I don't know you
But I want you
All the more for that
words fall through me
And always fool me
And I can't react
And games that never
amount
To more than they're
meant
Will play themselves
out
The Frames - Falling
Slowly (The Cost) 2006
Często mówi się, że
serce wie, czego chce, że powinniśmy podążać za jego głosem.
Czy tak powinno być?
Czy podążanie za nie myślącym organem ma jakiś sens? Przecież od tego mamy
rozum i wolną wolę. Więc dlaczego, dlaczego nasze wybory częściej zależą od woli
tego głupiego narządu, który często wyprowadza nas na manowce?
Dlaczego pozwalamy,
aby kierowały nami emocje?
Człowiek przed
wyborami stawiany jest przez całe swoje życie.
Czasami nawet nie
zdając sobie z tego sprawy dokonuje selekcji. Przykładem tego może być
chociażby śniadanie. Wybór niby prosty, ale jednak to wybór.
Co jednak kiedy serce
kłóci się z rozumem?
Kiedy rozum podpowiada
: „Uciekaj!”, a serce krzyczy: „Zostań!”.
Kiedy cały świat wokół
nas się wali, kiedy nie ma żadnej drogi ewakuacyjnej?
Kiedyś ktoś
powiedział: ”Świat staje się piękny w wymiarach serca”.
I tak też jest.
Bo tylko serce..
Tylko ten pozornie
głupi narząd może uratować nas przed samym sobą.
Tylko ono będzie z
nami, gdy odejdzie rozum i wiara.
Tylko ono zostaje z
nami do końca.
Wracając do firmy ciągle myślę o tym, co zaszło w sądzie.
Wygrałem i tylko to powinno się liczyć, a jednak czuję, że
coś jest nie tak.
Gdzieś głęboko tkwi zadra, której nie potrafię zlokalizować,
której nie potrafię wyjąć.
Czyżby tą zadrą była sama pani Bonasera?
Czy może fakt, że na moich oczach kawałek po kawałku rozpada
się moje małżeństwo. Wzdycham i kiedy zatrzymuję samochód na światłach,
wyciągam swojego iPhona i wybieram numer Megan. Po dłuższej chwili, jakiś
irytująco niski głos oświadcza mi, iż numer nie odpowiada. Jakbym sam tego do
tej pory nie odkrył.
Niecierpliwie czekam na zmianę światła, bębniąc palcami o
kierownicę.
Pomimo zbliżającej się wiosny powietrze nadal jest chodne, a
niebo szare. Czarne chmury płyną w tylko sobie znanym kierunku, zwiastując
ulewę.
Pierwsze krople uderzają o maskę samochodu, a ja zastanawiam
się po raz pierwszy od lat, gdzie popełniłem błąd. I czy błędem było moje
małżeństwo.
Słyszę dźwięk klaksonu i uświadamiam sobie, że przegapiłem
zmianę światła. Ruszam z miejsca i gdy tak mijam ulicę za ulicą i dom za domem,
nagle dostrzegam znajomą sylwetkę na pobliskim przystanku autobusu i uśmiecham
się sam do siebie.
Jake.
Widocznie Stella była tak wkurzona, że albo go zostawiła
celowo albo była tak rozkojarzona, że o nim zapomniała.
Zatrzymuję się na miejscu przeznaczonym dla autobusów i
macham do Waltersa zachęcająco. Ten z ulgą otwiera drzwi i już po chwili razem
pędzimy ulicami Nowego Jorku.
- Zostawiła mnie,
dasz wiarę? – piekli się młody, gdy tylko udaje mu się trochę ogrzać – Człowiek
szuka, żyły sobie wypruwa, żeby mogła wygrać proces, a ta odjeżdża mu sprzed
nosa!
- Może zrobiła to
niechcący – mówię i skręcam w Madison Avenue i parkuję przy domu handlowym.
- Co ty robisz? –
pyta Walters i widzę, że nie jest zadowolony z naszego małego postoju.
- Chciałem kupić coś
żonie – odpowiadam spokojnie – Idziesz ze mną?
- W tych mokrych
ciuchach i zniszczonej fryzurze? Chyba totalnie oszalałeś! –obrusza się Jake, a
ja ledwo powstrzymuję wybuch śmiechu.
- No dobrze – mówię
–W schowku są jakieś książki, gdybyś się bardzo nudził, a jak nie to zawsze
zostaje radio. Tylko bardzo cię proszę, nie poprzestawiaj mi niczego.
W odpowiedzi szczery się, jak małe dziecko.
