sobota, 13 czerwca 2015

"Sins Of The Father" (1x05)

Father, you left me, but I never left you
I needed you, you didn't need me
So I, I just got to tell you
Goodbye, goodbye
John Lennon - Mother


Zachłanność rodzi się z błędnego wyobrażenia o satysfakcji. Im więcej chce człowiek, tym bardziej zamyka się na inne osoby. Pomija je i nie zauważa. Zamyka się w swoich czterech ścianach egoizmu i przyjemności. Tonie i upaja się, tym, co zakazane. Przekracza granice, które nie zapadają w pamięć. Karmi się tym, co niszczy od środka. Ból gasi pragnieniem. Zagłusza istotę istnienia. Gubi się w błędach zachłanności.
Czy stać Nas na więcej?

Spadam w ciemność. Widzę tylko szkarłatną ciemność dookoła. Mój krzyk odbija się od niewidzialnych ścian. Spadam dalej. Mój śmiertelny lot nie ma końca. Krzyczę. Mój głos wciąż się odbija echem..
Budzę się wystraszony w pustym łóżku. W uszach słyszę dudniące serce i szum. Mam wrażenie, że skronie zaraz wybuchną. Patrzę na zegarek na stoliku nocnym.
Być, albo nie być -  przelatuję mi przez głowę, myśl o stracie pracy i przegranej sprawie.
Szybko wyskakuję z pościeli i biegnę do łazienki, aby wziąć szybki, orzeźwiający prysznic, a następnie wciągam w pośpiechu garnitur i wybiegam z mieszkania. Dzięki jakiemuś dobremu bóstwu, któremu jeszcze nie zalazłem za skórę, nie czekam zbyt długo na przyjazd windy, która okazuje się pusta. Wchodzę do środka i sprawdzam swoje odbicie w lustrze. I wtedy zauważam, że w całym tym pośpiechu zapomniałem zapiąć koszulę.
 - Cholera – klnę cicho i guzik po guziku zapinam się aż pod samą szyję. Po chwili decyduję, że brakuje mi powietrza i rozpinam jeden guzik. – od razu lepiej.
Na parterze spotykam naszą sąsiadkę, uroczą staruszkę, która bardzo mi kogoś przypomina, ale nie mogę sobie przypomnieć, kogo. Kłaniam jej się, a ona uśmiecha się do mnie tym przemiłym uśmiechem starszej pani i mówi:
 - Oj synku, ty się kiedyś nabawisz wrzodów żołądka przez to swoje mecenasowanie.
 - Taka praca – odpowiadam. – Do widzenia!
 - Do widzenia! Miłego dnia – rzuca, a ja tylko podnoszę rękę i wskakuję do swojego Audi i próbując wykrzesać z siebie chociaż trochę entuzjazmu, włączam swoją ulubioną płytę zespołu The Who i podśpiewuję razem z wokalistą. Kiedy podjeżdżam pod budynek sądu już z daleka dostrzegam postaci Stelli i Jake, którzy opierają się o Lexusa Bonasery. Na moje przybycie reagują z radością i niemałą ulgą.
 - Nareszcie jesteś! – woła Walters. – Już myśleliśmy, że cię coś porwało.
 - Przepraszam, zaspałem – mówię nieco zawstydzony i patrzę wyczekująco na Stellę, która jednak milczy. Wygląda dokładnie tak, jak ja się czuje – jest blada niewyspania i trzęsą jej się ręce, co zapewne jest objawem zarówno zmęczenia, jak i zdenerwowania.
- Spokojnie, mamy jeszcze trochę czasu – mówi i wyjmuje ze swojej torby jaką teczkę – Jake ustalił, że nasza ofiara często kontaktowała się z Hoffmanem nie tylko przez Internet, ale także przez smsy i telefony.
 - A co z tymi oskarżeniami o molestowanie? – pytam.
 - W jej komputerze nie natrafiłem na nic, co mogłoby świadczyć o przemocy. Na zdjęciach wydają się być szczęśliwi. W wiadomościach, które Alysson wysyłała swoim przyjaciółkom było dużo o prawdopodobnym rozwodzie Hoffmana z żoną, o tym, że spodziewa się dziecka i że „jej Anthony” był taki szczęśliwy, kiedy się o tym dowiedział – relacjonuje młody i nagle staje jak wryty.
 - O co chodzi? – dziwi się Bonasera i bacznie przygląda się Jake’owi, który tylko wskazuje na kogoś głową.
