewiedza jest przyczyną wielu nieszczęść i kłopotów.
Przez nią ludzie tracą pracę, często dom i wszystkie oszczędności.
Zło, jak twierdził pewien starożytny grecki filozof Sokrates, wynika właśnie z niewiedzy.
Z niewiedzy tego, co jest dobre, a co złe.
Bo gdy posiadamy wiedzę, potrafimy odróżnić to, co dobre od tego, co złe. Potrafimy wybrać ścieżkę, która zagwarantuje nam szczęście.
Nauka dała nam wiele cudów: telefon, Internet, pralka ułatwiają nam życie od dobrych kilku dziesięcioleci. Teraz nie wyobrażamy sobie bez nich życia.
Co jednak kiedy żona zdradza męża?
Kiedy mąż jest gangsterem?
Kiedy ktoś robi coś nielegalnego?
Kiedy wiemy, że wiedza może nas zranić?
Odpowiedź jest jedna.
Czasami niewiedza jest po prostu błogosławieństwem.

Wpatruję się w sufit słuchając tykającego zegarka. Zastanawiam się, jak to możliwe, że ludzie, którzy przyrzekają sobie miłość i wierność przed ołtarzem, potem nie mogą na siebie spojrzeć i szukają szczęścia w innych osobach. Niby, to jest proste, gdyż człowiek jest zaprogramowany do rozwiązłości. To jest potwierdzone przez naukowców.
Ale, czy nie istnieje jeszcze inne wyjście, prócz biologii?
Może na świecie każdy z nas naprawdę posiada bratnią duszę, drugą połówkę, która od początku istnienia jest przeznaczona tylko dla Ciebie?
Zamykam oczy i stwierdzam, że jestem zatraconą romantyczką. Wierzę, że jest miłość od pierwszego wejrzenia, i że można spędzić z tą osobą całą wieczność.
Głupia, Ty! Jak kilka razy zawiesił wzrok na Tobie, to nie oznacza, że się zakochał. To facet, jak każdy inny!
Wzdycham.
Za oknem dawno już zaszło słońce, a do jego wschodu zostało co najmniej pięć godzin. Przekręcam się na bok i po chwili znowu na plecy. Powtarzam tę czynność jeszcze kilkanaście razy aż w końcu wściekła skopuję kołdrę i siadam na łóżku. Podłoga pod moimi stopami jest zimna, a cienka koszula z białej satyny nie daje zbyt dużo ciepła. Sięgam po szlafrok, ale po chwili odrzucam go znowu na fotel. Wstaję i wychodzę na balkon. W oddali dostrzegam jasno oświetlony Most Brooklyński oraz piękny, jak zwykle Empire State Building. Opieram się o czarną, rzeźbioną balustradę i wdycham nocne powietrze. Jest zimno i kiedy zrywa się wiatr, zaczynam drżeć na całym ciele. Moje nagie ramiona i stopy pokrywają się gęsią skórką i w końcu po kilku minutach wracam do środka. Nadal nie czuję się senna, ale mimo wszystko wczołguje się pod kołdrę i po chwili przyjemne ciepło rozchodzi się po moim ciele, utulając mnie do snu. Zanim jednak całkowicie oddaję się ramionom Morfeusza, ostatni raz patrzę na panoramę miasta, rozpościerającą się za oknem i uśmiecham się lekko, mówiąc Nowemu Jorkowi - dobranoc.

 * * *
Po raz pierwszy od wielu miesięcy obserwuję, jak Megan śpi o poranku. Jej rude włosy są porozrzucane po białej poduszce, a usta są ułożone w niewielki uśmieszek. Od tak dawna nie widziałem jej twarzy i takiego spokoju. Jestem usatysfakcjonowany tym faktem. W głębi duszy mam nadzieję, że ona też podziela mój pogląd. Chyba nie na darmo stara się nas uratować.
Moją nostalgię przerywa dźwięk wiadomości tekstowej. Odwracam się szybko i rozglądam się po sypialni. Wzrokiem odnalazłem leżące spodnie od garnituru na podłodze. Szybko wymykam się spod ciepłej pościeli i wyjmuję komórkę z kieszeni powracając do łóżka.
Jednym ruchem kciuka odblokowuję urządzenie i odczytuję wiadomość:
Tylko się nie spóźnij.
Stella.
Nie mogę ukryć, ale kilka sekund wpatruję się w imię nadawcy. Zastanawiam się skąd ma mój numer, ponieważ osobiście nie pamiętam, abym go jej podawał.
To pewnie Jake – podsumowuję swoje myśli.
Nikt inny w kancelarii nie ma dostępu do takiej ilości informacji. Nie mam mu jednak tego za złe. Prędzej czy później i tak bym musiał podać Stelli swój numer. W końcu mamy razem pracować, a jeżeli nasza współpraca okaże się owocna w rezultaty to mam przeczucie, że Spencer będzie chciała nas zatrzymać na dłużej. Szczerze się, jak głupi do sera i odpisuję szybko: „Spokojnie, już wstałem” i naciskam z bijącym sercem „wyślij”. Następnie odkładam urządzenie na szafkę nocną i wracam do łóżka. Mam jeszcze jakieś dobre piętnaście minut zanim dźwięk budzika przywoła mnie do porządku. Moja kochana żona śpi słodko jak małe dziecko i nie mogąc się powstrzymać, nachylam się i całuję ją w czubek nosa. Nie budzi się, ale zabawnie marszczy nos i odwraca głowę w drugą stronę. Chichoczę cicho i teraz już postanawiam zgotować jej prawdziwie małżeńską pobudkę. Przysuwam się bliżej i obejmującą ramieniem, zaczynam obsypywać jej szyję pocałunkami. Meg jęczy cicho po chwili otwiera oczy.
 - Mhmm … Jaka cudowna pobudka – mruczy mi do ucha i składa na moich ustach namiętny pocałunek, który powołuje do życia dolną część mojego ciała, która tej nocy dostała niezły wycisk.
 - Hmm… Meg.. Nie mamy zbyt wiele czasu – mówię, a mój oddech gwałtownie przyspiesza, kiedy jej ręka zamyka w uścisku moją męskość.
Megan uśmiecha się szatańsko i siadając na mnie okrakiem, szepcze:
 - Nie zajmę ci zbyt wiele czasu, obiecuję.
I nim zdążę coś powiedzieć jej usta są tam, gdzie jeszcze przed chwilą była ręka. Wszystkie myśli ulatują z mojej głowy, a rozkoszne uczucie przyjemności zalewa falami moje ciało. W końcu osiągam spełnienie i krzycząc imię żony, opadam na poduszki. A ona wtula się we mnie i oblizuje usta.
 - Widzisz? Nie trwało to zbyt długo – mówi. Jej dłoń kreśli jakieś dziwne znaczki na moim nagim torsie. Patrzę na zegarek i wzdycham ciężko. Aż nie chce mi się wstawać. Nagle przez otaczającą nas ciszę przedziera się głos Three Dog Night, śpiewających „Joy to the world” i ze wstrętem sięgam po telefon i wyłączam alarm.
 - Muszę wstać – całuję Megan w czoło i zamykam za sobą drzwi łazienki na wypadek, gdyby jej apetyt na seks wzrósł.

* * *
Stojąc w korku trzy przecznice od Sądu, słucham piosenki, która leci w radiu.
Wszyscy to mówią, wszyscy którzy to zrobili
Kiedyś znajdziesz to czego żądasz
Ale będziesz musiał walczyć. *
Mam dziwne wrażenie, że pierwsza zwrotka opisuję moje życie i sytuację, w której się znajduję, bo raczej jej sobie nie ubzdurałam. Przynajmniej tak sądzę, albo jestem doszczętną wariatką, że uważam tak, a nie inaczej.
Jakbym nie mogła sobie znaleźć inny obiekt westchnień niż właściciel czarnego Audi i idealnego garnituru od Hugo Bossa – przewracam oczami, powoli przesuwając się do przodu w korku. Na pewno jest z nią szczęśliwy i cieszy się seksem, którego ja nie mam! – moje dialogi z samą sobą zaczynają mnie dobijać. Rozglądam się przed siebie i zaczynam bębnić palcami po kierownicy. Jestem zirytowana. Wzdycham mając nadzieje, że ten dzień szybko się skończy i jutro przyniesie coś o wiele lepszego.
Zmieniając swój tor myślenia odblokowuję telefon, by sprawdzić, czy mam nowe wiadomości. Na ekranie widniało powiadomienie o wiadomości.. od Niego.
„Spokojnie, już wstałem.”
Wypuszczam powietrze z ust.
Trzy słowa. Dziewiętnaście liter. Jeden przecinek. Jedna kropka.
Ale to wystarcza, żeby moje serce zaczęło bić szybciej.
Cholera, czemu on mi to robi! Dlaczego nie może zostawić mnie w spokoju! Do diabła z nim! Do diabła ze wszystkimi facetami. Poważnie zaczynam rozważać opcję zostania lesbijką. Kobiety są seksowne, zawsze czyste i przede wszystkim znają się na uczuciach i nie będą się migać tym, że nie wiedzą, o co mi chodzi.
Po chwili dociera do mnie absurdalność moich myśli i parskam śmiechem.
Ja jako lesbijka?
Chyba łatwiej zobaczyć policjanta latającego z gołym tyłkiem po dzielnicy krawieckiej niż mnie podrywającą jakąś laskę. Kocham facetów! Kocham ich umięśnione torsy, silne ręce i te niebieskie oczy… Niebieskie oczy?! Cholera! Znowu on! Wzruszam ramionami. Cóż muszę pogodzić się z tym, że ja Stella Bonasera pożądam Maca Taylora i nic nie da rady tego zmienić. Nawet moje dobre chęci.
Jakiś bałwan przede mną blokuje cały ruch i z wielką pasją naciskam klakson.
Raz, a potem drugi raz, aż w końcu blondyna kierująca pojazdem orientuje się, że trzeba jechać i  rusza z miejsca.
 Alleluja! – myślę i w końcu jakimś cudem parkuję przy budynku sądu.
Wysiadając, rozglądam się uważnie, szukając wzrokiem Waltersa i Taylora, którzy również powinni już tu być. Poranny korek zabrał ponad czterdzieści minut mojego cennego czasu i wzdycham, poirytowana. 
- Gdzie oni do cholery są? – wściekam się i sięgam po telefon, by zadzwonić do młodego, kiedy nagle ktoś obejmuje mnie w pasie i mówi:
 - Tęskniłaś?
Podskakuję, jak oparzona.
 - Jake! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie nie zachodził od tyłu - wołam zła, że znowu dałam się podejść.
Walters rozluźnia uścisk i szczerzy zęby w uśmiechu.
 - Gdyby to był Mac, nie miałabyś nic przeciwko, co? – szturcha mnie lekko, a ja tylko rzucam mu mordercze spojrzenie,
 - Oh, przymknij się – wołam, chociaż wiem, że ma rację.
 - Rumienisz się! – śmieje się zachwycony Walters. - Ty. Totalnie. Na. Niego. Lecisz! – mówi, blokując mi drogę. Jego palec wskazujący ląduje na moim dekolcie i strącam go z odrazą.
 - Masz za dużo zębów - syczę, starając się go wyminąć.
 - Właściwie to ostatnio boli mnie dolna siódemka, chcesz zobaczyć? – zamykam oczy i kiedy modlę się o cierpliwość za nami rozlega się znajomy głos.
- Kłopoty w raju? - pyta Mac, a w jego głosie słychać rozbawienie.
- Masz szczęście, że jesteś na czas - odpowiadam i decydując, że bezpieczniej będzie jeżeli zachowam między nami dystans, ruszam w kierunku sądu.
 - Co jej się stało? – słyszę Taylora i mimo wszystko uśmiecham się lekko. Jakiś głosik w mojej głowie podpowiada mi, że to oznaka, że jednak go obchodzę.
 - A bo ja wiem? – wzrusza ramionami Jake. - Może PMS albo nie wyżycie seksualne? Uważaj na nią dzisiaj, bo jak coś schrzanisz to odgryzie ci głowę.
Na te słowa parskam cichym śmiechem, którego oni jednak nie słyszą.
Staję w miejscu i odwracając się w ich stronę, wołam:
 - Idziecie czy będziecie tam stać aż do śmierci?

