czwartek, 19 listopada 2015

What's up?

Dobry Wieczór! :) 

Z tej strony Hangon, która próbuję się czegoś nauczyć, lecz dookoła widzi bardziej interesujące obiekty, niż kartka papieru. *ironia*
Natomiast Rose walczy z językiem niemieckim, który dopiero zaczęła i innymi zaliczeniami na ukochanych studiach. (Robi, to bardzo dzielnie.)

A poza tym, to u Nas się nic nie dzieje. :( Bardzo tęsknimy za TGH i jakbyśmy mogły, to z chęcią pojawiłby się szybko odcinek, ale ciągle się mijamy. Często i gęsto, nawet nie mamy pojęcia, gdzie są nasze pomysły. Ale nie martwcie się! Jak przyjdzie czas, to "urodzimy", małe cudo.
Mam skromną nadzieję, że myślicie czasem o Nas i tutaj zaglądacie, by przeczytać kilka starszych odcinków. Dajcie znać, że żyjecie i jak żyjecie, co się u Was dzieje! Chętnie poczytam i podeślę mojej współtwórczyni, by miała świadomość, a w wolnej chwili, na pewno znajdzie czas, aby napisać od siebie post. (Mam niby czas, bo za bardzo się lenie. Taka jest prawda! Haha.)

Na Gwiazdkę będziemy miały dla Was niespodziankę, ale chyba już wspominałam o tym.
Wpadłam na jednoczęściowe opowiadanie i powiem Wam, że nie pożałujecie, pomimo, że to nie będzie z TGH, lecz z oryginalnego CSI:NY, które znajdzie się na blogu inszym. Link będzie, gdy już opublikujemy, więc nie skażemy Was na googlowanie.

Tak, jak już pisałam wyżej, dopadnijcie ten post i piszcie w komentarzach, co dusza zapragnie!

With love, from US! ♥ 

piątek, 30 października 2015

It's Halloween!



UUUUUUUHAAAA-UUUUUUHAAA! Witam w ten mroczny wieczorek! 
Z tej strony Hangon, gdyż zabiegana studentka Rose, nie ma czasu, ale myślami jest z blogiem, z Wami i całym życie TGH. Naprawdę obie tęsknimy za tworzeniem każdego odcinka, ale czas, w którym się mijamy, nie daje Nam możliwość realizacji pomysłów. 
JEDNAKŻE, obie żyjemy, mamy się dobrze i chodzimy, mniej, czy więcej uśmiechnięte. :-) Życie toczy się dalej. Ja mam praktyki, więc mogę sobie odetchnąć od szkoły. Mam lenia i nie mogę się zabrać za nic, co zostało zadane, na te cztery tygodnie laby. No niedobrze. ^^ Później będę się martwić o to, czyli ostatni tydzień przed powrotem do szkoły, i na trzy tygodnie przed wystawieniem ocen. C U D O W N I E! Chciałabym mieć już to wszystko za sobą. To jest męczące. :( 
Rose, ma się dobrze. Duży zapierdziel, jak to na studiach. Chyba nawet zaczyna być wampirem, bo nie wie, co to spanie. Ale nie opuszcza ją atmosferka Naszego projektu, więc jedzie do przodu. 
I nie, nie zapomniałyśmy o Was! W okresie świątecznym pojawi się na drugim blogu (znacie go, bo wiele osób go już przeczesały), Świąteczna niespodzianka! Oryginalny pomysł, postacie z CSI:NY (wszyściutkie), i śnieżny Nowy Jork z wielką choinką i lodowiskiem przy Rockefeller! 
Cudowny prezent pod choinkę! :-D 

Trzymajcie się ciepło, kochani! 
Hangon. 

PS. Zadbam, by w najbliższym czasie coś ciekawego się pojawiło. ;-)

piątek, 25 września 2015

"Leave Me Breathless" (1x12)

Kochani czytelnicy!
Okazało się, że po zawieszeniu bloga wena postanowiła do nas wrócić, dlatego też dzisiaj pojawia się nowy odcinek. Mamy nadzieję, że się nie zawiedziecie :)
Enjoy ! <3