Podążam za jego wzrokiem, ale poza wysokim, starszym mężczyzną , nie dostrzegam niczego nadzwyczajnego. Na nich jednak postać ta musiała zrobić wielkie wrażenie, bo Walters nadal wpatruje się w niego, jak sroka w gnat, a Stella z wyrazem udręki na twarzy szepce cicho:
 - Jasna cholera!
Na horyzoncie pojawił się wysoki i obszerny facet w podeszłym już wieku. Spojrzałem na wyraz twarzy Stelli. Był dość niezadowolony i w jakiś sposób zażenowany. Od razu skojarzyłem, że musiało ich coś łączyć, lecz nie miałem zamiaru drążyć w szczegóły. Odwracam się w stronę nieznajomego, który właśnie podjął kroki w naszym kierunku.
- O nie, nie – jęczy Jake, kiwając głową. Nie ukrywam swojego pytającego wzroku, którym nie omieszkam rzucić w stronę Bonasery i Waltersa.
- Witam – mężczyzna skina głową.
- Panie Prokuratorze – kąciki ust Stelli lekko drżą.
- Mam nadzieję, że jesteście dobrze przygotowani – mówi, zwracając na mnie uwagę. – Pana nie znam.. – mierzy mnie swoim piwnym wzrokiem.
- Mac Taylor – podaję mu dłoń. – Nowy prawnik kancelarii Loyd&Spencer.
- Coś mi się obiło o uszy – odpowiada, wyciągając rękę z uścisku.
- Nie wątpię – skomentował pod nosem Jake.
Daniels unosi lekko brwi w geście zdziwienia, ale nie komentuje niczego tylko zwraca się w stronę Bonasery, która chcąc uniknąć z nim bliskiego kontaktu, cofa się i wpada prosto w moje ramiona.
 - Oops! – śmieje się i mówi. - Mam do ciebie jakąś słabość, Mac. Już drugi raz ląduję w twoich ramionach.
Ja również uśmiecham się lekko i rozluźniam uścisk, ale ku mojemu zaskoczeniu, jej dłonie lądują na moich i przytrzymują je, zapobiegając ponownemu rozluźnieniu. Nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi, ale nie mam zamiaru się oponować. Nie zamierzam zaprzepaścić sytuacji, w której chociaż przez chwilę mogę trzymać tą niesamowitą kobietę w swoich objęciach. Prokurator zdaje się nie podzielać mojego entuzjazmu. Jego oczy zachodzą chmurą i dostrzegam w nich złość i coś na kształt zazdrości, której nie mam ochoty doświadczyć na własnej skórze. Jake jest chyba najbardziej uradowany z nas wszystkich, a jego spojrzenie przeskakuje z nas na Danielsa i z powrotem.
Ten ostatni nie zamierza jednak składać broni i pochylając się nad Stellą, szepcze:
 - Co z naszą kolacją?
Czuję, jak kobieta sztywnieje w moich ramionach i mam ochotę uderzyć tego cwaniaczka prosto w twarz. I gdyby nie to, że obejmuję tę boginię, z pewnością bym to zrobił. Zamiast tego z zapartym tchem czekam na jej odpowiedź i nieświadomie wzmacniam uścisk, jakby chcąc ją chronić. Chcąc by wiedziała, że ma we mnie obrońcę.
 - Lunchem, Joshua, lunchem. Na razie nie mam zbyt wiele wolnego czasu. Wiesz szykuje się trudny proces. Odezwę się, kiedy będzie już po wszystkim.
 - Ja myślę – odpowiada prokurator i rzuca jej lubieżne spojrzenie, a ja wzdrygam się z obrzydzeniem.
 - Powodzenia życzę – mówi. – Do zobaczenia na Sali sądowej, pani mecenas, mecenasie – skina nam głową i znika w tłumie prawników zmierzających na rozprawy.
Czuję jak Stella oddycha z ulgą i niechętnie rozluźniam uścisk. Nie wiem, co mam zrobić z rękami, więc wkładam je do kieszeni spodni i czekam na dalszy bieg wydarzeń.
Bonasera odwraca się do mnie.
Na jej policzkach widnieje dorodny rumieniec i moje serce przyśpiesza.
 - Dziękuję - mówi i uśmiecha się z wdzięcznością.
 - Nie ma za co – zapewniam i przez chwilą stoimy po prostu patrząc sobie w oczy, gdy nagle Stella staje na palcach i jej usta muskają mój policzek. Zanim zdążę zarejestrować co się właśnie stało, ona już znika w wejściu do sądu.
Dotykam miejsca, w którym jeszcze przed chwilą spoczywały jej usta i szczerzę się, jak idiota po czym podążam za nią.
Jedynie Jake stoi, jak skała i przyglądając się temu wszystkiemu.
 - O bracie!