- Spokojnie
szefunciu. Będę grzeczną dzidzią.
Przewracam oczami i wchodzę do centrum handlowego.
Tak naprawdę nie planowałem żadnego zakupu, wcześniej.
Pomysł podrzucił mi Jake nawet o tym nie wiedząc.
Przekraczam próg ekskluzywnego sklepu z bielizną i wybieram
piękny czerwony komplet, który nieco nadszarpnie mój skromny budżet.
Kiedy wracam, Walters rozmawia z kimś przez telefon, a
raczej wrzeszczy do niego, jak opętany.
- Ja? Ja się nie
spisuję? Ja nie jestem dobrym przyjacielem? A przepraszam bardzo, kto mnie
zostawił na pastwę losu w pochmurny dzień? No bo chyba ja sam się nie
zostawiłem. Co? Dobra, no i fajnie. Od tej chwili radź sobie sama!
- Stella? – pytam, a
on tylko przytakuje.
Pierwszy raz widzę go tak wzburzonego.
Usta zaciska w wąską linię, a na policzki wypływają mu
rumieńce.
Co chwila wzdycha głęboko, jakby próbował się uspokoić i
wolę nie drążyć tematu.
Reszta drogi upływa nam w ciszy, lecz kiedy parkuję pod Loyd
& Spencer, Jake dziękuje mi i z powagą, której bym się po nim nie
spodziewał mówi:
- Naprawdę porządny z
ciebie gość, Mac. Nie pozwól wmówić sobie, że jest inaczej – odchodzi, a ja
stoję jak wryty.
Pierwsza błyskawica przecina niebo, a ja sobie myślę, czego
tak naprawdę pragnie moje serce.
* * *
Jak nie jeden, to
drugi! Gorzej już być nie może! - pomyślałam rzucając bordowy płaszcz na
skórzaną kanapę. W jednej chwili poczułam się taka bezbronna, jak nigdy dotąd.
Przegrałam sprawę. Jestem rozkojarzona. Wkurzyłam się na jedynego przyjaciela.
I jeszcze czeka mnie kolacja z matką, która zacznie prawić mi porady życiowe. Moja sprawa, kiedy wyjdę za mąż i urodzę
dzieci!
Odwracam głowę i widzę kierującą się w moją stronę Spencer. Oho.
- Ty, czy on? – uśmiechnęła się Michelle.
Zawrzała mi krew w żyłach.
- Wasz pupil – odpowiedziałam krótko, siadając za biurkiem.
Blondynka pokręciła głową.
- To nie jest mój pupil, ani George’a – założyła ręce na
piersi. – Musisz się do niego przyzwyczaić, jeśli macie razem pracować.
- Razem pracować?! – trzymajcie mnie ludzie, bo kogoś dziś
zabiję. – Powiem ci jedno – powiedziałam, wdychając powietrze. – Zniszczę go.
Nie wiem jak, ale pożałuję, że przekroczył próg tej kancelarii.
- Naprawdę nie wiem, co ci zrobił – odpowiedziała. – Ale,
jako szefowa, żądam abyś się ogarnęła. Nie chcę mieć tutaj przedszkola.
- Nie zamierzam zachowywać się, jak dzieciak. Nie musisz się
oto martwić.
- Nie wiem czy nie muszę, ale jedyne o co cię proszę to
profesjonalizm. Pamiętaj, że chodzi o dobro klienta. Kopiąc dołki pod nim…
- …sama w nie wpadnę – kończę i ledwie powstrzymuje się od
przewrócenia oczami. Spencer tego nie znosi, a przyjaciółka czy nie jest także
moją szefową i może mnie wylać. Trzymam więc emocje na wody i tylko przytakuje.
- Gdzie nasz Jake?- pyta Michelle, a ja tylko uśmiecham się
lekko.
- Zostawiłam go w sądzie.
- Zostawiłaś?
- Zdenerwował mnie, a do tego przegrałam sprawę. Nie miałam
ochoty słuchać jego ględzenia – mówię, a za szybą miga mi sylwetka Taylora, a
potem Waltersa, który skinieniem głowy wita Michelle, a mi rzuca spojrzenie,
które zamroziłoby nawet ogień.
- Chyba nie jest zbytnio szczęśliwy – śmieje się Spencer i
opuszcza moje biuro.
- Przeżyję –
odpowiedziałam odprowadzając wzrokiem Michelle do wyjścia. Po drodze pocieszyła
Jake i skierowała swoje kroki do biura Taylor’a. No oczywiście! Trzeba mu pogratulować wygranej! Zacisnęłam piąstki,
aż zabolały mnie palce.
