niedziela, 28 czerwca 2015

"The Boy with the Answer" (1x07)

And I don't want the world to see me
'Cause I don't think that they'd understand
When everything's made to be broken
I just want you to know who I am
                                 Go Go Dolls - Iris (Dizzy Up the Girl)
                                                                                                           1998

Kiedy dziecko przychodzi na świat jego narodzinom towarzyszy ból matki, ale też niesamowita duma i szczęście, które przepełniają serca obojga rodziców.
Dla nich już zawsze będzie całym światem.
Każde dziecko dla swojego rodzica powinno stanowić największą wartość, być całym światem i wszechświatem.
Bo każdy maluch, nie ważne, czy to chłopiec czy dziewczynka, zasługuje na miłość.
Ma prawo do uścisków.
Ma prawo do łez i do bólu.
Ma prawo być niezadowolone.
Ale przede wszystkim ma prawo do bycia kochanym.
Bo człowiek bez miłości jest, jak roślina bez słońca.
Staje się okrutny i w końcu usycha.


- Bo ja to zrobiłem!
Mam ochotę zemdleć. Nie tak chciałam, aby Don Hoffman wyjawił swój sekret. Pieprzony Daniels! – moje dłonie drżą ze wściekłości.
- Zrobiłeś to dlatego, że cię nie chciała? – Daniels zaczyna triumfować.
- Tak.
Wypuszczam powietrze z ust i na chwilę przymykam powieki. Może to tylko zły sen?
- Sprzeciw! – mówię oburzona lustrując Danielsa. Najchętniej rzuciłabym czymś w tego starego palanta.
- Na jakiej podstawie? – świdrujący wzrok Sędzi przeszywa mnie na wskroś.
Nerwowo rozglądam się po Sali. W końcu spoglądam na Maca. Bez pytań wstaje ze swojego miejsca.
- Nękanie świadka – czuję jego dłoń w okolicy mojej. Zastygam w miejscu.
Nagle cały ten proces przestaje być ważny.
Jestem tylko ja i moje bijące przeraźliwie serce.
Nie słyszę słów, które kieruje do nas Voldorf, nie mam też pojęcia, że chłopak kompletnie się załamał i teraz płacze, jak małe dziecko. Nie zdaję sobie też sprawy z tego, że Elizabeth Hoffman, ignorując protesty sędziny, przedziera się do syna i zamyka go w matczynym uścisku. Nie słyszę, jak Don szlochając głośno, szepcze:
 - Przepraszam, mamo, tak bardzo cię przepraszam.
W napięciu czekam aż jego ciepłe palce zacisną się wokół mojej dłoni, a kiedy to w końcu następuje, moje ciało po raz kolejny zaczyna płonąć.
Moje policzki i dekolt pokrywają się rumieńcem, a ja zaczynam oddychać coraz szybciej.
Kręci mi się w głowie.
Czy na pewno tak powinno się odczuwać podniecenie?
 - Stella? Stella! Dobrze się czujesz? – pyta Mac i dopiero wtedy moja świadomość powraca. Rozglądam się i widzę, że wzrok wszystkich skupiony jest na mnie, a ja sama jakimś cudem, ze stojącej przeszłam do pozycji siedzącej.
 Co się do cholery stało? – myślę, ale nie mam czasu na zagłębienie się w szczegóły, bo zniecierpliwiona sędzia Voldorf, mruży oczy i pyta:
 - Czy możemy kontynuować?
 - Oczywiście, Wysoki Sądzie – mówię i już po chwili nie ma śladu słabości.
 Ale jak to się właściwie stało? Dlaczego? – zachodzę w głowę, ale im więcej zadaję pytań, tym mniej znajduję odpowiedzi. Chyba brakuje mi seksu, tak po prostu. Słyszałam, że organizm może tak reagować. W końcu potrzeba bliskości tego typu wpisana jest w naturę człowieka.
 A niech to szlag!
W końcu ochroniarzom udaję się oderwać panią Hoffman od syna, który teraz jest już dużo spokojniejszy. Daniels zadowolony z obrotu sprawy, oddaje świadka do naszej dyspozycji, ale ja nie mam ochoty dręczyć tego chłopca.
Kiedy więc Taylor kieruje na mnie pytające spojrzenie, kiwam tylko głową, wyrażając w ten sposób niemą zgodę na to, aby to on zajął się przesłuchaniem.
 - Don, opowiedz mi proszę, co się stało tamtej nocy – zaczyna łagodnie mój kolega.
