Father, you left me,
but I never left you
I needed you, you
didn't need me
So I, I just got to
tell you
Goodbye, goodbye
John Lennon - Mother
Zachłanność rodzi się
z błędnego wyobrażenia o satysfakcji. Im więcej chce człowiek, tym bardziej
zamyka się na inne osoby. Pomija je i nie zauważa. Zamyka się w swoich czterech
ścianach egoizmu i przyjemności. Tonie i upaja się, tym, co zakazane.
Przekracza granice, które nie zapadają w pamięć. Karmi się tym, co niszczy od
środka. Ból gasi pragnieniem. Zagłusza istotę istnienia. Gubi się w błędach
zachłanności.
Czy stać Nas na
więcej?
Spadam w ciemność. Widzę tylko szkarłatną ciemność dookoła.
Mój krzyk odbija się od niewidzialnych ścian. Spadam dalej. Mój śmiertelny lot
nie ma końca. Krzyczę. Mój głos wciąż się odbija echem..
Budzę się wystraszony w pustym łóżku. W uszach słyszę
dudniące serce i szum. Mam wrażenie, że skronie zaraz wybuchną. Patrzę na
zegarek na stoliku nocnym.
Być, albo nie być
- przelatuję mi przez głowę, myśl o
stracie pracy i przegranej sprawie.
Szybko wyskakuję z pościeli i biegnę do łazienki, aby wziąć
szybki, orzeźwiający prysznic, a następnie wciągam w pośpiechu garnitur i
wybiegam z mieszkania. Dzięki jakiemuś dobremu bóstwu, któremu jeszcze nie
zalazłem za skórę, nie czekam zbyt długo na przyjazd windy, która okazuje się
pusta. Wchodzę do środka i sprawdzam swoje odbicie w lustrze. I wtedy zauważam,
że w całym tym pośpiechu zapomniałem zapiąć koszulę.
- Cholera – klnę
cicho i guzik po guziku zapinam się aż pod samą szyję. Po chwili decyduję, że
brakuje mi powietrza i rozpinam jeden guzik. – od razu lepiej.
Na parterze spotykam naszą sąsiadkę, uroczą staruszkę, która
bardzo mi kogoś przypomina, ale nie mogę sobie przypomnieć, kogo. Kłaniam jej
się, a ona uśmiecha się do mnie tym przemiłym uśmiechem starszej pani i mówi:
- Oj synku, ty się
kiedyś nabawisz wrzodów żołądka przez to swoje mecenasowanie.
- Taka praca –
odpowiadam. – Do widzenia!
- Do widzenia! Miłego
dnia – rzuca, a ja tylko podnoszę rękę i wskakuję do swojego Audi i próbując
wykrzesać z siebie chociaż trochę entuzjazmu, włączam swoją ulubioną płytę
zespołu The Who i podśpiewuję razem z wokalistą. Kiedy podjeżdżam pod budynek
sądu już z daleka dostrzegam postaci Stelli i Jake, którzy opierają się o
Lexusa Bonasery. Na moje przybycie reagują z radością i niemałą ulgą.
- Nareszcie jesteś! –
woła Walters. – Już myśleliśmy, że cię coś porwało.
- Przepraszam,
zaspałem – mówię nieco zawstydzony i patrzę wyczekująco na Stellę, która jednak
milczy. Wygląda dokładnie tak, jak ja się czuje – jest blada niewyspania i
trzęsą jej się ręce, co zapewne jest objawem zarówno zmęczenia, jak i
zdenerwowania.
- Spokojnie, mamy jeszcze trochę czasu – mówi i wyjmuje ze
swojej torby jaką teczkę – Jake ustalił, że nasza ofiara często kontaktowała
się z Hoffmanem nie tylko przez Internet, ale także przez smsy i telefony.
- A co z tymi
oskarżeniami o molestowanie? – pytam.
- W jej komputerze
nie natrafiłem na nic, co mogłoby świadczyć o przemocy. Na zdjęciach wydają się
być szczęśliwi. W wiadomościach, które Alysson wysyłała swoim przyjaciółkom
było dużo o prawdopodobnym rozwodzie Hoffmana z żoną, o tym, że spodziewa się
dziecka i że „jej Anthony” był taki szczęśliwy, kiedy się o tym dowiedział –
relacjonuje młody i nagle staje jak wryty.
- O co chodzi? –
dziwi się Bonasera i bacznie przygląda się Jake’owi, który tylko wskazuje na
kogoś głową.
Podążam za jego wzrokiem, ale poza wysokim, starszym
mężczyzną , nie dostrzegam niczego nadzwyczajnego. Na nich jednak postać ta
musiała zrobić wielkie wrażenie, bo Walters nadal wpatruje się w niego, jak
sroka w gnat, a Stella z wyrazem udręki na twarzy szepce cicho:
- Jasna cholera!
Na horyzoncie pojawił się wysoki i obszerny facet w
podeszłym już wieku. Spojrzałem na wyraz twarzy Stelli. Był dość niezadowolony
i w jakiś sposób zażenowany. Od razu skojarzyłem, że musiało ich coś łączyć,
lecz nie miałem zamiaru drążyć w szczegóły. Odwracam się w stronę nieznajomego,
który właśnie podjął kroki w naszym kierunku.
- O nie, nie – jęczy Jake, kiwając głową. Nie ukrywam
swojego pytającego wzroku, którym nie omieszkam rzucić w stronę Bonasery i
Waltersa.
- Witam – mężczyzna skina głową.
- Panie Prokuratorze – kąciki ust Stelli lekko drżą.
- Mam nadzieję, że jesteście dobrze przygotowani – mówi,
zwracając na mnie uwagę. – Pana nie znam.. – mierzy mnie swoim piwnym wzrokiem.
- Mac Taylor – podaję mu dłoń. – Nowy prawnik kancelarii
Loyd&Spencer.