Dlaczego jestem taka wściekła? To moje ego, które zostało
sponiewierane, czy jakaś inna dziwna przyczyna? Jestem nienormalna. Mam tylko
pracę, zrobiłam się nudna. Mogę przyznać rację Emily i Jake. Westchnęłam ciężko
i łopatkami opadłam na skórzany fotel.
Zamykając na chwilę powieki, słyszę pukanie w szklane drzwi.
Co znowu?!
- Przegrałaś? – popatrzyła się na mnie Emily.
Kiwnęłam głową na znak zgody.
- Przykro mi..
- Nic nie szkodzi – powiedziałam, lekko się uśmiechając. –
Co ty tu robisz? – zapytałam zaskoczona jej przybyciem.
- Jeśli dobrze się znam na zegarku, teraz jest pora lunchu –
spojrzała zabawnie na nadgarstek. – Chciałam ci zrobić małą niespodziankę.
- I zrobiłaś – mówię, uśmiechając się po raz pierwszy tego
poranka. – Dobrze, że jesteś. Muszę z kimś pogadać od serca.
- Uh oh – Em marszczy
brwi i rozsiada się wygodnie w fotelu stojącym przed moim biurkiem. – Szykuje
się jakaś grubsza sprawa. Mów.
Patrzę na Taylora, który pogrążony jest w konwersacji z
jednym z naszych śledczych, a moja przyjaciółka podąża za moim wzrokiem.
Uśmiecha się znacząco, a ja rumienię się, jak burak.
- Nie tutaj. Chodźmy
gdzieś… daleko.
- Okay. Może
zabierzemy ze sobą Jake? Kiedy dzwoniłam do niego niedawno brzmiał, jakby ktoś
przejechał mu kota.
- No właśnie, co do
Waltersa… To moja wina, że brzmiał, jak skopany szczeniaczek. Po rozprawie
byłam bardzo zdenerwowana i zostawiłam go.
- Zostawiłaś go? –
chichocze Emily. – Gdzie?
- Przed sądem. Musiał
wrócić na własną rękę.
- Jesteś wcieleniem
zła.
- Przestań – wzdycham i zarzucam na siebie czarny płaszcz –
Nie jestem z tego dumna. Będę musiała go przeprosić, a to nie będzie łatwe. W
końcu Jake to Jake. Pewnie oczekuje, że padnę na kolana i w ramach przeprosin
podaruję mu jakiegoś opalonego mięśniaka.
Moja przyjaciółka śmieje się i obejmuje mnie ramieniem.
- Chodź, królowo
wokandy. Postawię ci kawę.
- Lepiej dwie.
- Mogą być i cztery,
ale tym razem bez ściemniania, okay?
Posyłam jej lekki uśmiech i mówię:
- Okay.
Kiedy wychodzimy z budynku słońce nieśmiało zaczyna
przedzierać się przez zasłonę ciemnych, burzowych chmur. Jest zimno, a ulice
nadal są wilgotne od niedawnego deszczu. Lekki wiatr otula moją twarz, kiedy
wraz z Emily przemierzamy zatłoczone chodniki miasta. Gdzieś w oddali słychać
wycie syreny i gwar rozmów dochodzących z mijanych przez nas kafejek i
restauracji. Nagle mija nas taksówka, w której dostrzegam dwie dziewczyny,
które z rozanielonym wyrazem twarzy podziwiają nasze miasto, wystawiając głowy
przez otwarte okno. Wrzeszczą przy tym przeraźliwie, ale w ich krzyku nie ma
ani odrobiny fałszu. Ten dźwięk dla moich uszu brzmi jak najładniejsza symfonia
Beethovena.
I kiedy tak patrzę na żółtą taksówkę, która znika za rogiem,
czuję, jak w moje serce wstępuje otucha.
Wciągam głęboko powietrze i wreszcie czuję, że oddycham.
Że oddycham Miastem, które Nigdy Nie Zasypia.
Wchodzimy do kawiarenki i siadamy w głąb pomieszczenia przy
ścianie. W mgnieniu oka podchodzi do nas młody kelner. Z uśmiechnięta twarzą
podaje nam karty menu.
- Stawiam – mruknęła Em. – Tylko musisz mi wszystko
opowiedzieć, bo nie potrafisz ukryć swoich emocji.
- Czasami nie lubię, jak to robisz..
Blondynka spojrzała na mnie zdziwiona.