 * * *
Nie może mi uciec uwadze, że zachowuję się jakoś inaczej. Dostrzegam jej irytację i rozdrażnienie. Oczywiście stara się to ukryć. Chyba ma to w zwyczaju. Nie ujawniać swoich skrytych emocji. Za mało ją znam, by dostrzec więcej.
Urywając tok myślenia, razem z Waltersem podażamy za Stellą w ciszy. Przed Salą rozpraw zauważamy Hoffmana w towarzystwie dwóch funkcjonariuszy, którzy eksortowali go z domu tutaj. Na nasz widok uśmiecha się delikatnie.
- Gotowy? – pyta Stella, dotykając ramienia mężczyzny.
- Nie za bardzo – odpowiada. – Ale chce mieć już to za sobą.
Wszyscy kiwamy głową ze zrozumieniem, wchodząc do Sali. W środku są gotowi praktycznie wszyscy. Do rozprawy pozostało dziesięć minut. Podnosząc wzrok do góry napotykam spojrzenie Prokuratora Danielsa i jego młodej pomocnicy. Na pewno nie będą ustępliwi, po tym, jak udało nam się ugrać kaucję, lecz w trybie natychmiastowym ze środy przesunęli rozprawę na dziś. Dzień, po dniu. Bez dwóch zdań Daniels musi mieć dobre układ i kontakty w gronie Sędziów. Odwracam głowę i kieruję się na naszą stronę, kładąc swoją teczkę na stół.
- Mam nadzieje, że nam się uda – mówi Stella, nie podnosząc swojej twarz, tak jakby unikała ze mną kontaktu wzrokowego.
- Ja też – odpowiadam krótko, wyczuwając dziwne napięcie.
- Proszę pamiętać o skupieniu podczas zadawania pytań – zwraca się Stella do Hoffmana. – Niech Pan pamięta, że Prokurator nie będzie ustępliwy. On pragnie, aby Pana przymknąć.
- Zdaję sobie z tego sprawę – przytakuję brunet.
- W porządku – wypuszcza powietrze i przelotem zerka na mnie.
Nie rozumiem, co się dzieje.
Wczoraj wydawało mi się, że nawiązaliśmy nić porozumienia, że nawet zaczyna mnie lubić, a dzisiaj znowu trzyma mnie na dystans. Czy to możliwe, żebym przez noc zalazł jej czymś za skórę? Przecież od naszego ostatniego spotkania nie minęła nawet doba. Wzdycham i pocieram skronie.
Kobiety!
Czy da się je zrozumieć?
 - Proszę wstać, sąd idzie!- oznajmia strażnik – rozprawę poprowadzi sędzia Catherine Voldorf.
Za stołem sędziowskim pojawia się młoda, czarnowłosa kobieta.
 - Proszę usiąść. Rozprawa stan Nowy Jork przeciwko Anthonemu Hoffmanowi. Panie prokuratorze?
Daniels podnosi się z miejsca i rzucając nieprzychylne spojrzenie w naszą stronę, mówi:
 - Wysoki Sądzie, pragniemy powołać na świadka panią Julię Grifis.
Moje oczy robią się wielkie, jak pięciocentówki.
Stella wygląda na równie zdziwioną, jak ja i nachylając się do mnie, szepcze:
 - A kto to do cholery jest? – obydwoje odwracamy się w stronę Jake, który lakonicznymi ruchami przegląda swoje notatki. Na jego twarzy maluje się wielkie napięcie i czuję, jak ściska mi się żołądek. Nie możemy przegrać tego procesu. Nie możemy pozwolić, żeby facet poszedł siedzieć za niewinność.
Sędzia Voldorf przygląda nam się przez chwilę i już otwiera usta, by coś powiedzieć, kiedy przypominam sobie, że przecież mam prawo głosu.
 - Sprzeciw, Wysoki Sądzie! Pani Grifis nie ma na liście świadków i obrona nie miała możliwości zapoznania się z jej zeznaniami.
Sędzia unosi brwi w geście zdziwienia i uśmiechając się nieprzyjemnie, mówi:
 - Oddalam. Proszę wezwać na salę panią Julię Grifis.
Opada mi szczęka.
Ten gnój napuścił na nas sędzinę!
 - To już po nas – myślę, ale w tej samej chwili dochodzi mnie głos Waltersa, który ledwie dosłyszalnym głosem zaczyna przekazywać nam informacje na temat świadka oskarżenia.
 - Julia Grifis, 28 lat, studiowała historię sztuki na NYU. Przyjaciółka ofiary, razem mieszkały w college. To do niej ofiara wysyłała te wszystkie e-maile i smsy. Niekarana, ale totalnie spłukana.
 - Okej. Dobra robota – szepcze Bonasera i oboje skupiamy uwagę na tym, co dzieje się na sali. Na miejscu dla świadków zasiada przyjaciółka ofiary, która sama wygląda, jakby była ofiarą losu. Jej długie, ciemne włosy wyglądają tak, jakby nigdy nie widziały grzebienia. Oczy podkrążone i czerwone od płaczu (tak myślę) nadają jej niesamowicie żałosny wygląd. W drżącej dłoni trzyma chusteczkę, którą co chwila przykłada do równie czerwonego nosa.
 - Kiedy ostatni raz widziała pani Alysson? – pyta blond koleżanka Danielsa.
 - W piątek na kilka dni przed.. przed.. – usta jej drżą a z oczy płyną nowe łzy.
 - Rozumiem, że jest pani ciężko, ale musimy ustalić pewne fakty – słodzi dalej młoda, a ja przewracam oczami.
Julia tylko kiwa lekko głową.
Nie ma wątpliwości, że jej rozpacz nie jest udawana, ale w tym momencie to nasza jedyna strategia. Trzeba grać na zwłokę.
 - Czy pani More kiedykolwiek skarżyła się na oskarżonego?
 - Często płakała.
 - Dlaczego?
 - Pan Hoffman najpierw ją wykorzystał, a potem mu się odmieniło i zapragnął ratować swoje małżeństwo. Alysson się wściekła. Chciała za wszelką cenę zatrzymać go przy sobie.
- W jaki sposób?
- Parę razy wnosiła na niego skargę, a gdy wracał z podkulonym ogonem, wycofywała ją. I tak w kółko. 
 - Czy pan Hoffman kiedykolwiek groził jej śmiercią?
 - Nie.
 - Jak zareagował na wieść o dziecku?
Dziecku?! Cholera, wiedzą już wszystko!
 - Podobno był bardzo szczęśliwy. Alysson cały czas mówiła tylko o tym, jacy są ze sobą szczęśliwi i jak bardzo się kochają.
 - Czy pani zdaniem pan Hoffman zabił Alysson?
 - Sprzeciw! – woła Stella. – To spekulacje!
 - Podtrzymuję.
 - Nie mam więcej pytań.
- Czy Pani More skarżyła się na złe stosunki z dziećmi państwa Hoffmanów?
Dziewczyna zamilkła próbując ukryć swoje myśli.
- Nic mi o tym nie wiadomo – odpowiedziała, omijając wzrok Stelli.
- Niech Pani pamięta, że przysięgała mówić prawdę i tylko prawdę – przypomina jej. Twarz Grifis przybrała kolor blady, a usta wygięły się w nieznaczny grymas.
- Naprawdę nie mam pojęcia – skłamała drugi raz.
Prokurator siedzący po prawej stronie zaśmiał się cicho kręcąc głową.
Mam ochotę wstać i mu przywalić, ale to nie byłoby stosowne. Postanowiłem więc przerwać jego głupi i niekulturalny humor.
- Przepraszam Wysoki Sądzie, ale czy Pan Prokurator nie powinien zachowywać się bardziej profesjonalnie? – spojrzałem na twarz Valdorf, po czym przerzuciłem się na Danielsa, który jak na złość nie chciał odkleić z ust uśmieszku zwycięstwa.
- W czym problem? – odpowiedział tamten. – Wasz klient jest winny, nie wiem, po co się bawicie w te eskapady – wzruszył ramionami noszelancko.
Zacisnąłem pięści przymykając powieki.
- Jesteś pazerny na pieniądze – rzekłem. – O to chodzi – skwitowałem, siadając na miejsce.
Danielsowi opada szczęka i rumieńce wypływają na jego policzki.
Byczku Fernando, diabli wzięli twoje berło – śmieję się w myślach i usadawiam się wygodnie na krześle. Dostrzegam rozbawioną twarz Stelli i puszczam do niej oczko. Widzę, jak zaciska mocno usta i odwraca wzrok, żeby nie parsknąć śmiechem.
Sędzia nie jest jednak zadowolona z mojego wywodu.
 - Panie Taylor, sąd nie ma wpływu na humory pana Danielsa.
 - Oczywiście, Wysoki Sądzie – mówię i ponownie zajmuje swoje miejsce.
Mimo wszystko było warto.
 - Proszę kontynuować – zwraca się Voldorf do Bonasery, która odwraca się w stronę świadka.
 - Więc twierdzi pani, że nic nie wie na temat stosunków pani More z dziećmi oskarżonego? – pyta, a kiedy Julia ponownie zaczyna uciekać wzrokiem, podchodzi bliżej i patrząc jej w oczy powtarza z naciskiem – zdaje sobie pani sprawę, że za składanie fałszywych zeznań grozi pani kara pozbawienia wolności?
 - Sprzeciw, Wysoki Sądzie! Nękanie świadka – krzyczy blondyna, a ja wybałuszam oczy.
Ta jasssne, widziała ona kiedyś nękanie.
 - Wysoki Sądzie! Świadek ewidentnie coś ukrywa – wtrąca się Stella.
Sędzina wzdycha.
 - Oddalam.
Dostaliśmy zielone światło.
Trzeba to wykorzystać.
Mrugam porozumiewawczo do Bonasery, która kiwa głową.
Czas wytoczyć ostrą amunicję.
 - Daję pani ostatnią szansę zanim zrobi się nieprzyjemnie. Jak wyglądały stosunki Alysson z dziećmi państwa Hoffmanów?
Julia Grifis w końcu pęka.
 - Nie lubili się. Tracey nie okazywała jej wrogości. Nie lubiły się, ale dziewczynka nigdy nie chciała jej zrobić krzywdy. Zawsze miła i uśmiechnięta.
 - A syn oskarżonego?
 - Don.. on się w niej zakochał- widzę, jak mój klient zaciska mocno oczy. Widocznie wie więcej niż nam powiedział.
- Jak na to zareagowała Alysson?
 - Odrzuciła jego względy. Wytłumaczyła mu, że go nie kocha.
- Czy Alysson czuła się zagrożona?
 - Nie, nic mi o tym nie wiadomo.
 - Nie mam więcej pytań –Bonasera siada obok mnie.
- Musimy poprosić o przerwę- mówię- zanim wezwą na świadka Elizabeth i Dona, trzeba pogadać z Hoffmanem. Coś tu jest nie tak. Młody mógł się zakochać i z zazdrości zabić Alysson.
 - Masz rację – Stella wstaje. – Wysoki Sądzie, w związku z nowym faktami musimy poprosić o przerwę.
 - Jakie fakty? – piekli się Daniels. - To prokuratura o tym decyduje, nie obrona.
 - To może mieć kluczowy wpływ na wyrok, Wysoki Sądzie- nie ustępuje Bonasera.
Voldorf przenosi wzrok z nas na niego i z powrotem, aż w końcu oznajmia:
 - Zarządzam półgodzinną przerwę – dźwięk młotka wypełnia do połowy pustą salę, a my bierzemy Anthonyego i mówimy:
 - Musimy poważnie porozmawiać!