* * *
Byłam w jego objęciach. Pocałowałam go w policzek.
Serce łomotało mi, jak szalone. Czułam się gorzej niż niejedna nastolatka, która zrobiła pierwszy krok w stronę swojego zauroczenia. Mając w świadomości, że jest poza moim okręgiem, i tak robię wszystko, aby być bliżej niego. To zaczyna być kłopotliwe, a zarazem ekscytujące.
Wchodząc do Sali rozpraw znów ukazuję się Daniels w towarzystwie młodej blondynki, z którą gorliwie objaśnia taktykę. Zapewne chcą przy pierwszej okazji zmiażdżyć nas na proch. Cóż się dziwić – prezes firm elektronicznych zabił swoją gosposię, która okazała się jego kochanką. Dobry kąsek dla prokuratury i oczywiście duży zysk.
Patrzę na zegarek, który wisi na ścianie. Pozostało piętnaście minut do rozprawy.
- Kto zabiera głos? – pytam, odwracając się do Maca i Jake.
- Na pewno nie ja – wzrusza ramionami młody, zasiadając dalej od nas.
- Dzięki – odpowiadam bezgłośnie, po czym zwracam swój wzrok na Maca. – Wygrałeś ze mną – mówię. – Oddaję ci pierwszeństwo – kładę swoją dłoń na jego ramieniu, lekko poklepując.
Taylor patrzy tylko na mnie, a jego mina nie wyraża zbyt wielkiego entuzjazmu do mojego pomysłu.
 - Twój adorator będzie próbował zasztyletować mnie wzrokiem – mruczy, nerwowo przerzucając swoje notatki.
Moja szczęka znajduje się teraz w okolicach podłogi, ale w sumie mogłam się spodziewać tego, że coś zauważy. Mimo wszystko nadal czuję się lekko zaskoczona takim obrotem sprawy.
 - Mój adorator? O czym ty mówisz? – próbuję udawać niewiniątko, ale Mac tylko patrzy na mnie spod przymrużonych powiek i wiem, że mi nie uwierzył.
 - No dobrze, przyznaję, że moje stosunki z Danielsem są nieco… napięte.
 - Napięte? - syczy nam do uszu Jake. – Napięty to jest grafik Glamour albo innego czegoś. Wasze STOSUNKI są.. – ale nie kończy, bo rzucam mu mordercze spojrzenie.
Taylor tylko śmieje się cicho pod nosem i kiwa z rozbawieniem głową.
- Jakiekolwiek by one nie były – mówi Mac. – Po tym, czego świadkiem był przed sądem, mógł sobie wyrobić o nas mylną opinię.
Spuszczam oczy i ledwie słyszalnie, szepczę:
 - Chciałam, żeby miał takie wyobrażenie.
 - Co? – mężczyzna patrzy na mnie, a niedowierzanie maluje się na jego przystojnej twarzy. Widzę, że chce coś powiedzieć, ale nie dostaje takiej szansy, bo obecny na sali ochroniarz nakazuje wstać i nagle za stołem sędziowskim pojawia się sędzia Catherine Voldorf, która kiedyś walczyła o moje względy.
Cholera! Będzie ciekawie – myślę i akurat w tej chwili napotykam jej gorący wzrok.
- Witam wszystkich – Voldorf rozgląda się po Sali, po czym jej wzrok wraca na moją osobę. – Proszę usiąść – rozkazuję. – Czy któraś ze stron chce zabrać głos?
Mac wstaje i poprawia swoją marynarkę, zapinając ją na jeden guzik.
- Wnosimy wniosek o zwolnienie Pana Hoffmana z aresztu za kaucją – rozpoczął poważnym i stanowczym głosem. Kątem oka widzę, jak blondynka podnosi się ze swojego miejsca.
- Sprzeciw! – mówi prawie piszczącym głosem. – Dowody wyraźnie mówią, że skazany zabił swoją kochankę.
- Podtrzymuję – mówi Voldorf, uważnie obserwując naszą stronę.
- Wysoki Sadzie, lecz dowody nie są pełne – przypomina Mac, lekko zirytowany. – Został tylko znaleziony odcisk dłoni Pana Hoffmana na ścianie. Przesłuchanie mówi kompletnie coś innego, oskarżonego nie było w domu podczas śmierci gosposi.
- Sprzeciw! – znów blondyna dochodzi do głosu. – Odciski palców na nożu należą do oskarżonego.
Mam ochotę wstać i wyładować się na tej młodej blondynce, ale odsuwam ten pomysł na bok i zabieram głos, przytrzymując ramię Taylora.
- Wysoki Sądzie – zaczynam z uśmiechem na ustach. – Kuchenny nóż jest używany codziennie, więc nie widzę podstaw, aby na tym dowodzie opierać całą sprawę.
- Ten nóż był jednak zakrwawiony – upiera się Pamela i powoli tracę cierpliwość.
- Raczy pani pamiętać, że z raportu techników wynika, że znalezione narzędzie nie nosiło widocznych śladów krwi i nie znaleziono na nich żadnych odcisków palców, więc jak może pani oskarżać mojego klienta nie mając żadnego dowodu oprócz tego, że nóż należał do jego wyposażenia kuchennego? – atakuję i widzę, jak na twarz kobiety wypływa rumieniec. Wygląda na bardzo młodą i to musi być jej pierwsza rozprawa, do której niestety nie przygotowała się zbyt dobrze. Na pomoc rusza jednak jej rycerz w nie tak lśniącej zbroi, który mówi:
 - Jeżeli mogę się wtrącić, Wysoki Sądzie – Voldorf tylko kiwa nieznacznie głową- to, co przed chwilą powiedziała pani mecenas tylko po części jest zgodne z prawdą. Z analizy DNA wynika, że naskórek, który znaleziono po rozkręceniu noża należy do oskarżonego, co jest wystarczającym dowodem na to, że pan Hoffman zabił Alysson More.