 - Tamtego dnia trening skończył się wcześniej niż zwykle. Postanowiłem zadzwonić do ojca, żeby go uprzedzić, że wrócę autobusem, ale on nie odbierał. Nigdy nie odbiera – jego głos łamie się lekko i czuję, jak serca ściska mi się ze współczucia do tego biednego dziecka – kiedy wróciłem do domu, Alysson siedziała na kanapie i czytała jakieś czasopismo dla kobiet. Zaczęliśmy rozmawiać i wtedy ona zaczęła się ze mnie nabijać. Mówić mi, jaki to jestem beznadziejny i jak mogłem pomyśleć, że ona pokocha kogoś tak beznadziejnego, jak ja – zaciska dłonie w pięści i przymyka oczy.
 - Co było dalej?
 - Zaczęliśmy się kłócić. Powiedziałem jej, że jest tanią dziwką i że nie zasługuje nawet na kogoś tak beznadziejnego, jak mój ojciec. Roześmiała mi się w twarz i poszła pod prysznic. Nie wytrzymałem. Chwyciłem nóż i wpadłem do łazienki. Akurat odkręciła wodę, więc nie słyszała moich kroków. Zamachnąłem się i dźgnąłem ją w plecy. A potem po raz kolejny. Nie pamiętam, ile razy dokładnie. Dostałem szału, dźgałem ją, gdzie popadło. Chciałem zadać jej ból! Chciałem, żeby cierpiała tak, jak ja! – po jego twarzy znów zaczynają płynąć łzy- To wszystko przez ciebie! – krzyczy w stronę ojca – To wszystko przez ciebie! Nigdy mnie nie kochałeś. Gówno cię obchodziło, co się ze mną dzieje. Wiedziałeś, że ją kochałem, a mimo to postanowiłeś się z nią związać! Prosiłem cię, żebyś wrócił do mamy, żeby było, jak dawniej. Ale ty wolałeś ją!  Wolałeś tę głupią dziwkę od swojej rodziny! Od swojego syna! Dostaliście to, na co zasługiwaliście! I ty i ona! Żyj z tym teraz, jeżeli potrafisz! – Anthony Hoffman chowa twarz w dłoniach, a jego ciałem wstrząsa szloch. Nie wiem, co mam zrobić. Chcę go jakoś pocieszyć. Z jednej strony jest mi go szkoda, ale z drugiej…
Żadne dziecko nie zasługuje na takie traktowanie.
 - Proszę o spokój! – próbuje uspokoić sytuację Voldorf – panie Hoffman takie zachowanie nie powinno mieć miejsca na sali sądowej. Jednakże przymknę na to oko ze względu na szczególne okoliczności. Panie Taylor, proszę kontynuować.
Mac kiwa niechętnie głową.
Widzę, że i jemu jest ciężko.
Jakiś rys w jego twarzy zdradza ślad mrocznej tajemnicy, o której widocznie chce zapomnieć.
 - Co było po tym, jak rzuciłeś się na pannę More?
 - W pewnym momencie pojawił się ojciec i odciągnął mnie od niej. Próbował ją ratować, ale już nie żyła. Potem wezwał karetkę i kazał mi się przebrać, a ciuchy, które miałem na sobie ukryliśmy w przewodzie wentylacyjnym. Potem wezwaliśmy policję, a ta zabrała ojca na przesłuchanie, a potem wsadziła do więzienia.
 - Czy to wszystko?
 - Tak.
Mac wraca do stołu obrony i z ciężkim westchnieniem siada na swoim miejscu.
 - Czy strony zgłaszają jakieś wnioski? – pyta sędzia Voldorf.
- Tak – odpowiada Taylor, ponownie wstając. – Prosimy o aresztowanie Don’a Hoffmana pod zarzutem zamordowania Alysson More – mówi to z ciężkim głosem. – A także chcemy wszcząć postępowanie wobec Anthonego Hoffmana za utrudnianie śledztwa.
Odwracam się delikatnie w stronę naszego klienta. Nie jest wściekły za wszczęcie postępowania. Na jego twarzy maluję się smutek i ogromny żal. Współczuję mu, bo, co innego mogę uczynić innego?
Gdy dźwięk młotka Sędziny Voldorf zakańcza rozprawę, od razu zwracam się do Hoffmana:
- Bardzo nam przykro – delikatnie wymawiam te słowa. – Za wszelką cenę postaramy się, aby wyrok był łagodniejszy dla Pańskiego syna – machinalnie patrzę na Taylora.
- Natychmiastowo weźmiemy się do pracy – zapewnił Mac.
Hoffman nie odpowiedział żadnym słowem, tylko kilka razy skinął głową, wzrokiem poszukując swojego syna.
- Przepraszam – rzekł, szybko nas wymijając.
- Nie lubię takich rozstrzygnięć – głos Waltersa wyrywa nas z letargu.
- Jest szansa, że chłopak odsiedzi mniej – podsumowuję, spoglądając na łamiący obraz przed sobą.