* * *
- Czy Pański syn to zrobił? – wypalam prosto z mostu, gdy tylko wszyliśmy z Sali. Jake na te słowa aż zastygł w miejscu. Hoffman natomiast nie wiedział, co odpowiedzieć.
- Proszę, to Pańska szansa – powiedział Mac. – Wszyscy na tym stracimy – dodał po chwili.
- Ale on ma osiemnaście lat! – wzburzył się Anthony. – On ma przyszłość przed sobą!
- To mógł o tym pomyśleć sam, przed tym, co zrobił – stwierdzam delikatnie. – Wiemy, że Pan go kocha.. – serce mi się łamie, gdy wypowiadam te słowa, ale w tej sprawie leży i też mój interes, moja kariera. Jestem samolubna. Albo po prostu walczę o swoje.
- Musi Pan postanowić.
Mina Hoffmana była niewyraźna, a my wszyscy czekaliśmy w ciszy.
- On w więzieniu zginie – jęknął mężczyzna.
- Albo Pan – wtrąca się Taylor.
- Będzie zeznawał – mówię. – Jeśli się przyzna, może Sędzia się ulituję i jego wyrok będzie wyglądał inaczej – może trochę kłamię, ale dla dobra nas wszystkich.
Hoffman pokręcił głową i oparł się o ścianę, mówiąc:
 - To wszystko moja wina – w jego oczach zaszkliły się łzy.
Jak ja teraz siebie nienawidzę – myślę, gdy patrzę na tego biednego załamanego człowieka.
- Teraz to już nie ma znaczenia – powiedział Mac poważnym, lecz stonowanym tonem.
- Musi Pan pamiętać, że ma Pan jeszcze córkę, która potrzebuję ojca – wypowiadam te słowa chyba dla otuchy siebie, niż Hoffmana.
- Ojca, który przedłożył dobro jakieś kobiety nad swoją rodzinę- mówi wściekły Hoffman i kryje twarz w dłoniach. Nie wiem, co mogę jeszcze dla niego zrobić. Jeżeli Don się nie przyzna, a on weźmie na siebie całą odpowiedzialność ta rodzina się rozpadnie.
 - Niech pan powie nam prawdę - nalega Mac.- Jeżeli pański syn się przyzna, osobiście wezmę się za jego obronę i zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby nie stała mu się krzywda.
 - Niech państwo zrozumieją. To mój jedyny syn! Ja nie mogę, nie mogę…
 - Niech pan na mnie spojrzy – Taylor podchodzi do niego i chwyta za ramię – nie pozwolę, by stała mu się krzywda. Niech mi pan zaufa. Proszę.
Hoffman przez chwilę przygląda mu się w ciszy, aż wreszcie kiwa głową na znak zgody.
Oddycham z ulgą.
Teraz wygrana to już pestka.
Siadamy na ławkach, które stoją wzdłuż wyłożonych marmurem ścian sądu.
 - Niech pan nam wszystko opowie.
Anthony wzdycha.
 -Tego dnia Don wrócił wcześniej do domu. Trening squasha skończył się półgodziny wcześniej niż zwykle, dlatego postanowił na mnie nie czekać tylko wrócił autobusem. Dzwonił, by mnie uprzedzić, ale miałem ważne spotkanie więc nie odebrałem. W domu była tylko Alysson. Nie wiem, co się między nimi wydarzyło, ale kiedy wróciłem do domu nigdzie nie mogłem jej znaleźć. I wtedy usłyszałem szloch dochodzący z łazienki. Kiedy stanąłem w progu ,zobaczyłem Dona, który z nożem w ręku stał nad ciałem Alysson. Odciągnąłem go od niej i próbowałem ratować, ale już nie żyła. Zanim wezwałem policję, kazałem mu umyć nóż i wyrzucić zakrwawione ubrania. Resztę historii znacie.
Siedzę tam, a w mojej głowie błąka się tylko jedna myśl:
O mój Boże.
Wiedziałam, że młody Hoffman jest winny. Podejrzewałam go od pierwszego przesłuchania, ale słysząc te słowa z ust jego ojca, który teraz cały zapłakany siedział między mną a Taylorem było najgorszym przeżyciem w mim życiu.
Żaden rodzic nie powinien przez to przechodzić, żaden.
 - Bardzo mi przykro – mówię tylko po to, żeby coś powiedzieć – musimy wracać na salę. I niech pan nie mówi niczego, czego my wszyscy możemy później żałować.
 - Czy chce mi pani w ten sposób powiedzieć, żebym nie brał winy na siebie? – uśmiecha się lekko.
 - Tak – przyznaję trochę zmieszana.
Wchodzimy na salę i zajmujemy swoje miejsca.
Po chwili pojawia się sędzia i wznawia rozprawę.
Mac wstaje i jak zwykle poprawiając swój garnitur, ostatnimi czasy zauważyłam, że robi to niezwykle często, mówi:
 - Wysoki Sądzie, wzywamy na świadka panią Elizabeth Hoffman.
Wysoka, piękna szatynka podchodzi do stanowiska dla świadków i składa przysięgę. Ubrana jest w komplet w kolorze nude i czarne szpilki Louboutina, za które dałabym się pokroić, gdybym tylko tak nie kochała Gucciego i Jimmy’ ego Choo.
 - Pani Hoffman – zaczyna Taylor – Jak opisałaby pani swoje stosunki z Alysson More?
 - Lubiłam ją. Nie byłyśmy przyjaciółkami, ale darzyłam ją wielką sympatią.
 - Pomimo tego, że sypiała z pani mężem?
 - Mecenasie, moje małżeństwo z Anthonym od ponad wielu już lat istnieje tylko i wyłącznie na papierku. Alysson nie była pierwszą, która zawróciła w głowie mojemu mężowi.
Babka naprawdę ma klasę.
Jej mąż zdradzał ją na lewo i prawo, a ona mówi o tym tak, jakby opowiadała o pogodzie.
 - Nie miała więc pani powodów do zazdrości?
 - Absolutnie nie. Ja i Anthony próbowaliśmy ratować nasze małżeństwo, ale po wielu próbach daliśmy sobie spokój. Ustaliliśmy, że zostaniemy razem dla dobra dzieci, ale każde z nas mieszkało osobno. Dla pozory jadaliśmy razem w niedziele, ale na tym koniec. Oboje ułożyliśmy sobie życie z kimś innym i przykro mi, że Alysson spotkał tak okrutny los. Tak mi przykro, Anthony – mówi, kierując swój wzrok na człowieka, który kiedyś był jej jedyną miłością.
Hoffman uśmiecha się do niej, jakby w podziękowaniu.
 - Mam rozumieć, że nie wierzy pani w winę męża? – pyta Mac, specjalnie patrząc w stronę ławy przysięgłych.
Wie, co robi.
Zastanawiam się, czy taki sam był w Chicago.
 - Oczywiście, że nie. Anthony świata poza nią nie widział. Kiedy miesiąc temu nasz syn popadł w złe towarzystwo, Anthony chciał wrócić do mnie, spróbować jeszcze raz, ale widziałam, że łamie mu to serce. I wtedy dotarło do mnie, że my już nigdy nie będziemy razem. Poszłam do prawnika i przedstawiłam mu papiery rozwodowe. Anthony był taki szczęśliwy. Podziękował mi i powiedział, że Al jest w ciąży. Planował ją poślubić. Nawet pojechali razem na zakupy. Wybierali kołyskę… Nie, mój mąż tego nie zrobił. Tego jestem pewna.
Zerkam w stronę przysięgłych i w ich twarzach dostrzegam niemałe poruszenie.
Bingo!
 - Ostatnie pytanie: Gdzie była pani w dniu morderstwa?
 - W Paryżu, z naszą córką Tracey.
 - Dziękuję. Nie mam więcej pytań.
 - Panie prokuratorze? – pyta Sędzia.
 - Nie mam pytań, Wysoki Sądzie.
 - Świadek jest wolny.
Z małym wyrzutem wstaję ze swojego miejsca i spoglądam na Hoffmana.
- Prosimy na świadka Dona Hoffmana.
Mężczyzna obok mnie westchnął ciężko.
Niech to się skończy.
- Przyrzekłeś mówić prawdę – informuję młodego chłopaka. – Mam nadzieję, że będziesz ze mną szczery – patrzę na niego i stwierdzam, że jest bardzo podobny do swojego ojca.
- Więc – zaczynam. – Jak opiszesz swoje stosunki z Panną More?
Młody Hoffman lekko skrzywił twarz. A ja w myślach układałam, jak najdelikatniejszą taktykę, która doprowadzi do winy tego młodego dzieciaka.
- Była nasza gosposią. Lubiłem ją – odpowiedział, palcami rysując po balustradzie.
- Wiedziałeś, że twój ojciec ma z nią romans? – pytam, kątem oka sprawdzając reakcje ławy.
- Tak, wiedziałem – uciął krótko.
- Jak się z tym czułeś?
Don spojrzał na ojca, potem na matkę, po czym jego oczy skierował na mnie.
- Byłem zły. Chciałem mieć ojca i matkę razem. Chciałem mieć szczęśliwą rodzinę – dostrzegam w jego tęczówkach smutek. Kiwam głową na znak zrozumienia.
- W jakim stopniu lubiłeś Pannę More? – nie mogę dłużej czekać.
- W jakim sensie? – pyta mnie zdziwiony.
- Czy byłeś w niej zakochany?
Jego twarz przybiera kolor czerwony. Zaczyna się wiercić na siedzeniu.
- Nie – ucina szybko.
- Don – zwracam się do niego po imieniu. – Widziałam twoje sms’y, które wysyłałeś do Alysson.
Chłopak spuszcza głowę, ale po chwili patrzy na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
 - To już pisać smsów nie wolno? – odburkuje, a złość w jego głosie jest ewidentna.
 - Wolno, wolno, ale chyba nie takie, jak te- mówię i biorę od Maca kartkę, którą niedawno dostarczył nam Jake.
 - Jak to zrobiłeś? - pyta Taylor Waltersa, a ten tylko szczerzy się w uśmiechu, który mówi „Nie chcesz wiedzieć” i Mac wycofuje się z „Okay” wypisanym na twarzy. Tymczasem ja dalej staram się przycisnąć młodego.
 - Jeżeli można Wysoki Sądzie, mamy kopię smsów pana Dona Hoffmana do Alysson More – podchodzę do stołu sędziowskiego i przekazuję kopię wydruku wiadomości.
 - Sprzeciw, Wysoki Sądzie! – krzyczy Daniels – tego dowodu nie ma na liście. Prokuratura nie miała szansy się z nim zapoznać.
 - Proszę strony o podejście – mówi Voldorf, a kiedy oboje stoimy przed nią, zaczyna od ochrzanienia mnie- nie lubię takich niespodzianek.
 - Wysoki Sąd wybaczy, ale ten dowód wypłynął niedawno. Jestem przekonana, że jego wartość wpłynie na zmianę toru procesu – tłumaczę i widzę, jak marszczy brwi.
 - Pozwoli sąd na to? – piekli się Daniels.
 - Obawiam się, że tak. Dopuszczam dowód. Proszę kontynuować.
Wracam do młodego i mówię:
 - Pozwolisz Don, że przeczytam jedną z ciekawszych wiadomości: ” Ty suko, jak mogłaś mi to zrobić! Pożałujesz tego”. To brzmi, jak poważna groźba, nie sądzisz?
 - Byłem wściekły, ale to nie znaczy, że ją zabiłem – broni się Don.
 - No tak, więc posłuchajmy tego… - zaczynam, ale przerywa mi Daniels:
 - Sprzeciw! To nękanie świadka!
 - Podtrzymuję. Proszę inaczej sformułować pytanie.
Wzdycham.
Jak mam go przycisnąć bez tych wiadomości?
 - Gdzie byłeś w dniu morderstwa?
 - Grałem w squasha.
- Czyli nie było cię w domu, gdy zamordowano Alysson? - pytam i patrzę na niego wyczekująco. W dłoniach ściskam mocno pióro . Nie chcę skrzywdzić tego chłopaka, ale nie zawsze możesz mieć to, czego chcesz, jak śpiewał Mick Jagger.
 -No raczej- odpyskuje młody.
 - To dziwne, ponieważ pana ojciec zeznał, że trening skończył się półgodziny wcześniej niż zazwyczaj.
 - I co z tego? – zaczyna się pocić i drży mu głos.
- A to, że wrócił pan do domu wcześniej i mógłby pan bez przeszkód zabić Alysson – Donowi odpływa krew z twarzy i robi się blady, jak kreda.
 - Ja.. to nieprawda!
 - Dziękuję. Nie mam więcej pytań.
Zasiadam za stołem i mrugam porozumiewawczo do Maca.
Rzuciliśmy Danielsowi kości, a teraz on bez wątpienia się na nie rzuci, niczym wygłodniały pies.
 - Panie prokuratorze? – Joshua wstaje i zdecydowanym krokiem podchodzi do miejsca, gdzie siedzi przerażony już teraz do reszty Don Hoffman.
 - Czy to prawda, że w dniu morderstwa wróciłeś do domu wcześniej? Pamiętaj, że zeznajesz pod przysięgą.
 - Tak, to prawda.
 - Kto był wtedy w domu?
 - Alysson.
 - Czy pański ojciec też tam był?
 - Nie. On wrócił później.
- Czy widział pan jak ojciec zabija gosposię? – chyba nie o taki trop mi chodziło…
 - Mój ojciec nie zabił Alysson.
 - Skąd ta pewność?
 - Bo ja to zrobiłem!