 - Sprzeciw! – mówię – To spekulacje. Jak już wcześniej wspominałam prokuratura nie dysponuje wystarczającymi dowodami na to, że to właśnie nasz klient popełnił tę niewątpliwie okropną zbrodnię. Kto z nas codziennie nie używa noża w kuchni? Mój klient mógł skaleczyć się nawet dwa lata temu i stąd naskórek. Noży nie myje się aż tak dokładnie. Ponawiam więc wniosek o zwolnienie za kaucją.
 - Jaką mamy gwarancję, że oskarżony nie ucieknie? – piszcząca blondyna ponownie zabiera głos, ale tym razem wygląda na zbitą z tropu.
Uśmiecham się drwiąco.
 - Wysoki Sądzie, pan Hoffman jest gotowy dobrowolnie poddać się nadzorowi elektronicznemu. Ponadto wszystkie jego konta zostały tymczasowo zamrożone, co oznacza, że nie dysponuje zbyt dużą ilością gotówki.
- Pozostają jeszcze konta pani Hoffman – zwraca uwagę Daniels. - Które również zostały zablokowana na czas prowadzonego przez prokuraturę postępowania karnego przeciwko firmie pana Hoffmana, którą oskarża się o defraudację pieniędzy – atakuję widzę, jak z twarzy prokuratora i jego małej pomocniczki odpływa krew. Czuję nadchodzące zwycięstwo.
- A ciąża ofiary? – wstaje Daniels ze swojego miejsca, i patrzy na mnie z zaciętą miną. Miałam już podjąć kontrę, lecz w ostatniej chwili zatrzymał mnie Mac, mówiąc:
- Dziecko nie jest powodem do zabicia, jeśli między Panem Hoffmanem, a Panią Hoffman nie układało się od wielu lat – odpowiada Taylor, intensywnie patrząc na Sędzinę i Prokuratura. – Proszę o odroczenie rozprawy – zwraca się do Voldrof. – Chcemy mieć pewność, że związek Państwa Hoffmanów trzymał się na włosku.
Wzrok Voldrof przeskakuję w tą i z powrotem.
- Ile potrzebujecie czasu? – w końcu zadaje pytanie, uważnie obserwując nasze reakcje.
- Kilka dni – oznajmia mój współpracownik.
- W porządku – poprawia się na fotelu. – Wyrażam zgodę na kaucję w wysokości pół miliona dolarów – dodaję po chwili. – Rozprawę przesuwam na przyszłą środę – oznajmia. – Proszę przygotować świadków i zeznania.
Patrzę na Maca, a on na mnie. Jesteśmy pod wrażeniem rozegrania sytuacji. Oboje nie byliśmy pewni, czy Sędzia w ogóle się zgodzi na kaucję. Odwracamy się jednocześnie w stronę Waltersa.
- Gratulację – mówi z uśmiechem.
Odwzajemniam gest, ale nadal czuję, jak dłonie drżą mi ze zdenerwowania.
Mac chwyta mnie za rękę i ściska ją lekko, jakby chcąc dać mi znak, żebym się nie martwiła, że jest już po wszystkim, po czym jak gdyby nigdy nic zaczyna pakować akta do swojej teczki. Wzdycham i rozglądając się po sali, przechwytuję nieprzychylne spojrzenia Danielsa, który sztyletuje nas wzrokiem. Nie zamierzam się tym jednak przejmować.
 - Nie wiem, jak mam państwu dziękować – mówi Anthony Hoffman i ściska nasze dłonie.
 - Nie chwalmy świtu przed zachodem słońca – odpowiadam i po raz pierwszy odkąd to wszystko się zaczęło, przyglądam mu się dokładnie.
Jest wysoki i dobrze zbudowany.
Jego ciemny garnitur leży na nim, jak na modelu, a czarne długie czarne rzęsy okalają niezwykle brązowe oczy. Nie nazwałabym go przystojnym, ale ma w sobie coś tajemniczego. Coś co intryguje, jakiś rys, którego pozostaje niewidoczny dla przeciętnego obserwatora.
Mężczyzna śmieje się i chociaż usta rozciągnięte są w uśmiechu, jego oczy wyrażają jakąś straszliwą pustkę.
 - Mając takich prawników, nie boję się już niczego – odpowiada, mierząc nas wzrokiem.
 - Niech pan nie przesadza – ostudza jego entuzjazm Mac. – zafundowaliśmy panu nadzór elektroniczny. Chyba rozumie pan, co to oznacza?
Hoffman kiwa potakująco głową, ale nie wygląda na zasmuconego.
 - To i tak więcej niż się spodziewałem, mecenasie. Siedząc w tej ciemnej celi przypomniałem sobie, jak bardzo kocham życie i zacząłem się modlić. Po raz pierwszy odkąd skończyłem 18-cie lat, zacząłem się modlić o litość. Niech państwo tak na mnie nie patrzą. Może i jestem jednym z najbogatszych ludzi w tym mieście, ale znam realia więzień. W ciągu tych dwóch dni, które tam spędziłem, zdążyłem zobaczyć wiele, zbyt wiele. Ocaliliście mnie na więcej niż jeden sposobów. I za to zawsze będę wam wdzięczny bez względu na ostateczny wyrok- z tymi słowami oddala się, a my patrzymy za nim, jak zaklęci.
 - Ten to ma gadane – słyszę głos Jake. –  Gotowi do odjazdu? Burczy mi w brzuchu – jęczy Walters.
Oboje z Taylorem wybuchamy śmiechem.
 - A siusiu ci się nie chce? - pyta Mac z udawaną troską.
 - Nie… - wychodzimy na korytarz i kierujemy się w stronę parkingu. – Chociaż jak nad tym pomyślę… Poczekajcie sekundę – mówi młody i znika nam z oczu.
 - Biedaczysko, dusił to w sobie przez całą rozprawę.
Po kilku minutach Jake wraca i wszyscy zbieramy się do kancelarii.