- Coś mi się obiło o uszy – odpowiada, wyciągając rękę z
uścisku.
- Nie wątpię – skomentował pod nosem Jake.
Daniels unosi lekko brwi w geście zdziwienia, ale nie
komentuje niczego tylko zwraca się w stronę Bonasery, która chcąc uniknąć z nim
bliskiego kontaktu, cofa się i wpada prosto w moje ramiona.
- Oops! – śmieje się
i mówi. - Mam do ciebie jakąś słabość, Mac. Już drugi raz ląduję w twoich
ramionach.
Ja również uśmiecham się lekko i rozluźniam uścisk, ale ku
mojemu zaskoczeniu, jej dłonie lądują na moich i przytrzymują je, zapobiegając
ponownemu rozluźnieniu. Nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi, ale nie mam
zamiaru się oponować. Nie zamierzam zaprzepaścić sytuacji, w której chociaż
przez chwilę mogę trzymać tą niesamowitą kobietę w swoich objęciach. Prokurator
zdaje się nie podzielać mojego entuzjazmu. Jego oczy zachodzą chmurą i
dostrzegam w nich złość i coś na kształt zazdrości, której nie mam ochoty
doświadczyć na własnej skórze. Jake jest chyba najbardziej uradowany z nas
wszystkich, a jego spojrzenie przeskakuje z nas na Danielsa i z powrotem.
Ten ostatni nie zamierza jednak składać broni i pochylając
się nad Stellą, szepcze:
- Co z naszą kolacją?
Czuję, jak kobieta sztywnieje w moich ramionach i mam ochotę
uderzyć tego cwaniaczka prosto w twarz. I gdyby nie to, że obejmuję tę boginię,
z pewnością bym to zrobił. Zamiast tego z zapartym tchem czekam na jej
odpowiedź i nieświadomie wzmacniam uścisk, jakby chcąc ją chronić. Chcąc by
wiedziała, że ma we mnie obrońcę.
- Lunchem, Joshua,
lunchem. Na razie nie mam zbyt wiele wolnego czasu. Wiesz szykuje się trudny
proces. Odezwę się, kiedy będzie już po wszystkim.
- Ja myślę –
odpowiada prokurator i rzuca jej lubieżne spojrzenie, a ja wzdrygam się z
obrzydzeniem.
- Powodzenia życzę –
mówi. – Do zobaczenia na Sali sądowej, pani mecenas, mecenasie – skina nam
głową i znika w tłumie prawników zmierzających na rozprawy.
Czuję jak Stella oddycha z ulgą i niechętnie rozluźniam
uścisk. Nie wiem, co mam zrobić z rękami, więc wkładam je do kieszeni spodni i
czekam na dalszy bieg wydarzeń.
Bonasera odwraca się do mnie.
Na jej policzkach widnieje dorodny rumieniec i moje serce
przyśpiesza.
- Dziękuję - mówi i
uśmiecha się z wdzięcznością.
- Nie ma za co –
zapewniam i przez chwilą stoimy po prostu patrząc sobie w oczy, gdy nagle
Stella staje na palcach i jej usta muskają mój policzek. Zanim zdążę
zarejestrować co się właśnie stało, ona już znika w wejściu do sądu.
Dotykam miejsca, w którym jeszcze przed chwilą spoczywały
jej usta i szczerzę się, jak idiota po czym podążam za nią.
Jedynie Jake stoi, jak skała i przyglądając się temu
wszystkiemu.
- O bracie!
* * *
Byłam w jego
objęciach. Pocałowałam go w policzek.
Serce łomotało mi, jak szalone. Czułam się gorzej niż
niejedna nastolatka, która zrobiła pierwszy krok w stronę swojego zauroczenia. Mając
w świadomości, że jest poza moim okręgiem, i tak robię wszystko, aby być bliżej
niego. To zaczyna być kłopotliwe, a zarazem ekscytujące.
Wchodząc do Sali rozpraw znów ukazuję się Daniels w
towarzystwie młodej blondynki, z którą gorliwie objaśnia taktykę. Zapewne chcą
przy pierwszej okazji zmiażdżyć nas na proch. Cóż się dziwić – prezes firm
elektronicznych zabił swoją gosposię, która okazała się jego kochanką. Dobry
kąsek dla prokuratury i oczywiście duży zysk.
Patrzę na zegarek, który wisi na ścianie. Pozostało
piętnaście minut do rozprawy.
- Kto zabiera głos? – pytam, odwracając się do Maca i Jake.
- Na pewno nie ja – wzrusza ramionami młody, zasiadając
dalej od nas.
- Dzięki – odpowiadam bezgłośnie, po czym zwracam swój wzrok
na Maca. – Wygrałeś ze mną – mówię. – Oddaję ci pierwszeństwo – kładę swoją
dłoń na jego ramieniu, lekko poklepując.
Taylor patrzy tylko na mnie, a jego mina nie wyraża zbyt
wielkiego entuzjazmu do mojego pomysłu.
- Twój adorator
będzie próbował zasztyletować mnie wzrokiem – mruczy, nerwowo przerzucając
swoje notatki.
Moja szczęka znajduje się teraz w okolicach podłogi, ale w
sumie mogłam się spodziewać tego, że coś zauważy. Mimo wszystko nadal czuję się
lekko zaskoczona takim obrotem sprawy.
- Mój adorator? O
czym ty mówisz? – próbuję udawać niewiniątko, ale Mac tylko patrzy na mnie spod
przymrużonych powiek i wiem, że mi nie uwierzył.
- No dobrze,
przyznaję, że moje stosunki z Danielsem są nieco… napięte.
- Napięte? - syczy
nam do uszu Jake. – Napięty to jest grafik Glamour albo innego czegoś. Wasze
STOSUNKI są.. – ale nie kończy, bo rzucam mu mordercze spojrzenie.