* Colbie Caillat – We both know ft. Gavin DeGraw 

PS. Jednak sprawa pociągnie się jeszcze do następnego odcinka. 

czwartek, 18 czerwca 2015

Your weekly AA meeting

Hej, Hi, Hello!
Kochani nie wiem, jak Wy,ale my tak wciągnęłyśmy się w tego bloga, że już nie możemy bez niego żyć! Mamy aż nadmiar pomysłów i starannie wybieramy te, które podobają nam się najbardziej. Jesteśmy bardzo szczęśliwe i podekscytowane tym, że tworzymy coś, co się podoba nie tylko nam, ale także i Wam kochani moi czytelnicy. Wczoraj wieczorem myślałam trochę nad tym wszystkim i doszłam do wniosku, że skoro my, autorki, jesteśmy tak podekscytowane i nie możemy się doczekać, aż dojdziemy do pewnych wydarzeń to, co musicie czuć Wy, czekając na kolejny odcinek.
Dlatego po dłuższej naradzie z Hangon doszłyśmy do wniosku, że powołamy do życia cykl postów zatytułowanych "Your weekly AA meeting",które będą zawierać spoilery dotyczące przyszłych odcinków oraz ciekawostki o bohaterach i naszym ukochanym shipie : SMackedzie.
Posty będą pojawiać się regularnie co tydzień w czwartek i będą pisane na przemian przeze mnie i przez Hangon.
Nazywam się Rose For Everafter i będę dzisiaj Waszym terapeutą.
Zastanawiacie się, co nowego w The Good Husband?

#UWAGA SPOILERY!

#1 Małe ptaszki doniosły mi, że tytuł szóstego odcinka TGH to"You don't wanna know" W tym tygodniu para naszych ukochanych prawników stanie przed nie lada wyzwaniem, a sprawa Hoffmana zostanie definitywnie rozwiązana. 
#2 1 sezon serialu został zaplanowany na 15 odcinków,ale nie martwcie się! To tylko koniec sezonu, nie serialu.