I've been drinking, I've been drinking
I get filthy when that liquor get into me
I've been thinking, I've been thinking
Why can't I keep my fingers off it, baby?
I want you, na na
Why can't I keep my fingers off you, baby?
I want you, na na
Beyonce- Drunk In Love (Beyonce, 2013)
 Nie tracąc czasu,  ściągam z niego marynarkę, która bezszelestnie ląduje na podłodze, a następnie zaczynam rozpinać guziki jego błękitnej koszuli, która skrywa niezwykle umięśniony tors. Stawiają one jednak opór i zniecierpliwiona, szarpię materiał, który ustępuje pod moim naporem. Guziki rozsypują się wokół naszych stóp, jak konfetti jednakże żadne z nas nie zwraca na to uwagi. Jesteśmy tak zajęci sobą, że nie zauważylibyśmy końca świata, o inwazji obcych nawet nie wspominając. Błękity materiał po chwili dołącza do marynarki, a moje dłonie zaczynają upragnioną podróż po jego doskonale wyrzeźbionym ciele. Przypominając mi, że nie tylko ja mam potrzeby, chwyta mnie za nogę, którą oplatam wokół jego bioder. Jego dłoń gładzi wnętrze mojego uda, po czym zaczyna kierować się ku mojemu rozgrzanemu do czerwoności wnętrzu, które teraz płonie. Kiedy jego ciepłe palce dotykają mojej kobiecości, jęczę z rozkoszy i odchylam lekko głowę, dając mu doskonały dostęp do mojej wyeksponowanej szyi, którą zaczyna obsypywać łapczywymi pocałunkami. Moje serce przyśpiesza, a na twarz i dekolt buchają rumieńce. Pożądanie pulsuje w moich żyłach, motywując do działania. Odsuwam go od siebie i łapczywie wpijam się w jego rozchylone usta. Nasze pocałunki stają się coraz bardziej namiętne, coraz bardziej zachłanne. Moje dłonie odnajdują drogę do jego obrzmiałego członka i masują go lekko, po czym wysuwam przodu biodra. Z naszych ust wydobywa się przeciągły jęk. Mac podnosi mnie do góry i odrywając się od moich ust, skupia się na piersiach, co jednak uniemożliwia mu mój skromny dekolt.
Nie zraża go to jednak.
Chwyta za materiał i jednym płynnym ruchem ściąga go w dół. Zadowolony uwalnia jedną z piersi i rzuca się na nią, jak wygłodniały pies. Starając się nie myśleć o konsekwencjach, przyciągam go bliżej i zaczynam miarowo poruszać się w górę i w dół. Nasze ciała złączają się w niebezpiecznym tańcu pożądania i nie wiadomo kiedy, moje stopy ponownie dotykają ziemi, a on chwyta rąbek mojej sukienki i zadziera ją do góry na tyle, by mieć swobodny dostęp do mojej kobiecości i zaczyna kierować nas w stronę stojącego nieopodal łóżka. Kiedy moje uda dotykają pościeli w mojej głowie zaczyna wyć alarm, a wraz z nim zapalają się miliony czerwonych świateł. Przerywam pocałunek, odpychając go lekko.
 - Cholera!- mówię i nim zdąży powiedzieć choćby słowo, chwytam torebkę i wybiegam z pokoju, zostawiając go z głupią miną i zatrzaskując za sobą drzwi. Dobiegam do windy i naciskając raz po raz guzik ją przywołujący, modlę się, aby nie wybiegł za mną. Wreszcie drzwi otwierają się i z nieopisaną ulgą wchodzę do środka i opieram czoło o chłodną ścianę.
 - Kurwa, co to było?! Nie wolno ci tego robić! On jest żonaty! Straciłaś rozum czy jak?! – wyrzucam sobie, a moja dłoń z nieprzeciętną siłą ląduje na moim wciąż rozpalonym czole.
Co ja sobie do cholery myślałam?
Romansujący prawnicy nie żyją długo i szczęśliwie!
Wzdycham i poprawiam sukienkę.
Kiedy winda zatrzymuje się na parterze, wyskakuję z niej jak oparzona i czym prędzej kieruję się do wyjścia. Moje kroki odbijają się echem po opustoszałej już ulicy. Zaczynam biec i nie zwracając uwagi na nic i nikogo przez chwilę po prostu biegnę.
Pragnę uwolnić się od wspomnienia smaku jego ust.
Zapomnieć o jego odurzającym zapachu.
Okazuje się to jednak awykonalne i po kilku minutach, zdyszana zatrzymuję się przy jakimś starym ogrodzeniu. Opieram o niego głowę i wtedy dzieje się coś totalnie nieprzewidywalnego : rozlega się grzmot i pierwsze krople deszczu spadają na pogrążoną w szarości ulicę. Wzdychając przywołuję pierwszą taksówkę i podaję swój adres.
Kiedy wreszcie wczołguję się pod moją pachnącą lawendą pościel i zamykam oczy w nozdrzach wciąż czuję jego zapach.
* * *
Staram się przywieść moje myśli na odpowiedni tor. Z całych sił próbuję to zrobić, aczkolwiek męska część odpiera skutecznie opór. Stojąc na środku chodnika i bezradnie moknąc, zastanawia mnie tylko jedno: JAK MOGŁO DO TEGO DOJŚĆ?
Rozumiem moje rozchwianie, ale przecież nie mam nastu lat, by pozwalać na takie wyczyny, które wydarzyły się kilka godzin temu.
Tak, stoję w jednym miejscu i nie mam pojęcia, co mam ze sobą zrobić.
Jestem przesiąknięty do suchej nitki i łudzę się, że monolog, który właśnie przeprowadzam ze sobą, coś zmieni, i może pomoże mi rozsiać wątpliwości na temat.. na temat czego?
Moje małżeństwo praktycznie nie istnieje. Prócz na papierze.
Mój najlepszy przyjaciel przespał się z obiektem moich westchnień, kobietą moich marzeń, z którą uprawiałbym seks, gdyby nie jej ostatni dzwonek w głowie.
I czy mam wrócić do Megan, czy jednak pojechać do Stelli i spróbować swoich sił w tłumaczeniu się, że to była chwila słabości, wynikająca z tej całej przykrywki.
Kogo, ja właściwie oszukuję?
Kręcę tylko głową i dłonią przecieram mokrą twarz.
Jak mogę kochać kogoś, kogo nie mogę mieć?
Patrzę na ciemne niebo, w którym jednak nie znajduję odpowiedzi.
Odpowiedzi na to czy ją kocham. Czy kocham Stellę. Bo jak inaczej wytłumaczyć to wszystko? To przyśpieszone bicie serca, kiedy tylko znajdę się blisko niej... Potrzebę, by choćby opuszkiem palców dotknąć jej oliwkowej skóry.... Potrzebę bliskości. Kiedy tylko ją zobaczyłem, wiedziałem, że będzie z nią kłopot. W jej oczach dostrzegłem dzikość, która ujęła mnie od pierwszej chwili, kiedy w nie spojrzałem te dwa miesiące temu na sali sądowej. Były zielone i widziałem w nich coś więcej niż tylko źrenice. Przez chwilę wydało mi się, że dostrzegłem w nich całe swoje życie, którego nigdy nie przeżyłem.
Zanim ją spotkałem byłem człowiekiem szczęśliwym - martwym, ale szczęśliwym.
Teraz nie wiem, kim jestem, ale na pewno nie kimś, kto zdradza swoją żonę. Dlatego ostatni raz patrzę na hotel i z westchnieniem wsiadam do samochodu.
Kiedy odpalam silnik jej płaszcz nadal leży na siedzeniu pasażera.
Musiała go zostawić zanim weszliśmy do pokoju.
Przez chwilę po prostu wpatruję się w niego, jak urzeczony, a potem niepewnie dotykam materiału. Jest miękki i delikatny.
 - Tak jak ona - myślę i unoszę go do swoich ust.
Wiem, że znajduje się na nim jej zapach.
Pragnę ją poczuć.
Ten ostatni raz zanim zapomnę, chcę ją mieć przy sobie.
Wtulam więc głowę w miękki materiał płaszcza, a delikatny zapach jej perfum zaczyna wypełniać moje nozdrza.
Zamykam oczy i przez tą jedną chwilę pozwalam sobie marzyć.
Marzyć o kobiecie, która nigdy nie będzie moja.
Z trudem składam starannie płaszcz i odkładam go na tylne siedzenie. Jutro będę musiał jej go zwrócić.
Jutro będę musiał stawi czoła moim wyrzutom sumienia.
Jutro będę musiał o niej zapomnieć.
Jutro...
Ale jeszcze jest dzisiaj, więc kiedy wreszcie wyjeżdżam na zatłoczone nowojorskie ulice, w moich myślach nadal gości Greczynka o dzikich oczach.
***
- Huh! – zmieniam pozycję na fotelu i z rozbawieniem patrzę na Michelle.
- Minęło już dwa miesiące – kręci głową i przewraca oczyma, a w tle oboje słyszymy ciętą wymianę zdań Taylor’a i Stelli.
- Jej nie znasz? – chichoczę, wsadzając sobie ołówek za ucho.
- Zakład o dziesięć dolarów, że za chwilę się pozabijają? – pyta mnie szefowa z przymrużonymi powiekami i z chytrym uśmiechem. Bez zbędnego myślenia, odpowiadam natychmiast:
- Stoi!
Jednak ku naszemu zaskoczeniu zapada cisza w małym głośniczku. Zdziwiony spoglądam na Michelle.
- Co do chooolery? – delikatnie pukam w plastik, próbując przywołać sygnał z podsłuchu.
- Poczekaj! – Michelle chwyta mnie za dłoń i odsuwa ją na blat biurka, jednocześnie pokazując, abym był cicho. – Słyszysz?
Moje oczy robią się coraz większe.
- Czy to? – zaczynam niepewnie, lekko czerwony.
- Jęk?
Kiwam głową.
- Czy oni.. ekhm, no wiesz? – mam wrażenie, że gałki oczne wypadną mi z oczodołów.
Michelle wydaje się być równie zdziwiona i przez chwile patrzymy tylko na siebie, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą słyszały nasze uszy.
 - Ahh - z odbiornika wydobywa się kolejny jęk, który sprawia, że oboje podskakujemy lekko do góry.
 - Cholera - mówi Spencer, siadając na przeciwko mnie i podpierając brodę na ręce - tego się nie spodziewałam - jej wzrok ląduje na małym głośniczku, z którego nadal dochodzą niewyraźne pomruki.
 - Serio? -patrzę na nią, jak na kosmitkę.
 - Serio, co? - pyta szefowa, unosząc jedną brew do góry. Jest to jedna z tych sztuczek, których nigdy nie udało mi się opanować.
 - Nie spodziewałaś się tego, że w końcu nie wytrzymają tego potężnego UST i się na siebie rzucą? - Michelle rzuca mi tylko kolejne zdziwione spojrzenie - kobieto, gdzieś ty się uchowała? - wołam, wymachując rękami w powietrzu - w Motanie?
 - Hej! - oburza się Spencer i ledwo udaje mi się uniknąć ciosu w ramię - nie moja wina, że pomiędzy twoim pokoleniem a moim , istnieje przepaść wielkości Wielkiego Kanionu.
Wzdycham głośno i chwytając ją za rękę, mówię:
 - Kobieto, mieszkasz w mieście grzechu. Mieście, gdzie seks to chleb powszedni...
 - Tak jak i wszy łonowe...
 - Michelle !
 - No co?
Kręcę głową i uśmiecham się szeroko.
 - Nic, zupełnie nic. Naprawdę nie wiesz, co to jest UST?
 - Domyślam się, że to coś związanego z niewyżyciem seksualnym.
 - No! Co za ulga - mówię, teatralnym gestem ocierając niewidzialny pot z czoła - czyli jednak nie jesteś chodzącą pruderią.
 - Kochany, pruderia to ostatnie, co można mi przypisać. Wierz mi.
Moje oczy robią się okrągłe, jak spodki.
Przez chwilę wyobraźnia podsuwa mi obrazy wyzwolonej szefowej i aż krzywię się z obrzydzeniem.
 - Uważaj, bo ci tak zostanie - śmieje się Spencer - naprawdę myślisz, że kobiety mają tam gnoma? - pyta, a ja tylko unoszę brwi w geście zdziwienia.
 - Jak... - zaczynam, ale Michelle wchodzi mi w słowo.
 - Oh, proszę cię, Jake. Może i jesteś gejem, ale jesteś też facetem.
Wzruszam tylko ramionami i zaczynam bawić się ołówkiem, kiedy nagle z głośnika dochodzi najpierw soczyste przekleństwo Stelli, a potem trzask zamykanych z hukiem drzwi. Wyłączam podsłuch i patrzę na Spencer, która tylko wzdycha ciężko i wychodząc, mówi:
 - Miesiąc miodowy chyba właśnie dobiegł końca.
****
Zasnęłam na kilka godzin. Gdy obudziłam się uświadomiłam sobie, że muszę komuś się wygadać. Inaczej, ta cała sytuacja zeżre mnie żywcem. Zakładam, że Donald, zabije mnie, przy pierwszej lepszej okazji. Dosięgam po komórkę i wystukuję numer Emily, który znam na pamięć.
- Halo? – zaspany głos mojej przyjaciółki zadźwięczał mi w uchu. – Kto tak głupi budzi mnie o czwartej nad ranem?
Wzdycham z grymasem na twarzy.
- Ja?
- Jaki ja?
- Twoja przyjaciółka, która uwielbia sobie narobić kłopotów – mówię na jednym wydechu.
- Wowowow! – ożywiony głos Morgan doprowadza mnie do mdłości. – Czekaj! – mówi. – Jakie kłopoty? Coś ci się stało? Gdzie jesteś? – gorzej niż karabin maszynowy.
- Jestem w domu. Spałam z dwie godziny, siedzę w piżamie pod kołdrą i nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Potrzebuję komuś się wygadać.. – oznajmiam żałośnie. – Don nie będzie miał nic przeciwko, jeśli poproszę ciebie, abyś przyjechała do mnie, bo czuję, że zaraz zwariuję!
- Powiedz mi tylko, jaki typ problemu cię trapi? – słyszę, jak wyciąga się z łóżka po ciuchu. – Muszę się przygotować – mówi. – Sama rozumiesz. Aaa nie przeszkadza ci piżama?
- Nie, nie w końcu postaram cię szybko wypuścić od siebie – odpowiadam.
- Więc jaki to problem?
Jakby to powiedzieć.. rzuciłam się na swojego kolegę z pracy, który pociąga mnie od pierwszego spotkania w sądzie. Kilka godzin temu uprawiałbym z nim seks, ale w ostatniej sekundzie obudziło się we mnie trzeźwe myślenie. Czy tak może być?
- Facet – dobre streszczenie tego, co chciałam powiedzieć.
Po drugiej stronie słyszę szelest i zduszone "o kurna", kiedy Emily zakładając buty, najwyraźniej traci równowagę i zalicza bliskie spotkanie ze ścianą.
 - Wszystko w porządku ? - pytam, próbując zdusić chichot.
 - Tak, jasne. Tylko nie wiedziałam, że w moim mieszkaniu jest tyle ścian - mówi moja przyjaciółka, a ja nie mogąc dłużej wytrzymać, parskam śmiechem.
 - Bardzo zabawne - burczy, a ja niemal widzę, jak przewraca oczami po drugiej stronie słuchawki - będę za jakieś 15 minut. - i połączenie się urywa, a ja z jękiem trzaskam się w czoło, zapominając o iPhonie, który nadal spoczywa w mojej prawej dłoni.
 - Ała! - krzyczę i zaczynam pocierać zaczerwienione miejsce - Bonasera, ty cholerna masochistko - mamroczę pod nosem, jednocześnie sprawdzając stan wyświetlacza. Na szczęście nie odniósł żadnych trwałych urazów i oddycham z ulgą. Przynajmniej jego nic nie rusza. Odkładam telefon na szafkę nocną i mój wzrok pada na bieliznę, którą miałam dzisiaj na sobie. Czarna koronka... Mój umysł zaczyna wędrować w niebezpieczne rejony, w których nie kto inny, jak Mac Taylor, ściąga je ze mnie, a ich miejsce zajmują jego usta.
Potrząsam szybko głową, chcąc pozbyć się nękających mnie obrazów, ale bezskutecznie. Z bezdźwięcznym jękiem opadam na łóżko i zakopuje się w pościeli.
 - Tak, kołdra na pewno cię ochroni - krytykuję się w myślach, ale nie mam czasu na ciętą ripostę (Boże, zaczynam kłócić się sama ze sobą! Chyba naprawdę sfiksowałam ! ) , bo rozlega się dzwonek do drzwi, który symbolizuje przybycie Emily.
Wyczołguję się z łóżka i otwieram drzwi.
Nie czekając na Em, wracam do swojego legowiska i zagrzebuję się w pościeli.
 - Oookejjj - słyszę głos Morgan, a potem szczęk zamka i jej ciche kroki.
Przez chwilę krząta się po mieszkaniu, a potem siada obok mnie i szturcha mnie lekko.
 - Gadaj - mówi.
Wzdycham ciężko.
 - Zrobiłam coś bardzo głupiego - mamroczę, a mój głos jest lekko zduszony przez otaczającą mnie kołdrę.
 - Z facetem? - docieka Em, a ja tylko kiwam głową.
 - Oh, przestań się wygłupiać ! Nie jesteś beduinem! - złości się moja przyjaciółka i ściąga ze mnie nakrycie, którego jednak nie chcę oddać bez walki. - Stella! -wrzeszczy Emily - co tym masz pięć lat?!
 - Nie! - krzyczę - ale czuję się wtedy bezpiecznie.
 - Oh na litość Boską - woła Em i wyrywa mi kołdrę z siłą, która zwala ją z łóżka.
 - Mówiłam, że to mój bodyguard? Mówiłam. To teraz masz za swoje - rechoczę.
 - Zamknij się - rzuca Em i odrzucając pościel w kąt, siada po turecku na materacu i klepiąc mnie w kolano, mówi:
 - No? Powiesz mi wreszcie, co kazało ci mnie wyciągnąć z błogiego snu o 4 rano?
 - Facet.
 - Facet, facet - wyrzuca ręce do góry - to już ustaliłyśmy. A mi chodzi o konkrety, siostro, konkrety.
 - Konkrety są takie, że... - urywam i patrzę na nią przez chwilę, jakby próbując przewidzieć jej reakcję - że prawieprzespałamsięzMacemTaylorem.
Moja przyjaciółka przygląda mi się badawczo.
 - Możesz powtórzyć?
Wypuszczam z gwizdem powietrze i zaczynam niespokojnie przemierzać pokój.
Lewo, prawo, bok, lewo, prawo, bok.
 - Czy mogłabyś usiąść? Zemdliło mnie od tego twojego chodzenia - przerywa ciszę Emily.
 - Prawie się z nim przespałam, Em. Z żonatym mężczyzną, rozumiesz? - siadam obok niej i chowam twarz w dłoniach - co mnie podkusiło?
 - Jego zgrabny tyłeczek?
 - Emily!
 - Przepraszam. Stella, jesteś już dorosła i chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak działa pożądanie, prawda? Wiem, wiem, że nie chciałaś nikogo skrzywdzić. Wiem, że myślisz o jego żonie, o tym, że byłaś jeden krok od tego, żeby zostać tą drugą. Dlatego zapomnij o tym. Wyrzuć z pamięci ten dzień.
 - Taaa, jasne. Gdyby to było takie proste...
 - Nie jest. I nie będzie, ale musisz wybierać. Albo to powstrzymasz albo przygotuj się na bycie tą drugą, która rozbija szczęśliwe, idealne małżeństwo.
Wzdycham.
 - Masz rację - mówię - ale w nim jest coś takiego... co sprawia, że nie mogę przestać o nim myśleć. Jego zapach, jego głos, a teraz jeszcze dotyk i smak.
 - Zakazane najbardziej kusi.
 - No właśnie, ale spróbuję o tym zapomnieć. Tak właśnie zrobię. Będę udawać, że nic się nie stało.
 - Brawo.
Kładziemy się na łóżku tak, że nasze głowy znajdują się obok siebie.
 - Stella?
 - No?
 - Trzeba było go przelecieć.
 - Em!
 - No co? Przynajmniej nie zadręczałabyś się pytaniami, jak to by z nim było.
 - Masz rację.
Patrzymy na siebie i uśmiechamy się szeroko.
 - Jesteśmy nienormalne - stwierdzam, śmiejąc się cicho.
 - Takie życie kochana. Ale opowiedz mi, jak to się stało! - woła Emily, podnosząc się i podskakując lekko do góry z podniecenia.
 - No musieliśmy udawać małżeństwo .. - zaczynam swoją opowieść, która zajmuje mi mniej niż półgodziny. Kiedy kończę, słońce już dawno góruje nad miastem, a moja kochana przyjaciółka chrapie w najlepsze, przykryta prześcieradłem, które we śnie ściągnęła z mojego materaca. Uśmiecham się szeroko i sięgając po kołdrę, sama niedługo zapadam w spokojny sen.
* * *
- Huh, patrzcie, kto tu jest! – ledwo, co wychodzę z windy, i na nieszczęście trafiam na urokliwego, dociekliwego, zarozumiałego Jake. Przewracam oczami i szybkim ruchem sprawdzam, czy nie ma już Jego. Czyli mojej pięty Achillesowej.
- Co?! – rzucam mu spojrzenie, próbując ominąć go, jednak staje mi na drodze.
- Co, to za czerwona spódnica? Och, i ta koszula! – lustruję mnie od stóp po same czoło. – Kochana, promieniejesz! – krzyczy radośnie. – Znów kogoś przeleciałaś? – podnosi brwi do góry, a w jego oczach pojawia się dziwny przejaw pewności.
- Czy mógłbyś mi dać spokój? – pytam, lekko podnosząc ton. – Za kilka godzin rozprawa, daj mi wypić kawę i spokojnie się przygotować – ucinam i kładę swoją lewą dłoń na jego bark, stanowczo drożąc sobie przejście. Jednakże nie pozbywam się namolnego towarzysza.
- Ej, ej, czemu królowa jest nie w sosie? Pamiętaj, co ci mówiłem, że nerwy nie są dobre, powodują zmarszczki, a w twoim wieku bym uważał..
Z całych sił próbuję się nie odwrócić, lecz nie cechuję mnie silna wola.
- Walters! Mógłbyś się zamknąć?!
- Jasne. Wyżywaj się na swoim przyjacielu, bo nie miałaś odwagi pójść z kimś do łóżka – warknął zakładając ręce na piersi. – Trzeba było wyłączyć podsłuch – zmrużył powieki i odwrócił się na pięcie poddenerwowany.
Cholera!
Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam!
Mam ochotę ponownie strzelić się w czoło, ale powstrzymuję się resztkami sił.
Wydaję więc tylko z siebie dźwięk, który brzmieniem przypomina niedźwiadka z zatwardzeniem i przymykam oczy. Jakby nie wystarczyło, że uwiodłam i prawie przespałam się z żonatym mężczyzną, który tak przy okazji jest moim współpracownikiem to jeszcze teraz Jake - największy plotkarz w całej kancelarii, wie o wszystkim i to ze szczegółami, ponieważ nie przyszło mi do głowy, żeby wyłączyć ten głupi podsłuch, o którym zapomniałam!
A tak naprawdę to wtedy nie byłam w stanie skupić się na niczym.
Jego dłonie, ale przede wszystkim usta sprawiły, że utraciłam zdolność racjonalnego myślenia, a jakiekolwiek wątpliwości posłałam do wszystkich diabłów.
No i teraz mam za swoje.
 - Robisz za posąg czy po prostu straciłaś kontakt ze światem? - do moich uszu dociera tak znajomy mi głos i niepewnie odwracam się w jego kierunku. Tak, jak się spodziewałam , Michelle stoi w progu swojego biura i opierając się o framugę, przygląda mi się badawczo. I wtedy uświadamiam sobie, że ona też tam była.
Że ona wie.
Jęczę cicho, a ona tylko uśmiecha się szeroko.
 - Powiedz mi, że cię tam nie było - mówię, zakrywając ręką oczy i patrząc na nią przez rozłożone palce.
Spencer śmieje się tylko cicho i podchodząc do mnie kładzie mi ręce na ramionach.
 - Chciałabym, ale nie mogę. Wierz mi, że sama pragnę wyrzucić to jak najszybciej z pamięci. Wiesz, trauma. - mruga do mnie porozumiewawczo, a ja krzywię się nieznacznie. Oni nie czadzą mi żyć. Sam Jake jest całkiem niegroźny, trzeba tylko wiedzieć, jak go unieszkodliwić. Ale kiedy dobierze się z Michelle.... Ludzie, ratuj się kto może.
Patrzę na nią smętnie.
 - Dajcie mi spokój, co?
 - A czy ktoś ci go zakłóca? - uprzejmie dziwi się szefowa.
Przewracam oczami.
Zaraz się zacznie.
Trzy, dwa, jeden...
 - Ja tylko chcę, żebyście sprawy sypialne załatwiali poza pracą - mówi szeptem.
I bingo!
Mamy zwycięzcę!
Wyprowadzona z równowagi, ciągnę ją w kierunku jej biura i zamykam drzwi.
 - Posłuchaj, Michelle - zaczynam - to , czego byłaś świadkiem, a raczej byliście, nie miało prawa się zdarzyć. - tłumaczę, wyciągając przed siebie dłonie - nie ukrywam, że jestem równie mocno zaskoczona, jak wy. Ale między mną, a Macem nic nie ma i nie będzie. To była zwykła chwila słabości. Popełniliśmy błąd. Koniec historii.
I nie oglądając się za siebie, wychodzę i kieruję się do swojego gabinetu. Kiedy drzwi się za mną zamykają, słyszę jak Spencer mruczy do siebie:
 - To chyba raczej jej początek.
Wzruszam ramionami i potrząsam głową.
A potem ukrywam się w stercie notatek, które muszę przeczytać przed rozprawą. Kiedy nadchodzi czas, wstaję i nagle potykam się o coś długiego i czarnego... coś... co jest moim płaszczem. Wytrzeszczam oczy i próbuję sobie przypomnieć, jakim cudem się tutaj znalazł i nagle przypominam sobie, że przez to wszystko zapomniałam go zabrać z samochodu. JEGO samochodu.
Był tutaj - myślę i schylam się, aby podnieść ładnie skrojony kawałek materiału.
Kiedy go dotykam wydaje mi się, że czuję na sobie jego dotyk.
* * *
Nie przespałem całej nocy. Megan była na dyżurze, więc mogłem spokojnie przemyśleć parę spraw, które wydarzyły się niedawno, kilkanaście godzin temu, a może nawet kilka? Jestem na siebie zły, że dopuściłem do tego wydarzenia, jestem zły, że pozwoliłem sobie oddać ten pocałunek. Ale, jak mogłem tego nie zrobić? Ona jest przecież idealna pod każdym względem. Jej seksapil zabija każdego faceta, który przejdzie obok niej. Założę się, że potem o niej śnią. Bo ja to niestety robię - ostatnio zbyt często. Winny.
Patrzę na jej pusty gabinet i zastanawiam się, czy w ogóle się z nią zobaczę. Nie ukrywam, że chciałbym porozmawiać na neutralnym stopniu, przy kawie, gdzieś w spokojnym miejscu. Sumienie mnie zadręczy, gdy tego nie zrobię. A z drugiej strony, gdyby nie jej ucieczka, spędziłbym z nią najlepszą noc w swoim życiu. Potrząsam głową, by odpędzić z głowy dźwięki pojedynczych jęków, które wydobywały się z jej pełnych ust. Nie! Kurwa! Nie!
Rzucam długopisem o biurko sfrustrowany. Czuję, jak moje mięśnie z każdym ruchem napinają się, a w żyłach buzuje czysta adrenalina. Gdyby tylko pojawiła się na moim horyzoncie, wziąłbym ją w toalecie. Zamykam na chwilę powieki. Ale tego nie zrobię, bo jestem tchórzem. Okrążam swój gabinet kilka razy w międzyczasie ciskając marynarką o skórzane siedzenie. Tak długo nie wytrzymam.