Taylor tylko śmieje się cicho pod nosem i kiwa z
rozbawieniem głową.
- Jakiekolwiek by one nie były – mówi Mac. – Po tym, czego
świadkiem był przed sądem, mógł sobie wyrobić o nas mylną opinię.
Spuszczam oczy i ledwie słyszalnie, szepczę:
- Chciałam, żeby miał
takie wyobrażenie.
- Co? – mężczyzna
patrzy na mnie, a niedowierzanie maluje się na jego przystojnej twarzy. Widzę,
że chce coś powiedzieć, ale nie dostaje takiej szansy, bo obecny na sali
ochroniarz nakazuje wstać i nagle za stołem sędziowskim pojawia się sędzia
Catherine Voldorf, która kiedyś walczyła o moje względy.
Cholera! Będzie
ciekawie – myślę i akurat w tej chwili napotykam jej gorący wzrok.
- Witam wszystkich – Voldorf rozgląda się po Sali, po czym
jej wzrok wraca na moją osobę. – Proszę usiąść – rozkazuję. – Czy któraś ze
stron chce zabrać głos?
Mac wstaje i poprawia swoją marynarkę, zapinając ją na jeden
guzik.
- Wnosimy wniosek o zwolnienie Pana Hoffmana z aresztu za
kaucją – rozpoczął poważnym i stanowczym głosem. Kątem oka widzę, jak blondynka
podnosi się ze swojego miejsca.
- Sprzeciw! – mówi prawie piszczącym głosem. – Dowody
wyraźnie mówią, że skazany zabił swoją kochankę.
- Podtrzymuję – mówi Voldorf, uważnie obserwując naszą stronę.
- Wysoki Sadzie, lecz dowody nie są pełne – przypomina Mac,
lekko zirytowany. – Został tylko znaleziony odcisk dłoni Pana Hoffmana na
ścianie. Przesłuchanie mówi kompletnie coś innego, oskarżonego nie było w domu
podczas śmierci gosposi.
- Sprzeciw! – znów blondyna dochodzi do głosu. – Odciski
palców na nożu należą do oskarżonego.
Mam ochotę wstać i wyładować się na tej młodej blondynce,
ale odsuwam ten pomysł na bok i zabieram głos, przytrzymując ramię Taylora.
- Wysoki Sądzie – zaczynam z uśmiechem na ustach. – Kuchenny
nóż jest używany codziennie, więc nie widzę podstaw, aby na tym dowodzie
opierać całą sprawę.
- Ten nóż był jednak zakrwawiony – upiera się Pamela i
powoli tracę cierpliwość.
- Raczy pani pamiętać, że z raportu techników wynika, że
znalezione narzędzie nie nosiło widocznych śladów krwi i nie znaleziono na nich
żadnych odcisków palców, więc jak może pani oskarżać mojego klienta nie mając
żadnego dowodu oprócz tego, że nóż należał do jego wyposażenia kuchennego? –
atakuję i widzę, jak na twarz kobiety wypływa rumieniec. Wygląda na bardzo
młodą i to musi być jej pierwsza rozprawa, do której niestety nie przygotowała
się zbyt dobrze. Na pomoc rusza jednak jej rycerz w nie tak lśniącej zbroi,
który mówi:
- Jeżeli mogę się
wtrącić, Wysoki Sądzie – Voldorf tylko kiwa nieznacznie głową- to, co przed
chwilą powiedziała pani mecenas tylko po części jest zgodne z prawdą. Z analizy
DNA wynika, że naskórek, który znaleziono po rozkręceniu noża należy do
oskarżonego, co jest wystarczającym dowodem na to, że pan Hoffman zabił Alysson
More.
- Sprzeciw! – mówię –
To spekulacje. Jak już wcześniej wspominałam prokuratura nie dysponuje
wystarczającymi dowodami na to, że to właśnie nasz klient popełnił tę
niewątpliwie okropną zbrodnię. Kto z nas codziennie nie używa noża w kuchni?
Mój klient mógł skaleczyć się nawet dwa lata temu i stąd naskórek. Noży nie
myje się aż tak dokładnie. Ponawiam więc wniosek o zwolnienie za kaucją.
- Jaką mamy
gwarancję, że oskarżony nie ucieknie? – piszcząca blondyna ponownie zabiera
głos, ale tym razem wygląda na zbitą z tropu.
Uśmiecham się drwiąco.
- Wysoki Sądzie, pan
Hoffman jest gotowy dobrowolnie poddać się nadzorowi elektronicznemu. Ponadto
wszystkie jego konta zostały tymczasowo zamrożone, co oznacza, że nie dysponuje
zbyt dużą ilością gotówki.
- Pozostają jeszcze konta pani Hoffman – zwraca uwagę
Daniels. - Które również zostały zablokowana na czas prowadzonego przez
prokuraturę postępowania karnego przeciwko firmie pana Hoffmana, którą oskarża
się o defraudację pieniędzy – atakuję widzę, jak z twarzy prokuratora i jego
małej pomocniczki odpływa krew. Czuję nadchodzące zwycięstwo.
- A ciąża ofiary? – wstaje Daniels ze swojego miejsca, i
patrzy na mnie z zaciętą miną. Miałam już podjąć kontrę, lecz w ostatniej chwili
zatrzymał mnie Mac, mówiąc:
- Dziecko nie jest powodem do zabicia, jeśli między Panem
Hoffmanem, a Panią Hoffman nie układało się od wielu lat – odpowiada Taylor,
intensywnie patrząc na Sędzinę i Prokuratura. – Proszę o odroczenie rozprawy –
zwraca się do Voldrof. – Chcemy mieć pewność, że związek Państwa Hoffmanów
trzymał się na włosku.