Na dzisiaj to wszystko.
Trzymajcie się ciepło:)
xoxo Rose For Everafter


środa, 17 czerwca 2015

To fans with love



Witajcie czytelnicy Idealni!
Dziękujemy za taki szybki odzew, który niezmiernie Nas cieszy! Jesteśmy bardzo wdzięczne za każde wejście i komentarz. Jesteście NAJLEPSI!
Aby ułatwić Wam zadanie, posiadamy fanpage na Facebooku. Dzięki temu, będziecie na bieżąco z informacjami o nowych odcinkach.
Oto link: The Good Husband




sobota, 13 czerwca 2015

"Sins Of The Father" (1x05)

Father, you left me, but I never left you
I needed you, you didn't need me
So I, I just got to tell you
Goodbye, goodbye
John Lennon - Mother


Zachłanność rodzi się z błędnego wyobrażenia o satysfakcji. Im więcej chce człowiek, tym bardziej zamyka się na inne osoby. Pomija je i nie zauważa. Zamyka się w swoich czterech ścianach egoizmu i przyjemności. Tonie i upaja się, tym, co zakazane. Przekracza granice, które nie zapadają w pamięć. Karmi się tym, co niszczy od środka. Ból gasi pragnieniem. Zagłusza istotę istnienia. Gubi się w błędach zachłanności.
Czy stać Nas na więcej?

Spadam w ciemność. Widzę tylko szkarłatną ciemność dookoła. Mój krzyk odbija się od niewidzialnych ścian. Spadam dalej. Mój śmiertelny lot nie ma końca. Krzyczę. Mój głos wciąż się odbija echem..
Budzę się wystraszony w pustym łóżku. W uszach słyszę dudniące serce i szum. Mam wrażenie, że skronie zaraz wybuchną. Patrzę na zegarek na stoliku nocnym.
Być, albo nie być -  przelatuję mi przez głowę, myśl o stracie pracy i przegranej sprawie.
Szybko wyskakuję z pościeli i biegnę do łazienki, aby wziąć szybki, orzeźwiający prysznic, a następnie wciągam w pośpiechu garnitur i wybiegam z mieszkania. Dzięki jakiemuś dobremu bóstwu, któremu jeszcze nie zalazłem za skórę, nie czekam zbyt długo na przyjazd windy, która okazuje się pusta. Wchodzę do środka i sprawdzam swoje odbicie w lustrze. I wtedy zauważam, że w całym tym pośpiechu zapomniałem zapiąć koszulę.
 - Cholera – klnę cicho i guzik po guziku zapinam się aż pod samą szyję. Po chwili decyduję, że brakuje mi powietrza i rozpinam jeden guzik. – od razu lepiej.
Na parterze spotykam naszą sąsiadkę, uroczą staruszkę, która bardzo mi kogoś przypomina, ale nie mogę sobie przypomnieć, kogo. Kłaniam jej się, a ona uśmiecha się do mnie tym przemiłym uśmiechem starszej pani i mówi:
 - Oj synku, ty się kiedyś nabawisz wrzodów żołądka przez to swoje mecenasowanie.
 - Taka praca – odpowiadam. – Do widzenia!
 - Do widzenia! Miłego dnia – rzuca, a ja tylko podnoszę rękę i wskakuję do swojego Audi i próbując wykrzesać z siebie chociaż trochę entuzjazmu, włączam swoją ulubioną płytę zespołu The Who i podśpiewuję razem z wokalistą. Kiedy podjeżdżam pod budynek sądu już z daleka dostrzegam postaci Stelli i Jake, którzy opierają się o Lexusa Bonasery. Na moje przybycie reagują z radością i niemałą ulgą.
 - Nareszcie jesteś! – woła Walters. – Już myśleliśmy, że cię coś porwało.
 - Przepraszam, zaspałem – mówię nieco zawstydzony i patrzę wyczekująco na Stellę, która jednak milczy. Wygląda dokładnie tak, jak ja się czuje – jest blada niewyspania i trzęsą jej się ręce, co zapewne jest objawem zarówno zmęczenia, jak i zdenerwowania.
- Spokojnie, mamy jeszcze trochę czasu – mówi i wyjmuje ze swojej torby jaką teczkę – Jake ustalił, że nasza ofiara często kontaktowała się z Hoffmanem nie tylko przez Internet, ale także przez smsy i telefony.
 - A co z tymi oskarżeniami o molestowanie? – pytam.
 - W jej komputerze nie natrafiłem na nic, co mogłoby świadczyć o przemocy. Na zdjęciach wydają się być szczęśliwi. W wiadomościach, które Alysson wysyłała swoim przyjaciółkom było dużo o prawdopodobnym rozwodzie Hoffmana z żoną, o tym, że spodziewa się dziecka i że „jej Anthony” był taki szczęśliwy, kiedy się o tym dowiedział – relacjonuje młody i nagle staje jak wryty.
 - O co chodzi? – dziwi się Bonasera i bacznie przygląda się Jake’owi, który tylko wskazuje na kogoś głową.
Podążam za jego wzrokiem, ale poza wysokim, starszym mężczyzną , nie dostrzegam niczego nadzwyczajnego. Na nich jednak postać ta musiała zrobić wielkie wrażenie, bo Walters nadal wpatruje się w niego, jak sroka w gnat, a Stella z wyrazem udręki na twarzy szepce cicho:
 - Jasna cholera!
Na horyzoncie pojawił się wysoki i obszerny facet w podeszłym już wieku. Spojrzałem na wyraz twarzy Stelli. Był dość niezadowolony i w jakiś sposób zażenowany. Od razu skojarzyłem, że musiało ich coś łączyć, lecz nie miałem zamiaru drążyć w szczegóły. Odwracam się w stronę nieznajomego, który właśnie podjął kroki w naszym kierunku.
- O nie, nie – jęczy Jake, kiwając głową. Nie ukrywam swojego pytającego wzroku, którym nie omieszkam rzucić w stronę Bonasery i Waltersa.
- Witam – mężczyzna skina głową.
- Panie Prokuratorze – kąciki ust Stelli lekko drżą.
- Mam nadzieję, że jesteście dobrze przygotowani – mówi, zwracając na mnie uwagę. – Pana nie znam.. – mierzy mnie swoim piwnym wzrokiem.
- Mac Taylor – podaję mu dłoń. – Nowy prawnik kancelarii Loyd&Spencer.
- Coś mi się obiło o uszy – odpowiada, wyciągając rękę z uścisku.
- Nie wątpię – skomentował pod nosem Jake.
Daniels unosi lekko brwi w geście zdziwienia, ale nie komentuje niczego tylko zwraca się w stronę Bonasery, która chcąc uniknąć z nim bliskiego kontaktu, cofa się i wpada prosto w moje ramiona.
 - Oops! – śmieje się i mówi. - Mam do ciebie jakąś słabość, Mac. Już drugi raz ląduję w twoich ramionach.
Ja również uśmiecham się lekko i rozluźniam uścisk, ale ku mojemu zaskoczeniu, jej dłonie lądują na moich i przytrzymują je, zapobiegając ponownemu rozluźnieniu. Nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi, ale nie mam zamiaru się oponować. Nie zamierzam zaprzepaścić sytuacji, w której chociaż przez chwilę mogę trzymać tą niesamowitą kobietę w swoich objęciach. Prokurator zdaje się nie podzielać mojego entuzjazmu. Jego oczy zachodzą chmurą i dostrzegam w nich złość i coś na kształt zazdrości, której nie mam ochoty doświadczyć na własnej skórze. Jake jest chyba najbardziej uradowany z nas wszystkich, a jego spojrzenie przeskakuje z nas na Danielsa i z powrotem.
Ten ostatni nie zamierza jednak składać broni i pochylając się nad Stellą, szepcze:
 - Co z naszą kolacją?
Czuję, jak kobieta sztywnieje w moich ramionach i mam ochotę uderzyć tego cwaniaczka prosto w twarz. I gdyby nie to, że obejmuję tę boginię, z pewnością bym to zrobił. Zamiast tego z zapartym tchem czekam na jej odpowiedź i nieświadomie wzmacniam uścisk, jakby chcąc ją chronić. Chcąc by wiedziała, że ma we mnie obrońcę.
 - Lunchem, Joshua, lunchem. Na razie nie mam zbyt wiele wolnego czasu. Wiesz szykuje się trudny proces. Odezwę się, kiedy będzie już po wszystkim.
 - Ja myślę – odpowiada prokurator i rzuca jej lubieżne spojrzenie, a ja wzdrygam się z obrzydzeniem.
 - Powodzenia życzę – mówi. – Do zobaczenia na Sali sądowej, pani mecenas, mecenasie – skina nam głową i znika w tłumie prawników zmierzających na rozprawy.
Czuję jak Stella oddycha z ulgą i niechętnie rozluźniam uścisk. Nie wiem, co mam zrobić z rękami, więc wkładam je do kieszeni spodni i czekam na dalszy bieg wydarzeń.
Bonasera odwraca się do mnie.
Na jej policzkach widnieje dorodny rumieniec i moje serce przyśpiesza.
 - Dziękuję - mówi i uśmiecha się z wdzięcznością.
 - Nie ma za co – zapewniam i przez chwilą stoimy po prostu patrząc sobie w oczy, gdy nagle Stella staje na palcach i jej usta muskają mój policzek. Zanim zdążę zarejestrować co się właśnie stało, ona już znika w wejściu do sądu.
Dotykam miejsca, w którym jeszcze przed chwilą spoczywały jej usta i szczerzę się, jak idiota po czym podążam za nią.
Jedynie Jake stoi, jak skała i przyglądając się temu wszystkiemu.
 - O bracie!