piątek, 18 września 2015

It is not goodbye, but... It kinda is.

Witajcie Kochani czytelnicy,
Jak już pewnie zdążyliście zauważyć, blog utknął w martwym punkcie.
Brak weny, ale także zbliżające się wielkimi krokami studia (Rose) i matura (Hangon) , zmusiły nas do tymczasowego zawieszenia bloga. Nie żegnamy się jednak na zawsze.
Gdy tylko wszystko się uspokoi , wrócimy tutaj z głową pełną pomysłów!
Dziękujemy wszystkim, którzy śledzili historię naszych ukochanych bohaterów. Jest nam niezmiernie przykro, że musimy Was zostawić w takim momencie, jednakże prosimy o cierpliwość. The Good Husband to dla nas spełnienie marzeń i na pewno niedługo znów tutaj zagościmy.
Nie traćcie nadziei i nie zapomnijcie o nas !
Trzymajcie się ciepło,
Rose For Everafter & Hangon




poniedziałek, 24 sierpnia 2015

WENA IS A B*TCH!

Witam Was!
Tym razem ster w poście bierze Hangon. :)
Przybywam z małą złą wiadomością, gdyż, jak same zauważyłyście odcinka dwunastego, jak nie było, tak nie ma nadal...Z bólem serca przyznaję się, że te opóźnienia występują przeze mnie, ponieważ moja wena kopnęła mnie w cztery literki. Jeszcze takie errroru w głowie nie miałam od dawna. Ale, jak to się mówi "najlepszemu może się zdarzyć". ;)
Mam nadzieję, że nie poddacie się z cierpliwością i będziecie czekać na dalsze losy Naszych superowych bohaterów. Bo jak wiecie, warto, ale czasem człowiekowi siły znikają na cokolwiek, a tym bardziej do pisania, które kosztuję dużo wysiłku, wbrew pozorom.

Wczoraj byłam we Wrocławiu i miałam przyjemność wpaść do greckiej restauracji, na rodowitą sałatkę grecką - w głowie tylko miałam "Och, brakuję teraz Meliny do całej te greckiej obróbki!"
Haha, to trzeba być zwariowanym, prawda?
Jakby ktoś zagościł na Wrocławski Rynek, to polecam! :D

Wracając do spraw bloga, to z całych sił postaramy się, aby dwunasty odcinek pojawił się z początkiem września. :) Trzymajcie gorąco kciuki.

A tak na pocieszenie dwie piosenki, które mają w sobie SMACKED EMOTION!

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Your weekly AA meeting !

Hi, Hey, Hello !
W ten ciepły letni wieczór wita się z Wami ponownie Rose For Everafter.
Pewnie jesteście spragnieni informacji dotyczących nowego odcinka The Good Husband, dlatego też do akcji wkraczam ja - zacna współautorka, która uroni Wam rąbka tajemnicy.
W poprzednim odcinku doszło do zdarzenia, które może, ale nie musi zmienić stosunki łączące naszych ukochanych bohaterów. Niestety więcej zdradzić nie mogę, ale jest parę rzeczy, którymi mogę się podzielić. Dlatego też  uważajcie, bo oto nadchodzą...
                                                 
#SPOILERY#

#1 Tytuł dwunastego odcinka TGH to "Leave me breathless".
#2 Sprawa zgwałconej kobiety nabierze tępa i wreszcie trafi na wokandę. 
#3 Mac będzie musiał zmierzyć się ze sprawą, która może okazać się niebezpieczną grą, w której stawką jest ludzkie życie.
# 4 Jake i Michelle będą mieli niezwykle zdziwione miny. 

I na dzisiaj to wszystko.
Mam nadzieję, że ten tydzień będzie równie przyjemny, jak weekend.
Trzymajcie się ciepło,
xoxo Rose For Everafter 

'Cause we're young and we're reckless
We'll take this way too far
It'll leave you breathless
Or with a nasty scar
Got a long list of ex-lovers
They'll tell you I'm insane
But I've got a blank space, baby
And I'll write your name



P.S. Jak myślcie czy Mac  Stella dadzą się porwać pożądaniu?
       Czy może przyzwoitość i strach wezmą górę? 
       I jak Wy postąpilibyście w takiej sytuacji? 

środa, 12 sierpnia 2015

"Begin Again" (1x11)



I want our home to burn it down
I want nobody when somebody's around
I won't scream, howl the moon
But the reason that I'm howling is you!

Ivy Levan – Killing you ft. Sting (No Good, 2015)


Krzyk.
Trzask zamykanych z niezwykłą siłą drzwi.
Ciszy płacz.
Cisza.
Ile razy to przeżywałeś?
Ile razy wybiegałeś z domu tylko w koszuli i opierając głowę o kojąco zimną ścianę, rozpamiętywałeś to, co wydarzyło się chwilę temu. Czy nie miałeś wtedy ochoty uciec, biec jak najszybciej, jak najdalej się da, aż w końcu dobiegniesz do miejsca, w którym będziesz szczęśliwy? Ile razy wybierałeś pomiędzy tym, co słuszne a tym, co dobre?
Tym co byłoby dobre dla ciebie.
Nie wiesz.
Nie chcesz myśleć o rzeczach, które ranią.
Dlatego uspakajasz oddech i po chwili wracasz do domu.
Do tego, co słuszne.
I zamykając za sobą drzwi, wiesz, że zostawiasz za nimi coś, co nauczyłeś się poświęcać.
Swoje szczęście.