* * *
Podążając za białym Lexusem rozmyślam o wydarzeniu, które miało miejsce przed Sądem. O dziwo mi to w ogóle nie przeszkadza, ale nie mam przeczucia dokąd to zmierza.
Chciałam, żeby miał takie wyobrażenie.
Co to miało oznaczać? Czy robi to specjalnie, by zbić mnie z tropu i upokorzyć przy całej kancelarii? Czy jej myśli idą w tym samym kierunku, jak moje?
Potrząsam głową i zatrzymuję swój samochód na światłach. Mój wzrok dosięga do prowadzącego Lexusa. Stella lewą dłonią trzyma kierownicą, a drugą gestykuluję do Waltersa. Obserwację przerwał mi dźwięk telefonu, który jest podłączony do pulpitu samochodu.
- Nie przeszkadzam? – pyta Megan, a w tle słychać duży szum.
- Stoję na światłach – odpowiadam zwięźle, powracając wzrokiem przed siebie.
- To dobrze – w jej głosie dosłyszałem ulgę. – Mam dziś wolny wieczór – zaczyna niepewnie. – Uda ci się wyrwać z pracy? Wspominałeś coś o ważnej sprawie, ale mam nadzieję, że znajdziesz dla nas czas.
Odchylam do tyłu głowę i myślę:
 Cholera! I tyle by było z cieszenia się chwilą.
Głośno jednak odpowiadam z udawaną radością:
 - Oczywiście, kochanie! Dla ciebie wszystko.
Po drugiej stronie słyszę dźwięk klaksonu i głośny krzyk mojej żony: „Jak jedziesz, baranie!” wywrzeszczała z taką mocą, że w obawie o mój słuch, muszę odsunąć aparat od ucha.
 - Wszystko w porządku? – pytam, chociaż mam niepohamowaną ochotę wybuchnąć serdecznym śmiechem. Megan zawsze miała wybuchowy charakter i była jedną z wielu cech, za które ją pokochałem. Za które ją kocham.
 - Tak, tylko jakiś palant nie zatrzymał się na przejściu dla pieszych i o mało mnie nie przejechał. To co widzimy się w „Le Bernardin” o 7? Zdążysz wrócić do domu i się przebrać?
 - Spokojnie, Meg. Właśnie wygraliśmy sprawę, więc wyjdę wcześniej, obiecuje.
 - To do zobaczenia o 7. Kocham cię.
 - Ja ciebie też – połączenie urywa się, a ja zaczynam zastanawiać się, co skłoniło Megan do porzucenia umierających dzieci i starszych panów. Po chwili jednak karcę się w myślach.
Idioto! Ona cię kocha! Może zamiast rozbierać wzrokiem inną kobietę, skupiłbyś się na własnej żonie, co? – rzucam okiem na tylne siedzenie, gdzie nadal spoczywa prezent, który kupiłem Megan po pierwszej rozprawie. Nie wydaje mi się, aby był odpowiedni na dzisiejszy wieczór, dlatego też gdy tylko docieram do siedziby Loyd &Spencer proszę, Adele, moją osobistą sekretarkę, aby zamówiła wielki bukiet czerwonych róż. Meg zawsze uwielbiała róże.
 - Jakieś szczegóły? – pyta brunetka, a ja tylko wzruszam ramionami. W końcu jestem tylko facetem, nie znam się na układaniu bukietów.
 - Kup najpiękniejszą wiązankę, jaką uda ci się zdobyć – mówię i daję jej studolarowy banknot – jeżeli coś zostanie, możesz kupić też coś dla siebie.
Adele rumieni się lekko i uśmiecha się słodko.
 - Pana żona jest prawdziwą szczęściarą – odwzajemniam uśmiech i kieruję się do swojego biura, gdzie czeka już na mnie Anthony Hoffman w towarzystwie Stelli.
Próbne przesłuchanie.
W końcu zostało nam niewiele czasu.