* * *
Byłam w jego objęciach. Pocałowałam go w policzek.
Serce łomotało mi, jak szalone. Czułam się gorzej niż niejedna nastolatka, która zrobiła pierwszy krok w stronę swojego zauroczenia. Mając w świadomości, że jest poza moim okręgiem, i tak robię wszystko, aby być bliżej niego. To zaczyna być kłopotliwe, a zarazem ekscytujące.
Wchodząc do Sali rozpraw znów ukazuję się Daniels w towarzystwie młodej blondynki, z którą gorliwie objaśnia taktykę. Zapewne chcą przy pierwszej okazji zmiażdżyć nas na proch. Cóż się dziwić – prezes firm elektronicznych zabił swoją gosposię, która okazała się jego kochanką. Dobry kąsek dla prokuratury i oczywiście duży zysk.
Patrzę na zegarek, który wisi na ścianie. Pozostało piętnaście minut do rozprawy.
- Kto zabiera głos? – pytam, odwracając się do Maca i Jake.
- Na pewno nie ja – wzrusza ramionami młody, zasiadając dalej od nas.
- Dzięki – odpowiadam bezgłośnie, po czym zwracam swój wzrok na Maca. – Wygrałeś ze mną – mówię. – Oddaję ci pierwszeństwo – kładę swoją dłoń na jego ramieniu, lekko poklepując.
Taylor patrzy tylko na mnie, a jego mina nie wyraża zbyt wielkiego entuzjazmu do mojego pomysłu.
 - Twój adorator będzie próbował zasztyletować mnie wzrokiem – mruczy, nerwowo przerzucając swoje notatki.
Moja szczęka znajduje się teraz w okolicach podłogi, ale w sumie mogłam się spodziewać tego, że coś zauważy. Mimo wszystko nadal czuję się lekko zaskoczona takim obrotem sprawy.
 - Mój adorator? O czym ty mówisz? – próbuję udawać niewiniątko, ale Mac tylko patrzy na mnie spod przymrużonych powiek i wiem, że mi nie uwierzył.
 - No dobrze, przyznaję, że moje stosunki z Danielsem są nieco… napięte.
 - Napięte? - syczy nam do uszu Jake. – Napięty to jest grafik Glamour albo innego czegoś. Wasze STOSUNKI są.. – ale nie kończy, bo rzucam mu mordercze spojrzenie.
Taylor tylko śmieje się cicho pod nosem i kiwa z rozbawieniem głową.
- Jakiekolwiek by one nie były – mówi Mac. – Po tym, czego świadkiem był przed sądem, mógł sobie wyrobić o nas mylną opinię.
Spuszczam oczy i ledwie słyszalnie, szepczę:
 - Chciałam, żeby miał takie wyobrażenie.
 - Co? – mężczyzna patrzy na mnie, a niedowierzanie maluje się na jego przystojnej twarzy. Widzę, że chce coś powiedzieć, ale nie dostaje takiej szansy, bo obecny na sali ochroniarz nakazuje wstać i nagle za stołem sędziowskim pojawia się sędzia Catherine Voldorf, która kiedyś walczyła o moje względy.
Cholera! Będzie ciekawie – myślę i akurat w tej chwili napotykam jej gorący wzrok.
- Witam wszystkich – Voldorf rozgląda się po Sali, po czym jej wzrok wraca na moją osobę. – Proszę usiąść – rozkazuję. – Czy któraś ze stron chce zabrać głos?
Mac wstaje i poprawia swoją marynarkę, zapinając ją na jeden guzik.
- Wnosimy wniosek o zwolnienie Pana Hoffmana z aresztu za kaucją – rozpoczął poważnym i stanowczym głosem. Kątem oka widzę, jak blondynka podnosi się ze swojego miejsca.
- Sprzeciw! – mówi prawie piszczącym głosem. – Dowody wyraźnie mówią, że skazany zabił swoją kochankę.
- Podtrzymuję – mówi Voldorf, uważnie obserwując naszą stronę.
- Wysoki Sadzie, lecz dowody nie są pełne – przypomina Mac, lekko zirytowany. – Został tylko znaleziony odcisk dłoni Pana Hoffmana na ścianie. Przesłuchanie mówi kompletnie coś innego, oskarżonego nie było w domu podczas śmierci gosposi.
- Sprzeciw! – znów blondyna dochodzi do głosu. – Odciski palców na nożu należą do oskarżonego.
Mam ochotę wstać i wyładować się na tej młodej blondynce, ale odsuwam ten pomysł na bok i zabieram głos, przytrzymując ramię Taylora.
- Wysoki Sądzie – zaczynam z uśmiechem na ustach. – Kuchenny nóż jest używany codziennie, więc nie widzę podstaw, aby na tym dowodzie opierać całą sprawę.
- Ten nóż był jednak zakrwawiony – upiera się Pamela i powoli tracę cierpliwość.
- Raczy pani pamiętać, że z raportu techników wynika, że znalezione narzędzie nie nosiło widocznych śladów krwi i nie znaleziono na nich żadnych odcisków palców, więc jak może pani oskarżać mojego klienta nie mając żadnego dowodu oprócz tego, że nóż należał do jego wyposażenia kuchennego? – atakuję i widzę, jak na twarz kobiety wypływa rumieniec. Wygląda na bardzo młodą i to musi być jej pierwsza rozprawa, do której niestety nie przygotowała się zbyt dobrze. Na pomoc rusza jednak jej rycerz w nie tak lśniącej zbroi, który mówi:
 - Jeżeli mogę się wtrącić, Wysoki Sądzie – Voldorf tylko kiwa nieznacznie głową- to, co przed chwilą powiedziała pani mecenas tylko po części jest zgodne z prawdą. Z analizy DNA wynika, że naskórek, który znaleziono po rozkręceniu noża należy do oskarżonego, co jest wystarczającym dowodem na to, że pan Hoffman zabił Alysson More.
 - Sprzeciw! – mówię – To spekulacje. Jak już wcześniej wspominałam prokuratura nie dysponuje wystarczającymi dowodami na to, że to właśnie nasz klient popełnił tę niewątpliwie okropną zbrodnię. Kto z nas codziennie nie używa noża w kuchni? Mój klient mógł skaleczyć się nawet dwa lata temu i stąd naskórek. Noży nie myje się aż tak dokładnie. Ponawiam więc wniosek o zwolnienie za kaucją.
 - Jaką mamy gwarancję, że oskarżony nie ucieknie? – piszcząca blondyna ponownie zabiera głos, ale tym razem wygląda na zbitą z tropu.
Uśmiecham się drwiąco.
 - Wysoki Sądzie, pan Hoffman jest gotowy dobrowolnie poddać się nadzorowi elektronicznemu. Ponadto wszystkie jego konta zostały tymczasowo zamrożone, co oznacza, że nie dysponuje zbyt dużą ilością gotówki.
- Pozostają jeszcze konta pani Hoffman – zwraca uwagę Daniels. - Które również zostały zablokowana na czas prowadzonego przez prokuraturę postępowania karnego przeciwko firmie pana Hoffmana, którą oskarża się o defraudację pieniędzy – atakuję widzę, jak z twarzy prokuratora i jego małej pomocniczki odpływa krew. Czuję nadchodzące zwycięstwo.
- A ciąża ofiary? – wstaje Daniels ze swojego miejsca, i patrzy na mnie z zaciętą miną. Miałam już podjąć kontrę, lecz w ostatniej chwili zatrzymał mnie Mac, mówiąc:
- Dziecko nie jest powodem do zabicia, jeśli między Panem Hoffmanem, a Panią Hoffman nie układało się od wielu lat – odpowiada Taylor, intensywnie patrząc na Sędzinę i Prokuratura. – Proszę o odroczenie rozprawy – zwraca się do Voldrof. – Chcemy mieć pewność, że związek Państwa Hoffmanów trzymał się na włosku.
Wzrok Voldrof przeskakuję w tą i z powrotem.
- Ile potrzebujecie czasu? – w końcu zadaje pytanie, uważnie obserwując nasze reakcje.
- Kilka dni – oznajmia mój współpracownik.
- W porządku – poprawia się na fotelu. – Wyrażam zgodę na kaucję w wysokości pół miliona dolarów – dodaję po chwili. – Rozprawę przesuwam na przyszłą środę – oznajmia. – Proszę przygotować świadków i zeznania.
Patrzę na Maca, a on na mnie. Jesteśmy pod wrażeniem rozegrania sytuacji. Oboje nie byliśmy pewni, czy Sędzia w ogóle się zgodzi na kaucję. Odwracamy się jednocześnie w stronę Waltersa.
- Gratulację – mówi z uśmiechem.
Odwzajemniam gest, ale nadal czuję, jak dłonie drżą mi ze zdenerwowania.
Mac chwyta mnie za rękę i ściska ją lekko, jakby chcąc dać mi znak, żebym się nie martwiła, że jest już po wszystkim, po czym jak gdyby nigdy nic zaczyna pakować akta do swojej teczki. Wzdycham i rozglądając się po sali, przechwytuję nieprzychylne spojrzenia Danielsa, który sztyletuje nas wzrokiem. Nie zamierzam się tym jednak przejmować.
 - Nie wiem, jak mam państwu dziękować – mówi Anthony Hoffman i ściska nasze dłonie.
 - Nie chwalmy świtu przed zachodem słońca – odpowiadam i po raz pierwszy odkąd to wszystko się zaczęło, przyglądam mu się dokładnie.
Jest wysoki i dobrze zbudowany.
Jego ciemny garnitur leży na nim, jak na modelu, a czarne długie czarne rzęsy okalają niezwykle brązowe oczy. Nie nazwałabym go przystojnym, ale ma w sobie coś tajemniczego. Coś co intryguje, jakiś rys, którego pozostaje niewidoczny dla przeciętnego obserwatora.
Mężczyzna śmieje się i chociaż usta rozciągnięte są w uśmiechu, jego oczy wyrażają jakąś straszliwą pustkę.
 - Mając takich prawników, nie boję się już niczego – odpowiada, mierząc nas wzrokiem.
 - Niech pan nie przesadza – ostudza jego entuzjazm Mac. – zafundowaliśmy panu nadzór elektroniczny. Chyba rozumie pan, co to oznacza?
Hoffman kiwa potakująco głową, ale nie wygląda na zasmuconego.
 - To i tak więcej niż się spodziewałem, mecenasie. Siedząc w tej ciemnej celi przypomniałem sobie, jak bardzo kocham życie i zacząłem się modlić. Po raz pierwszy odkąd skończyłem 18-cie lat, zacząłem się modlić o litość. Niech państwo tak na mnie nie patrzą. Może i jestem jednym z najbogatszych ludzi w tym mieście, ale znam realia więzień. W ciągu tych dwóch dni, które tam spędziłem, zdążyłem zobaczyć wiele, zbyt wiele. Ocaliliście mnie na więcej niż jeden sposobów. I za to zawsze będę wam wdzięczny bez względu na ostateczny wyrok- z tymi słowami oddala się, a my patrzymy za nim, jak zaklęci.
 - Ten to ma gadane – słyszę głos Jake. –  Gotowi do odjazdu? Burczy mi w brzuchu – jęczy Walters.
Oboje z Taylorem wybuchamy śmiechem.
 - A siusiu ci się nie chce? - pyta Mac z udawaną troską.
 - Nie… - wychodzimy na korytarz i kierujemy się w stronę parkingu. – Chociaż jak nad tym pomyślę… Poczekajcie sekundę – mówi młody i znika nam z oczu.
 - Biedaczysko, dusił to w sobie przez całą rozprawę.
Po kilku minutach Jake wraca i wszyscy zbieramy się do kancelarii.