Otwieram oczy.
Poranne promienie słońca wdzierają się przez zasłonięte zasłony, oświetlając naszą sypialnię, która niczym nie różni się od innych małżeńskich gniazdek. Komoda, łóżko, dwa stoliki nocne, lampki.  Sięgam po telefon i z ulgą stwierdzam, iż mam jeszcze godzinę a nawet półtorej błogiego snu. Zamykam oczy i wzdychając radośnie, przekręcam się na bok i szukając ciepłego ciała Megan, wyciągam rękę, która jednak trafia na zimną i pustą przestrzeń. Gwałtownie otwieram oczy.
Jej dyżur skończył się trzy godziny temu i od co najmniej dwóch powinna już smacznie spać w swoim łóżku, ze swoim mężem. Słyszę wyjące syreny karetki pogotowia i mój żołądek kurczy się ze strachu. Zrywam się na równe nogi i chwytam telefon, ale zanim zdążę wykręcić jej numer, słyszę zgrzyt zamka, a potem ciche kroki.
Ulga miesza się ze złością, kiedy wychodzę jej na powitanie.
 - Hej, skarbie. Czemu jesteś już na nogach? – pyta wyraźnie zdziwiona. – Masz jeszcze co najmniej półtorej godziny spania – stwierdza, patrząc na zegarek.
- Miałem zamiar kontynuować swój błogi sen, ale gdy chciałem się przytulić do żony jej tam nie było – mówię, składając ręce na piersiach.
Wiem, że nie jest to zbyt odpowiedni moment na kłótnię, ale na to chyba nigdy nie będzie odpowiedniej chwili.
 - Oh, mój misio pysio nie mógł zasnąć bez swojej Przytulanki? – jej głos jest przesłodzony, jak ciasteczka truskawkowe. Uśmiecha się lekko i wypowiadając te słowa, chwyta mnie pieszczotliwie za policzek.
 - Przestań – mówię, odpychając ją lekko. –Wiesz, że nie o to mi chodzi.
Wzdycha i siadając na kanapie, opiera głowę na dłoniach.
 - Nie wiem, o co te pretensje. Musiałam zostać dłużej w pracy. Jestem zmęczona i marzę tylko o łóżku i gorącej kąpieli.
 - Właśnie o to chodzi! – krzyczę, wyrzucając ręce do góry. – Ciągle jesteś zmęczona, ciągle nie masz na nic czasu. Nie rozmawiasz ze mną, nie dzwonisz, zostajesz po godzinach więcej niż jakikolwiek kardiochirurg w historii tego szpitala. Rozumiem, że walczysz o ludzkie życie i podziwiam cię za to, ale to chyba przesada. Nasze pożycie małżeńskie praktycznie nie istnieje! Kiedy ostatni raz przyszłaś do mnie tylko po to, żeby się przytulić, co?
 - To co ja mam twoim zdaniem zrobić? – zrywa się na równe nogi. – Zostawić tych ludzi na pewną śmierć tylko dlatego, że mój mąż nie ma się do kogo przytulić?!
- Tu nie o to chodzi i dobrze o tym wiesz!
 - A więc, o co ci chodzi? – podnosi głos i przechadza się niespokojnie po salonie – wiedziałeś na co się decydujesz, kiedy prosiłeś mnie o rękę. Doskonale wiesz, że szpital to nie Hawaje! Jakoś ja nie wypominam ci twoich późnych powrotów.
 - Bo albo śpisz albo w ogóle cię już wtedy nie ma w domu. Kiedy ostatni raz jedliśmy razem kolację, hm?
 - No nie wiem, oświeć mnie!
 - Ja też nie wiem, a wiesz dlaczego?! Bo to było wieki temu!
Pokręciła głową wyraźnie podenerwowana.
- Wiesz? – rzuca. – Dlaczego zawsze wina jest po mojej stronie, co? Zawsze problemem w naszym małżeństwie jest tylko moja praca, nie twoja! – patrzy mi prosto w oczy. – To, ja zawsze wracam późno i nie mam czasu dla tej drugiej osoby. A ty? Ty uważasz się za idealnego męża, który pamięta o wszystkim i dba o wszystko! Myślisz, że ja bym nie chciała gdzieś wyjść, spędzić z tobą więcej czasu?! Uważasz mnie za kobietę bez serca? – pyta mnie, rzucając płaszcz na fotel. – Po prostu mi powiedź!
Przez chwilę oboje lustrujemy się wzrokiem. Nie mam pojęcia, co mam odpowiedzieć, ponieważ nie uważam, aby była osobą bez serca, tylko.. Właśnie tylko co?
- Chcę abyśmy byli szczęśliwi.. – stwierdzam spokojnym głosem.
- Wyobraź sobie, że ja też! – jej ręce spoczywają na biodrach. – Ale na to musimy zapracować razem, cos poświęcić! Oboje, do jasnej cholery! – rzuca mi spojrzenie i znika w przedpokoju, gdzie stamtąd kieruję się do łazienki. Ja natomiast stoję oparty o ścianę wciąż wściekły i dość bezradny. Czuję, jak adrenalina szczypie mnie w żyły. Opieram tył głowy o gładką powierzchnie i staram uspokoić nerwy. Kładę obie dłonie na twarz i zaczynam rozumieć, że oboje popełniliśmy błąd. Że chyba próbujemy ratować coś, co nie ma szansy przetrwać.
Słyszę szum wody i niewiele myśląc, wciskam na siebie jeansy i jasny T-shirt, po czym chwytam torbę treningową i wychodzę z domu. Nie mam ochoty kontynuować tej kłótni. Jestem tak zdenerwowany, że mógłbym powiedzieć coś, czego później bym żałował. Niecierpliwie naciskam przycisk przywołujący windę, aż w końcu zniecierpliwiony postanawiam pójść schodami. Kiedy docieram do swojego auta adrenalina nadal buzuje w moich żyłach, ale serce powoli powraca do normalnego rytmu. Odpalam silnik i z piskiem opon kieruję się do „Sport Center”. Co prawda ćwiczenia nie spowodują, że moje problemy znikną, ale na pewno pomogą rozładować nadmiar agresji, który zgromadził się w moim organizmie. Kiedy przekraczam próg klubu, wita mnie piękna blondynka, która szczebiocze coś o zniżkach i bonusach, na co ja kiwam tylko bezmyślnie głową. Chcę już tylko znaleźć się sam na sam z wielkim workiem treningowym i walić w niego dotąd, aż zabraknie mi tchu.
 - Czy posiada pan kartę stałego klienta?- pyta blondyna, a ja powstrzymuję cisnącą mi się na usta obelgę. W końcu to nie jej wina, że moje życie uczuciowe to jedna wielka kostucha.
- Niestety nie. Dopiero niedawno przeprowadziłem się tutaj z Chicago – odpowiadam najgrzeczniej, jak potrafię.
 - A czy zechciałby pan ją wyrobić? Wystarczy tylko podać dane, zapłacić za miesiąc i podpisać. Kartę doładowuje się co miesiąc.
 - No dobrze. W takim razie poproszę o ten formularz.
 - W końcu siłownia to niezły pomysł na rozładowanie emocji. Nie tylko złości- myślę i kiedy Pamela, bo tak ma na imię recepcjonistka (o czym świadczy identyfikator przyczepiony do bluzki nad bardzo kształtną piersią), przynosi mi druczki, wypełniam je i już po chwili jestem dumnym członkiem „Sport Clubu”. Nie wiem, dlaczego, ale gdy w końcu zrzucam z siebie niewygodne jeansy i wkładam czarne dresy, czuję, że zaczynam nowy rozdział. Że może po tylu latach kręcenia się w kółko coś wreszcie się zmieni.
Wzdycham głęboko i zatrzaskując drzwi szafki, uśmiecham się szeroko.
 - Czas na zmiany – mówię i chwytając ręcznik, opuszczam szatnię.
Kiedy wchodzę na salę dostrzegam tylko dwóch młodych mężczyzn podnoszących ciężary. Oboje mieli w uszach słuchawki, a po czole i rękach spływał już gorący pot. Rozglądam się więc po pomieszczeniu i szukam stanowiska, które najbardziej będzie mi odpowiadało, prócz worka treningowego, który zostawię na później, póki nie rozciągnę kilku mięśni. W końcu postanawiam iść na bieżnie, lecz chwilę przed nią staję w rozkroku i wykonuję kilka ćwiczeń, które pomogą mi, abym nie złapał skurczu podczas biegu. Gdy kończę je wchodzę na bieżnię. Ustawiam najpierw na poziom swobodnego spaceru. Po kilku minutach przestawiam na szybki marsz wydychając powietrze ustami, a łapiąc je nosem, a po chwili biegnę już na najwyższych obrotach. Czuję, jak pot powoli spływa po plecach. Cieszę się, że jestem typem, który od zawsze lubił wysiłek, więc dotrzymuję tępa i skupiam wzrok przed sobą. Po półgodzinnym biegu schodzę z urządzenia i rozciągam barki. Podnosząc głowę do góry uświadamiam sobie, że nadal w pomieszczeniu jest nas troje. Tym razem jednak obaj panowie zmienili już ćwiczenia. Jeden szybko wykonywał brzuszki, a drugi pompki z klaskaniem w powietrzu. Przekręcając kark siadam na krzesełku i sięgam po uchwyty, na których są doczepione ciężary. Obie strony ważą po pięć i pół kilo. Nie zastanawiam się zbyt wiele, tylko zaczynam je podnosić. Góra, dół, Góra, dół. To jest dobre, prawie, jak seks – gdy ta myśl przelatuję mi przez głowę, wyobrażam sobie siebie i Stellę w wielkim łóżku.
Zbok – mówi moja podświadomość, a ja zaczynam szczerzyć się sam do siebie. Jak bardzo wiem o tym tylko ja i mój mózg. Jak dobrze, że ludzie nie potrafią czytać w myślach. Inaczej dawno już byłbym po rozwodzie i próbował zaciągnąć w moje sidła piękną prawniczkę rodem z Grecji.
 - Niech pan więcej pracuje nogami – doradza mi jeden z mężczyzn znajdujących się ze mną na sali. Nie wygląda na typowego mięśniaka bezmózgowca, chociaż nie można mu odmówić tego, że jest wysportowany, o czym świadczą umięśnione barki. I gdyby Jake był tutaj ze mną na pewno byłbym świadkiem sceny żywcem wyjętej z filmu Woody’ego Allena. – Inaczej do końca życia nie wyleczy się pan z zakwasów, które z pewnością pojawią się w pańskich barkach. Jestem Don – przedstawia się młody instruktor i wyciąga rękę, którą bez wahania ściskam.
 - Mac – uśmiechamy się do siebie i każdy z nas wraca do swoich zajęć. Próbuję powstrzymać się od zadania mu tysiąca pytań, ale ostatecznie moja ciekawość wygrywa. W końcu jestem nowy w mieście i nie mam żadnych kumpli, nie licząc Waltersa, który nie bardzo kwalifikuje się na kumpla. Prędzej na kumpelkę.
 - Więc Don… czym się zajmujesz? Nie chcę być wścibski, ale skoro i tak tutaj jesteśmy to dobrze by było o czymś porozmawiać. Ćwiczenie w milczeniu dłuży się, jak przejażdżka samochodem w godzinach szczytu.
Mężczyzna śmieje się i kiwa potakująco głową.
 - Masz rację. Jednakże muszę cię uprzedzić, iż nie jestem interesującym okazem. Pracuję w policji.
 - Detektyw.
 - Yup.
 - Narkotykowy czy śledczy?
- Raczej siedzę w morderstwach. Pomagam prokuraturze wsadzać tych baranów za kratki.
 - A ja wam przeszkadzam- mówię z rozbrajającą szczerością. Don przygląda mi się spod zmarszczonych brwi.
 - Jesteś gangsterem?
 - A czy wyglądam na kogoś, kto chodzi po ulicach tylko po to, żeby komuś przywalić? – pytam, uśmiechając się szeroko.
 - W takim razie musisz być prawnikiem.
Kiwam głową.
 - Wiedziałem! – krzyczy triumfalnie Don – wiedziałem, że ta ciekawość wydawała mi się znajoma.
 - Znajoma?
 - Moja narzeczona jest prawnikiem. Człowieku, jest lepsza niż wariograf. Zwietrzy kłamstwo na kilometr. A spróbuj odebrać, jakiś telefon i wyjść do innego pokoju podczas rozmowy… Nie upłynie minuta od zakończenia połączenia, a ona już zdąży postawić ci zarzuty, przesłuchać i wydać wyrok.
Wybucham śmiechem.
 - Aż tak źle? Wiesz, prawnicy z reguły muszą być dociekliwi.
 - Wiem. W sądzie jesteście wielkim wrzutem na dupie.
 - Dzięki, stary. Nie ma to jak konstruktywna krytyka.
Don szczerzy zęby w szerokim, szczerym uśmiechu, który okazuje się zaraźliwy.
Jeszcze przez chwilę rozmawiamy o urokach naszej pracy, gdy nagle przerywa nam dźwięk mojego telefonu.
 - Taylor - rzucam do słuchawki. – Tak? Dobrze, oczywiście. Będę za dziesięć minut. Do zobaczenia.
 - Praca?
 - Niestety. Muszę lecieć, bo inaczej szefowa odgryzie mi głowę.
 - Uciekaj. Tego byśmy nie chcieli. Głowa przyda ci się w sądzie.
 - Miło było poznać. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy – mówię, ściskającemu rękę na pożegnanie.
 - Przychodzę tutaj codziennie, więc na pewno jeszcze nie raz mnie tu zobaczysz.
 - To do zobaczenia.
 - Na razie.
Wpadam do szatni i chwytam swoje rzeczy, które pośpiesznie upycham w torbie, po czym wskakuję do samochodu i w rekordowym czasie docieram do kancelarii, gdzie czekają na mnie Michelle i Stella. Jakiś nagły zwrot w śledztwie. Parkuję i szybkim krokiem kieruję się do windy.

* * *
Gdy odwracam głowę w stronę wind ukazuję mi się sylwetka Taylora. Zahaczam swój wzrok na nim, ponieważ jest ubrany w ciasną czarną koszulkę bez rękawków i dresy, a w ręku trzyma sportową torbę. Nieświadomie stawiam dwa kroki do przodu, ciągle patrząc, jak szybko uwija się, aby do nas dojść. Czy, ja pomyślałam „dojść”? – zagryzam wargę, czując, że rumienie się na policzkach. Uśmiecham się do swoich myśli i niecierpliwie czekam na jego przyjście. Po kilku sekundach zjawia się w tym samym pomieszczeniu, co ja.. niestety Jake i Michelle.
- Przepraszam, że tak wyglądam – rzuca do nas, lekko dysząc. Na ten dźwięk przez moje ciało przebiega drobny dreszczyk. – Przebiorę się – mówi, pokazując swój strój.
Jak dla mnie nie musisz – myślę, zakładając ręce na piersi i bacznie obserwuję mięśnie ramion i barków, które są cholernie seksowne, nawet lepsze od.. Roberta. Kręcę głową z niesmakiem. Odrzucam tę niesforne porównanie i z powrotem wracam do lustrowania sylwetki Taylora. Mam świadomość, że Michelle i Mac wymieniają jakieś zdania, ale przyznaję się, że ledwo je, co słyszę. Zwolnionym tempie widzę, jak poruszają się jego wargi, mięśnie rąk, które z każdym gestem napinają się w coraz to innym miejscu. W końcu, na chwilę przenosi swój błękitny wzrok na mnie i uśmiecha się. Oczywiście odwzajemniam ten gest w między czasie dosłuchując parsknięcia Waltersa.  
Patrzę na niego wymownie i kiedy nachyla się nade mną, słyszę, jak cicho śpiewa:
 - Yummy, yummy…- ignoruję go jednak i staram się skupić na tym, co zamierzamy zrobić, jednakże Taylor przyciąga mój wzrok, jak magnes. Zachowuję się, jak napalona szesnastolatka, która ma przed sobą pierwszy raz z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, a nie jak trzydziestoparoletnia kobieta, ale nic nie mogę na to poradzić. Ten facet jest dla mnie, jak narkotyk. A jak wiadomo zakazane najbardziej kusi.
 - Co o tym myślisz, Stello? – Michelle przygląda mi się spod okularów, jednakże ja nie reaguję nadal pogrążona w marzeniach o przystojnym brunecie. – Stella? Stella!
Dopiero to zwraca moją uwagę.
 - Hm? – pytam tępo, a Jake parska śmiechem, co nieudolnie próbuje ukryć, udając napad kaszlu.
 - Pytałam, co myślisz o takim rozwiązaniu sprawy? – powtarza Spencer, a na jej twarzy widzę rosnący niepokój. – Dobrze się czujesz? Wyglądasz na rozpaloną…
Nawet nie masz pojęcia – myślę, a głośno mówię:
 - Ja …tak. Umm… strasznie tu gorąco. A co do pomysłu zgadzam się w stu procentach.
 - W takim razie sprawa załatwiona – Michelle wstaje i wychodzi, a za nią podąża Taylor, który znika wewnątrz łazienki. Na myśl o jego nagim, spoconym ciele, które zapewne teraz znajduje się pod zimnym prysznicem, wilgotnieję między nogami i nieświadomie oblizuje usta. Ile bym dała by być chociaż podłogą w tej łazience…
 - Gapiłaś się – szczerzy się Walters, krążąc wokół mnie, jak jastrząb polujący na ofiarę.
 - Nieprawda - próbuję zaprzeczyć, ale robię to bez przekonania.
Oboje wiemy, że pożerałam Taylora wzrokiem i wypieranie się nie ma sensu, ale przyznanie racji Waltersowi to ostatnia rzecz na jaką mam ochotę. Jego ego i bez tego jest wystarczająco duże.
 - Prawda. Gdyby gapienie się było karalne, poszłabyś siedzieć za molestowanie.
 - A to niby dlaczego?
 - A to dlatego, że rozbierałaś go wzrokiem.
 - Ohhh… przymknij się.
 - Widziałaś jego mięśnie? Ciekawe czy ma też kaloryfer… - zastanawia się Walters, a ja liczę do trzech, próbując odpędzić od siebie obraz nagiego Taylora i ochotę, aby nie bacząc na nic, wparować do męskiej toalety i wziąć go na ścianie.
 - Jest cudowny! Te mięśnie, ten głos…. Ahhh…
 - Przestań! - warczę. – Nie masz czegoś do roboty?
Zaprzecza ruchem głowy i dźgając mnie palcem w ramię, mówi:
 - Ktoś tu jest napalony. I nie mówię tutaj o Panu Północce.
Wzdycham ciężko i zamykam oczy.
 - Nawet nie chcę wiedzieć, co to znaczy. Idź już sobie, co? W przeciwieństwie do ciebie, niektórzy muszą pracować - wstaję i próbuję go wypchnąć z gabinetu.
 - Jesteś niemiła. Ranisz moje biedne serduszko…
 - Jakoś to przeżyje – wypycham go na korytarz i zamykam drzwi. Nawet nie jestem jeszcze przy biurku, kiedy drzwi otwierają się i pojawia się w nich głowa Waltersa:
  - He’s yummy now, ooohhh he’s yummy, now – zaczyna śpiewać wymyśloną przez siebie piosenkę na melodię „In the Army Now”.
  - Ohhh… zamknij się, bo ci urwę język! Obiecuję! – mówię i gdy zaczynam kierować się w jego stronę, Jake ulatnia się, jak kamfora.
Chwila spokoju – myślę i z błogością zasiadam na swoim skórzanym fotelu. Mimowolnie spoglądam na gabinet Taylor’a, które jak na razie jest puste, gdyż jego właściciel przebywa teraz w łazience i bierze prysznic. Ugh, przespałam się z jego przyjacielem – przypominam sobie, by odpędzić różne opcje wtargnięcie do pomieszczenia, gdzie znajduję się Pan Idealny. Pan Idealny. Z pewnością mogę go tak nazwać – uśmiecham się pod nosem.