- Ale co? – zapytała.
- Czytasz – odpowiedziałam krótko.
- To moja umiejętność – powiedziała dumnie. – Nie pamiętasz?
- Pamiętam.
Obie się zaśmiałyśmy szczerze. Tę chwilę przerwał nam kelner
prosząc nas o zamówienie. Emily zamówiła dwie duże Lattee, a ja ze spokojem
rozsiadłam się wygodnie na siedzeniu.
- Więc? – spojrzała na mnie Em wyczekująco. – Zamiast zlać
mu tyłeczek na Sali sądowej, to zrobił to on, prawda?
Kiwam smętnie głową.
- Był nie do
pokonania. Przedstawił dowody, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Prawda
jest też taka, że McDonnell od początku wydawał mi się winny. Może gdybym się
przyłożyła…
- Stella, przestań! –
denerwuje się Em i przez chwilę wierci się na krześle, jakby miała owsiki. -
Ten facet to dupek. Cała branża aż huczy od plotek. Masz pojęcie, ile już miał
spraw rozwodowych? Ile razy próbował przejąć majątek po swojej żonie?
- Nie sprawdzałam
tego.
- Dokładnie pięć
razy. I dokładnie pięć razy mu się nie udało.
- Co za idiota,
pasożyt! – mówię i pocieram dłońmi zmęczoną twarz.
Jestem tak zmęczona, że mogłabym zasnąć w tej kawiarni , na
tym stoliku w każdej chwili, gdyby tylko ktoś przykrył mnie kocem. Pocieram
zbolałe skronie, przeczuwając nadchodzącą migrenę.
- Skutki uboczne
picia tequili – myślę i przymykam oczy.
- Migrena? - pyta Em.
- Yup. Rano czułam
się, jakby coś we mnie wjechało, a teraz dudni mi w głowie. Powiedz mi,
dlaczego przystałyśmy na pomysł Waltersa?
- Bo był lepszy niż
smęcenie? – odpowiada przyjaciółka i delikatnie łapie mnie za policzek.
Uśmiecham się szeroko i z przyjemnością upijam łyk
przyniesionej przez kelnera Lattee. Jest właśnie tym, czego potrzebowałam.
Kofeina działa cuda.
- To opowiadaj –
szturcha mnie lekko Emily. – Tylko bez wykrętów.
Przewracam oczami, ale wiem, że nie mam wyjścia. Chcąc
odwlec tę chwilę w czasie, zakładam zabłąkany lok za ucho i wpatrując się w
moją kawę, zaczynam swoją opowieść.
- Nie wiem, jak mam
to powiedzieć. Nigdy wcześniej mi się to nie przytrafiło. Nie potrafię tego
zrozumieć. To spadło na mnie, jak grom z jasnego nieba i nie wiem, co mam
robić, co doprowadza mnie do rozpaczy! I jeszcze dzisiaj przegrałam! Ja..
- Stella, spokojnie.
O czym ty mówisz?
- O Taylorze, Em.
Mówię o nowym nabytku Spencer. Wiem, że jest żonaty, i że nie powinnam nawet o
nim myśleć, ale jest w nim coś takiego, że kiedy na mnie patrzy, czuję jak całe
moje ciało płonie.
Emily z hukiem odstawia swoją szklankę i woła:
- Nie pitol!
Ludzie w kawiarni odwracają głowy zaciekawieni, a ja pragnę
zapaść się pod ziemię, by uniknąć upokorzenia. Ona po prostu czasami nie może
się zamknąć.
- Emily! – syczę.
- Mogłabyś trochę ciszej? Połowa
Manhattanu, która przyszła tutaj na lunch, nie musi znać szczegółów z mojego życia seksualnego.
- Przepraszam,
poniosło mnie. Zakochałaś się w panu M? – mówi piskliwym głosem, a jej oczy są
okrągłe, jak pięciocentówki.
- Nie, nie zakochałam
się, Em. Ja go pożądam w zupełnie inny sposób – wyznaję, a moje policzki
przybierają kolor dorodnej czereśni.
- Proszę, proszę –
mruczy Emily i odchyla się na krześle do tyłu. W jej wzroku dostrzegam radość i
rozbawienie, ale też coś czego nie potrafię zidentyfikować.
- Co?
- Ty, Stello
Bonasera, totalnie na niego lecisz!
- Od minuty próbuję
ci o tym powiedzieć.
- I gdzie widzisz
problem? – mówi, biorąc łyk swojego Latte, a ja mi opadają ręce.