* * *
Podążając za białym Lexusem rozmyślam o wydarzeniu, które miało miejsce przed Sądem. O dziwo mi to w ogóle nie przeszkadza, ale nie mam przeczucia dokąd to zmierza.
Chciałam, żeby miał takie wyobrażenie.
Co to miało oznaczać? Czy robi to specjalnie, by zbić mnie z tropu i upokorzyć przy całej kancelarii? Czy jej myśli idą w tym samym kierunku, jak moje?
Potrząsam głową i zatrzymuję swój samochód na światłach. Mój wzrok dosięga do prowadzącego Lexusa. Stella lewą dłonią trzyma kierownicą, a drugą gestykuluję do Waltersa. Obserwację przerwał mi dźwięk telefonu, który jest podłączony do pulpitu samochodu.
- Nie przeszkadzam? – pyta Megan, a w tle słychać duży szum.
- Stoję na światłach – odpowiadam zwięźle, powracając wzrokiem przed siebie.
- To dobrze – w jej głosie dosłyszałem ulgę. – Mam dziś wolny wieczór – zaczyna niepewnie. – Uda ci się wyrwać z pracy? Wspominałeś coś o ważnej sprawie, ale mam nadzieję, że znajdziesz dla nas czas.
Odchylam do tyłu głowę i myślę:
 Cholera! I tyle by było z cieszenia się chwilą.
Głośno jednak odpowiadam z udawaną radością:
 - Oczywiście, kochanie! Dla ciebie wszystko.
Po drugiej stronie słyszę dźwięk klaksonu i głośny krzyk mojej żony: „Jak jedziesz, baranie!” wywrzeszczała z taką mocą, że w obawie o mój słuch, muszę odsunąć aparat od ucha.
 - Wszystko w porządku? – pytam, chociaż mam niepohamowaną ochotę wybuchnąć serdecznym śmiechem. Megan zawsze miała wybuchowy charakter i była jedną z wielu cech, za które ją pokochałem. Za które ją kocham.
 - Tak, tylko jakiś palant nie zatrzymał się na przejściu dla pieszych i o mało mnie nie przejechał. To co widzimy się w „Le Bernardin” o 7? Zdążysz wrócić do domu i się przebrać?
 - Spokojnie, Meg. Właśnie wygraliśmy sprawę, więc wyjdę wcześniej, obiecuje.
 - To do zobaczenia o 7. Kocham cię.
 - Ja ciebie też – połączenie urywa się, a ja zaczynam zastanawiać się, co skłoniło Megan do porzucenia umierających dzieci i starszych panów. Po chwili jednak karcę się w myślach.
Idioto! Ona cię kocha! Może zamiast rozbierać wzrokiem inną kobietę, skupiłbyś się na własnej żonie, co? – rzucam okiem na tylne siedzenie, gdzie nadal spoczywa prezent, który kupiłem Megan po pierwszej rozprawie. Nie wydaje mi się, aby był odpowiedni na dzisiejszy wieczór, dlatego też gdy tylko docieram do siedziby Loyd &Spencer proszę, Adele, moją osobistą sekretarkę, aby zamówiła wielki bukiet czerwonych róż. Meg zawsze uwielbiała róże.
 - Jakieś szczegóły? – pyta brunetka, a ja tylko wzruszam ramionami. W końcu jestem tylko facetem, nie znam się na układaniu bukietów.
 - Kup najpiękniejszą wiązankę, jaką uda ci się zdobyć – mówię i daję jej studolarowy banknot – jeżeli coś zostanie, możesz kupić też coś dla siebie.
Adele rumieni się lekko i uśmiecha się słodko.
 - Pana żona jest prawdziwą szczęściarą – odwzajemniam uśmiech i kieruję się do swojego biura, gdzie czeka już na mnie Anthony Hoffman w towarzystwie Stelli.
Próbne przesłuchanie.
W końcu zostało nam niewiele czasu.

 * * *
- W końcu możemy zaczynać – mówię, gdy Mac przekracza próg Sali konferencyjnej.
Walters włączył kamerę, która stała naprzeciwko Hoffmana i usiadł w kącie pomieszczenia.
- Pytania mogą być trudne – ostrzegam naszego klienta.
- Nikt nie mówił, że życie będzie łatwe – odpowiada, lekko się uśmiechając.
- Kiedy państwo zatrudnili Pannę More? – pytam, trzymając długopis w palcach nad kartką papieru.
- Pięć lat temu w styczniu.
- Wiedział Pan, czy Panna More była wtedy w jakimś związku?
- Nie przypominam sobie – poprawia się na fotelu.
- Kiedy Pańskie małżeństwo zaczęło się sypać? – wtrącił się Mac, gdy już otwierałam usta do następnego pytania. Hoffman dłuższą chwilę zastanawiał się nad zadanym pytaniem.
- Nie mogę podać dokładnego czasu, ponieważ staraliśmy się odbudować nasze małżeństwo. Wiele razy oddalaliśmy się od siebie, a potem znów zbliżaliśmy. Aż w końcu coś pękło.
- Jak określiłby pan stosunki z żoną? – pytam.
 - Pyta pani czy Elizabeth byłaby zdolna do morderstwa? – kiwam tylko głową, ale Hoffman tylko uśmiecha się smutno – Lizzy nie tknęłaby muchy. Jest delikatna i płochliwa. Brzydzi się okrucieństwem i zbrodnią. Należy do jednych z tych osób, które z naiwnością dziecka wierzą w to, że świat tak naprawdę jest dobry. Kochaliśmy się, a gdy uczucie wygasło, pozostała tylko obojętność. Mijaliśmy się, udawaliśmy, że nie widzimy zdrady drugiego, że tak naprawdę wszystko jest w porządku. Dla dobra dzieci postanowiliśmy zostać razem, ale w rzeczywistości każde nas miało swoje życie, z którego to drugie było wyłączone.
 - Czyli pańska żona nie miała powodów do zazdrości? – na twarzy Maca maluje się dziwna melancholia i zastanawiam się nad czym myśli. Może o swoim małżeństwie? Nie mam jednak czasu na głębsze przemyślenia i całą swoją uwagę skupiam na Hoffmanie.
 - Absolutnie nie.
 - Gdzie była w czasie, kiedy doszło do morderstwa?
 - Przebywała wtedy z córką w Paryżu. Tracey właśnie skończyła 14 lat i bardzo chciała zobaczyć Paryż, więc umożliwiliśmy jej to. Wiadomo, że mała dziewczynka nie może podróżować sama, dlatego towarzyszyła jej Elizabeth.
 - Jak określiłby pan stosunki żony z gosposią? – pyta Taylor, budząc się na chwilę z transu.
 - Alysson i Lizzy wbrew pozorom dogadywały się bardzo dobrze. Żona zawsze ją chwaliła. Lubiły się.
 - Czy pańskie dzieci wiedziały o pańskim romansie z panną More? – klient ucieka wzrokiem i to jest dla mnie pierwsza wskazówka, że coś tu nie gra.
 - Mam nadzieję, że nie. Raczej nie.
 - Ale nie może pan tego stwierdzić z całą stanowczością?
Hoffman wzdycha ciężko i mówi lekko dosłyszalnym głosem:
 - Niestety nie.
 - Czy pomiędzy panem a Alysson dochodziło do aktów przemocy? – tyle pytań i tyle odpowiedzi. Chyba zostaniemy tutaj na zawsze.
 - Nie, skąd ten pomysł?! – oburza się Hoffman i wstaje na równe nogi.
 - Niech pan się uspokoi. Chcemy tylko pomóc, a z akt policji wynika, że Alysson dwukrotnie oskarżała pana o molestowanie seksualne. Jak pan to wytłumaczy? – mówię, zaglądając do swoich mozolnie sporządzonych notatek.
 - Wtedy próbowałem zakończyć nasz romans.
 - Czyli próbował pan dwukrotnie?
Kiwa smutno głową.
 - I dwukrotnie mi się nie udało. Kiedy obiecałem, że nadal będziemy się spotykać, wycofała skargę.
 - Czy zabił pan swoją kochankę?- pytam i widzę, jak jego oczy robią się okrągłe, jak denko od butelki.
 - Cóż to za pytanie?!
 - Mogę pana zapewnić, że w sądzie nie będą się z panem patyczkować –oznajmiam – chcemy przygotować pana na najgorsze. Proszę więc odpowiedzieć.
 - Nie, nie zabiłem jej.
 - Jak więc pan wyjaśni krwawy odcisk na ścianie?- wtrąca się Mac, zajmując miejsce obok mnie i kładąc splecione dłonie na blat stołu. Wyraźnie widać, że coś go gryzie i przez chwilę zastanawiam się czy nie spytać go o to, po przesłuchaniu, ale szybko odrzucam od siebie ten pomysł. Przecież nawet się nie przyjaźnimy. Nie chcę być wścibska, ale w środku zżera mnie ciekawość.
 - Kiedy wróciłem do domu, ona już tam leżała cała we krwi – jego dłonie zaczynają się trząść, a twarz nabiera rumieńców. Jest widocznie poruszony –ja.. ja próbowałem ją ratować. Podszedłem do niej i zacząłem potrząsać jej ciałem i wtedy zobaczyłem te.. rany. Były wszędzie, wyglądała, jakby ktoś ją nabił na szpikulce… Złapałem ją za ramię, żeby spojrzeć na twarz i wtedy zobaczyłem jej oczy. Były otwarte i takie, takie puste – jego usta drżą, a rzęsiste łzy spływają po policzkach tego człowieka, który w tej chwili przypomina chłopca, który zgubił drogę do domu – zacząłem wołać jej imię, ale wiedziałem, że to koniec, że ona nie żyje. Objąłem ją, a potem wstałem i nie mogąc utrzymać się na nogach, oparłem się ręką o ścianę.
 - Stąd krew na ubraniu i odcisk na ścianie.
Kiwa tylko głową.
 - Kiedy w końcu zebrałem się w sobie, zadzwoniłem na policję, a oni bez słowa wyjaśnienia zakuli mnie i zabrali na komisariat.
 - Ostatnie pytanie; gdzie był wtedy pański syn?
 - Na treningu squasha – widzę, że kłamie, ale na razie odpuszczę. Jest mi go naprawdę szkoda.
 - Dobrze. To wszystko. Jest pan wolny.
Hoffman wstaje i gdy już jest przy drzwiach, odwraca się i mówi:
 - W swoim życiu popełniłem naprawdę wiele błędów, ale Alysson nie była jednym z nich. Mieliśmy swoje wzloty i upadki, jak każda para. Chciałem ją zostawić, bo myślałem, że ja i Elizabeth mamy jeszcze jakąś przyszłość. Chciałem walczyć o ten związek. Ale cokolwiek by się wtedy nie wydarzyło, nigdy nie przestałem kochać Alysson, nigdy.
Z tymi słowami wychodzi, a my siedzimy w ciszy przetrawiając jego słowa.
W końcu przerywam ciszę i zwracam się do Maca:
 - Co o tym myślisz?
 - Kłamie na temat syna. Trzeba mu się lepiej przyjrzeć - mówi Mac i spogląda z westchnieniem na zegarek, po czym zrywa się, jak oparzony i wybiega, rzucając w przelocie:
 - Do zobaczenia, jutro.
Spotykam spojrzenie Jake i obydwoje wzruszamy ramionami.
 - Drinki? – pyta Walters, a ja uśmiecham się szeroko.
 - Nie mogłabym odmówić.