* * *
Wychodząc z łazienki, napotykam się na uśmiechniętego od ucha do ucha Jake.
- Czy ty zawsze musisz być taki? – pytam, przekręcając lekko głowę w lewo.
- Chyba tak – lustruję mnie, a jego uśmiech bardziej się rozszerza. – Muszę ci powiedzieć, że naprawdę dobrze wyglądasz – mówi poważnym tonem, a zarazem można wyczuć w nim lekką zabawę. – Zazdroszczę komukolwiek, kto widział cię bez koszulki. Mówię serio! – chichoczę, jak oszalały.
- Dobrze się czujesz? – bacznie mu się przyglądam.
Jake chwilę się zastanowił, po czym oparł dłonie na biodrach:
- Wspaniale! Jak nigdy!
Mrużę powieki i uśmiecham się. W duchu cieszę się, że w pracy jest taka osoba, która potrafi każdego rozśmieszyć. A dzisiejszy poranek mogę spokojnie zaliczyć do nieudanych.
- Dzięki, że mnie rozbawiłeś – klepię go po ramieniu. – Ale i tak powiem Andrew, że mnie podrywałeś – Walters spogląda na mnie, po czym oboje parskamy śmiechem.
- Meh… - macha lekceważąco ręką Jake, kiedy pierwsza fala niekontrolowanego chichotu mija – Andy wie, jaki ze mnie Casanova.
Unoszę brwi w geście zdziwienia i patrzę na niego znacząco.
 - Ale wiesz, że Casanova wolał dziewczynki? – mówię, uśmiechając się tak szeroko, że aż bolą mnie policzki.
 -  A czy wiesz, że podobno lubił też chłopców? – odpowiada Walters, a mi opada kopara.
Zaprzeczam ruchem głowy i nagle coś sobie uświadamiam.
 - Jake? – zaczynam najbardziej niewinnym tonem.
 - No?
 - Czy to oznacza, że ty też…
 - Że ja też co? – pyta, robiąc wielkie oczy.
 - No - zniżam głos do szeptu – że ty też działasz na dwóch frontach.
Młody gwałtownie się prostuje i robi taką minę, jakbym obrzucił go największą obelgą.
 - Oszalałeś?! Ja lubię tylko przystojnych i dobrze zbudowanych mężczyzn, kochanieńki.
 - Okej, okej – unoszę dłonie w obronnym geście – bez urazy.
 - Spoko. Fani zawsze mnie o to pytają.
 - Jesteś niemożliwy.
 - Wiem, ale i tak wszyscy mnie kochają – mówi, takim tonem, jakby właśnie zgarnął Oskara za najlepszą rolę pierwszoplanową.
Kiwam z rozbawieniem głową.
 - Uważaj, żebyś nie popadł w samouwielbienie. To groźne. Pamiętasz co się stało z Narcyzem?- pytam, w myślach odtwarzając sławny mit. Ni stąd ni z owąd przed oczami staje mi sylwetka Stelli.
Grecja, mity, Narcyz…
Dlaczego wszystko musi się sprowadzać do niej? Dlaczego musi być moim wspólnym mianownikiem dla wszystkiego, o czym myślę?
Sfrustrowany wzdycham głęboko.
 - Męczący prysznic? -  dociera do mnie jakiś cichy głos i przestraszony, podskakuję lekko do góry.
 - Spokojnie to tylko ja – mówi Bonasera, kładąc dłoń na moim ramieniu. Jej dotyk sprawia, że przechodzą mnie dreszcze, a pożądanie zaczyna zbierać się w okolicach pępka. Pogrążony w myślach nawet nie zauważyłem jej przybycia. Jake patrzy tylko na nas z dziwnym wyrazem twarzy.
 - Co robisz? – pyta Stella.
 - Myślę nad tym, kim był ten Narcyz – odpowiada, pukając się jednocześnie w czoło.
Kobieta parska śmiechem, a jej ciepły oddech omiata moją wyeksponowaną skórę i pobudza do życia inną, znacznie wrażliwszą na jej obecność część ciała i wiem, że szybko muszę znaleźć wymówkę, aby znaleźć się jak najdalej od niej. Inaczej zawstydzę i ją i siebie.
 - Ciężki proces… - mówi Bonasera. – Radzę poszukać w mitologii greckiej. Książki nie gryzą, Jake. Słowo daję – młody krzywi się i mamrocząc coś pod nosem, znika w swoim gabinecie – Mac, jak już skończysz – bezwstydnie zaczyna lustrować mnie od góry do dołu –przyjdź do mojego gabinetu. Trzeba omówić szczegóły naszej zasadzki.
 - Oczywiście - odpowiadam najspokojniej jak mogę i zaciskam pięści tak mocno, aż drętwieją mi palce. To wszystko, co mogę zrobić, aby nie rzucić się na nią i wziąć tu i teraz. Stella jeszcze raz obrzuca mnie lubieżnym spojrzeniem i uśmiechając się uwodzicielsko, odchodzi, a ja z jękiem wracam szybko do łazienki.
Po czymś takim przyda się kolejny zimny prysznic.

* * *
Dźwięk pukania w szklane drzwi wybudza mnie ze skupienia nad grubymi papierami. Odwracam się na fotelu w stronę hałasu i dostrzegam opartego Taylora o framugę.
Na jego twarz maluję się dość dziwna ekspresja, której nie potrafię opisać słowami.
- Możesz wejść – mówię, wstając z miejsca i poprawiam materiał sukienki w okolicach talii. – Chyba, że się mnie boisz – zagajam. – Nie gryzę – wzruszam ramionami. Co, ja plotę?
- To na pewno – stwierdza Mac, lekko czerwieniąc się na policzkach. Czy, ja z nim zaczęłam flirtować? Po chwilowej ciszy, Taylor zabiera głos: - Więc mamy udawać parę, która chce wynająć dziewczynę do trójkąta – mówi to z powagą, ale i też z drobnym rozbawieniem. – To będzie dziwne – podsumowuję.
Przyglądam mu się uważnie, i stwierdzam, że kręci mnie jego wstydliwość i powściągliwość.
- Tak, jak wspomniałam wcześniej, nie będę gryzła – w powietrzu pokazuję gest przyrzeczenia. – Poza tym, jestem pewna, że pójdzie nam to sprawnie.
Mac kiwa głową wodząc wzrokiem po podłodze.
- Więc gdzie się spotykamy? – pyta. 
- Na miejscu?
- O 7?
- Tak.
Chwilę się na mnie patrzy.
- Jakieś wymogi, co do ubioru? – wyjmuję dłonie z kieszeń spodni.
- Myślę, że nie – odpowiadam, lustrując złote spinki na koszuli. – Nosisz najlepsze garnitury, więc nie mam obaw – potakuję sobie, a on uśmiecha się lekko.
- To do zobaczenia na miejscu – przez chwilę patrzymy sobie w oczy, po czym on odwraca się i kieruję się w głąb kancelarii. Przez chwilę odprowadzam go wzrokiem aż wreszcie znika mi z pola widzenia. Wzdycham ciężko i wracam do analizowania swoich notatek, które bardziej przypominają bełkot pijanego niż sprawozdanie doświadczonego prawnika.
Ofiara: Emma Phillips (Grace Brook)
Przestępstwo: gwałt
Im bardziej zagłębiam się w szczegóły, tym bardziej przekonuję się, że moje życie mimo wszystko jest tak idealne, jak tylko życie normalnego człowieka być może. Kiedy kończę jest już 5:30 i wyskakuję z biura, jak rażona piorunem. Mam tylko nieco ponad godzinę, aby przygotować się do naszej „małej” operacji, która może sprawić, że znajdziemy się na celowniku jakiś bezwzględnych bandziorów, którym zależy tylko na pieniądzach.
Jeżeli już się nie znaleźliśmy...
Wzdrygam się na samą myśl i odruchowo oglądam się za siebie, sprawdzając czy nikt mnie nie śledzi. Parking jest jednak pusty i z ulgą wsiadam do swojego kochanego białego auta i kieruję się w stronę mieszkania. Kiedy docieram na miejsce zostaje mi już tylko niecałe czterdzieści minut i sfrustrowana zrzucam w pośpiechu z siebie ubrania, które lądują na podłodze. Następnie biorę szybki prysznic i wbiegam do swojej garderoby, niecierpliwie przeglądając jej zawartość.
 - Nie, nie, zdecydowanie nie – mamroczę, przesuwając kolejne wieszaki z sukienkami. Wreszcie trafiam na piękną, żółtą sukienkę przed kolano i aż klaszczę z radości.
Powalę go na kolana – myślę z satysfakcją, zapinając suwak i montując podsłuch tak, jak kazał mi Jake.
Szybki makijaż i już z powrotem jestem w drodze.
Kiedy zajeżdżam pod budynek, w którym znajduje się agencja, Mac już na mnie czeka.
 - Gotowy?- pytam, starając się opanować drżenie rąk i nóg.
 - Oczywiście – patrzy na mnie i chwytając mnie za rękę, mówi. – Spokojnie. Jestem przy tobie.
Szczerość jaka odbija się w jego lazurowych oczach dodaje mi odwagi i uśmiecham się lekko.
 - Miejmy to za sobą – powoli wypuszczam powietrze i kiedy próbuję cofnąć dłoń, on tylko kręci głową i oświadcza:
 - Kochamy się? Pamiętasz? Dłonie zostają. Chodźmy.
Wchodzimy do środka i od razu do moich nozdrzy dociera zapach olejku różanego i świec. Na ścianach wiszą wizerunki takich gwiazd, jak Marilyn Monroe i Audrey Hepburn i nie mogę powstrzymać cichego prychnięcia, które wydobywa się z moich ust.
 - Burdel z klasą – szepczę do Maca.
Taylor kiwa tylko głową, ale milczy. Jego oczy krążą po bordowych ścianach i kobietach, które skąpo odziane, przechadzają się po korytarzu.
Pewnie nigdy nie był w burdelu – ta myśl przynosi mi dziwną satysfakcję i uśmiecham się triumfalnie. Definitywnie zasłużył na miano Pana Idealnego.
W końcu docieramy do czegoś, co można by nazwać recepcją i wczuwając się w rolę, mówię uwodzicielskim głosem:
 - Dzień dobry.
 - Witam. W czym mogę pomóc? – dziewczyna, która siedzi za ladą ma nie więcej niż 18 lat i ubrana jest tak skąpo, że przy niej wyglądam jak zakonnica.
 - Potrzebujemy dziewczyny do trójkąta – odpowiadam. – Mój mąż i ja obchodzimy dziesiątą rocznicę ślubu, rozumie pani, okrągła rocznica, a mój misio jest strasznie wymagający… - przenoszę swój wzrok na Taylora i gładzę go delikatnie po policzku, po czym zmniejszam dzielący nas dystans niemalże do zera tak, że nasze nosy się stykają, ale usta dzielą milimetry. – Prawda, misiaczku?
 - Jak ty mnie dobrze znasz – mruczy Mac i chwyta mnie za pośladek.
 - Oj niegrzeczny – chichoczę i biję go po rękach. - Nie tutaj. Bądź cierpliwy.
 - Wiesz, że nie mogę się powstrzymać, kiedy tak do mnie mówisz – jego głos przybiera dziwny ton i mój żołądek wywija koziołka. Starając się nie stracić twarzy i nie schrzanić przykrywki, zwracam się znowu do recepcjonistki:
 - To jak będzie?
 - Macie państwo jakieś szczególne preferencje? – pyta młoda.
 - Ma być otwarta na nowe doświadczenia – mówi Taylor i puszcza jej oczko.
 - Zdaję się, że Brittany będzie idealna. Proszę chwileczkę poczekać – dziewczyna znika gdzieś w głębi korytarza, a ja uwalniam się z uścisku Maca. Jego bliskość sprawia, że powoli tracę panowanie, a to nie czas i miejsce na takie ekscesy.
 - Nieźle nam idzie – szepcze mi do ucha mój udawany małżonek, a jego ciepły oddech omiata moją szyję, wywołując gęsią skórkę. Z trudem tłumię głębokie westchnienie i przeklinam go za to, że tak na mnie działa.
 - Tak – odpowiadam, a mój głos lekko drży.
A niech go diabli!
Podczas gdy ja próbuję uspokoić oddech, wraca recepcjonistka w towarzystwie młodej blondynki, która ubrana jest w czerwoną sukienkę, odsłaniającą więcej niż zakrywającą, ale mam to gdzieś. Chcę tylko, żeby ten koszmar się skończył.
Załatwiamy wszelkie formalności i już po chwili zmierzamy w stronę hotelu.
Kiedy tam zajeżdżamy na niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy i przez chwilę po prostu stoję na chodniku z głową zadartą do góry. Z transu wyrywa mnie dotyk czyjejś dłoni na moim biodrze.
 - Wszystko w porządku, kochanie? – pyta Mac-mąż, ale widzę, że jego troska nie jest udawana. Uśmiecham się i kiwam głową, a on tylko obejmuje mnie w tali i prowadzi do wnętrza budynku. Naprawdę wolałabym, żeby tego nie robił.
Jego dotyk doprowadza mnie do szaleństwa.
Sprawia, że mam ochotę się na niego rzucić, zedrzeć ten szyty na miarę garnitur od Hugo Bossa i kochać się z nim dotąd, aż zobaczę przed oczami gwiazdy. Jednakże nie mogę tego zrobić.
Jest żonaty i dla mnie – niedostępny.
Wzdycham smutno i podążam za nim do holu, gdzie zostawia mnie z Brittany i kieruje się do recepcji po klucz do pokoju.
 - Dobry jest? - pyta blondynka, przeżuwając gumę w sposób, który określiłabym jako wulgarny.
 - Najlepszy – odpowiadam.
Na tym nasza rozmowa się kończy. Po chwili dołącza do nas Taylor i wszyscy udajemy się na piętro do pokoju 2119. Kiedy tylko drzwi się zamykają, kobieta zaczyna się rozbierać.
 - Stop! – krzyczy Mac. – Przepraszamy, że w ten sposób, ale musimy porozmawiać.
Brittany patrzy na nas zdziwiona i sprawia, że sukienka wraca na swoje miejsce, a ja oddycham z ulgą.
 - Mi tam obojętne, ale zapłacicie za to?- pyta.
 - Oczywiście – odpowiadam, siadając jak najdalej od niej i od Taylora – chcemy, żebyś nam powiedziała jak nazywają się mężczyźni, którzy pracują dla agencji jako alfonsi.
Blondynka rzuca mi nieprzychylne spojrzenie i robi wielkiego balona, który po chwili pęka z hukiem.
 - Boże, daj mi cierpliwość – myślę, przewracając oczami.
 - Chyba was całkowicie pogięło! – mówi młoda, wyjmując papierosa – kim wy do cholery jesteście? FBI? CIA? – cały czas grzebie w torebce w poszukiwaniu zapalniczki.
 - Jesteśmy prawnikami kobiety, która została przez nich zgwałcona – oznajmiam i to zwraca uwagę blondyny, bo przestaje szukać i patrzy nas zdziwiona.
 - Jesteście papugami Emmy?
 - Tak. Znasz ją? – pyta ze zdziwieniem Taylor.
 - No raczej. Chodziłyśmy razem na uniwerek w LA. Słyszałam, co jej się przydarzyło. Przykra sprawa, ale sama sobie zasłużyła. Od Rodrigezów się nie odchodzi - przez chwilę w pokoju panuje cisza przerywana odgłosami tętniącego życiem miasta. W końcu Brittany wzdycha głęboko i zapalając papierosa (w międzyczasie zdołała znaleźć zapalniczkę), mówi:
 - Pomogę wam, ale jeżeli mnie sypniecie, to ja sypnę was.
 - Uczciwy układ – stwierdza Mac, puszczając mi oczko.
Krzywię się tylko z niesmakiem.
Czuję się jakaś brudna.
- Ci bandyci to Drake Richi i Eduardo Devasquez. Słyszałam, jak zdawali raport szefowi.
- Wiesz coś więcej na temat tego raportu – dopytuję ją, gdy siada na skraju łóżka.
Blondyna patrzy na niego i wzdycha.
- Słyszałam tylko, że Emma została załatwiona i nie puści pary z ust – zakłada nogę na nogę i odchyla lekko głowę do góry.
- I to tyle? – wtrącam się.
- Taaaaak – odpowiada przeciągle. – Ja się nie mieszam w takie sprawy. Jestem ugodowa i nie potrzeba mi problemów, więc szybko się zmyłam, gdy usłyszałam tę część raportu.
Zerkam na Taylora, który wpadł w tok myślenia. Kiwając głową podnosi wzrok do góry, i mówi:
- Dziękujemy za informacje – wstaję z grubego materaca. – Masz tutaj swoją zapłatę, tak jak mówiłem – zza marynarki wyciąga białą kopertę.
Dziewczyna szybko ją łapie i chowa, do małej i ciasnej torebeczki, którą szybko zatrzaskuję.
- Jakby coś, to ja was nie znam, ani wy mnie – mówi na pożegnanie, a po chwili oboje słyszymy dźwięk zamykanych drzwi.
- To co teraz? – rzucam, zakładając ręce na piersi.
- Przekażemy to Waltersowi – mówi spokojnie, przystając obok mnie. – On będzie wiedział co zrobić, poza tym ma znajomości w policji, to też nam pomoże – tłumaczy. – Sami nie możemy nic z tym zrobić, bo wiesz, że nie mamy takiej mocy. To są niebezpieczni ludzie, Stello – patrzy mi prosto w twarz. – A my tylko bronimy tę biedną dziewczynę.
Mrużę powieki i przygryzam wewnętrzną stronę wargi.
- Może masz rację – zmieniam ciężar ciała z lewej nogi, na prawą. – Ale, ja czuję, że jesteśmy w stanie zrobić coś więcej, niż ładnie ująć zdobyte informacje i wygłosić to sędziemu, tak przekonująco, by Emma wygrała.
Mac zaciska usta w cienką linię. To mu się nie podoba.
- Jesteśmy tylko prawnikami, a nie detektywami – przypomina mi. – Zrobiliśmy to, co do nas należało, możemy wracać.
Stoimy naprzeciw siebie w lekkim półmroku świateł i przygaszonej niedużej lampki na kwadratowym stoliku. Muszę przyznać, że w takiej aurze wygląda jeszcze bardziej seksownej. Blask śnieżnobiałej koszuli. Czarny garnitur. Lśniące zapinki na nadgarstkach. Chodzący ideał.
Stawiam jeden krok do przodu. Nasze twarze dzielą centymetry. Co ja wyprawiam? – myślę, gdy moje dłonie lądują na jego twarzy, a moje usta przykrywają jego. Delikatnie smakuję jego miękkie wargi, które jeszcze nie zareagowały na moje zachowanie. Przysuwam się więc w głąb niego, a jednocześnie odsuwam swoje usta. To było złe – pukam się wewnętrznie w czoło. Jednakże odrzucam tę myśl, gdy jego dłonie lądują na moich lędźwiach i mocno przyciąga do siebie, miażdżąc usta zachłannym pocałunkiem. Oddaję się tym pieszczotą bez protestu, ponieważ marzyłam o tym, gdy tylko zobaczyłam go w sądzie po raz pierwszy.
Wypuszczam z gardła jęk, który zostaję zduszony natarczywością. Zachwycona wplatam swoje palce w jego kruczoczarne włosy i przyciągam go mocniej do siebie. Jego dłonie natomiast przemieszczają się do pośladków, gdzie zostają na dłużej, po czym lewą dłonią zniża się niżej, mozolnie zadzierając jeden bok sukienki.
To jest niestosowne. To jest niedorzeczne. Ale jakie przyjemne..