Wzrok Voldrof przeskakuję w tą i z powrotem.
- Ile potrzebujecie czasu? – w końcu zadaje pytanie, uważnie
obserwując nasze reakcje.
- Kilka dni – oznajmia mój współpracownik.
- W porządku – poprawia się na fotelu. – Wyrażam zgodę na
kaucję w wysokości pół miliona dolarów – dodaję po chwili. – Rozprawę przesuwam
na przyszłą środę – oznajmia. – Proszę przygotować świadków i zeznania.
Patrzę na Maca, a on na mnie. Jesteśmy pod wrażeniem
rozegrania sytuacji. Oboje nie byliśmy pewni, czy Sędzia w ogóle się zgodzi na
kaucję. Odwracamy się jednocześnie w stronę Waltersa.
- Gratulację – mówi z uśmiechem.
Odwzajemniam gest, ale nadal czuję, jak dłonie drżą mi ze
zdenerwowania.
Mac chwyta mnie za rękę i ściska ją lekko, jakby chcąc dać
mi znak, żebym się nie martwiła, że jest już po wszystkim, po czym jak gdyby
nigdy nic zaczyna pakować akta do swojej teczki. Wzdycham i rozglądając się po
sali, przechwytuję nieprzychylne spojrzenia Danielsa, który sztyletuje nas
wzrokiem. Nie zamierzam się tym jednak przejmować.
- Nie wiem, jak mam
państwu dziękować – mówi Anthony Hoffman i ściska nasze dłonie.
- Nie chwalmy świtu
przed zachodem słońca – odpowiadam i po raz pierwszy odkąd to wszystko się
zaczęło, przyglądam mu się dokładnie.
Jest wysoki i dobrze zbudowany.
Jego ciemny garnitur leży na nim, jak na modelu, a czarne
długie czarne rzęsy okalają niezwykle brązowe oczy. Nie nazwałabym go
przystojnym, ale ma w sobie coś tajemniczego. Coś co intryguje, jakiś rys,
którego pozostaje niewidoczny dla przeciętnego obserwatora.
Mężczyzna śmieje się i chociaż usta rozciągnięte są w
uśmiechu, jego oczy wyrażają jakąś straszliwą pustkę.
- Mając takich
prawników, nie boję się już niczego – odpowiada, mierząc nas wzrokiem.
- Niech pan nie
przesadza – ostudza jego entuzjazm Mac. – zafundowaliśmy panu nadzór
elektroniczny. Chyba rozumie pan, co to oznacza?
Hoffman kiwa potakująco głową, ale nie wygląda na
zasmuconego.
- To i tak więcej niż
się spodziewałem, mecenasie. Siedząc w tej ciemnej celi przypomniałem sobie,
jak bardzo kocham życie i zacząłem się modlić. Po raz pierwszy odkąd skończyłem
18-cie lat, zacząłem się modlić o litość. Niech państwo tak na mnie nie patrzą.
Może i jestem jednym z najbogatszych ludzi w tym mieście, ale znam realia
więzień. W ciągu tych dwóch dni, które tam spędziłem, zdążyłem zobaczyć wiele,
zbyt wiele. Ocaliliście mnie na więcej niż jeden sposobów. I za to zawsze będę
wam wdzięczny bez względu na ostateczny wyrok- z tymi słowami oddala się, a my
patrzymy za nim, jak zaklęci.
- Ten to ma gadane –
słyszę głos Jake. – Gotowi do odjazdu?
Burczy mi w brzuchu – jęczy Walters.
Oboje z Taylorem wybuchamy śmiechem.
- A siusiu ci się nie
chce? - pyta Mac z udawaną troską.
- Nie… - wychodzimy
na korytarz i kierujemy się w stronę parkingu. – Chociaż jak nad tym pomyślę…
Poczekajcie sekundę – mówi młody i znika nam z oczu.
- Biedaczysko, dusił
to w sobie przez całą rozprawę.
Po kilku minutach Jake wraca i wszyscy zbieramy się do
kancelarii.
* * *
Podążając za białym Lexusem rozmyślam o wydarzeniu, które
miało miejsce przed Sądem. O dziwo mi to w ogóle nie przeszkadza, ale nie mam
przeczucia dokąd to zmierza.
Chciałam, żeby miał
takie wyobrażenie.
Co to miało oznaczać? Czy robi to specjalnie, by zbić mnie z
tropu i upokorzyć przy całej kancelarii? Czy jej myśli idą w tym samym
kierunku, jak moje?
Potrząsam głową i zatrzymuję swój samochód na światłach. Mój
wzrok dosięga do prowadzącego Lexusa. Stella lewą dłonią trzyma kierownicą, a
drugą gestykuluję do Waltersa. Obserwację przerwał mi dźwięk telefonu, który
jest podłączony do pulpitu samochodu.
- Nie przeszkadzam? – pyta Megan, a w tle słychać duży szum.
- Stoję na światłach – odpowiadam zwięźle, powracając
wzrokiem przed siebie.
- To dobrze – w jej głosie dosłyszałem ulgę. – Mam dziś
wolny wieczór – zaczyna niepewnie. – Uda ci się wyrwać z pracy? Wspominałeś coś
o ważnej sprawie, ale mam nadzieję, że znajdziesz dla nas czas.
Odchylam do tyłu głowę i myślę:
Cholera! I tyle by było z cieszenia się chwilą.
Głośno jednak odpowiadam z udawaną radością:
- Oczywiście,
kochanie! Dla ciebie wszystko.
Po drugiej stronie słyszę dźwięk klaksonu i głośny krzyk
mojej żony: „Jak jedziesz, baranie!” wywrzeszczała
z taką mocą, że w obawie o mój słuch, muszę odsunąć aparat od ucha.