- Em, on ma żonę,
dom… Nie mogę z tym konkurować. Nie mogę tego zniszczyć.
Moja przyjaciółka macha tylko lekceważąco ręką.
- Jeżeli tak się
stanie to będzie tylko jego wina. Możesz spróbować go uwieźć, a jeżeli ci się
uda to będzie to jego decyzja.
- Tak. Jego decyzja o
tym, że chce zdradzić żonę, super – mówię.
Jeżeli kiedyś miałabym się poczuć, jak ostatnia szmata to
właśnie teraz.
- Nie wiesz, czy jest szczęśliwy – podsumowała moje zdanie.
– Może rujnuje sobie z nią życie? Nie wiesz tego..
- Możliwe – odpowiadam. – Ale to nie zmienia faktu, że jest
żonaty – mówię. – Jestem prawnikiem, siedzę w rozwodach, za dużo widzę
cierpienia i ostrych wyzwisk – tłumaczę skrupulatnie. – Nie chce robić sobie
krzywdy i komuś innemu.
- Rozumiem – zobaczyłam w jej oczach zrozumienie. – Ale co
zrobisz ze swoim uczuciem?
Pożądanie, to prawie,
jak zauroczenie. Przejdzie mi. Myślę, zanim odpowiadam przyjaciółce.
- Mam na głowie pracę – kończę swój napój. – Poza tym dziś
jadę do mamy na kolację – dodaję. – Pewnie ściągnie mnie na ziemię – przewracam
oczami.
- Powiesz jej o nim?
- Może.. – zastanawiam się. – Ale raczej ściągnie mnie
stałymi pytaniami, typu kiedy znajdę sobie faceta i obdarzę ją wnukami, bo w
końcu nie młodnieję.
Em zaczęła się śmiać.
- Może się zamienisz? – zapytałam z udawaną złością. – Będziesz
wysłuchiwać monologi mojej matki, czasem nie w języku angielskim, i będziesz trzymać
na wodzy swoje rządzę, okej?
- Nie, nie – chichoczę dalej. – Dzięki.
- No widzisz, a ja się z tym męczę od 36 lat – wzdycham i
komicznie kręcę głową.
Płacimy rachunek i wychodzimy na ulicę.
Jeszcze chwilę rozmawiamy, a potem rozstajemy się.
Emily idzie na randkę z Donem, a ja wracam do firmy.
Idę powoli, chcąc nacieszyć się chwilą. W drodze myślę o
miłości, zdradzie i o tym, czy gra naprawdę jest warta świeczki.
******
Siedząc w biurze obserwuję, jak nad miastem moich marzeń
ponownie wschodzi słońce. Jego ciepłe promienie wpadają przez wielkie okna i
rozświetlają pokój. Na moim biurku leży stos nieruszonych papierów, które
wymagają przejrzenia. Większość z nich pochodzi z Chicago i chociaż wiem, że
muszę je odesłać jak najszybciej, nie mogę się do tego zmusić. Piękna pogoda
narzuca mi lenistwo i przez kilka minut siedzę i po prostu patrzę na Nowy Jork,
który wreszcie stał się moim domem. Po raz pierwszy od mojego wyjazdu nie myślę
o niczym, a na mnie samego ogarnia dziwny spokój. Nagle słyszę korki, a potem
lekkie pukanie. Niechętnie odwracam się ku intruzowi, którym okazuje się być
moja żona.
- Cześć, skarbie –
mówię i wstaję, by ją pocałować na powitanie.
- Hej, gotowy na
lunch?- pyta i uśmiecha się w sposób, który zawsze potrafił mnie rozweselić.
- Właściwie to tak.
Wezmę tylko płaszcz – zbieram akta i układam je na biurku, po czym zabieram swoje rzeczy i wychodzę.
- Nie uwierzysz co mi
się dzisiaj przytrafiło – zaczyna Megan, a ja zastanawiam się, czy ocaliła
kolejne małe serduszko.
- Nie uwierzę -
drażnię się z nią i obejmuję ją w pasie.
Ona śmieje się perliście i składa na moich ustach słodki
pocałunek.
Poddaję się pieszczocie i przyciągam ją do siebie. Minęło
dużo czasu odkąd czułem się przy niej tak swobodnie. Odsuwamy się od siebie z
głupimi uśmiechami na twarzy i chwytając ją za rękę, prowadzę do windy.
- Na mój oddział
trafił maluszek imieniu Darcy.