* * *
Gdy wreszcie usłyszałem stuknięcie młotka, poczułem nie małą ulgę. Całe napięcie spowodowane rozstrzygnięciem sprawy rozeszło się niczym mgła o poranku. Jednakże nie mogę pozbyć się smutku, który utkwił na dnie serca. Nie mogę pojąć, jak w takiej rodzinie mogło się coś takiego wydarzyć. Rodzina na pozór idealna i kochająca się, lecz za sprawą kilku pomyłek, rozpadła się na drobny mak.
Znam ten ból.
Znam to uczucie straty.
Dokładnie pamiętam dzień, w którym cały mój idealny i bezpieczny świat legł w gruzach, a spokój który do tej pory gościł w moim życiu, zniknął bezpowrotnie.
Dzień, w którym straciłem mojego kochanego tatę.
Jakiś wariat wyjechał zza zakrętu i uderzył w samochód ojca, zgniatając go na miazgę razem z moim ojcem.
Kiedy to się stało byłem jeszcze małym chłopcem, ale dokładnie pamiętam każdą sekundę od momentu, w którym moja matka odebrała telefon, a następnie wrzeszcząc z rozpaczy, osunęła się na kolana po chwilę, w której siostra matki zabrała mnie do siebie.
Moja matka jest  osobą niezwykle silną i dystyngowaną.
Typową panną z dobrego domu, która dobrze wyszła za mąż .Jednakże nigdy wcześniej ani nigdy potem nie widziałem jej w takim stanie, jak wtedy. Kiedy opuszczałem dom, krzycząc i wyrywając się objęć ciotki, ona nawet nie drgnęła. Nie podbiegła, żeby mnie objąć i łagodnym głosem zapewnić, że wszystko będzie dobrze.
Nie.
Ona po prostu siedziała i tępo wpatrywała się w ścianę.
Każdy kolejny dzień był gorszy od poprzedniego, aż wreszcie nadszedł dzień pogrzebu. Kiedy tłumy żałobników ze mną i z moją matką na czele odprowadzało mojego ojca na cmentarz, jak na ironię po kilku tygodniach typowo jesiennej pogody, zza chmur wyjrzało wreszcie słońce. Patrząc wtedy w niebo, przeklinałem Boga za to, że zabrał mi ojca.
Że odebrał mi jedyną osobę, która kochała mnie bezgranicznie.
Nie potrafiłem pogodzić się z faktem, że już nigdy nie usłyszę, jak tata czyta mi bajkę, że już nigdy nie przyjdzie w nocy do mojego pokoju i nachylając się nade mną, nie powie zwykłe:
 - Kocham cię, synku.
Że już nigdy nie weźmie mnie na ręce, nie przytuli, nie powie mi, że jest ze mnie dumny.
Byłem wściekły na cały świat.
Na ulicy oglądałem się za dziećmi, które idąc trzymały swojego tatę za rękę i nienawidziłem ich całym sercem. Nienawidziłem ich za to, że mają tatę, którego ja już nigdy mieć nie będę. Kiedy trumna ze zwłokami ojca miała zostać złożona do ziemi, rzuciłem się na nią całym ciałem i przylgnąłem do niej, jakby była moją ostatnią deską ratunku. I chociaż moja matka z całych sił próbowała mnie odciągnąć, ja nie chciałem odpuścić.
Nie chciałem zostawić ojca samego.
Chciałem z nim zostać.
W końcu brat matki wziął mnie na ręce, a ja walczyłem z całych sił próbując wyrwać się z jego objęć. Kiedy tak niósł mnie do samochodu, jednocześnie tuląc mnie do siebie, ja tylko krzyczałem z całych sił:
 - Tatusiu, nie odchodź, tatusiu!
W to jesienne popołudnie wszyscy współczuli mojej matce, ale nikt nie widział tragedii małego chłopca, który stracił jedyną osobę, którą kiedykolwiek kochał.
Wspomnienie tamtych dni zostanie ze mną na zawsze.
W końcu były one moim prywatnym końcem świata.
Patrząc na młodego Hoffmana widzę siebie i chociaż na pozór nic nas nie łączy to jednak ten, kto tak myśli, grubo się myli.
Oboje straciliśmy ojca.
Różniło nas tylko to, że chociaż mój umarł to została mi miłość, jaką mnie obdarzył. Don nigdy nie miał ojca, nie w takim sensie. Hoffman nie potrafił, a może nie chciał być ojcem. Nie dał chłopcu odczuć, że jest kochany.
I nawet najdroższe prezenty nie mogą tego zmienić.
Teraz zalewa się łzami i pluje sobie w brodę, bo wie, że popełnił błąd, ale jest już za późno.