 * * *
- W końcu możemy zaczynać – mówię, gdy Mac przekracza próg Sali konferencyjnej.
Walters włączył kamerę, która stała naprzeciwko Hoffmana i usiadł w kącie pomieszczenia.
- Pytania mogą być trudne – ostrzegam naszego klienta.
- Nikt nie mówił, że życie będzie łatwe – odpowiada, lekko się uśmiechając.
- Kiedy państwo zatrudnili Pannę More? – pytam, trzymając długopis w palcach nad kartką papieru.
- Pięć lat temu w styczniu.
- Wiedział Pan, czy Panna More była wtedy w jakimś związku?
- Nie przypominam sobie – poprawia się na fotelu.
- Kiedy Pańskie małżeństwo zaczęło się sypać? – wtrącił się Mac, gdy już otwierałam usta do następnego pytania. Hoffman dłuższą chwilę zastanawiał się nad zadanym pytaniem.
- Nie mogę podać dokładnego czasu, ponieważ staraliśmy się odbudować nasze małżeństwo. Wiele razy oddalaliśmy się od siebie, a potem znów zbliżaliśmy. Aż w końcu coś pękło.
- Jak określiłby pan stosunki z żoną? – pytam.
 - Pyta pani czy Elizabeth byłaby zdolna do morderstwa? – kiwam tylko głową, ale Hoffman tylko uśmiecha się smutno – Lizzy nie tknęłaby muchy. Jest delikatna i płochliwa. Brzydzi się okrucieństwem i zbrodnią. Należy do jednych z tych osób, które z naiwnością dziecka wierzą w to, że świat tak naprawdę jest dobry. Kochaliśmy się, a gdy uczucie wygasło, pozostała tylko obojętność. Mijaliśmy się, udawaliśmy, że nie widzimy zdrady drugiego, że tak naprawdę wszystko jest w porządku. Dla dobra dzieci postanowiliśmy zostać razem, ale w rzeczywistości każde nas miało swoje życie, z którego to drugie było wyłączone.
 - Czyli pańska żona nie miała powodów do zazdrości? – na twarzy Maca maluje się dziwna melancholia i zastanawiam się nad czym myśli. Może o swoim małżeństwie? Nie mam jednak czasu na głębsze przemyślenia i całą swoją uwagę skupiam na Hoffmanie.
 - Absolutnie nie.
 - Gdzie była w czasie, kiedy doszło do morderstwa?
 - Przebywała wtedy z córką w Paryżu. Tracey właśnie skończyła 14 lat i bardzo chciała zobaczyć Paryż, więc umożliwiliśmy jej to. Wiadomo, że mała dziewczynka nie może podróżować sama, dlatego towarzyszyła jej Elizabeth.
 - Jak określiłby pan stosunki żony z gosposią? – pyta Taylor, budząc się na chwilę z transu.
 - Alysson i Lizzy wbrew pozorom dogadywały się bardzo dobrze. Żona zawsze ją chwaliła. Lubiły się.
 - Czy pańskie dzieci wiedziały o pańskim romansie z panną More? – klient ucieka wzrokiem i to jest dla mnie pierwsza wskazówka, że coś tu nie gra.
 - Mam nadzieję, że nie. Raczej nie.
 - Ale nie może pan tego stwierdzić z całą stanowczością?
Hoffman wzdycha ciężko i mówi lekko dosłyszalnym głosem:
 - Niestety nie.
 - Czy pomiędzy panem a Alysson dochodziło do aktów przemocy? – tyle pytań i tyle odpowiedzi. Chyba zostaniemy tutaj na zawsze.
 - Nie, skąd ten pomysł?! – oburza się Hoffman i wstaje na równe nogi.
 - Niech pan się uspokoi. Chcemy tylko pomóc, a z akt policji wynika, że Alysson dwukrotnie oskarżała pana o molestowanie seksualne. Jak pan to wytłumaczy? – mówię, zaglądając do swoich mozolnie sporządzonych notatek.
 - Wtedy próbowałem zakończyć nasz romans.
 - Czyli próbował pan dwukrotnie?
Kiwa smutno głową.
 - I dwukrotnie mi się nie udało. Kiedy obiecałem, że nadal będziemy się spotykać, wycofała skargę.
 - Czy zabił pan swoją kochankę?- pytam i widzę, jak jego oczy robią się okrągłe, jak denko od butelki.
 - Cóż to za pytanie?!
 - Mogę pana zapewnić, że w sądzie nie będą się z panem patyczkować –oznajmiam – chcemy przygotować pana na najgorsze. Proszę więc odpowiedzieć.
 - Nie, nie zabiłem jej.
 - Jak więc pan wyjaśni krwawy odcisk na ścianie?- wtrąca się Mac, zajmując miejsce obok mnie i kładąc splecione dłonie na blat stołu. Wyraźnie widać, że coś go gryzie i przez chwilę zastanawiam się czy nie spytać go o to, po przesłuchaniu, ale szybko odrzucam od siebie ten pomysł. Przecież nawet się nie przyjaźnimy. Nie chcę być wścibska, ale w środku zżera mnie ciekawość.
 - Kiedy wróciłem do domu, ona już tam leżała cała we krwi – jego dłonie zaczynają się trząść, a twarz nabiera rumieńców. Jest widocznie poruszony –ja.. ja próbowałem ją ratować. Podszedłem do niej i zacząłem potrząsać jej ciałem i wtedy zobaczyłem te.. rany. Były wszędzie, wyglądała, jakby ktoś ją nabił na szpikulce… Złapałem ją za ramię, żeby spojrzeć na twarz i wtedy zobaczyłem jej oczy. Były otwarte i takie, takie puste – jego usta drżą, a rzęsiste łzy spływają po policzkach tego człowieka, który w tej chwili przypomina chłopca, który zgubił drogę do domu – zacząłem wołać jej imię, ale wiedziałem, że to koniec, że ona nie żyje. Objąłem ją, a potem wstałem i nie mogąc utrzymać się na nogach, oparłem się ręką o ścianę.
 - Stąd krew na ubraniu i odcisk na ścianie.
Kiwa tylko głową.
 - Kiedy w końcu zebrałem się w sobie, zadzwoniłem na policję, a oni bez słowa wyjaśnienia zakuli mnie i zabrali na komisariat.
 - Ostatnie pytanie; gdzie był wtedy pański syn?
 - Na treningu squasha – widzę, że kłamie, ale na razie odpuszczę. Jest mi go naprawdę szkoda.
 - Dobrze. To wszystko. Jest pan wolny.
Hoffman wstaje i gdy już jest przy drzwiach, odwraca się i mówi:
 - W swoim życiu popełniłem naprawdę wiele błędów, ale Alysson nie była jednym z nich. Mieliśmy swoje wzloty i upadki, jak każda para. Chciałem ją zostawić, bo myślałem, że ja i Elizabeth mamy jeszcze jakąś przyszłość. Chciałem walczyć o ten związek. Ale cokolwiek by się wtedy nie wydarzyło, nigdy nie przestałem kochać Alysson, nigdy.
Z tymi słowami wychodzi, a my siedzimy w ciszy przetrawiając jego słowa.
W końcu przerywam ciszę i zwracam się do Maca:
 - Co o tym myślisz?
 - Kłamie na temat syna. Trzeba mu się lepiej przyjrzeć - mówi Mac i spogląda z westchnieniem na zegarek, po czym zrywa się, jak oparzony i wybiega, rzucając w przelocie:
 - Do zobaczenia, jutro.
Spotykam spojrzenie Jake i obydwoje wzruszamy ramionami.
 - Drinki? – pyta Walters, a ja uśmiecham się szeroko.
 - Nie mogłabym odmówić.