- Jak pan Darcy z
„Dumy i uprzedzenia”? – pytam zdziwiony, a kiedy kiwa potakująco głową,
otwieram szeroko oczy – jak ludzie mogą to robić swoim dzieciom?
- Prawda? Ale
mniejsza o tym.. Jak twoja rozprawa?
- Wygrałem – mówię z
dumą i widzę, że ją też przepełnia duma z mojego wyczynu.
- Mój ty Sherlocku – śmieje się Meg i tarmosi mój policzek.
- To cię we mnie kręci, co? – szepczę jej do ucha i czuję,
jak jej uścisk na mojej dłoni staje się mocniejszy. Patrzę jej w oczy, które
lśnią, jak dwa lazury nawet świetle jarzeniówek. Muszę powiedzieć, że dzisiaj
wygląda zjawiskowo. Długie, rude włosy upięła w kok, który luźno opada na jej
zgrabną szyję. Ubrana jest w piękną kwiecistą sukienkę i jasne szpilki i przez
chwilę zastanawiam się czy nie zapomniałem o jakieś rocznicy albo urodzinach.
Szybko jednak dochodzę do wniosku, że mój iPhone przypomniałby mi o tym. Żyję
nadzieją, iż ona też zauważyła, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy i jestem
jej wdzięczny za podjęcie wielkiego trudu, jakim jest naprawa naszego
naruszonego związku.
- To jedna z wielu
twoich zalet, mój mężu – mówi i rozgląda się dookoła, a widząc, że nikt nas nie
obserwuje, chwyta mnie lekko za pośladek. Akurat w tej chwili rozlega się
dźwięk sygnalizujący przybycie windy i drzwi się rozsuwają, ujawniając sylwetkę
Stelli.
Bonasera wygląda na zmęczoną, ale szczęśliwą.
Jej policzki są lekko zaróżowione od wiatru i wygląda
uroczo.
Wychodzi i stajemy twarzą w twarz.
Posyłam jej uśmiech, na który ku mojemu wielkiemu
zdziwieniu, odpowiada pięknym i gdybym nie wiedział, że mnie nie cierpi,
powiedziałbym zalotnym uśmieszkiem, a następnie lustrując Megan od góry do
dołu, podaje jej rękę i mówi:
- Ktoś kiedyś mi
powiedział, że nie ładnie jest się nie przedstawić, więc to robię – patrzy na
mnie z rozbawieniem, a mnie wbija w ziemię. – Jestem Stella Bonasera, pracuję z
pani mężem.
- Megan Taylor – ściska jej dłoń i szybko wypuszcza. –
Jestem kardiochirurgiem – dodaję, zaznaczając swój zawód.
- Miło poznać – przyznaję Stella, dokładnie przyglądając się
Megan.
Nastąpiła krepująca cisza, którą przerwała kręcono-włosa:
- To, ja was nie zatrzymuję – uśmiecha się. – Mam dużo
papierkowej roboty – zanim się odwraca, spogląda na mnie.
Dziwne.
- Zabieram cię dziś wieczorem na kolacje – szepcze mi do
ucha Meg. Patrzę na nią ze zdziwieniem w oczach i może z radością. – Nie patrz
się tak – założyła swoje ręce na moją szyję. – Nie mam dziś nocnego dyżuru –
oznajmiła.
- Cieszę się – odpowiadam, składając na jej ustach drobny
pocałunek, w myślach mając spojrzenie Stelli.
* * *
Przez całą drogę powrotną myślałam nad tym, co powiedziała
mi Emily. Stojąc w ciasnej windzie, która porusza się z prędkością ślimaka,
ponownie rozważam jej słowa i kiedy w końcu drzwi się rozsuwają w mojej głowie
mam już zarys tego, co zrobię. Jednakże to, co zastaję po jej opuszczeniu sprawia,
że moje serce ściska się z żalu, a wątpliwości, których na chwilę się pozbyłam,
powracają ze zdwojoną siłą. Przede mną stoi Taylor z piękną rudowłosą kobietą,
która zapewne jest jego żoną. Ich dłonie złączone są w uścisku, a oni sami
patrzą na siebie z uwielbieniem.
I w tej chwili uświadamiam sobie, że nie mogę.
Nie mogę tego zrobić tej biednej kobiecie.
Pożądanie nie powinno mieć miejsca przed miłością.
Nie mam prawa wchodzić między nich, między ich uczucie.