* * *
Dostrzegam zagubienie na twarzy mojego współpracownika. W głębi duszy muszę przyznać, że bardzo mnie ciekawi, co go tak dokładnie trapi. Jestem osobą ciekawską. Czasem z tą cechą charakteru mam problem, ale zazwyczaj ona się przydaje w takim zawodzie, jakim jest prawnik.
- Mogliby ten wyrok szybciej ogłosić – stwierdził Jake, krążąc przed nami.
- Uspokój się – karcę go. Chyba jestem zmęczona. Mac natomiast siedzi oparty o ścianę i wpatruję się w jeden punkt. Podążam za jego wzrokiem.
- Widzisz tam coś ciekawego? – pytam zaczepnie.
- Hm?
- Może wybierzemy się gdzieś wszyscy wieczorem?! – przerwa nam Walters, z objawieniem w oczach.
Patrzę na niego, jak na głupka.
- Niby gdzie?
Ręka Jake ląduje na podbródku i udaję postawę filozofa.
- Może do jakiegoś klubu? – rzucił z uśmiechem. – Przyda nam się trochę rozerwać po takiej smutnej sprawie – podsumował. – Piszecie się?
Spoglądam na Taylora. Oboje wzruszamy ramionami i parskamy śmiechem. 
- Ohh no weźcie! – jęczy dziecinnie Walters – nie zachowujcie się, jak moja babcia!
Mrużę oczy, jak rozjuszona kotka, a młody głośno przełyka ślinę, przeczuwając kłopoty.
 - Czy ty właśnie zasugerowałeś, że jestem stara? – pytam z udawanym oburzeniem.
 - Ja? Nieeee, nigdy w życiu. Jesteś młoda, jak… Wiesz noo… przypominasz mi… Pallas Atenę! – mówi, wyrzucając ręce do góry. Co on dzisiaj z tą Grecją?
 - No teraz to pojechałeś. Pallas Atena ma jakieś trzy tysiące lat. Tym samem zasugerowałeś, że powinnam już dawno wąchać kwiatki od spodu razem z dinozaurami.
Mac parska śmiechem, a Jake przygląda mi się badawczo i po krótkim milczeniu stwierdza:
 - Chodziło mi o to, że przypominasz mi boginię.
 - Tak, jasne. Już ci wierzę.
 - No naprawdę – zaperza się młody, a ja tylko uśmiecham się lekko.
Nigdy się do tego nie przyznam, ale codziennie dziękuję temu komuś na górze, że postawił na mojej drodze Waltersa. Może i jest dziecinny, ale taki przyjaciel to skarb.
 - Pogrążasz się, Jake – odzywa się po raz pierwszy odkąd opuściliśmy salę, Taylor.
Młody przygryza nerwowo wargę, ale gdy napotyka mój rozbawiony wzrok, jego twarz ponownie rozciąga się w wielkim, wesołym uśmiechu. Takie sprzeczki i docinki to dla nas norma. Oboje zdajemy sobie sprawę, że to tylko żarty i nikt się nie obraża.
To po prostu taki nawyk, który pojawił się w wraz z rozwojem przyjaźni.
Mac również ma tego świadomość, ale jego zachowanie zaczyna mnie niepokoić.
Odkąd sędzia zarządziła przerwę, nie odezwał się ani słowem.
Jest blady i przygaszony.
Widziałam, jak zareagował na słowa chłopca.
Był wyraźnie wstrząśnięty.
Już mam otwierać usta, by zapytać, co go dręczy, gdy pojawia się prokurator.
 - Przysięgli ustalili wyrok – mówi i bez zbędnych uprzejmości znika we wnętrzu sali rozpraw.
Jak na komendę podnosimy się i podążamy za nim, a następnie zajmujemy swoje miejsce i czekamy.
 - Czy przysięgli ustalili werdykt?- zadaje standardowe pytanie Voldorf.
 - Tak, Wysoki Sądzie – odpowiada młoda brunetka, która jest wyraźnie przerażona swoją rolą w tym procesie.
 - Niech oskarżony i obrońca wstaną – nakazuje sędzina, po czym następuje odczytanie wyroku.
 - Ława przysięgłych uznaje Anthonyego Hoffmana za niewinnego.
 - Zamykam rozprawę – mocne uderzenie młotka sygnalizuje ostateczne zakończenie rozprawy, która została rozstrzygnięta na naszą korzyść.
 - Juhuu… ! Będzie premia! – cieszy się Walters – to co z tym klubem?
Wymieniamy z Taylorem niepewne spojrzenia.
 - No dajcie się namówić! To były ciężkie dni! Trzeba się rozerwać. Podensić, powywijać tyłeczkiem, wyrwać jakiegoś lachona…- zaczyna wyliczać, a mi oczy wychodząca wierzch.
 - Podensić? Lachony? – mówię rozbawiona – ile ty masz lat? Dziesięć?
 - Wystarczająco, żeby móc tak mówić. Jesteś taka niedzisiejsza – macha lekceważąco ręką Jake, a ja tylko unoszę brew w geście zdziwienia.
 - Kto by miał być w tym klubie? – pyta Taylor.
 - No wiecie, samo doborowe towarzystwo. Wy, ja, Spencer,  może uda mi się namówić Loyda…
 - Powodzenia życzę - mówimy jednocześnie z Macem, po czym parskamy śmiechem.
 - Ej, odczepcie się od Georga. On jest po prostu nieśmiały.
 - Jassne…
 - To co? Widzimy się o 8 w Webster Hall? – pyta Walters, zacierając ręce.
 - Może być – zgadza się Taylor, a ja tylko przytakuję.
 - No to załatwione. Do zobaczenia! - mówi Jake i ulatnia się niczym kamfora.
Zostajemy sami i nagle dociera do mnie, że sala dawno już opustoszała. Zbieram więc swoje rzeczy i zaczynamy kierować się do wyjścia. Kiedy wychodzimy na zewnątrz słońce nieśmiało przedziera się przez chmury i w powietrzu unosi się zapach nadchodzącej wiosny. Oddycham głęboko, a na mojej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Kątem oka przyglądam się mężczyźnie stojącemu tuż obok mnie, który próbuje zrobić to samo i oboje oblewamy się rumieńcem. Jeszcze przez chwilę patrzymy z głowami zadartymi do góry, wpatrując się w niebo. Nagle rodzi się we mnie pragnienie, by znowu go dotknąć. Besztam w myślach sama siebie, jednakże przegrywam z kretesem i nim mój mózg zdoła zarejestrować, co się właściwie stało, moje palce nieśmiało oplatają się wokół jego dłoni, ściskając ją lekko. Gest ten nie jest ani czuły ani erotyczny.
Jakaś część mnie po prostu chce mu przekazać, że bez względu na wszystko, po nocy zawsze wstaje nowy dzień.
I chyba to zrozumiał, bo odwzajemnia uścisk.
Przez jedną krótką chwilę stoimy przed budynkiem sądu, trzymając się za ręce.
Tylko ja i on.
Potem jak gdyby nigdy nic mówimy zwykłe: „do zobaczenia” i każde z nas odchodzi w swoją stronę. Kiedy wsiadam do samochodu, moja dłoń nadal płonie od jego dotyku.
Uśmiecham się sama do siebie i odpalam auto, kierując się prosto do budynku mojej mamy.
Zrobię jej niespodziankę.