 * * *
Przemierzając zatłoczone ulice Nowego Jorku rozmyślam nad słowami Hoffmana, na temat jego małżeństwa. Gdy mówił o swojej sytuacji, miałem wrażenie, że jestem jego odbiciem w lustrze. Oni się starali i przegrali tę batalię z ciężkim nadbagażem. Ja ciągle mam szansę, ale czy warto? Kocham swoją żonę. Kocham Megan. Ale, czy to wystarcza, by być z kimś do końca swoich dni? Czy warto być z kimś z przyzwyczajenia, bo tak trzeba?
Zakręcam ostatni raz i parkuję pod restauracją, w której mam zjeść kolację z Megan. Cieszy mnie fakt, że wzięła na siebie szalę odpowiedzialności za nasze małżeństwo, a raczej jego ratunek. Kiedyś było nam dobrze, oboje świetnie spędzaliśmy ze sobą czas. A teraz? Praca, dom, nieobecności. Zbyt szybko to się stało.
Zerkam na bukiet czerwonych róż, które leżą na siedzeniu pasażera. Odpinam swój pas bezpieczeństwa i wyciągam kluczyki ze stacyjki. Chwytając za bukiet, lekko się uśmiecham. Wychodząc z auta poprawiam swoją marynarkę i kieruję swoje kroki do drzwi „Le Bernardin”. Po wejściu, pytam się pracownicy lokalu, gdzie znajdę Megan. Nie musiałem zadawać pytania, gdyż ujrzałem ją przy stoliku, przy ścianie. Była ubrana w granatową sukienkę do kolan, a włosy miała upięte w koka, a niektóre kosmyki opadały na jej szczupłą twarz.
- Wyglądasz pięknie – podchodzę do niej, całując ją w policzek, w między czasie wręczając bukiet.
- Dziękuję – odpowiedziała, lekko zarumieniona. – Mam nadzieje, że nie zostawiłeś swoich współpracowników w potrzebie? – przy naszym stoliku od razu pojawiła się młoda kelnerka wstawiając bukiet do wody.
- Na szczęście się wyrobiliśmy – odpowiadam, rozpinając marynarkę.
- Ciężki przypadek?
 - Podejrzewamy, że ojciec kryje syna, ale nie mówmy o tym – mówię i chwytam ją za rękę – chcę, żeby ten wieczór należał tylko do nas. Już tak dawno nie byliśmy nigdzie razem. Wiecznie za czymś gonimy. Ja siedzę na rozprawach i głowię się nad aktami, a ty ratujesz ludzkie życie. To ważne, ale w tej chwili liczy się tylko tu i teraz, dobrze?
Megan uśmiecha się słodko i czuję, jak jej ciepła dłoń zaczyna gładzić mnie po policzku. I nagle czuję się, jakby nic się nie zmieniło. Jakbyśmy znowu byli tą zakochaną parą szczeniaków, którzy wymykali się po kryjomu z domu, by spotkać się przy pobliskim strumieniu. Jakbyśmy nigdy się od siebie nie oddalili. Wtulam twarz w jej dłoń i całuję jej wnętrze.
 - Kocham cię, Meg – szepczę, patrząc jej głęboko w oczy – wiem, że nie mówię tego zbyt często, że cię zaniedbuję, ale nigdy nie wątp w to, że cię kocham.
 - Wiem, kochanie, wiem – uśmiecha się lekko, a jej oczy błyszczą, jak dwie gwiazdy, które w tej chwili w końcu zaprowadziły mnie do domu – Ja też cię kocham. Ten dystans to nie tylko twoja wina. Ja też jestem za to odpowiedzialna. Dlatego spróbujmy jeszcze raz?
 - Tyle, ile będzie trzeba – mówię i całuję ją w policzek, co wywołuje u niej rumieńce.
Być może w przyszłości spojrzę na tę scenę i z żalem przymknę oczy.
Być może kiedyś wspomnienie tej nocy zatrze się w mojej pamięci. Ale jednego jestem pewien: tu i teraz jestem szczęśliwy, że ta kobieta należy do mnie, że to bóstwo wybrało akurat mnie. Uśmiecham się jeszcze szerzej i kiedy blond włosa kelnerka podchodzi, by przyjąć zamówienie, nachylam się i szepcze Megan wprost do ucha:
 - Może darujemy sobie kolacje i przejdziemy od razu do deseru?
Patrzy na mnie zdziwiona.
 - Myślisz o.. - zezuje na moje krocze, a ja wybucham śmiechem.
 - Dokładnie.
Moja wspaniała rudowłosa piękność rzuca mi diabelskie spojrzenie i mówi:
 - Więc na co czekamy? – wstajemy od stolika i mijamy zaskoczoną kelnerkę, która po chwili wybiega za nami.
 - Przepraszam, zapomnieli państwo o kwiatach! – mówi, zdyszana, a ja wręczam jej pięćdziesiąt dolarów, bo dlaczego miałbym nie podzielić się dzisiaj swoim szczęściem z kimś innym. Wsiadamy do samochodu i kiedy stajemy na światłach, ręka Megan ląduje na moim udzie i zaczyna piąć się coraz wyżej. Czuję, jak moje ciało ogarnia gorączka żądzy, ale resztkami sił walczę z samym sobą.
 - Chyba nie chcesz zrobić tego w samochodzie – mój głos drży z podniecenia.
 - Dlaczego nie?
 - Bo nie chcemy wylądować na drzewie - odpowiadam, chociaż jeżeli zaraz nie przestanie mnie dotykać, to poślę do wszystkich diabłów przepisy drogowe i wezmę ją na tylnym siedzeniu. Chyba dostrzega to w moich oczach, bo chwyta moją dłoń i ściska ją lekko, a następnie zaczyna niecierpliwie tupać nogą.