wtorek, 11 sierpnia 2015

"O Captain! My Captain!"

Kochani,
Dzisiaj nadszedł ten dzień, gdy mija rok odkąd pożegnaliśmy niezwykłego aktora, jakim bez wątpienia był Robin Williams.
Pamiętacie "Panią Doubtfire"? Moment, w którym Williams tańczy z odkurzaczem do piosenki Aerosmith -"Dude (Looks like lady)" do tej pory sprawia, że turlam się po podłodze ze śmiechu. Robin Williams jest znany głównie ze swoich ról komediowych, jednakże należy pamiętać także o takich filmach, jak "Przebudzenia" czy "Stowarzyszenie Umarłych Poetów".
Ten ostatni wywarł na mnie ogromne wrażenie i zmusił do refleksji nad tym, czego tak naprawdę chce od życia i jakie to ważne, by doceniać swoje talenty. Pomimo smutnego zakończenia, film warty jest zobaczenia ze względu na niesamowitą rolę Robina Williamsa, który wcielił się w profesora Johna Keatinga. Ekscentryczny pedagog otwiera młodym ludziom oczy na poezję i pokazuje świat inny niż znali do tej pory. Niestety jak to w życiu bywa, ostatecznie zostaje usunięty ze szkoły, ale jego uczniowie składają mu piękny hołd, kiedy stojąc na ławkach wypowiadają słowa: "O Kapitanie! Mój Kapitanie! ".
Należy również wspomnieć o niezapomnianych rolach Roberta Sean Leonarda , Ethana Hawke oraz Josha Charlsa (muszę przyznać, że dopiero niedawno odkryłam, że mój ukochany Will Gardner pojawił się w SUP).
To tylko jeden z wielu przykładów geniuszu aktorskiego Robina Williamsa.
Ten post powstał ku jego pamięci, aby przypomnieć Wam o człowieku, którym był. O jego nieprzeciętnym poczuciu humoru, o walce jaką stoczył.
Niesamowite jest to, jak tak wesoły człowiek, mógł nosić w sobie tyle smutku.
Gdziekolwiek dzisiaj jesteście, przystańcie na chwilę i pomyślcie o Robinie.
O człowieku, który dał nam tyle powodów do radości.
Tęsknimy za Tobą, Robinie Williams! Gdziekolwiek teraz przebywasz.








poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Houston, we've got a problem...

Witajcie, Kochani !
Jak zauważyliście na blogu od dawna panuje martwa cisza.
Nie porzucajcie jednak nadziei, gdyż jest to stan tymczasowy. Upały wykańczają każdego i nas również dopadła melancholia i chęć ucieczki na Grenlandię. Pracę nad odcinkiem jedenastym zostały rozpoczęte i "Begin Again" powinno pojawić się na blogu w przeciągu tygodnia, dlatego też musimy prosić Was o cierpliwość i wyrozumiałość. Postaramy się to Wam jakoś wynagrodzić :*
Mogę Wam jednak zdradzić, iż w tym odcinku powróci Jake, jakiego znamy i kochamy! Będzie czarująco irytujący i zabawny, a pewna piękna prawniczka będzie miała ochotę go zastrzelić (czyli nic nowego:D).
Aby umilić czas oczekiwania mam do Was pytanie konkursowe:
Jak wyobrażacie sobie dalsze losy bohaterów The Good Husband?
Odpowiedzi zostawiajcie pod tym postem.
Zwycięzca otrzyma od nas możliwość współpracy przy jednym z odcinków :)
Trzymajcie się ciepło ( a raczej jak najchłodniej, przy takich upałach...),
Kochamy Was.
xoxo Rose For Everafter


P.S. Z tej cudownej piosenki został zaczerpnięty tytuł jedenastego odcinka.

niedziela, 2 sierpnia 2015

Your weekly AA meeting

Witajcie, z tej strony Hangon. :)

Jesteśmy strasznie podekscytowane, że pytania do Was się przyjęły!
Aż się lepiej pracuję, gdy wiemy, z kim mamy do czynienia, choć nadal jesteśmy głodne wiedzy o Was. Nie da się tego ukryć w ogóle.
Powoli się zbliżamy do końca pierwszego sezonu. Jak się czujecie z tym? Bo my nie możemy się doczekać drugiego sezonu z wielu powodów. I nie bądźcie smutni, na finał sezonu pierwszego, zostanie opublikowany trailer zapowiadający drugą serię Męża Idealnego
Chciałabym jeszcze napomknąć o ujawnienie się czytelników! Wiemy, że jesteście! Same wyświetlenia nie rosną, więc śmiało, nikt Was nie pogryzie, zostawcie kilka słów.


SPOILER TIME!

1 - Odcinek 11, będzie nosił tytuł "Begin Again". 
2 - W tym odcinku poleci parę nieprzyjemnych słów, które doprowadzą do zawistnej wymiany zdań pomiędzy dwójką bohaterów. 
3 - Ktoś będzie bardziej pobudzony, niż zazwyczaj. 
4 - Jake będzie w bardzo dobrym humorze, i jego humor aż przeniesie się na śpiewanie "Let's get it on" Marvin'a Gaye'a.

Trzymajcie się, 
Hangon. 


wtorek, 28 lipca 2015

„Dangerous Temptation” (1x10)



I've got a burning desire for you, baby
I've got a burning desire for you, baby
I drive fast, wind in my hair
I push you to the limits ‘cause I just don't care
I've got a burning desire for you, baby
Lana Del Rey – Burning Desire (Paradise, 2012)


Obsesja. Pokusa. Pożądanie.
Trzy słowa. Trzy różne znaczenia.
Bliskoznaczne, a takie odległe od siebie.
Obsesyjnie szukasz jej twarzy.
Walczysz z pokusą dominacji.
Pożądasz w niej, to co najlepsze.
Stajesz się słaby i bezsilny.
Dotyk.
Głos.
Gubisz się we własnym ułożonym świecie, ale..
Ulec pokusie, to tej najwspanialszej.