* * *
Gdy otwieram drzwi od samochodu widzę, jak biały Leksus sprawnie skręca w prawo. Wsiadam powoli, rzucając teczkę na tylne siedzenia. Uświadamiam sobie, że prezent dla Megan nadal leży w aucie. Odpalam więc silnik i kieruję się do kancelarii, w między czasie wybieram numer mojej żony. Czekam kilka sygnałów, gdy wreszcie odbierze.
- Tak?
- Nie przeszkadzam? – rzucam szybko.
- Trafiłeś na mała przerwę – odpowiada radośnie. – Jak tam twoja rozprawa?
- Wygrana – wydycham ciężko powietrze. – Nie lubię takich spraw.
- Och..
- Taak – przeciągam. – Nie po to dzwoniłem – skręcam w lewo. – Dziś wychodzę ze współpracownikami do klubu, aby opić wygraną – mówię. – Chciałem cię powiadomić – informuję ją. – I chciałem się spytać, czy wyrwiesz się ze mną na obiad?
- Należy ci się – stwierdza, choć w głosie słyszę lekkie rozczarowanie. Pewnie coś planowała na wieczór. – A obiad? – chwila przerwy. – Przyjedź po mnie.
- Będę o 16 – zapewniam ją i rozłączam się, wjeżdżając w podziemny parking.
Spodziewam się, że zaraz za mną pojawi się Bonasera, ale tak się nie dzieje.
Wzdycham ciężko i powoli wlokę się do windy, która zabiera mnie do kancelarii. Kiedy tylko drzwi się rozsuwają, staję twarzą w twarz z uradowaną Spencer, która bez słowa przywitania, bierze mnie pod rękę i prowadzi do swojego gabinetu, gdzie czeka na nas równie szczęśliwy George. Rozglądam się podejrzliwe po pomieszczeniu.
 - Czyżby ktoś rozpylił tu gaz rozweselający? - oglądam się za siebie, ale nie dostrzegam niczego podejrzanego. Ludzie, jak zwykle ślęczą nad swoimi laptopami lub siedzą z nosami w papierach. Gdzieniegdzie rozbrzmiewają dźwięki cichej rozmowy, ale poza tym nic się nie dzieje. Typowy dzień w Loyd&Spencer.
Przenoszę swój wzrok na parę, która teraz opiera się o biurko Spencer. George trzyma w ręku jakiś dziwny kubek. Widocznie zauważa moje spojrzenie, bo mówi:
 - To dzieło mojej córeczki.
Uśmiecham się lekko na myśl o dziewczynce, która wymazana od czubka głowy po same stopy w farbie, wręcza swojemu tacie podarunek.
 - Wiekopomne dzieło.
George śmieje się cicho i przekręca zabawnie głowę.
 - Dzieła to dokonałeś dzisiaj ty w sądzie – odzywa się Michelle.
 - Nie ja. My – śpieszę z wyjaśnieniami.
Na twarzy kobiety pojawia się tajemniczy uśmieszek, którego znaczenia nie potrafię, a może nie chcę rozszyfrować.
 - No proszę, a już się bałam, że się pozabijacie przy pierwszej lepszej okazji - śmieje się. – Możecie być z siebie dumni. Uratowaliście tyłek całej kancelarii.
 - Jak to?- pytam, zdziwiony.
 - Jonson przegrał sprawę Melody Meyers i niestety ta zrezygnowała z naszych usług.
 - Cholera.
Melody Meyers jest lokalną celebrytką, która cały czas się rozwodzi i żąda od swoich byłych pokaźnej sumki. Tym razem do odstrzału poszedł mąż numer pięć.
Ma kobieta tępo.
 - Cieszę się więc, że już się na coś przydałem. Idziecie z nami do klubu?
Spencer i Loyd patrzą na mnie tak, jakby nagle wyrosły mi trzy głowy.
 - Jakiego klubu? – pyta Michelle.
 - Idziemy uczcić wygraną. Pomysł Jake. Myślałem, że wiecie.
 - My nie..- zaczyna szefowa, ale w tej chwili rozdzwania się jej komórka.
 - Ten to ma wyczucie czasu – śmieje się i rzuca do telefonu: który to klub i o której mamy tam być?
 - A ty co? Jasnowidz?- dobiega mnie zdziwiony głos Waltersa.
 - Może, może.
 - …
 - Mac mi powiedział! – śmieje się Spencer.
 - Całe szczęście, bo gdybyś potrafiła czytać w moich myślach…
 - Wybacz, Jake, ale już raz dałeś mi namiastkę tego, o czym myślisz. To straszne miejsce i nigdy nie chcę tam wracać – mówi poważnie Michelle, ale jej głos zdradza czyste rozbawienie.