Gdy wreszcie parkuję, oboje wyskakujemy z auta i potykając się o własne nogi, wpadamy do windy. Gdy drzwi się za nami zamykają, chwytam Megan w swoje objęcia i całuję namiętnie dopóki nie zabraknie mi tchu, a ona oplata mnie nogami w pasie. Gdy drzwi się rozsuwają, odrywamy się od siebie, ale tylko na chwilę, bo podczas gdy Meg szuka klucza w swojej torebce, ja obsypuje jej alabastrową szyję pocałunkami. Gdy wreszcie dostajemy się do mieszkania, popycham ją na drzwi, które zamykają się z hukiem. I wtedy puszczają nam wszystkie hamulce. Jej ręce błądzą po moich plecach i włosach podczas gdy moje pną się w górę, aż do jej rozgrzanego wnętrza. Jej prawa noga ponownie oplata mnie w pasie i przyciągam ją jeszcze bliżej. Całuję jej szyję, dekolt, każdy fragment skóry, którego nie zdołała ukryć granatowa sukienka. Obijając się o szafę i ściany w końcu docieramy do sypialni, gdzie nasze dusze łączą się w akcie miłości. 

12 komentarzy:

  1. Od dzis do odwolania nie lubie pana idealnego. Jego rozchwianie normalnie w swiecie wyprowadzilo z rownowagi i na tym skoncze bo Hangon i tak juz sie naczytala co o tym mysle. Przepraszam dziewczyny wiem, ze tak ma byc wytrwam to obiecuje.:) Ach ten cieplutki rozbraja mnie zawsze. Splawienie pana prokuratora nieziemskie dobrze, ze Stella zagrala mu na starym nosie. A jakie ma powodzenie nasza pani mecenas pan prokurator, sedzina, sam pan idelany. Co ja moge wam dziewczyny pisac jak mi sie wszystko podoba co piszecie nawet to zakonczenie pomimo ze mnie zdenerwowalo i bylo tyle slodyczy i tego ze jego zoneczki, ktora dla mnie spelnia wszystkie powiedzenia ,ze rude wredne i falszywe, chociaz jest jej malo bede sie powtarzala nie lubie kobiety. A mam dziwne wrazeniw ze starsza pani to mama Stelli. Po za tym ten krok i buziak w policzek sprawia , ze nie moge sie na was gniewac za pania doktor i jej pozycie malzenskie. Co to rozprawy zastanawiam sie jak dalej bedzie wygladac ich wspolpraca i kto zabil. ;) Hmmm co by tu jeszcze no tam molestowanie psychiczne bedzie caly czas zaczne juz od jutra.
    Darioszka :D

    PS. Nie zlinczujcie mnie za to na gorze. I blagam zobaczcie czy nie da sie cos zrobic tym jedzeniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafilam na waszego bloga przypadkiem i z nodów zaczęlam go czyta, szczerze na poczatku podchodzilam sceptycznie ze Mac i Stella mecenasami. Po drugim poście przekonalam się i co raz bardziej mi się podoba. Co do tego rozdziału to miło mnie zaskoczyłyście nie sodziewalam sie az takiego szybkiego ratowania zwiazku ale to dobrze pozniej bedzie bardziej ciekawie. Ma nadzieje, że sie nie zniechecicie przez tak mała ilość komentarzy i bedziecie dlej pisać.Ja nie zawsze komentuje ale jestem.
    Van :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Poleciła mi tego bloga Darioszka, zaczęłam go czytać żeby dała mi spokój ale się wkręciłam w niego. Ogólnie super nigdy nie komentowałam więc ograniczę się do tego że bardzo mi się spodobał nawet nie wiem kiedy. Czekam na więcej.
    Olga

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziewczyny jestem z wami od 3 odcinka/notki/postu, lenistwo sprawiło, że nigdy nie zostawiłam śladu po sobie postaram się już ujawniać od tego odcinka. Tak jak Van podeszłam sceptycznie do pomysłu bo uwielbiam CSI:NY i ten Mac z pana detektywa na adwokata mnie przerażał. Przekonałam się do waszego pomysłu. No przepraszam Oni powinni być razem i ciesze się ,że nie tylko ja tak myślę :D Zostaje dziewczyny na dłużej. I się zgadzam z waszą najwierniejszą czytelniczką Darioszką bo chyba wszędzie zostawiła komentarz. Że od momentu kiedy się już przekonałam do pomysłu nie można was nie uwielbiać i to co piszecie jest wprost fantastyczne.
    Magdalena Marianna

    OdpowiedzUsuń
  5. Caly ranek poswiecilam na przeczytanie waszego bloga. Trafilam do was z google i zostaje. Chyba jak kazda z nas urzekl mnie przyjaciel Stelli jest bardzo pocieszny. Mam nadzieje ze juz zaraz zacznie sie cos miedzy nimi dziac wiecej. Czekam Milena

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślę mi myślę i zastanawiam się... Miałam szczerą nadzieje ,że jednak już zacznie się dziać coś miedzy nimi. Czytałam w dwóch częściach i zostawiłam sobie poprzedni i ten na dzisiaj i jestem trochę zdenerwowana jego zachowaniem. Ale wy wiecie co robicie. Czekam na rozpad małżeństwa.. Lima

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy następny ???? Lima

      Usuń
    2. Ja uważam ,że jeszcze trochę będzie trzeba poczekać na rozpad małżeństwa i dobrze więcej czytania. :) Ja nie miała bym nic do tego aby było z 200 odcinków. A po za tym było by to zbyt dziwne gdyby nie chcieli ratować swojego związku.
      Van, a i dołączam się do pytania :)

      Usuń
    3. Dziewczyny molestuje jedna ale niestety musimy czekac nie da rady inaczej. Hangon wymiekla po naszej wyprawie po Pradze :) A ciesze sie , ze nie tylko ja czekam az ten rozpad malzenstwa zwany tez neonem. Nawet nie wiecie jak sie ciesze ze jest was co raz wiecej. Darioszka :)

      Usuń
    4. Wiedzialam!:) Darioszka najlepsze zrodlo informacji. Fajnie ze macie kogos takiego co stoi za wami murem.
      Van

      Usuń
  7. Wow, jak się dziewczyny rozkręciły z komentarzami. ;) Też tak chcę!

    Skarby drogie, ja Was krzywdę zrobię :P Mam egzaminy, a pochłaniam Waszego bloga. Jak nie zdam, będzie na Was. :P
    No cóż... Przypuszczam, że syneczek miał romans z ofiarą i tutaj będzie bardzo ciężko wybronić całą rodzinę. Czyżby ojciec go krył? A może sama Alysson tutaj dość mocno namieszała?
    Niemniej jednak scena przed sądem genialna. Aż czułam emocje Stelli, kiedy wpadła w ramiona Maca. W sumie jej zazdroszczę i dobrze rozumiem, bo to boski mężczyzna jest. Ale podchody będą robić do siebie długo. ;)
    Czekam na next i zapraszam do siebie.
    xoxo

    http://malowane-uczuciami.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Ahhh ta żonka musi namieszać!!
    Ja już wiem kto zabił Alysson to syn Hoffmana!
    Coś czuje że ta sprawa zbliży Macka i Stelle tak porządnie!
    Jest pierwsza w nocy ale dam radę czytam dalej! :)

    OdpowiedzUsuń