- Wszystko w
porządku? – pytam, chociaż mam niepohamowaną ochotę wybuchnąć serdecznym
śmiechem. Megan zawsze miała wybuchowy charakter i była jedną z wielu cech, za
które ją pokochałem. Za które ją kocham.
- Tak, tylko jakiś
palant nie zatrzymał się na przejściu dla pieszych i o mało mnie nie
przejechał. To co widzimy się w „Le Bernardin” o 7? Zdążysz wrócić do domu i
się przebrać?
- Spokojnie, Meg.
Właśnie wygraliśmy sprawę, więc wyjdę wcześniej, obiecuje.
- To do zobaczenia o
7. Kocham cię.
- Ja ciebie też –
połączenie urywa się, a ja zaczynam zastanawiać się, co skłoniło Megan do
porzucenia umierających dzieci i starszych panów. Po chwili jednak karcę się w
myślach.
Idioto! Ona cię kocha!
Może zamiast rozbierać wzrokiem inną kobietę, skupiłbyś się na własnej żonie,
co? – rzucam okiem na tylne siedzenie, gdzie nadal spoczywa prezent, który
kupiłem Megan po pierwszej rozprawie. Nie wydaje mi się, aby był odpowiedni na
dzisiejszy wieczór, dlatego też gdy tylko docieram do siedziby Loyd
&Spencer proszę, Adele, moją osobistą sekretarkę, aby zamówiła wielki
bukiet czerwonych róż. Meg zawsze uwielbiała róże.
- Jakieś szczegóły? –
pyta brunetka, a ja tylko wzruszam ramionami. W końcu jestem tylko facetem, nie
znam się na układaniu bukietów.
- Kup najpiękniejszą
wiązankę, jaką uda ci się zdobyć – mówię i daję jej studolarowy banknot –
jeżeli coś zostanie, możesz kupić też coś dla siebie.
Adele rumieni się lekko i uśmiecha się słodko.
- Pana żona jest
prawdziwą szczęściarą – odwzajemniam uśmiech i kieruję się do swojego biura,
gdzie czeka już na mnie Anthony Hoffman w towarzystwie Stelli.
Próbne przesłuchanie.
W końcu zostało nam niewiele czasu.
* * *
- W końcu możemy zaczynać – mówię, gdy Mac przekracza próg
Sali konferencyjnej.
Walters włączył kamerę, która stała naprzeciwko Hoffmana i
usiadł w kącie pomieszczenia.
- Pytania mogą być trudne – ostrzegam naszego klienta.
- Nikt nie mówił, że życie będzie łatwe – odpowiada, lekko się
uśmiechając.
- Kiedy państwo zatrudnili Pannę More? – pytam, trzymając
długopis w palcach nad kartką papieru.
- Pięć lat temu w styczniu.
- Wiedział Pan, czy Panna More była wtedy w jakimś związku?
- Nie przypominam sobie – poprawia się na fotelu.
- Kiedy Pańskie małżeństwo zaczęło się sypać? – wtrącił się
Mac, gdy już otwierałam usta do następnego pytania. Hoffman dłuższą chwilę
zastanawiał się nad zadanym pytaniem.
- Nie mogę podać dokładnego czasu, ponieważ staraliśmy się
odbudować nasze małżeństwo. Wiele razy oddalaliśmy się od siebie, a potem znów
zbliżaliśmy. Aż w końcu coś pękło.
- Jak określiłby pan stosunki z żoną? – pytam.
- Pyta pani czy
Elizabeth byłaby zdolna do morderstwa? – kiwam tylko głową, ale Hoffman tylko
uśmiecha się smutno – Lizzy nie tknęłaby muchy. Jest delikatna i płochliwa.
Brzydzi się okrucieństwem i zbrodnią. Należy do jednych z tych osób, które z
naiwnością dziecka wierzą w to, że świat tak naprawdę jest dobry. Kochaliśmy
się, a gdy uczucie wygasło, pozostała tylko obojętność. Mijaliśmy się,
udawaliśmy, że nie widzimy zdrady drugiego, że tak naprawdę wszystko jest w
porządku. Dla dobra dzieci postanowiliśmy zostać razem, ale w rzeczywistości
każde nas miało swoje życie, z którego to drugie było wyłączone.
- Czyli pańska żona
nie miała powodów do zazdrości? – na twarzy Maca maluje się dziwna melancholia
i zastanawiam się nad czym myśli. Może o swoim małżeństwie? Nie mam jednak
czasu na głębsze przemyślenia i całą swoją uwagę skupiam na Hoffmanie.
- Absolutnie nie.
- Gdzie była w
czasie, kiedy doszło do morderstwa?
- Przebywała wtedy z
córką w Paryżu. Tracey właśnie skończyła 14 lat i bardzo chciała zobaczyć
Paryż, więc umożliwiliśmy jej to. Wiadomo, że mała dziewczynka nie może
podróżować sama, dlatego towarzyszyła jej Elizabeth.
- Jak określiłby pan
stosunki żony z gosposią? – pyta Taylor, budząc się na chwilę z transu.
- Alysson i Lizzy
wbrew pozorom dogadywały się bardzo dobrze. Żona zawsze ją chwaliła. Lubiły
się.
- Czy pańskie dzieci
wiedziały o pańskim romansie z panną More? – klient ucieka wzrokiem i to jest
dla mnie pierwsza wskazówka, że coś tu nie gra.
- Mam nadzieję, że
nie. Raczej nie.
- Ale nie może pan
tego stwierdzić z całą stanowczością?
Hoffman wzdycha ciężko i mówi lekko dosłyszalnym głosem:
- Niestety nie.
- Czy pomiędzy panem
a Alysson dochodziło do aktów przemocy? – tyle pytań i tyle odpowiedzi. Chyba
zostaniemy tutaj na zawsze.
- Nie, skąd ten
pomysł?! – oburza się Hoffman i wstaje na równe nogi.