* * *
Nim dobrze zdążyłam zapukać do drzwi apartamentu mojej mamy, ta szybko je otworzyła. Na widok mojej osoby, jej usta rozpromieniły się w szerokim uśmiechu.
- Wreszcie znalazłaś czas dla swojej staruszki! – powiedziała szczęśliwa, zapraszając mnie do środka.
- Wiesz, że mam napięty grafik – odpowiadam, próbując się usprawiedliwić.
- Ach, ten grafik!
- Dzięki niemu, obie nie musimy się martwić o pieniądze – siadam na białą sofę. Mama jednak zmierzyła mnie wzrokiem i pokręciła głową.
- Dziecko – zaczęła. – Chciałabym mieć w końcu wnuki – spojrzała na mnie. – Nie młodniejesz moja droga – kiwnęła głową. – Ani ja – dodaje po chwili, znikając w głębi kuchni.
I znów się zaczyna – wywracam oczami, rozglądając się po salonie. Rozpiera mnie duma, że stać było mnie na kupno tego apartamentu dla mamy. Zawsze chciałam sprawić jej taki prezent, lecz początki mojej kariery nie były takie różowe, jak teraz. Dobrze pamiętam, gdy wygrałam pierwszą sprawę. To był bardzo skomplikowany rozwód. Ale dużo przyniósł zysku, który napełnił moje konto, które wtedy było marne.
Po tej sprawie, zaczęłam wygrywać podrząd. Aż w końcu Michelle wyłapała mnie w sądzie. Teraz mogę odetchnąć z ulgą, gdyż zostało mi kilka miesięcy do zostania współudziałowcem kancelarii Loyd&Spencer.
- Zrobiłam ci herbatę – oświadczyła, stawiając przede mną kubek gorącej cieczy.
- Dziękuję mamo, że zapytałaś – mówię, udając naburmuszoną.
- Dotąd nigdy nie narzekałaś – odpowiedziała, usadzając się w fotelu.
- Bo nie było o  tym mowy – śmieję się. – Mam ci przypomnieć, jak  wciskałaś we mnie śniadanie?
Mama macha lekceważąco ręką.
 - Ktoś musiał, skarbie. Kiedy wracałaś do domu z tego twojego uniwersytetu byłaś chuda, jak mój nadgarstek! Nie dziw się, że próbowałam cię dokarmiać. Zrozumiesz, kiedy będziesz miała swoje dzieci.
 - Nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość – mówię i biorę łyk gorącej herbaty.
 Mmm… nie ma, jak u mamy – myślę i uśmiecham się czule do mojej rodzicielki.
 - Daleko w przyszłość? Córeczko, nie chcę nic mówić….
 - Więc nie mów – mruczę, ale moja mama sprawnie ignoruje mój docinek i kontynuuje swoją fascynującą wypowiedź. Teraz mogłoby niebo spaść nam na głowy, a ona nie przestanie.
 -… ale masz już trzydzieści sześć lat. Połowa twoich koleżanek wyszła już za mąż i…
 - … i toną w brudnych pieluchach i nie mają czasu się dobrze podetrzeć…
 - Stella!
 - Mamo!
Przez chwilę mierzymy się spojrzeniami aż w końcu wybuchamy serdecznym śmiechem.
 - Nigdy nie dasz mi dokończyć, co? – mówi mama, siadając obok mnie na kanapie.
 - Nigdy. Głównie dlatego, że już od sześciu lat słyszę to samo.
Moja kochana rodzicielka wzdycha głęboko.
 - Przepraszam, wiem, że nie powinnam tak naciskać, ale mi się po prostu nudzi! Wiesz, czasami miałam nadzieję, że wpadniesz i będę mogła od nowa przeżywać uroki macierzyństwa.
Moje oczy robią się tak wielkie, jakbym właśnie zobaczyła UFO i przez chwilę zastanawiam się czy złoty kolczyk w uchu mojej mamy to na pewno kolczyk, a nie jakiś tajemniczy nadajnik czy inne… coś.
 - No nie miej takiej zaskoczonej miny! To miasto lubi ludzi młodych, ale dla starych nie ma tu miejsca. Przecież nie wcisnę się w mini i nie wyjdę na dancing do klubu.
Parskam śmiechem i przytulam się do niej.
Po raz pierwszy od kilku tygodni ogarnia mnie spokój.
Ramiona mamy zaciskają się wokół mojej sylwetki, co sprawia, że wtulam się w nią jeszcze bardziej. Mama natomiast całuje mnie w czoło i przyciska policzek do moich włosów. Czuję łzy pod powiekami. Pamiętam, kiedy jako mała dziewczynka przychodziłam w środku nocy do jej łóżka, przerażona koszmarem albo burzą. Mama wtedy przygarniała mnie do siebie i śpiewała mi kołysanki tak długo, aż w końcu zasnęłam. Nie miałam ojca, ale też nigdy nie odczuwałam jego braku. Bo mama zastępowała mi wszystkich. Dlatego też wiem, że ramiona kochającej matki to jedyna bezpieczna przystań, jakiej potrzebuję.
 - Co jest ze mną nie tak? - mówię, a mój głos jest trochę stłumiony, ale mama i tak dokładnie słyszy moje słowa.
 - A co ma być nie tak? – pyta, zdziwiona i zaniepokojona jednocześnie.
 - Dlaczego nie mogę znaleźć miłości jak normalny człowiek?
Mama odsuwa mnie od siebie i patrzy na mnie przez chwilę, a później mówi do mnie tak, jak tylko matka potrafi mówić do swojego dziecka:
 - Kochanie, po prostu nie nadszedł jeszcze twój czas. Jesteś taka mądra, taka śliczna – głaska mnie delikatnie po policzku – jesteś najlepszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mi się przydarzyła i jestem dumna, że mogę być twoją matką. Nie poddawaj się, kochanie. Miłość przyjdzie i sama nie będziesz wiedziała kiedy. Zaufaj mi – kiwam głową, a ona całuje mnie czule w czoło.
 - Właściwie to znalazłam idealnego kandydata dla ciebie. Jest żonaty, ale wiesz ktoś kiedyś powiedział, że żona nie ściana, da się przesunąć.
 - Mamo!
 - No co?