 * * *
Przemierzając zatłoczone ulice Nowego Jorku rozmyślam nad słowami Hoffmana, na temat jego małżeństwa. Gdy mówił o swojej sytuacji, miałem wrażenie, że jestem jego odbiciem w lustrze. Oni się starali i przegrali tę batalię z ciężkim nadbagażem. Ja ciągle mam szansę, ale czy warto? Kocham swoją żonę. Kocham Megan. Ale, czy to wystarcza, by być z kimś do końca swoich dni? Czy warto być z kimś z przyzwyczajenia, bo tak trzeba?
Zakręcam ostatni raz i parkuję pod restauracją, w której mam zjeść kolację z Megan. Cieszy mnie fakt, że wzięła na siebie szalę odpowiedzialności za nasze małżeństwo, a raczej jego ratunek. Kiedyś było nam dobrze, oboje świetnie spędzaliśmy ze sobą czas. A teraz? Praca, dom, nieobecności. Zbyt szybko to się stało.
Zerkam na bukiet czerwonych róż, które leżą na siedzeniu pasażera. Odpinam swój pas bezpieczeństwa i wyciągam kluczyki ze stacyjki. Chwytając za bukiet, lekko się uśmiecham. Wychodząc z auta poprawiam swoją marynarkę i kieruję swoje kroki do drzwi „Le Bernardin”. Po wejściu, pytam się pracownicy lokalu, gdzie znajdę Megan. Nie musiałem zadawać pytania, gdyż ujrzałem ją przy stoliku, przy ścianie. Była ubrana w granatową sukienkę do kolan, a włosy miała upięte w koka, a niektóre kosmyki opadały na jej szczupłą twarz.
- Wyglądasz pięknie – podchodzę do niej, całując ją w policzek, w między czasie wręczając bukiet.
- Dziękuję – odpowiedziała, lekko zarumieniona. – Mam nadzieje, że nie zostawiłeś swoich współpracowników w potrzebie? – przy naszym stoliku od razu pojawiła się młoda kelnerka wstawiając bukiet do wody.
- Na szczęście się wyrobiliśmy – odpowiadam, rozpinając marynarkę.
- Ciężki przypadek?
 - Podejrzewamy, że ojciec kryje syna, ale nie mówmy o tym – mówię i chwytam ją za rękę – chcę, żeby ten wieczór należał tylko do nas. Już tak dawno nie byliśmy nigdzie razem. Wiecznie za czymś gonimy. Ja siedzę na rozprawach i głowię się nad aktami, a ty ratujesz ludzkie życie. To ważne, ale w tej chwili liczy się tylko tu i teraz, dobrze?
Megan uśmiecha się słodko i czuję, jak jej ciepła dłoń zaczyna gładzić mnie po policzku. I nagle czuję się, jakby nic się nie zmieniło. Jakbyśmy znowu byli tą zakochaną parą szczeniaków, którzy wymykali się po kryjomu z domu, by spotkać się przy pobliskim strumieniu. Jakbyśmy nigdy się od siebie nie oddalili. Wtulam twarz w jej dłoń i całuję jej wnętrze.
 - Kocham cię, Meg – szepczę, patrząc jej głęboko w oczy – wiem, że nie mówię tego zbyt często, że cię zaniedbuję, ale nigdy nie wątp w to, że cię kocham.
 - Wiem, kochanie, wiem – uśmiecha się lekko, a jej oczy błyszczą, jak dwie gwiazdy, które w tej chwili w końcu zaprowadziły mnie do domu – Ja też cię kocham. Ten dystans to nie tylko twoja wina. Ja też jestem za to odpowiedzialna. Dlatego spróbujmy jeszcze raz?
 - Tyle, ile będzie trzeba – mówię i całuję ją w policzek, co wywołuje u niej rumieńce.
Być może w przyszłości spojrzę na tę scenę i z żalem przymknę oczy.
Być może kiedyś wspomnienie tej nocy zatrze się w mojej pamięci. Ale jednego jestem pewien: tu i teraz jestem szczęśliwy, że ta kobieta należy do mnie, że to bóstwo wybrało akurat mnie. Uśmiecham się jeszcze szerzej i kiedy blond włosa kelnerka podchodzi, by przyjąć zamówienie, nachylam się i szepcze Megan wprost do ucha:
 - Może darujemy sobie kolacje i przejdziemy od razu do deseru?
Patrzy na mnie zdziwiona.
 - Myślisz o.. - zezuje na moje krocze, a ja wybucham śmiechem.
 - Dokładnie.
Moja wspaniała rudowłosa piękność rzuca mi diabelskie spojrzenie i mówi:
 - Więc na co czekamy? – wstajemy od stolika i mijamy zaskoczoną kelnerkę, która po chwili wybiega za nami.
 - Przepraszam, zapomnieli państwo o kwiatach! – mówi, zdyszana, a ja wręczam jej pięćdziesiąt dolarów, bo dlaczego miałbym nie podzielić się dzisiaj swoim szczęściem z kimś innym. Wsiadamy do samochodu i kiedy stajemy na światłach, ręka Megan ląduje na moim udzie i zaczyna piąć się coraz wyżej. Czuję, jak moje ciało ogarnia gorączka żądzy, ale resztkami sił walczę z samym sobą.
 - Chyba nie chcesz zrobić tego w samochodzie – mój głos drży z podniecenia.
 - Dlaczego nie?
 - Bo nie chcemy wylądować na drzewie - odpowiadam, chociaż jeżeli zaraz nie przestanie mnie dotykać, to poślę do wszystkich diabłów przepisy drogowe i wezmę ją na tylnym siedzeniu. Chyba dostrzega to w moich oczach, bo chwyta moją dłoń i ściska ją lekko, a następnie zaczyna niecierpliwie tupać nogą.

Gdy wreszcie parkuję, oboje wyskakujemy z auta i potykając się o własne nogi, wpadamy do windy. Gdy drzwi się za nami zamykają, chwytam Megan w swoje objęcia i całuję namiętnie dopóki nie zabraknie mi tchu, a ona oplata mnie nogami w pasie. Gdy drzwi się rozsuwają, odrywamy się od siebie, ale tylko na chwilę, bo podczas gdy Meg szuka klucza w swojej torebce, ja obsypuje jej alabastrową szyję pocałunkami. Gdy wreszcie dostajemy się do mieszkania, popycham ją na drzwi, które zamykają się z hukiem. I wtedy puszczają nam wszystkie hamulce. Jej ręce błądzą po moich plecach i włosach podczas gdy moje pną się w górę, aż do jej rozgrzanego wnętrza. Jej prawa noga ponownie oplata mnie w pasie i przyciągam ją jeszcze bliżej. Całuję jej szyję, dekolt, każdy fragment skóry, którego nie zdołała ukryć granatowa sukienka. Obijając się o szafę i ściany w końcu docieramy do sypialni, gdzie nasze dusze łączą się w akcie miłości.