- Niech pan się
uspokoi. Chcemy tylko pomóc, a z akt policji wynika, że Alysson dwukrotnie
oskarżała pana o molestowanie seksualne. Jak pan to wytłumaczy? – mówię,
zaglądając do swoich mozolnie sporządzonych notatek.
- Wtedy próbowałem
zakończyć nasz romans.
- Czyli próbował pan
dwukrotnie?
Kiwa smutno głową.
- I dwukrotnie mi się
nie udało. Kiedy obiecałem, że nadal będziemy się spotykać, wycofała skargę.
- Czy zabił pan swoją
kochankę?- pytam i widzę, jak jego oczy robią się okrągłe, jak denko od
butelki.
- Cóż to za pytanie?!
- Mogę pana zapewnić,
że w sądzie nie będą się z panem patyczkować –oznajmiam – chcemy przygotować
pana na najgorsze. Proszę więc odpowiedzieć.
- Nie, nie zabiłem
jej.
- Jak więc pan
wyjaśni krwawy odcisk na ścianie?- wtrąca się Mac, zajmując miejsce obok mnie i
kładąc splecione dłonie na blat stołu. Wyraźnie widać, że coś go gryzie i przez
chwilę zastanawiam się czy nie spytać go o to, po przesłuchaniu, ale szybko
odrzucam od siebie ten pomysł. Przecież nawet się nie przyjaźnimy. Nie chcę być
wścibska, ale w środku zżera mnie ciekawość.
- Kiedy wróciłem do
domu, ona już tam leżała cała we krwi – jego dłonie zaczynają się trząść, a
twarz nabiera rumieńców. Jest widocznie poruszony –ja.. ja próbowałem ją
ratować. Podszedłem do niej i zacząłem potrząsać jej ciałem i wtedy zobaczyłem
te.. rany. Były wszędzie, wyglądała, jakby ktoś ją nabił na szpikulce… Złapałem
ją za ramię, żeby spojrzeć na twarz i wtedy zobaczyłem jej oczy. Były otwarte i
takie, takie puste – jego usta drżą, a rzęsiste łzy spływają po policzkach tego
człowieka, który w tej chwili przypomina chłopca, który zgubił drogę do domu –
zacząłem wołać jej imię, ale wiedziałem, że to koniec, że ona nie żyje. Objąłem
ją, a potem wstałem i nie mogąc utrzymać się na nogach, oparłem się ręką o
ścianę.
- Stąd krew na
ubraniu i odcisk na ścianie.
Kiwa tylko głową.
- Kiedy w końcu
zebrałem się w sobie, zadzwoniłem na policję, a oni bez słowa wyjaśnienia
zakuli mnie i zabrali na komisariat.
- Ostatnie pytanie;
gdzie był wtedy pański syn?
- Na treningu squasha
– widzę, że kłamie, ale na razie odpuszczę. Jest mi go naprawdę szkoda.
- Dobrze. To
wszystko. Jest pan wolny.
Hoffman wstaje i gdy już jest przy drzwiach, odwraca się i
mówi:
- W swoim życiu
popełniłem naprawdę wiele błędów, ale Alysson nie była jednym z nich. Mieliśmy
swoje wzloty i upadki, jak każda para. Chciałem ją zostawić, bo myślałem, że ja
i Elizabeth mamy jeszcze jakąś przyszłość. Chciałem walczyć o ten związek. Ale
cokolwiek by się wtedy nie wydarzyło, nigdy nie przestałem kochać Alysson,
nigdy.
Z tymi słowami wychodzi, a my siedzimy w ciszy przetrawiając
jego słowa.
W końcu przerywam ciszę i zwracam się do Maca:
- Co o tym myślisz?
- Kłamie na temat
syna. Trzeba mu się lepiej przyjrzeć - mówi Mac i spogląda z westchnieniem na
zegarek, po czym zrywa się, jak oparzony i wybiega, rzucając w przelocie:
- Do zobaczenia,
jutro.
Spotykam spojrzenie Jake i obydwoje wzruszamy ramionami.
- Drinki? – pyta
Walters, a ja uśmiecham się szeroko.
- Nie mogłabym
odmówić.
* * *
Przemierzając zatłoczone ulice Nowego Jorku rozmyślam nad
słowami Hoffmana, na temat jego małżeństwa. Gdy mówił o swojej sytuacji, miałem
wrażenie, że jestem jego odbiciem w lustrze. Oni się starali i przegrali tę
batalię z ciężkim nadbagażem. Ja ciągle mam szansę, ale czy warto? Kocham swoją
żonę. Kocham Megan. Ale, czy to wystarcza, by być z kimś do końca swoich dni?
Czy warto być z kimś z przyzwyczajenia, bo tak trzeba?
Zakręcam ostatni raz i parkuję pod restauracją, w której mam
zjeść kolację z Megan. Cieszy mnie fakt, że wzięła na siebie szalę
odpowiedzialności za nasze małżeństwo, a raczej jego ratunek. Kiedyś było nam
dobrze, oboje świetnie spędzaliśmy ze sobą czas. A teraz? Praca, dom,
nieobecności. Zbyt szybko to się stało.
Zerkam na bukiet czerwonych róż, które leżą na siedzeniu
pasażera. Odpinam swój pas bezpieczeństwa i wyciągam kluczyki ze stacyjki.
Chwytając za bukiet, lekko się uśmiecham. Wychodząc z auta poprawiam swoją
marynarkę i kieruję swoje kroki do drzwi „Le Bernardin”. Po wejściu, pytam się
pracownicy lokalu, gdzie znajdę Megan. Nie musiałem zadawać pytania, gdyż
ujrzałem ją przy stoliku, przy ścianie. Była ubrana w granatową sukienkę do
kolan, a włosy miała upięte w koka, a niektóre kosmyki opadały na jej szczupłą
twarz.