Na elektronicznym zegarku wybija godzina trzecia w nocy, a ja bez celu patrzę w jeden punkt na suficie. W oczach zaczyna mi się mienić, lecz i tak nie mogę zasnąć. Zaczynam cierpieć na bezsenność – prawie zgadzam się z samym sobą, jednakże znam inny powód moich problemów ze zmrużeniem oka. Ten powód, jest kobietą; urzekającą, silną, piękną, zadziorną i.. zaczynam tonąć w synonimach, które mogłyby ją opisać.
Leżę w łóżku ze swoją żoną. Przyrzekałem wierność i miłość.
A teraz grzeszę w myślach, myśląc o innej. O innej, która dziś późnym popołudniem wybiera się na drinka z moim przyjacielem sprzed lat.
Na samo wspomnienie w żyłach pali mnie wściekłość.
Jeśli, ja ją pragnę z bólem, to dlaczego on ma ją zdobyć na łatwość?
Bo nie ma żony?
Bo nie ma przed sobą gór, które posiadają strome ścieżki?
Bo jest lekkoduchem i niczym się nie przejmuję?
Zaciskam powieki i pięści. Tak nie powinno być. Nie tak powinienem się zachowywać – krążące myśli bardziej dobijają moją świadomość.
Bycie mężem jest trudne.
Ale bycie wiernym mężem okazuje się być prawdziwym wyzwaniem.
Z ciężkim westchnieniem przekręcam się na bok i teraz znajduję się twarzą w twarz z Megan, która nieświadoma niczego, śpi smacznie z głową przytkniętą do ramienia. Światło księżyca oświetla jej drobną sylwetkę i mam okazję, by się jej lepiej przyjrzeć. Jej miedziane włosy tworzą wokół głowy coś na kształt aureoli, a usta noszą ślad niedawnego uśmiechu. Pomimo widzę jednak wyraźnie zmęczenie malujące się na jej obliczu i sprzedaję sobie mentalnego kopa za to, że pozwalam jej pracować tak ciężko. Jest żoną prawnika, mogłaby żyć beztrosko i pławić się w luksusach, ale jej dobre serce wzięło górę. Teraz nie ma nawet czasu dla własnego męża. W przypływie czułości odgarniam z jej twarzy kosmyk rudych włosów i uśmiecham się lekko, gdy Megan mruczy coś niewyraźnie przez sen i przysuwa się bliżej w poszukiwaniu mojego ciała. Przygarniam ją do siebie i wtulam twarz w jej włosy, których zapach zawsze przywodzi mi na myśl spokój i szczęście.
W końcu zasypiam znużony swoimi myślami i ukołysany jej równomiernym oddechem.
Kiedy wreszcie się budzę słońce już dawno wstało, a mój telefon dzwoni, jak szalony. Wyrwany ze snu, gwałtownie zrywam się z łóżka i sięgając po telefon, zaplątuję się w pościel i z hukiem ląduję na podłodze.
 - Halo?
 - Mac, gdzie ty do diabła jesteś? – słyszę po drugiej stronie głos Michelle.
 - W domu, zaspałem – mówię, patrząc na zegarek stojący na szafce nocnej, który pokazuje 9:30.
 - Radzę, żebyś był tu w ciągu godziny. Potrzebuję twojej pomocy.
 - Okej. Będę za pół godziny. Miechelle?
 - Tak?
 - Czy jestem już zwolniony?
 - Zwolniony? Upadłeś na głowę czy jak? Za coś takiego mogę ci najwyżej dać słowne upomnienie. A teraz zbieraj swoje szacowne cztery litery i przyjeżdżaj do pracy. Naprawdę cię potrzebujemy – połączenie urywa się, a ja jeszcze przez chwilę gapię się na wyświetlacz, po czym zrywam się na równe nogi i biegnę pod prysznic. Megan budzi się w chwili, gdy nieudolnie próbuję zawiązać krawat.
 - Daj mi to – mówi, a jej głos jest lekko zachrypnięty od snu.
Z ciężkim westchnieniem opuszczam ręce i oddaję jej przedmiot mojej frustracji, który ona sprawnym ruchem umieszcza na mojej szyi. Następnie całuje mnie w policzek i wchodząc do łazienki, woła:
 - Miłego dnia.
Ostatnie, co słyszę to dźwięk płynącej wody i odgłos wyciskanego żelu, po czym chwytam kluczyki i w pośpiechu opuszczam mieszkanie, które jeszcze do niedawna nazywałem pieszczotliwie domem.
Gdy wychodzę z windy w oczy od razu rzuca mi się sylwetka Stelli, która coś gorączkowo gestykuluję do Waltersa i Michelle. Na ich twarzach maluję się pełna koncentracja.
Przyspieszam więc kroku, nawet nie mam zamiaru zaglądać do swojego biura, bo i tak się spóźniłem do pracy.
- Już jestem – otwieram szeroko szklance drzwi i lustruję postać Stelli. Miała na sobie karmelowe spodnie i białą bluzkę z rękawami zawiniętymi do łokci. Gdy odwróciła się do mnie z uśmiechem, zauważam na jej szyi wisiorek z doczepką w kształcie małej fasolki, po czym mój wzrok spada niżej. Chętnie rozerwałbym te guziczki – spoglądam na rozpiętą koszulę na cztery guziki.
- Dobrze się czujesz? – pyta mnie Stella z wyczekującym spojrzeniem i lekkim uśmiechem na ustach.
- Tak, jasnee – kiwam głową, próbując rozsypać myśli o niej.
- Witaj w naszych skromnych progach – mówi kąśliwie Michelle, obrzucając mnie raczej nieprzychylnym spojrzeniem – już myślałam, że coś cię wciągnęło po drodze.
Zaczyna przerzucać jakieś papiery.
Jej włosy są w lekkim nieładzie, a pod oczami dostrzegam cienie, które świadczą o braku porządnego snu.
Marszczę czoło i kładąc teczkę na stole, podchodzę do niej i chwytając za rękę, pytam:
 - Czy ty w ogóle dzisiaj spałaś? – Spencer mruczy coś niewyraźnie i próbuje uciec spojrzeniem, ale nie pozwalam jej na to. Zmuszam ją, by na mnie spojrzała, a ona tylko wzdycha ciężko i zrezygnowanym głosem, mówi:
 - Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Mały się czymś zatruł i całą noc zwracał, a kiedy już jakoś udało mi się doprowadzić go do stanu użyteczności, nie mogłam zasnąć. Cały czas myślę o tej sprawie. O tym, co musiała przejść ta biedna dziewczyna.
Zamyka oczy i przeciera twarz dłońmi.
 - Proszę, zajmijmy się tym procesem. Nic mi nie będzie – nie wiem, kogo próbuje oszukać: siebie czy nas, ale postanawiam na razie odpuścić. Na to będzie jeszcze czas.
 - Co to za sprawa? – pytam, zdejmując płaszcz i wieszając go na oparciu jednego z krzeseł.
 - Nasza klientka, Emma Philips, została brutalnie zgwałcona miesiąc temu. Policja wszczęła dochodzenie, ale utknęło ono w martwym punkcie. Detektywi twierdzą, że to nie był gwałt – oznajmia Michelle, a ja wytrzeszczam oczy.
 - Jak to? – pytam i w tym samym czasie rozlega się dźwięk sygnalizujący nadejście smsa. Rozglądam się i moje spojrzenie zatrzymuje się na Stelli, która wpatruje się w ekran swojego telefonu, uśmiechając się szeroko. Mam nieprzyjemne uczucie, że to Rob i żołądek podjeżdża mi do gardła, kiedy jej palce zaczynają poruszać się po wyświetlaczu z niezwykłą prędkością.
 - Zdobył ją – myślę z goryczą, ale staram się niczego po sobie nie pokazywać. Zamiast tego kieruję swoją uwagę na to, co mówi Spencer.
 - Problem w tym, że nasza klientka była kiedyś call-girl.
 - Cholera. I teraz policja myśli, że po prostu wróciła do zawodu i chce wyciągnąć kasę od jakiegoś „niewinnego” klienta?
 - Pewnie tak. Kto wie, co tam majaczy im się pod kopułą – wzdycha Mich – rzecz w tym, że Emma porzuciła dawny tryb życia, kiedy poznała swojego męża, czym wkurzyła ludzi, dla których pracowała. Zmieniła więc nazwisko i wyjechała z Kalifornii zaraz po ślubie.
 - A teraz ją znaleźli i zemścili się – kończę, a ona tylko kiwa smutno głową- jak mogę wam pomóc?
 - Chciałabym cię prosić, żebyś razem z Jakem powęszył trochę. Sprawdził tych ludzi, ale przede wszystkim policję. Coś mi tu śmierdzi, a klientka wspominała, że jeden z bossów był jakoś wysoko postawiony w służbach porządkowych – mówi Spencer, a Walters macha do mnie ochoczo, jakbyśmy nie widzieli się od co najmniej dwudziestu lat.
 - Gotowy na dreszczyk emocji? – pyta, uśmiechając się szeroko.
 - Z tobą? Nigdy. Na to nie da się przygotować – parskamy śmiechem, a młody pochyla się i wyciąga coś z torby. Coś dużego i okrągłego i… Moje oczy robią się okrągłe, jak spodki. On ma sombrero.
 - Proszę – mówi, wciskając mi je na głowę – teraz słońce może cię cmoknąć.
 - Myślisz, że wyjdę w tym na ulicę? – mówię, próbując zdjąć to ustrojstwo, które waży więcej niż mój mózg.
 - A dlaczego nie?- dziwi się Jake – ja swoje będę nosił codziennie!
 - Bez wątpienia – mruczę pod nosem, jednocześnie próbując zabić spojrzeniem Bonaserę, która zwija się ze śmiechu.
 - Ale, ale… Dla ciebie kochana też coś mam – woła Walters i uświadamiam sobie, że w tej chwili bardzo przypomina mi dobrą wróżkę. Stelli śmiech zamiera na ustach i w rozpaczliwej próbie uniknięcia przeznaczenia, mówi:
 - Nie trzeba, naprawdę!
 - Ależ trzeba! – upieram się, a Jake wyciąga kolejne sombrero, które tym razem jest całe różowe. Wybucham śmiechem, a mój własny kapelusz spada mi na oczy.
Jedynie Michelle pozostaje niewzruszona i mrucząc:
 - Chyba mam migrenę – zostawia nas samych.
Po wyjściu Michelle z pomieszczenia zapada cisza.
- Chyba jest coś nie tak – zauważa Jake zamykając swoją torbę z prezentami. Kto wie, co on tam może jeszcze mieć?
Skinieniem głowy potwierdzam jego tezę.
- Możliwe, że znów pokłóciła się ze swoim mężem – Stella wzruszyła ramionami, w dłoniach trzymając kurczowo telefon.
Jakie patrzy na nią z wyraźnym zdziwieniem.
- Jesteś z nią blisko – stwierdził. – Dowiedź się czegoś – uśmiechnął się delikatnie, po czym spojrzał na mnie. – Chodź Mac, musimy coś znaleźć, bo czuję w kościach, że ta sprawa będzie głęboka i szeroka – westchnął, zakładając torbę na prawe ramię.
Zdejmując prezent z głowy od Waltersa, przypadkowo rzucam wzorkiem na wyświetlacz Stelli. Robert.. Zapisała go Robert. Zaciskam pięści i ruszam za młodym, rzucając do Stelli:
- Widzimy się później.
Ona potrząsa głową z uśmiechem i również kieruję się za nami, lecz po drodze wchodzi do biura George’a. Próbując nie myśleć, o czym Stella z Robem mogli rozmawiać, pytam się Jake o wakacje spędzone z barmanem.
- Jak minął tydzień małych wakacji w ciepłych krajach? – zagaduję go, gdy stoimy przed windami.
- Odpowiem tylko wtedy, jeżeli naprawdę chcesz znać odpowiedź – puszcza do mnie oczko Walters, a ja uśmiecham się mimowolnie.
 - Jaka jest szansa uzyskania od ciebie poważnej odpowiedzi? – pytam, wchodząc do windy i naciskając zero na panelu.
 - A kiedy piekło zamarznie? – mówi młody, a ja przewracam oczami.
Zapowiada się ciekawy dzień.
* * *
Kiedy wychodzę z biura Georga, Mac i Jake znikają w windzie.
Uśmiecham się lekko i kieruję się do swojego gabinetu, aby przejrzeć akta sprawy Emmy po raz kolejny. Ta sprawa będzie bardzo trudna i na samą myśl o tym zaczyna boleć mnie głowa. Po drodze wstępuję po mocną kawę i kiedy zasiadam za biurkiem, rozdzwania się mój telefon. Zaintrygowana patrzę na ekran, na którym wyświetla się imię Roberta. Przez chwilę po prostu tępo wpatruję się w wyświetlacz, a potem chwytam komórkę i szybko rzucam:
 - Bonasera.
 - Witaj, piękna Stello – rozlega się w słuchawce głos Tarnera, a mi mimo wszystko miękną kolana – gotowa na naszą randkę?
 - Randkę? – pytam, nieco zdziwiona, ale jednocześnie czuję się mile połechtana tym, że tak przystojny mężczyzna, pragnie się ze mną umówić.
Pragnie mnie zdobyć.
 - Nie wyobrażam sobie, aby spotkanie z tak piękną kobietą, miało mieć charakter czysto koleżeński – oznajmia, a ja czuję, jak moja kobiecość powoli budzi się do życia. Ten mężczyzna rozpala mnie, nie ukrywa swojego pożądania i to sprawia, że zaczynam go pragnąć jeszcze bardziej. Nie jestem typem kobiety, która wskakuje do łóżka pierwszemu lepszemu napotkanemu facetowi, ale rzecz w tym, że Robert Tarner nie jest zwykłym facetem. Jest pułkownikiem, a dodatkowo należy do Marines, co oznacza dwie rzeczy:
Jest nieustraszony i na pewno nieźle radzi sobie w łóżku.
Z takimi mięśniami….
No i należy do bliskich przyjaciół Taylora.
 - Czy ty ze mną flirtujesz?
 - Oczywiście. Już nie mogę się doczekać naszego spotkania. Chciałem się upewnić, że jest ono aktualne.
 - Jak najbardziej.
 - W takim razie do zobaczenie o 8, piękna.
 - Do zobaczenia – połączenie urywa się, a ja łapię się na tym, że bardzo chciałabym, aby słowa wypowiedziane przed sekundą przez Roba, wyszły od całkiem innego mężczyzny.
Wzdycham i powracam do papierów, w których tonie moje biurko.