Chcą zamaskować swój smutek, przywołuję na twarz szeroki
uśmiech. W pierwszej chwili mam ochotę po prostu wyminąć ich bez słowa, ale
kiedy dostrzegam Maca, nie mogę się powstrzymać. Podchodzę do nich i
przedstawiam się jego żonie, a następnie wykręcając się papierkową robotą,
zostawiam ich samych i znikam w swoim gabinecie. Kiedy już się tam znajduję,
ciężko opadam na kanapę.
Co mnie napadło? – myślę i przeklinam
siebie.
Zamykam oczy i powoli odtwarzam scenę w swoich myślach.
Skupiam się jednak tylko na jego osobie. W niebieskiej
koszuli i garniturze wygląda nieziemsko. Podkreśla to jego niebieskie oczy i
muskularną sylwetkę.
- Cholera - klnę
cicho i po chwili pustego gapienia się w przestrzeń, wstaję i zdejmuję z siebie
płaszcz. Wieszając go na wieszaku, dostrzegam Jake i przywołuje go ruchem ręki.
Minę ma niewyraźną, ale nie oponuje.
Siada na fotelu i czeka.
Podchodzę do niego i mówię:
- Przepraszam, J. Nie
chciałam, żeby tak wyszło.
- Dobrze, że chociaż
wiesz, że postąpiłaś, jak ostatnia świnia – odpowiada chłodno. Huh chyba
naprawdę się wkurzył.
- Nie przesadzasz?
- Ja? Ja przesadzam,
no ludzie, litości! Urabiam sobie łokcie, żebyś mogła wygrywać sprawy, gadam z
gangsterami, poświęcam swój tyłek, a ty mnie zostawiasz bez transportu i to w
burzę! Dobrze, że Mac mnie zauważył i podwiózł!
Wzdycham.
- No dobrze, masz
rację. Ale naprawdę jest mi przykro – mówię i obejmuję go za szyję. – I
potrzebuję swojego przyjaciela.
- Co się stało? – w
jego głosie słyszę autentyczną troskę i moje serce mięknie.
Może i jest niedorosły, ale serce ma po właściwej stronie.
- Miałeś rację.
- Z związku z czym?
- Taylorem –
mamroczę, chowając się za nim.
- A niech mnie! –
odwraca się, a jego oczy błyszczą. – Zakochałaś się?
Kiwam przecząco głową.
Walters robi zdziwioną minę
- No to niby z czym
miałem rację? – jego cała postawa wyraża zdziwienie i niedowierzanie.
- Chcę go przelecieć.
Oczy Jake robią się szerokie, jak denka od butelki.
- Nie pitol!
Przewracam oczami i uśmiecham się lekko.
- Ty i Emily
spędzacie ze sobą zdecydowanie zbyt dużo czasu.
- Dobra, dobra – odparł młody. – Ale, jak to przelecieć? Co
się stało, że zmieniłaś zdanie? – zaczął zasypywać mnie pytaniami.
- Po prostu – odparłam. – Ale i tak tego nie zrobię –
opieram się o kant biurka. – Widziałeś jego żonę? – zapytałam. – Wyglądają na
szczęśliwych – stwierdzam z przykrością.
- Tak, widziałem – odpowiedział. – Ale to nie zmienia faktu,
że masz chcicę.
Po tych słowach trzaskam go dłonią po ramieniu.
- Ała! – mówi oburzony. – Co, ja worek treningowy?!
- Możee – podniosłam jedną brew i spojrzałam na niego
znacząco.
- Naprawdę brakuję ci faceta.
Kiwam głową i siadam za biurkiem włączając laptopa.
- Jest jakaś sprawa? – pytam Waltersa.
- George jest na spotkaniu, a Michelle jest trochę zawalona
robotą – odpowiada. – Jej śledczy ledwo nadąża za wszystkim.
- Czyli zostaje nam papierkowa robota – spoglądam smętnie na
brązowy blat.
- Mhmm.
Zanudzę się na śmierć.
Potrzebuję sprawy; dobrej i do wygrania. Jakaś dawka adrenaliny!
Walters jednak pozostaje niewzruszony.
Wyjmuje swojego iPhona i jak zwykle zaczyna się nim bawić,
zakładając nogi na moje biurko.
- Jake? – zaczynam w
typowy dla siebie sposób, który zazwyczaj zwiastuje kłopoty.
- Tak? – mówi, nie
podnosząc głowy znad swojego telefonu. Przesuwa sprawnie palcami po ekranie
urządzenia i wpatruje się w niego, jak urzeczony.
- Mógłbyś zdjąć nogi
z mojego pięknego biurka? Porysujesz go.