 * * *
Po udanym obiedzie na Manhattanie z Megan, postanawiam udać się do domu na szybki prysznic i zmianę ubioru. Na pożegnanie Megan życzyła mi udanej zabawy, a także kazała pozdrowić współpracowników i szefostwo, a ona sama wróciła do szpitala na nocny dyżur.
Stojąc w małym korku nucę pod nosem piosenkę, którą dziś rano usłyszałem w radiu.
Od dłuższego czasu nie zabawiłem w jakimś klubie. Czuję się dość nieswojo, a z drugiej strony rozpiera mnie radość. Żałuję tylko, że przez napięty grafik w szpitalu, Megan nie może podzielać mojego wolnego czasu.
W końcu z żółtego światła zmieniło się na zielone. Nogą przyciskam gazu, a ręką zmieniam bieg i mknę prostą drogą. Parkując auto na parkingu przy moim budynku, przed moim wzrokiem miga mi biały Leksus.
Nie, to nie może być ona – kręcę głową, wyciągając kluczyki od apartamentu. Lekkim krokiem kieruję się w stronę drzwi. W nich mijam młodą blondynkę, która wychodzi na spacer ze szczeniakiem. Przytrzymuję drzwi, aby mogła swobodnie wyjść z psiakiem na rękach, a ja szybko znikam w głąb klatki, zmierzając do windy. Naciskam na guzik dwukrotnie i po kilku sekundach rozsuwają się metalowe drzwi. Jednym krokiem przekraczam próg maszyny i machinalnie wciskam poziom siódmy.
Wychodząc na swoim piętrze, zastanawiam się, jak imprezuję kancelaria Loyd&Spencer. Przekręcając zamek dwa razy, wpada mi do głowy myśl, jak mam się ubrać na dzisiejszy wypad.
Przez chwilę szamoczę się z drzwiami, które nie chcą się otworzyć i kiedy już zaczynam poważnie myśleć o ich wyważeniu, jakiś głos mówi:
 - Może spróbuje pan w drugą stronę? –odwracam się  i widzę blondynkę, którą przed chwilą przepuściłem w wejściu.
Idę za jej radą i wreszcie znajduję się w środku.
Oddycham z ulgą i dziękując jej, zamykam drzwi.
Obiad z Megan trwał dłużej niż planowałem i teraz mam niewiele czasu, aby doprowadzić się do stanu używalności.
Używalności? - w mojej głowie zaczynają rodzić się pikantne fantazje, ale odrzucam je od siebie i pędem lecę do łazienki. Nie zauważam jednak kosza na bieliznę, który stoi w progu, (kto go tam postawił do cholery?!) i wpadam w niego z impetem, który zwala mnie z nóg. Powinienem być wściekły, ale ten dzień nie mógł wyglądać lepiej, dlatego szybko podnoszę się z podłogi i wskakuję pod prysznic. Kiedy już jestem świeży i pachnący, wpadam do garderoby i wyrzucam jej zawartość na środek pokoju, lustrując dokładnie każdą koszulę i każde spodnie. W końcu decyduję się na zwykłe jeansy z Lee i niebieską koszulę, a całą stylizację dopełniam czarną, skórzaną kurtką, którą kupiłem jeszcze jako nastolatek. Nadal jednak leży na mnie idealnie. Jeszcze tylko psyknięcie perfumami i już jestem gotowy.
Megan mnie zabije – myślę, patrząc na mieszkanie, które wygląda, jak po przejściu trąby powietrznej. Wzruszam tylko ramionami i chwytając portfel i komórkę, wybiegam z domu i wpadam do windy. Zerkam nerwowo na zegarek, który wskazuje 7:30. Może jednak zdążę na czas.
Kiedy wreszcie docieram na miejsce i parkuję pod klubem, jest już po 8 i zapewne wszyscy zaczęli już imprezę. Wchodzę do środka i przez chwilę rozglądam się nerwowo. Muzyka rozsadza mi uszy, a pijane i zapewne niepełnoletnie dziewczyny wiją się niczym węże wokół niekoniecznie swoich partnerów. Staję na palcach, by móc zobaczyć coś więcej i już mam wybierać numer Stelli, kiedy widzę, jak macha do mnie z daleka. Zaczynam przeciskać się przez tłum roztańczonych ciał i w końcu jakimś cudem docieram do miejsca, w którym siedzą moi koledzy.
 - Hej, Maco – wita mnie entuzjastycznie Jake, wystawiając rękę, jak do przybicia żółwika, co też czynimy.
 - Hej – odpowiadam i zajmuję miejsce obok Bonasery, na policzkach której pojawia się lekki rumieniec. Nie przypisuję jednak tej zasługi sobie, bowiem w klubie jest gorąco, jak w piekarniku i po chwili ściągam kurtkę i podwijam rękawy koszuli. - Co podać? – pyta barman, uśmiechając się szeroko.
 - No ekipa, co pijemy ? - pytanie pada z ust Jake, który najwyraźniej dotarł tutaj jeszcze przed nami, bo już jest lekko wstawiony.
 -Dla mnie piwo- mówię.
 - Dla mnie też – mówią Spencer i Bonasera.
 - Dla mnie cola – mówi Loyd.
Walters mierzy go przez chwilę spojrzeniem po czym zwraca się do barmana:
 - Dla tego pana tequila – parskamy śmiechem, ale George nie wygląda na zadowolonego.
 - Jake, jestem samochodem, nie będę pił – próbuje protestować.
 - Będziesz - upiera się młody. – Wszyscy przyjechaliśmy samochodem.
 - Ja wzięłam taksówkę - oświadcza Michelle i przeklinam siebie za taką bezmyślność. Nagle wpadam na pewien pomysł i zrywam się z siedzenia, jak oparzony.
- Zaraz wracam – krzyczę przez ramię i wybiegam na zewnątrz, po czym wsiadam do auta. Ulice zdążyły już opustoszeć, dlatego też szybko zostawiam samochód w garażu podziemnym mojego wieżowca i taksówką wracam do klubu.
 - Gdzie ty byłeś? - pyta zaintrygowana Spencer.
 - George uświadomił mi, że nie będę mógł się upić, bo mam samochód, dlatego też odprowadziłem go do domu i wróciłem taksówką.
Wszyscy zaczęli się śmiać.
- Więc jutro spokojnie wszyscy możemy być na kacu – krzyknął uradowany Walters, popijając alkohol przez słomkę.
- Tylko nie wymyślaj swoich gierek pijackich – przypomina mu Stella z przymrużonymi oczami.
Jake tylko wzruszył ramionami.
- Nie moja wina, że masz słaba głowę – wyszczerzył się. Stella wymierzyła cios łokciem w żebra młodego.
- Auć! Za co to?!
Stella się uśmiechnęła.
- Za całokształt, mój drogi, za całokształt – puściła do niego oczko. – Wznieśmy toast za wygraną – rzuciła, spoglądając na mnie.
Wstaję ze swojego miejsca, chwytając szklankę z piwem, wznosząc ją do góry.
- Oby tak dalej – mówię, stukając naczynie o pozostałe, nie zrywając kontaktu wzrokowego ze Stellą, lecz z letargu wyrwał nas głośny krzyk Jake:

- Kto idzie na parkiet?! – zlustrował nas wszystkich. – Nikt? – popatrzyliśmy tylko po sobie. – Czekam na was tam! – wskazał palcem wskazującym tłum ludzi tańczących w rytm muzyki. 

6 komentarzy:

  1. Jest 1.30 ja skończyłam czytać swoje zaległości i już mam niedosyt!!
    Może po imprezie coś się wydarzy :D
    Przez was mam teraz zbereźne myśli!! W każdej części czytanej przeze mnie :D
    Ja chcę więcej więcej więcej!!
    Pozdrawiam!


    P.S ZOSTAJE TU DO KOŃCA ! :d

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma to jak pisać komentarz o 3:40 ale trudno. Rozdział jak zawsze cudeńko. Ja nie wiem jak wy to robicie, to zaczynamy współczuje panu idealnemu ale dalej go nie lubie do odwołania. Ach ten cieplutki radosny i pocieszny jak zawsze :) tego to zawsze bede uwielbiać. Ale pan idealny nierozgarnięty normalnie jak cieplutki :D Uwielbiam mame Stelli (kurczaczki chyba się powtarzam ale trudno) jest taka jaka powinna być. Rozprawa genialna czułam jakiś taki ból tego chłopaka. Siedze już jak na szpilkach i czekam z niecierpliwościa na następn oby był szybko :D
    Pozdrowionka z lekko deszczowego, slonecznego i zimnego Ustronia,
    Darioszka
    PS. Morze zimne, wiatr zimny temperatura niska i nie wiem jak moglam nie widzeć sceny w Kołobrzegu, chuba juz całkiem ślepa jestem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm, hm, hm... Cieszę się, że wygrali, ale myślałam, że będzie więcej akcji w klubie. :P Już się zaczytałam, rozkręciłam, a tu koniec rozdziału. Kto Wam pozwolił tak robić? :P
    Czekam na next.

    http://malowane-uczuciami.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Spóźniona ale jestem, co do rozdziału naprawdę ciekawie, taki z Maca niezdara nagle się zrobił, szkoda mi go, takie smutne bardzo jego wspomnienia i przyeżycia. Z tym klubem mam nie dosyt. Van :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej ojej wygrali :D czytalam z zapartym tchem. Szczerze poplakalam sie na wspomnieniach jego sama przeszlam przez strate ojca wiec odrzyly odczucia. Po za tym mega naprawde, juz sie kolejnego nie moge doczekac.

    Magdalena Marianna

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam nadzieje ze akcja z klubem bedzie toczyc sie w nastepnym, ach rozdzial swietny bardzo mi sie podoba. Szkoda mi tego chlopaka nieszczesliwie sie zakochal, takie zycie. Czekam na nastepny oby byl jak naszyciej. Duzo weny Milena

    OdpowiedzUsuń