- Wyglądasz pięknie – podchodzę do niej, całując ją w
policzek, w między czasie wręczając bukiet.
- Dziękuję – odpowiedziała, lekko zarumieniona. – Mam
nadzieje, że nie zostawiłeś swoich współpracowników w potrzebie? – przy naszym
stoliku od razu pojawiła się młoda kelnerka wstawiając bukiet do wody.
- Na szczęście się wyrobiliśmy – odpowiadam, rozpinając
marynarkę.
- Ciężki przypadek?
- Podejrzewamy, że
ojciec kryje syna, ale nie mówmy o tym – mówię i chwytam ją za rękę – chcę,
żeby ten wieczór należał tylko do nas. Już tak dawno nie byliśmy nigdzie razem.
Wiecznie za czymś gonimy. Ja siedzę na rozprawach i głowię się nad aktami, a ty
ratujesz ludzkie życie. To ważne, ale w tej chwili liczy się tylko tu i teraz,
dobrze?
Megan uśmiecha się słodko i czuję, jak jej ciepła dłoń
zaczyna gładzić mnie po policzku. I nagle czuję się, jakby nic się nie
zmieniło. Jakbyśmy znowu byli tą zakochaną parą szczeniaków, którzy wymykali
się po kryjomu z domu, by spotkać się przy pobliskim strumieniu. Jakbyśmy nigdy
się od siebie nie oddalili. Wtulam twarz w jej dłoń i całuję jej wnętrze.
- Kocham cię, Meg –
szepczę, patrząc jej głęboko w oczy – wiem, że nie mówię tego zbyt często, że
cię zaniedbuję, ale nigdy nie wątp w to, że cię kocham.
- Wiem, kochanie,
wiem – uśmiecha się lekko, a jej oczy błyszczą, jak dwie gwiazdy, które w tej
chwili w końcu zaprowadziły mnie do domu – Ja też cię kocham. Ten dystans to
nie tylko twoja wina. Ja też jestem za to odpowiedzialna. Dlatego spróbujmy
jeszcze raz?
- Tyle, ile będzie
trzeba – mówię i całuję ją w policzek, co wywołuje u niej rumieńce.
Być może w przyszłości spojrzę na tę scenę i z żalem
przymknę oczy.
Być może kiedyś wspomnienie tej nocy zatrze się w mojej
pamięci. Ale jednego jestem pewien: tu i teraz jestem szczęśliwy, że ta kobieta
należy do mnie, że to bóstwo wybrało akurat mnie. Uśmiecham się jeszcze szerzej
i kiedy blond włosa kelnerka podchodzi, by przyjąć zamówienie, nachylam się i
szepcze Megan wprost do ucha:
- Może darujemy sobie
kolacje i przejdziemy od razu do deseru?
Patrzy na mnie zdziwiona.
- Myślisz o.. -
zezuje na moje krocze, a ja wybucham śmiechem.
- Dokładnie.
Moja wspaniała rudowłosa piękność rzuca mi diabelskie
spojrzenie i mówi:
- Więc na co czekamy?
– wstajemy od stolika i mijamy zaskoczoną kelnerkę, która po chwili wybiega za
nami.
- Przepraszam,
zapomnieli państwo o kwiatach! – mówi, zdyszana, a ja wręczam jej pięćdziesiąt
dolarów, bo dlaczego miałbym nie podzielić się dzisiaj swoim szczęściem z kimś
innym. Wsiadamy do samochodu i kiedy stajemy na światłach, ręka Megan ląduje na
moim udzie i zaczyna piąć się coraz wyżej. Czuję, jak moje ciało ogarnia
gorączka żądzy, ale resztkami sił walczę z samym sobą.
- Chyba nie chcesz
zrobić tego w samochodzie – mój głos drży z podniecenia.
- Dlaczego nie?
- Bo nie chcemy
wylądować na drzewie - odpowiadam, chociaż jeżeli zaraz nie przestanie mnie
dotykać, to poślę do wszystkich diabłów przepisy drogowe i wezmę ją na tylnym
siedzeniu. Chyba dostrzega to w moich oczach, bo chwyta moją dłoń i ściska ją
lekko, a następnie zaczyna niecierpliwie tupać nogą.
Gdy wreszcie parkuję, oboje wyskakujemy z auta i potykając
się o własne nogi, wpadamy do windy. Gdy drzwi się za nami zamykają, chwytam
Megan w swoje objęcia i całuję namiętnie dopóki nie zabraknie mi tchu, a ona
oplata mnie nogami w pasie. Gdy drzwi się rozsuwają, odrywamy się od siebie,
ale tylko na chwilę, bo podczas gdy Meg szuka klucza w swojej torebce, ja
obsypuje jej alabastrową szyję pocałunkami. Gdy wreszcie dostajemy się do
mieszkania, popycham ją na drzwi, które zamykają się z hukiem. I wtedy puszczają
nam wszystkie hamulce. Jej ręce błądzą po moich plecach i włosach podczas gdy
moje pną się w górę, aż do jej rozgrzanego wnętrza. Jej prawa noga ponownie
oplata mnie w pasie i przyciągam ją jeszcze bliżej. Całuję jej szyję, dekolt,
każdy fragment skóry, którego nie zdołała ukryć granatowa sukienka. Obijając
się o szafę i ściany w końcu docieramy do sypialni, gdzie nasze dusze łączą się
w akcie miłości.