- Zaraz – odpowiada
lekceważąco i po jego minie widzę, że jest podekscytowany.
- Teraz! – mówię z
naciskiem, ale on nie zwraca na mnie uwagi.
- Popatrz na to!
Wiedziałem, wiedziałem, że tak będzie! – krzyczy i zaczyna wywijać rękami w
rytm tylko sobie znanej melodii.
- Trudno mi jest
podzielać twój entuzjazm, kiedy nie wiem, co cię tak ucieszyło.
Młody podchodzi do mnie i pokazuje mi swój telefon, na
ekranie którego widzę siebie w objęciach Taylora.
- Co to do cholery
jest? – pytam, zdenerwowana. Jest to zdjęcie sprzed kilku dni, kiedy to Mac
uchronił mnie przed upadkiem.
- Twitter, kochanie,
twitter – odpowiada śpiewnie Jake.
- Ale jak to jest
możliwe? – mówię, patrząc na podpis „Na sali sądowej powiało chłodem, ale poza
nią wciąż świeci słońce”. Krzywię się i oddaję urządzenie Waltersowi. I nagle
uderza mnie pewna myśl.
- To ty, prawda? –
syczę i mrużę oczy.
- Co?
- To ty zrobiłeś to
zdjęcie?
- Oszalałaś? A niby
po co?
Wzruszam ramionami.
- Żeby dać mi
nauczkę?
- Naćpałaś się czy
co? Uważaj z tą kofeiną. Jedna kawa na dzień to i tak za dużo, jak widzę –
mamrocze pod nosem i ponownie zaczyna okupować mój fotel.
Wzdycham.
Naprawdę nie chcę rozbijać jego małżeństwa! Co będzie, kiedy
jego żona się o tym dowie? Przecież to może doprowadzić do rozwodu!
Pogrążona w myślach nie zauważam, jak nogi Jake ponownie
lądują na blacie mojego biurka.
- Jake?
- Tak?
- Jeżeli twoje nogi
nie znikną z mojego biurka w przeciągu kolejnych pięciu sekund…
- Tak, proszę pani –
odkłada iPhona i patrzy na mnie uważnie- Uspokój się. Ludzie zawsze plotkowali
i będą plotkować. Jesteś znana, on też nic dziwnego, że wam się oberwało. A że
ewidentne jest to, że na niego lecisz… - nie kończy zdania, ponieważ rzucam w
niego jednym ze sprawozdań.
- Weźmy się lepiej do
roboty. Samo się nie zrobi.
Walters mamrocze coś niewyraźnie pod nosem. Wyłapuję tylko
„harówka” i „wygodne bezrobocie”. Uśmiecham się i sięgam po pierwszą z brzegu
teczkę, kiedy dzwoni telefon.
- Bonasera.
- Stella, zebranie w
konferencyjnej za godzinę. Ściągnij Jake, Mac jest w drodze. Nie spóźnij się –
to Michelle. Odkładam słuchawkę i mój uśmiech staje się jeszcze większy.
W końcu mamy sprawę!
Ale gdzieś tam w kąciku mojej głowy jakiś głosik podpowiada
mi, że przyczyną mojej radości nie jest sama sprawa, ale to, że wreszcie znajdę
się blisko niego.
I że może, ale tylko może, że wreszcie zawalczę o jego
względy.
Musze zbierac moje uzebienie z podlogi. Tyle czekania sie oplacilo. Nie lubie tej jego zoneczki taka jakas.... hmmm...troche wyrachowana. Po za tym akcja sie rozkreca :) i mam mega usmiech na buzi. Juz bym chciala zeby miedzy nimi dzialo sie wiecej. Wiem wiem musze byc cierpliwa co nie zmnienia faktu ze bede upilierdliwa. Ach cudenko zakochalam sie w waszym opowiadaniu a serial w telewizji bylby boski. :D Darioszka
OdpowiedzUsuńHm... Nie wiem, co napisać. Rozdział naprawdę dobry, a ja powinnam się uczyć na egzamin. :P
OdpowiedzUsuńPani Taylor? Nie lubię jej. Megan nie będzie miała ze mną za ciekawie. xD
Fajna para kumpli ze Stelli i Jake.
OdpowiedzUsuńPan Taylor jak każdy facet leci na ładą kobietę czyli jego żonka a jak jeszcze jest chętna na igraszki to już w ogóle, dobrze że nie zrobili niczego zbereźnego w windzie.
Oby dalej do przodu :)
Część 4 przede mną