 * * *
Przyglądam się, jak Jake rozmawia z jednym detektywem przed komisariatem policji. Wyglądają na zaprzyjaźnionych, ponieważ kiedy Walters podszedł do wysokiego blondyna, ten ucieszył się i od razu podał mu rękę. Aczkolwiek również Jake ma go za informatora w potrzebnych sytuacjach. W tej chwili coraz bardziej zaczynam podziwiać młodego, nawet jeśli jest trochę zwariowany. W końcu Jake zwraca się w moją stronę, rozgląda się i idzie w moim kierunku.
- Czegoś się dowiedziałeś? – pytam, odprowadzając wzrokiem wysokiego blondyna, który przepuszcza policjantkę w drzwiach.
- Nie do końca, gdyż Mark mówił o sprawie ostrożnie – odpowiedział, marszcząc czoło.
- Więc? – drążę skupiając uwagę tylko na moim towarzyszu.
- Wydaje mi się, że kapitan tego komisariatu jest skorumpowany przez kogoś wyżej, rzecz jasna. I właśnie dzięki niemu, ta biedna dziewczyna została usidlona w jednym miejscu – skrzywił usta. – Musimy pojechać jeszcze w jedno miejsce, bardzo nam znane – poklepał mnie po ramieniu.
Jak się okazało nasz następny punkt był sądem najwyższym.
- Z kim chcesz się tutaj spotkać? – parkuję na wolnym miejscu, przy krawężniku.
- Zobaczysz – uśmiechnął się. Kiwam głową z niedowierzania i wysiadam z auta. Podnosząc wzrok, widzę na chodniku czekającą blondynkę, która przytula się z Waltersem.
Skąd on zna te wszystkie osoby?
Nie zastanawiając się więcej, ruszam w ich stronę. Gdy jestem już koło Jake, ten od razu z uśmiechem na ustach mnie przedstawia:
- Emily – mówi dumnie. – To jest Mac Taylor – podnosi jedną brew do góry.
Emily uśmiecha się, a w jej oczach kryje się coś, czego nie potrafię opisać.
- Emily Morgan, miło Pana w końcu poznać – podaję mi rękę, a ja szybko ją ściskam.
- Dzięki, że mogłaś się z nami spotkać – wtrąca Jake z uśmiechem.
- Wiesz, że dla ciebie wszystko, poza tym lubię wiedzieć o przydatnych informacjach i sam wiesz, że jestem w tym dobra – puściła do niego oczko.
- Dziękuję Bogu za ciebie – odpowiada młody.
- Jesteś prawniczką? – pytam, lekko skołowany tą wymianą zdań.
- Tak – odpowiada blondyna. – I również przyjaźnię się ze Stellą.
- Naprawdę? – pytam teraz już szczerze zdziwiony.
Blondynka uśmiecha się lekko i kiwając głową, mówi:
 - Naprawdę. Co was do mnie sprowadza? Mam tylko piętnaście minut do następnej rozprawy, więc nie chcę was poganiać, ale streszczajcie się.
- Słuchaj, słyszałaś może coś o sprawie Emmy Philips? – kobieta marszczy czoło.
- Tej zgwałconej call-girl?
Kiwamy głowami.
 - Coś mi się obiło o uszy, a co?
 - Policja stwierdziła, że do gwałtu nie doszło – odpowiadam, a Emily patrzy na mnie, jakby nagle wyrosły mi trzy głowy.
 - Że niby sama się zgwałciła? – jej głos jest o oktawę wyższa, a ona sama wydaję się być wyraźnie poruszona losem tej młodej kobiety.
 - Najwyraźniej stwierdzili, że dziwki nie można zgwałcić, bo przecież sama się o to prosi – mówi Walters, a przez jego twarz przebiega jakiś nieuchwytny cień.
 - Co za bzdura – warczy Morgan – słuchajcie uważnie, co wam powiem, bo drugi raz tego nie powtórzę – zaczyna i urywa, kiedy mija nas jakiś starszy adwokat, po czym rozgląda się i ciągnie nas w odległe miejsce, daleko od gwaru sali sądowej i gdy już jest pewna, że nikt nas nie usłyszy, mówi:
 - Emma Philips po ślubie zmieniła tożsamość. Wcześniej nazywała się Grace Brook i pracowała dla agencji „Hot & Bothered” jako panienka na telefon. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie poznała Richarda, swojego obecnego męża. Rzecz w tym, że agencja jest jedną z najbardziej luksusowych – kreśli w powietrzu cudzysłów. – I obsługuje także grube ryby, wiecie, polityków, biznesmenów, kongresmenów… Wasza ofiara przez pewien czas świadczyła usługi gubernatorowi stanu Kalifornia, który tak się składa, jest bratem prokuratora Danielsa, który zastraszył kapitana policji. A właśnie do nich trafiła sprawa Philips. Gangsterzy  zgwałcili ją, by dać jej nauczkę, przypomnieć, że od nich się nie odchodzi, w każdym razie nie żywym. Teraz gubernator boi się o swój wizerunek i stanowisko, a jego braciszek chroni jego tyłek, co było do przewidzenia. Dlatego śledztwo stanęło w martwym punkcie. Niby czegoś szukają, ale to tylko pozory. Chcą jak najszybciej zamknąć tę sprawę.
 - Ukręcić jej łeb – mówię, zszokowany jej wiedzą i tym, co usłyszałem.
 - Dokładnie. Ale pamiętajcie – nie wiecie tego ode mnie.
 - Tak jest – salutujemy z Jakem, na co Emily uśmiecha się szeroko.
 - Czy mogę zapytać skąd tyle wiesz? – pytam, zanim zdążę ugryźć się w język.
 - Mój narzeczony jest detektywem – odpowiada. – Na mnie już czas. Rozwód i bitwa o psa czekają.
Odprowadzamy ją do wejścia i kiedy powoli kroczymy w kierunku samochodu, słyszymy jej głos:
 - Hej, Jake – woła. – Czy Andrew miał ładną pogodę?
Walters parska śmiechem.
 - Słońce grzało, morze szumiało.
Emily szczerzy się jak dziecko.
 - Zadzwonię.
 - Będę czekał!
Blondynka znika w budynku sądu, a my wsiadamy do samochodu.
 - Dlaczego spytała o pogodę? – pytam, nieświadomy tego, w co się pakuję.
 - Oh, Em nie pytała o pogodę. Pytała, o to czy Andrew jest dobry w łóżku – tłumaczy spokojnie Jake, a ja hamuję tak gwałtownie, że wieszam nas na pasach.
 - CO?!
 - No wiesz, ładna pogoda znaczy, że jest dobry. Słońce i morze świadczą, że jest znakomity, a brzydka… - ale nie daję mu skończyć.
 - Chyba wystarczy mi tej edukacji seksualnej na dzisiaj – oświadczam. – Wracajmy do kancelarii.

 * * *
- Michelle? – pukam o drzwi.
Michelle ociężale podnosi głowę z nad papierów i odkłada swoje ulubione pióro na bok.
- Czy coś się stało? – pyta mnie, a w jej głosie słyszę zmęczenie i przygnębienie.
Trochę nieswojo czuję się o wypytywanie, o sprawach prywatnych mojej szefowej, więc na razie zaczynam delikatnie.
- Dostałam wiadomość od Waltersa, że już wracają do kancelarii z informacjami – mówię, wchodząc do środka.
- To dobrze – odpowiada krótko.
- Jak się masz? – wypalam, splatając swoje palce razem. Michelle spogląda na mnie i wydycha powietrze.
- Wszystko w porządku – sili się na uśmiech, lecz wychodzi jej tylko grymas.
- Mhm – kiwam głową, rozglądając się po pomieszczeniu. – Ale na pewno?
- Stella.. – zaczyna spokojnie. – Po prostu jestem niewyspana, zmęczona, podenerwowana i.. – łamię się jej głos. – Och, nie potrafię sobie poradzić ze swoim życiem i problemami.
Ja też..
Podchodzę bliżej biurka.
- Co się stało? – pytam, naprawdę zmartwiona.
- Mój mąż stwierdził kilka dni temu, że nie poświęcam się rodzinie, jemu i domu, tylko siedzę do późna w pracy i.. – tłumaczy powoli. – I uważa, że jestem pracoholiczką, która nie potrafi rozdzielić życia prywatnego z zawodowym.
- Przykro mi.. – mówię, a na widok załamanej szefowej, aż serce mi się kraje.
- Dziękuję – tym razem uśmiecha się. – Jakoś sobie poradzę – zapewnia mnie, a ja staram się w to uwierzyć.
- Wierzę w ciebie – dotykam jej dłoni. – Jakby coś jestem niedaleko. Jakbyś chciała pogadać, to moje drzwi od biura stoją otworem.
- Naprawdę ci dziękuję, Stello – odpowiada, oddając uścisk dłoni. – Ale nie chce cię męczyć moimi problemami.
- Och, przestań – karcę ją.
- Pamiętaj, że ja tu jestem szefową – przypomina mi, a ja chichoczę.
- Ale też jesteś człowiekiem – przypominam jej.
- Jesteś dobra.
- Wiem – odpowiadam z lekkim uśmiechem.
- Ale ja mówię poważnie, Stello – Spencer jeszcze nigdy nie była tak poważna. W jej oczach widzę prawdziwy smutek, który odbija się na jej pięknej twarzy. – wiele rzeczy w swoim życiu schrzaniłam, wielu żałuję, ale moje dzieci są najlepszą rzeczą, która kiedykolwiek należała do mnie. I nigdy nie mogłabym ich żałować. Kocham Toma, ale on nie potrafi zrozumieć, że ja… naprawdę się staram, ale po prostu czasami brakuje mi sił. Wiem, że nie spędzam z dziećmi tyle czasu, ile powinnam, ale…
 - Jesteś doskonałą matką – odzywa się, jakiś męski głos, na dźwięk którego obie podskakujemy do góry. Odwracam się i w progu dostrzegam Toma, męża Michelle, który trzyma w dłoniach wielki bukiet czerwonych róż. Nie zważając na mnie, podchodzi do Spencer i biorąc jej dłonie w swoje, klęka przed nią i mówi:
 - Jestem idiotą, proszę wybacz mi. Byłem wściekły, bo bałem się, że dostrzeżesz w końcu, że na ciebie nie zasługuję. Michelle, piętnaście lat temu spotkałem cię po raz pierwszy w ogrodzie botanicznym. Siedziałaś pośród białych róż, czytając kodeks karny. Od tamtej chwili wiedziałem, że w moim sercu nie będzie już miejsca dla innej kobiety. Kocham cię i pragnę ci zadać jedno pytanie.
Spencer patrzy na niego wielkimi oczami, w których błyszczą łzy.
 - Tak?
 - Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – pyta Tom, a Michelle śmieje się radośnie i zarzucając mu ręce na szyję, woła:
 - Tak, tak. Oczywiście, że tak głuptasie! – całują się namiętnie, a ja czuję, że to odpowiedni moment, abym się ulotniła. Wychodzę i cicho zamykam za sobą drzwi. W korytarzu wpadam na Maca i Jake, którzy są tak pochłonięci rozmową, że omal mnie nie tratują.
 - Halo, ja tutaj jestem – wołam.
 - Oh, przepraszamy. Nie zauważyliśmy cię.
 - Jasssne. Mówcie, czego się dowiedzieliście.
 - Może chodźmy do Michelle. Poco powtarzać dwa razy- i zaczynają kierować się w stronę gabinetu Spencer, kiedy wyprzedzam ich i mówię:
 - Jeżeli któryś z was tam wejdzie, zabiję was i obedrę ze skóry. Słowo daję.
Chłopcy patrzą po sobie zdezorientowani, a potem przenoszą na mnie pytający wzrok.
Wzdycham.
 - Mich i jej mąż się pokłócili, a teraz on przyszedł i błagał ją na kolanach o przebaczenie – wyjaśniam pokrótce. – A teraz… WYNOCHA mi stąd! Do mojego gabinetu – Taylor i Walters posłusznie podążają do mojego gabinetu, gdzie przekazują mi informacje zdobyte przez Emily. Kiedy godzinę później dołącza do nas Michelle nadal wygląda na zmęczoną, ale na jej twarzy nie ma już śladu smutku, a oczy świecą jaśniej niż gwiazda polarna.
To właśnie jest szczęście – myślę i nagle przypomina mi się, że mam randkę, a zostało mi niewiele czasu na wyszykowanie się.

Poprawiając ostatni raz granatową sukienkę zmierzam do drzwi klubu, w którym mam spotkać się z Robertem. Przez myśli przelatuję mi jedno: Jak skończy się to spotkanie/randka? Na samym początku chciałam to wykorzystać, a teraz? Już sama nie wiem.
Gdy przeciskam się przez mały tłum, dostrzegam go na małej kanapie przy ścianie. Jest ubrany w jeansy i białą koszulę rozpiętą pod szyją. W końcu łapię mój wzrok i wstaję, zmierzając do mnie z uśmiechem na ustach.
- Cześć – całuję mnie w policzek. – Siadaj – mówi, przesuwając się w bok. – Czego się napijesz?
- Całkiem dobre miejsce wybrałeś – zauważam, sadzając się na szarej kanapie, zakładając nogę na nogę. – Dla mnie Martini, jeśli to nie problem – spoglądam na niego.
- Oczywiście – podnosi rękę i gestem przywołuje kelnera- poprosimy Martini i piwo. – młody chłopak przyjmuje nasze zamówienie i odchodzi, a my zostajemy sami. W powietrzu wyczuwa się napięcie i podświadomie wyczuwam, co stanie się tej nocy, jednakże nie robię sobie wielkich nadziei.
 - Pięknie wyglądasz – komplementuje mnie Rob, a ja rumienię się lekko.
 - Dziękuję. Ty też nie wyglądasz najgorzej.
 - Tylko na tyle cię stać? Ja tu się pocę nad komplementami, a ciebie stać tylko na nieźle. Ajajaj… chyba przejdę tutaj szkołę życia- śmieje się Tarner, a ja uśmiecham się.
 - Jestem tylko prostą kobietą. Nie daję się nabrać na czułe słówka – mówię, patrząc mu głęboko w oczy. On przysuwa się bliżej, a jego dłoń ląduje na moim ramieniu. – Co cię sprowadza do Nowego Jorku?
 - Bezpieczeństwo narodowe. Jakaś konferencja w ONZ. Nic ciekawego. A ty? Co ty robisz w tym cudownym mieście celebrującym bezsenność?
 - Urodziłam się tutaj – mówię, upijając łyk Martini i bawiąc się oliwkami nakłutymi na wykałaczkę – wychowałam i tak zostało. Kocham to miasto. Tak po prostu.
 - A co jeszcze kochasz? – jego twarz znajduje się coraz bliżej i sama nie wiem, co mam o tym sądzić, dlatego odsuwam się od niego.
 - Kocham swój zawód.
 - Słyszałem, że jesteś jednym z najlepszych prawników w całym stanie. Jestem pełen podziwu. – wywiązuje się między nami rozmowa, która trwa do końca wieczoru. Kiedy opuszczamy bar jest już grubo po północy. Zimny wiatr omiata nasze twarze, kiedy kierujemy się do swoich samochodów.
 - Dziękuję za miły wieczór – mówię i całuję go w policzek.
 - To ja dziękuję – przez chwilę po prostu na siebie patrzymy, a potem on przyciąga mnie do siebie i składa na moich ustach namiętny pocałunek. Nie pozostaję mu dłużna i kiedy w końcu odrywamy się od siebie, decyzja została podjęta.
 - Do mnie czy do ciebie? – pyta, wodząc dłonią pod moją sukienką.
 - Do mnie – jęczę, kiedy jego palce zagłębiają się w moim rozpalonym wnętrzu.
Wsiadamy więc do aut i pędzimy, jak szaleni.
Kiedy w końcu docieramy do mojej sypialni mamy na sobie tylko bieliznę.
Popycha mnie na łóżko i zaczyna pieścić moje piersi.
Reszta nocy pozostaje tylko przyjemnym wspomnieniem.