Od dzis do odwolania nie lubie pana idealnego. Jego rozchwianie normalnie w swiecie wyprowadzilo z rownowagi i na tym skoncze bo Hangon i tak juz sie naczytala co o tym mysle. Przepraszam dziewczyny wiem, ze tak ma byc wytrwam to obiecuje.:) Ach ten cieplutki rozbraja mnie zawsze. Splawienie pana prokuratora nieziemskie dobrze, ze Stella zagrala mu na starym nosie. A jakie ma powodzenie nasza pani mecenas pan prokurator, sedzina, sam pan idelany. Co ja moge wam dziewczyny pisac jak mi sie wszystko podoba co piszecie nawet to zakonczenie pomimo ze mnie zdenerwowalo i bylo tyle slodyczy i tego ze jego zoneczki, ktora dla mnie spelnia wszystkie powiedzenia ,ze rude wredne i falszywe, chociaz jest jej malo bede sie powtarzala nie lubie kobiety. A mam dziwne wrazeniw ze starsza pani to mama Stelli. Po za tym ten krok i buziak w policzek sprawia , ze nie moge sie na was gniewac za pania doktor i jej pozycie malzenskie. Co to rozprawy zastanawiam sie jak dalej bedzie wygladac ich wspolpraca i kto zabil. ;) Hmmm co by tu jeszcze no tam molestowanie psychiczne bedzie caly czas zaczne juz od jutra.
OdpowiedzUsuńDarioszka :D
PS. Nie zlinczujcie mnie za to na gorze. I blagam zobaczcie czy nie da sie cos zrobic tym jedzeniem.
Trafilam na waszego bloga przypadkiem i z nodów zaczęlam go czyta, szczerze na poczatku podchodzilam sceptycznie ze Mac i Stella mecenasami. Po drugim poście przekonalam się i co raz bardziej mi się podoba. Co do tego rozdziału to miło mnie zaskoczyłyście nie sodziewalam sie az takiego szybkiego ratowania zwiazku ale to dobrze pozniej bedzie bardziej ciekawie. Ma nadzieje, że sie nie zniechecicie przez tak mała ilość komentarzy i bedziecie dlej pisać.Ja nie zawsze komentuje ale jestem.
OdpowiedzUsuńVan :)
Poleciła mi tego bloga Darioszka, zaczęłam go czytać żeby dała mi spokój ale się wkręciłam w niego. Ogólnie super nigdy nie komentowałam więc ograniczę się do tego że bardzo mi się spodobał nawet nie wiem kiedy. Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńOlga
Dziewczyny jestem z wami od 3 odcinka/notki/postu, lenistwo sprawiło, że nigdy nie zostawiłam śladu po sobie postaram się już ujawniać od tego odcinka. Tak jak Van podeszłam sceptycznie do pomysłu bo uwielbiam CSI:NY i ten Mac z pana detektywa na adwokata mnie przerażał. Przekonałam się do waszego pomysłu. No przepraszam Oni powinni być razem i ciesze się ,że nie tylko ja tak myślę :D Zostaje dziewczyny na dłużej. I się zgadzam z waszą najwierniejszą czytelniczką Darioszką bo chyba wszędzie zostawiła komentarz. Że od momentu kiedy się już przekonałam do pomysłu nie można was nie uwielbiać i to co piszecie jest wprost fantastyczne.
OdpowiedzUsuńMagdalena Marianna
Caly ranek poswiecilam na przeczytanie waszego bloga. Trafilam do was z google i zostaje. Chyba jak kazda z nas urzekl mnie przyjaciel Stelli jest bardzo pocieszny. Mam nadzieje ze juz zaraz zacznie sie cos miedzy nimi dziac wiecej. Czekam Milena
OdpowiedzUsuńMyślę mi myślę i zastanawiam się... Miałam szczerą nadzieje ,że jednak już zacznie się dziać coś miedzy nimi. Czytałam w dwóch częściach i zostawiłam sobie poprzedni i ten na dzisiaj i jestem trochę zdenerwowana jego zachowaniem. Ale wy wiecie co robicie. Czekam na rozpad małżeństwa.. Lima
OdpowiedzUsuńKiedy następny ???? Lima
UsuńJa uważam ,że jeszcze trochę będzie trzeba poczekać na rozpad małżeństwa i dobrze więcej czytania. :) Ja nie miała bym nic do tego aby było z 200 odcinków. A po za tym było by to zbyt dziwne gdyby nie chcieli ratować swojego związku.
UsuńVan, a i dołączam się do pytania :)
Dziewczyny molestuje jedna ale niestety musimy czekac nie da rady inaczej. Hangon wymiekla po naszej wyprawie po Pradze :) A ciesze sie , ze nie tylko ja czekam az ten rozpad malzenstwa zwany tez neonem. Nawet nie wiecie jak sie ciesze ze jest was co raz wiecej. Darioszka :)
UsuńWiedzialam!:) Darioszka najlepsze zrodlo informacji. Fajnie ze macie kogos takiego co stoi za wami murem.
UsuńVan
Wow, jak się dziewczyny rozkręciły z komentarzami. ;) Też tak chcę!
OdpowiedzUsuńSkarby drogie, ja Was krzywdę zrobię :P Mam egzaminy, a pochłaniam Waszego bloga. Jak nie zdam, będzie na Was. :P
No cóż... Przypuszczam, że syneczek miał romans z ofiarą i tutaj będzie bardzo ciężko wybronić całą rodzinę. Czyżby ojciec go krył? A może sama Alysson tutaj dość mocno namieszała?
Niemniej jednak scena przed sądem genialna. Aż czułam emocje Stelli, kiedy wpadła w ramiona Maca. W sumie jej zazdroszczę i dobrze rozumiem, bo to boski mężczyzna jest. Ale podchody będą robić do siebie długo. ;)
Czekam na next i zapraszam do siebie.
xoxo
http://malowane-uczuciami.blogspot.com/
Ahhh ta żonka musi namieszać!!
OdpowiedzUsuńJa już wiem kto zabił Alysson to syn Hoffmana!
Coś czuje że ta sprawa zbliży Macka i Stelle tak porządnie!
Jest pierwsza w nocy ale dam radę czytam dalej! :)